Kraj

Ikonowicz: 500 zł, czyli wola boska czyniona rękami Tatarów

Czy Kaczyński kupi i wykorzysta przychylność ludu do dalszego poszerzania swojej władzy?

Jak mawiał Ken Livingstone, czerwony mer Londynu, „gdyby wybory mogły coś zmienić, już dawno by ich zakazano”. Tylko że kiedy Ken objął urząd po raz kolejny, to zgodnie ze swoją obietnicą od razu obniżył ceny biletów londyńskiego metra. Oczywiście nie o takich zmianach myślał, formułując swą gorzką maksymę, ale dobre i to, bo na ogół po wygranych wyborach obietnic nie realizuje się już żadnych.

Jeżeli PiS dotrzyma jednak choć części swych socjalnych, kampanijnych obietnic, to będą to zmiany poważniejsze niż zmiana cen biletów komunikacji miejskiej. Sztandarowy element programu wyborczego PiS – i zapewne ten, który przesądził o zwycięstwie partii Kaczyńskiego – to „500 zł na dziecko”.

Ustawa w swojej aktualnej formie zakłada, że dodatek ma przysługiwać na drugie i każde kolejne dziecko. Po 500 zł mają też dostać rodzice jednego dziecka, o ile dochód na członka rodziny nie przekracza 800 zł (a w przypadku, gdy dziecko jest niepełnosprawne, próg ten wyniesie 1200 zł). Stosowane kryterium dochodowe będzie zatem wyższe niż to, którego używa się dziś w pomocy społecznej.

Całkowity koszt tego programu idzie w miliardy złotych, szacowany jest na 15-20, nawet 30 mld. Jest to kwota na tyle duża, że nie da się jej znaleźć w obecnym budżecie i wymusza sięgnięcie do naprawdę „głębokich kieszeni”. Realizacja tego postulatu wiąże się więc z opodatkowaniem korporacji tak handlowych (podatek obrotowy), jak i bankowych (podatek bankowy).

Jak prawica ukradła nam budżet

Bardzo długo liberałowie sądzili, że „500 zł na dziecko” to obietnica, która umrze wraz z końcem kampanii wyborczej. Dotychczas żadna władza w Polsce nie odważyła się zamachnąć na przywileje kapitału do maksymalizacji i repatriacji (transferu zagranicę) zysków. Teraz, kiedy realizacja tego postulatu zaczyna przybierać realne kształty, prawica gospodarcza atakuje ten pomysł z całą zaciekłością. Petru, który wszedł do Sejmu po to, aby pilnować bankowego interesu, porównuje zwiększenie zasiłków na dziecko z rozrzucaniem pieniędzy z helikoptera. Nic dziwnego, jego zadanie polega bowiem na niedopuszczeniu do opodatkowania olbrzymich zysków korporacji bankowych.

Z kolei wielu polityków PO i nie tylko uważa, że rodzice takie zasiłki przepiją. Łatwo bowiem ulec stereotypowi, że rodziny wielodzietne to patologia, choć poprzedni prezydent – o ile dobrze pamiętam – ma pięcioro dzieci, dobrze zarabia i pije o wiele mniej niż taki np. Kwaśniewski, który zadowolił się tylko jednym dzieckiem.

Stawianie tezy, że dzietność wiąże się ze skłonnością do butelki, jest co najmniej ryzykowne. A taki stereotyp ustawa najwidoczniej zakłada i uprzedza, wprowadzając zapis, że w przypadku „marnotrawienia” środków zasiłek ten może być odebrany na wniosek pomocy społecznej. PiS-owska ustawa nie odpowiada przy okazji na inne pytanie – dlaczego właściwie dzieci alkoholików mają być karane i w jaki sposób należałoby dobrze użyć tych pieniędzy (należnych przecież dzieciom, a nie pijącym czy niepijącym rodzicom) – tak, by dziecięce potrzeby zaspokajać mimo choroby alkoholowej rodzicieli.

Są i tacy, którzy będą argumentowali, że zasiłki rozleniwiają i że ludzie zechcą się nimi zadowolić, co skutkować będzie mniej energicznym poszukiwaniem pracy. Teza o demobilizującej roli pomocy społecznej jest nie do utrzymania w świetle światowych doświadczeń.

W krajach skandynawskich aktywność zawodowa ludności jest o wiele wyższa niż w Polsce, gdzie zasiłki są szczątkowe, a biedni zmuszeni są uzupełniać deficyt budżetów domowych zaciąganiem lichwiarskich pożyczek.

Dodatkowe pieniądze w kieszeni rodziców pozwolą im na jakieś bardziej sensowne planowanie wydatków i dadzą nowy impuls i energię do życia. Rodzina zobaczy światełko w tunelu, bo niskie zarobki uzupełnione zasiłkami na dziecko pozwolą się nareszcie bilansować, zaniechać niekorzystnego zapożyczania się lub podejmowania wyzyskującej pracy za śmieszne, groszowe wynagrodzenie.

No właśnie. Przedsiębiorcy mają prawo się niepokoić, bo podaż niewolniczej siły roboczej zmaleje. Stracą lichwiarze, którzy na dotychczasowej biedzie robili świetny interes. Stracą nawet banki, chociaż te najmniej, bo wzrośnie liczba ludności z bankową zdolnością kredytową.

Nie do przecenienia jest wreszcie efekt popytowy wpuszczenia na rynek 20 miliardów transferu socjalnego dla rodzin. Pozwoli to wzmocnić i tak już niezłą koniunkturę gospodarczą, zwiększyć sprzedaż i zatrudnienie.

Zasiłek niesprawiedliwości społecznej?

Program 500 zł na dziecko ma więc wiele zalet z punktu widzenia lewicowego, a nie prawicowego zespołu wartości. Jednak my, ludzie lewicy, mamy z nią pewien problem. Po pierwsze, w odróżnieniu od programów socjalnych, polityka prorodzinna dyskryminuje osoby ubogie – te niemające lub niechcące mieć dzieci. Po drugie, ten postępowy ogólnie rzecz biorąc program realizuje władza, które swe rządy zaczęła od nieskrępowanego łamania reguł demokracji, zmierzając do autorytarnej formy rządów.

Ustawa PiS stawia też przed nami inny dylemat, szczególnie ważny z punktu widzenia lewicy. Mimo, że wczoraj pojawiły się plotki o możliwej korekcie kursu, obowiązujący jej projekt nadal zakłada, że zasiłki trafią nie tylko do rodzin ubogich, ale również do mniej lub bardziej zamożnych, jeśli tylko te wychowują dwoje lub więcej dzieci. A więc te 500 zł nie powstrzyma procesu rozwarstwienia majątkowego, w najlepszym razie nieco tylko go spowolni.

Mimo tego uważam, że ludziom lewicy nie powinno spędzać snu z powiek, że rodziny nie najbiedniejsze też na tej ustawie skorzystają. Pamiętajmy, że niezależnie od różnic dochodowych zdecydowana większość polskich rodzin i tak nie ma dziś żadnych oszczędności, więc uzupełnienie budżetów domowych na zaspokojenie potrzeb dzieci i tak jest wskazane. Słynna polska klasa średnia jest często tak zakredytowana, że dochód rozporządzalny, jaki zostaje jej na zaspokojenie podstawowych potrzeb życiowych, bywa często równie niski jak w rodzinach korzystających z pomocy społecznej. Oczywiście ktoś może powiedzieć, że dajemy pieniądze ludziom zamożnym, skoro wzięli mieszkanie na kredyt. Tyle tylko, że w polskiej rzeczywistości nie ma alternatywy w postaci najmu po cenie niższej niż rata kredytu mieszkaniowego.

Polska w rękach Tatarów

Już teraz wyraźnie widać, że prawdziwym celem ustawy PiS-u nie jest czynienie zadość zasadzie sprawiedliwości społecznej, lecz coś zgoła innego – zwiększanie rozrodczości społeczeństwa polskiego. W myśl zasady narodowej, patriotycznej, że im większym narodem PiS rządzi, tym lepiej.

Czy Kaczyński wykupi tą ustawą przychylność ludu i wykorzysta ją do dalszego poszerzania swojej władzy?

I dlaczego wcześniej – w ramach tradycyjnej, liberalnej gospodarczo demokracji burżuazyjnej minionych lat – jakikolwiek prospołeczny program z prawdziwego zdarzenia nie był w ogóle realizowany? Otóż na to drugie pytanie znamy już odpowiedź – liberałowie niczego nigdy ludziom nie dawali, bo wiedzieli, że utrzymywanie ich w biedzie i strachu przed utratą jakichkolwiek dochodów bardzo dyscyplinuje. Tymczasem poprawa warunków życiowych rodzi postawy roszczeniowe (które w Polsce są zresztą jak najbardziej uzasadnione). Ośmieleni poprawą sytuacji materialnej ludzie z pewnością upomną się wkrótce o wyższe płace i prawdziwą, wzorowaną na państwach zachodnich politykę społeczną.

Ale do takiej walki poprowadzić ich może jedynie lewica. A ta, pozostając dziś poza parlamentem, może się albo zradykalizować, albo zniknąć na dobre.

 

**Dziennik Opinii nr 329/2015 (1113)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Piotr Ikonowicz
Piotr Ikonowicz
Działacz społeczny, polityk
Działacz społeczny, polityk, dziennikarz, poseł na Sejm II i III kadencji. Przewodniczący Ruchu Sprawiedliwości Społecznej.
Zamknij