Świat

Zimna wojna na coraz mniej zimnym archipelagu

To w sumie logiczne, że skoro zimna wojna wybucha na nowo, to konflikt obejmuje też jedno z najzimniejszych zamieszkanych miejsc na świecie.

Wśród mieszkańców Svalbardu, archipelagu położonego w połowie drogi między Norwegią a biegunem północnym, krążą dziesiątki historii o tym, jak to Moskwa ostrzy sobie zęby na ten teren. Najpopularniejsza z tych historii mówi o tym, że w 2020 roku, równo sto lat po podpisaniu regulującego status terytorium Traktatu Spitsbergeńskiego (Spitsbergen to największa z wysp Svalbardu), ma się odbyć ponowne głosowanie w kwestii zwierzchnictwa nad archipelagiem. Prawo głosu mają mieć wszystkie państwa, które do tego czasu podpiszą traktat. Dlatego Rosja ściąga sojuszników, np. Koreę Północną, która 16 marca 2016 faktycznie przystąpiła do traktatu. Dzięki temu Moskwa planuje uzyskać większość w głosowaniu i przejąć archipelag.

Historia ta brzmi niczym fantazja rodem z powieści szpiegowskiej. Nic w tym dziwnego, bo takie najprawdopodobniej jest jej źródło. Do złudzenia przypomina fabułę wydanej w 2015 roku powieści norweskiego pisarza Pera Arne Totlanda Za 100 lat wszystko ukryte.

– Traktat Spitsbergeński nie będzie „odnawiany” w 2020 r., to prosta prawda. Svalbard jest częścią Królestwa Norwegii i to zwierzchnictwo nie ma limitu czasowego – rozbraja tę legendę miejską Geir Hønneland, dyrektor norweskiego Instytutu Fritdjofa Nansena i specjalista od stosunków międzynarodowych w Arktyce.

Nie zmienia to jednak faktu, że zamykający od wschodu Morze Arktyczne archipelag jest coraz ważniejszym elementem geopolitycznej gry w tej części świata, a Rosja jest w tej grze szczególnie aktywna. Przyczyną tych starań jest ocieplenie klimatu, które zmienia status quo w dostępie do surowców.

Sto lat współpracy

Położony 700 km od skraju Norwegii Svalbard od wieków znaczył więcej niż powinien, jeśli weźmiemy pod uwagę, jak odległe i nieprzyjazne to miejsce. Najpierw o bazy na wyspach zabiegali wielorybnicy m.in. z Holandii i Norwegii, potem – górnicy węgla ze Stanów, Norwegii, Kanady, Wielkiej Brytanii. Rosja była w tej części świata stosunkowo mało aktywna i zaangażowała się dopiero w latach 30. XX w.

Choć o Svalbard nigdy nie wybuchł konflikt, to zawsze wydawało się, że nie jest do niego bardzo daleko. Wraz ze znikaniem ziem niczyich z mapy świata jasne stało się, że i tu ktoś musi rządzić. Stąd na fali powojennego „nigdy więcej” w 1920 r. podpisano traktat, który miał raz na zawsze pokojowo rozstrzygnąć status archipelagu. Trafił on do Norwegii, jako kraju geograficznie najbliższego, ale nie bez zastrzeżeń.

Na Svalbardzie ustanowiono strefę bezwizową (żyć i pracować może tu każdy), archipelag zdemilitaryzowano, ustalono także, że pobierane tu podatki nie mogą trafiać do Norwegii kontynentalnej. W efekcie podatki dochodowe są tu znacznie niższe niż na kontynencie, a VAT-u nie ma wcale.

Za korzyści finansowe mieszkańcy wyspy płacą swobodą polityczną – gubernatorka archipelagu, która przy okazji szefuje policji, jest mianowana przez rząd w Oslo, a Svalbardczycy mają niewielki wpływ na jej decyzje. W Longyearbyen, stolicy Svalbardu, osiedlić się może każdy, niezależnie od narodowości, ale nowo przyjeżdżający mają kilka tygodni na znalezienie pracy – jeśli im się nie uda, dostają bilet w jedną stronę na kontynent.

Każdy sygnatariusz Traktatu może też prowadzić działalność wydobywczą na wyspach. Korzystają z tego dziś Norwegia i Rosja, która utrzymuje na Spitsbergenie górniczą osadę Barentsburg.

Dzięki traktatowi Svalbard przeszedł względnie spokojnie przez drugą wojnę światową, a także zimną wojnę. Na niewielkim skrawku lądu, przy bardzo ograniczonych zasobach, współistniały tu ze sobą Norwegia, jeden z założycieli NATO, i Związek Radziecki. Z dala od stolic lokalni przedstawiciele bloków jakoś się dogadywali. Radzieccy górnicy zapewniali norweskim kolegom wódkę z pominięciem limitów narzuconych przez władze w Oslo, a przy okazji odwiedzali stołeczne Longyearbyen.

Spory zdarzały się rzadko, choć jak już, to z przytupem. Najgłośniejszym była kwestia budowy pierwszego lotniska w Longyearbyen, które w latach 70. przybliżyło Svalbard do kontynentu. Moskwa przez kilka lat blokowała tę inwestycję, twierdząc, że oznacza militaryzację archipelagu. Trudno ocenić, czy Rosjanie faktycznie w to wierzyli, czy z czystej złośliwości skazywali zamożniejszych Norwegów na odcięcie od dostaw przez całą ciemną polarną zimę, gdy statki nie mogły przybić do brzegu. W każdym razie do dziś obowiązują ograniczenia lotów nad wyspami, choć poza niedźwiedziami polarnymi na archipelagu nie ma nawet czego szpiegować.

Po upadku ZSRR okazało się, że wożenie węgla statkiem z archipelagu do Murmańska nie wytrzymuje realiów półrynkowej gospodarki nowej Rosji, więc osada Piramida została zamknięta (dziś jako miasto-widmo jest atrakcją turystyczną), a Barentsburg, druga co do wielkości osada na Svalbardzie, zamieszkała głównie przez pracowników rosyjskiej firmy wydobywczej Arktikugol, nieco się wyludniła. Norwegia zamknęła wszystkie kopalnie (poza jedną w okolicy Longyearbyen) i dziś wydobywa jedynie na potrzeby lokalnej, ostatniej w całym kraju węglowej elektrowni.

– Svalbard ma dla Norwegii znaczenie polityczne, nie gospodarcze. Górnictwo na archipelagu jest bardzo mocno dotowane, więc stanowi dla kraju raczej obciążenie niż wartość – podkreśla Hønneland.

Drogo, daleko i coraz goręcej

Życie na Svalbardzie nigdy nie było proste, ale co najmniej od zakończenia drugiej wojny archipelagowi było coraz bliżej do normalności. Norwescy i rosyjscy górnicy nauczyli się współistnieć, a z czasem budowa lotniska i położenie podwodnego światłowodu z Norwegii zapewniły więcej komfortu.

Dziś około 2,5 tys. osób żyjących na Svalbardzie nie ma problemu z dostępem do szybkiego internetu, importowanych potraw (horrendalnie drogich, bo transport kosztuje krocie) i mediów. Do Longyearbyen na koncerty przyjeżdżają kontynentalni artyści, a w trakcie zabawy można popijać australijskie wino czy europejskie piwo. Z naturą wygrać się nie da – przez pół roku nadal panują tu egipskie ciemności, a przez drugie pół słońce nie zachodzi; temperatury też nie rozpieszczają – ale zawsze można jednym z kilku lotów dziennie wyskoczyć za kilkadziesiąt euro na kontynent.

Górnicy to wciąż główna grupa mieszkańców Svalbardu, ale w ostatnich latach Longyearbyen przeżywa najazd naukowców i studentów lokalnego uniwersytetu, specjalizującego się oczywiście w naukach polarnych. Coraz więcej też szukających przygód podróżników. Już co czwarty mieszkaniec miasta nie jest Norwegiem.

Teraz jednak to znacznie łatwiejsze niż dawniej życie zaczyna komplikować geopolityka – i to wcale nie jest teoria spiskowa.

– Ostatnio Rosjanie zaczęli niezwykle surowo egzekwować obowiązujące tu prawo. Przez to nawet my, Norwegowie, musimy teraz mieć przy sobie paszport, aby przylecieć na Svalbard – mówi Ronny, który od paru lat mieszka w stolicy Longyearbyen i pracuje w turystyce, sektorze gospodarki coraz ważniejszym dla Svalbardu.

– W praktyce współpraca między Rosją a Norwegią nadal przebiega bardzo płynnie. Ale rosyjska retoryka od czasu do czasu bywa dość ostra, głównie pod kątem krajowej publiki. Wydaje się, że Moskwie zależy na przekazywaniu obrazu Norwegii jako cwanego członka NATO, który chce wykorzystać Rosję – tłumaczy Hønneland.

Awantura na wyższym szczeblu wybuchła w 2015 roku, gdy bez zapowiedzi Barentsburg na Svalbardzie odwiedził rosyjski wicepremier Dmitrij Rogozin, objęty m.in. norweskim zakazem podróży po aneksji Krymu. Wizyta Rogozina nie była przypadkiem – wicepremier jest bowiem odpowiedzialny za rosyjski program inwestycji w Arktyce. W latach 2015–2020 Moskwa chce wydać ponad 220 mld rubli (15 mld zł) na wydobycie głównie ropy i gazu w tym rejonie. Rosyjskie media szeroko cytowały wypowiedź Rogozina, że rywalizacja o te zasoby – uważane za jedne z największych na świecie, a dzięki topnieniu arktycznego lodu znacznie bardziej dostępne – nieuchronnie będzie prowadziła do konfrontacji między państwami.

– Panuje przekonanie, że w Arktyce nastąpi teraz gorączka ropy, oraz że brakuje odpowiednich zasad prawnych i politycznych do jej regulowania. Prawda jest jednak taka, że niemal wszystkie złoża (zresztą nie są one potwierdzone, tylko prawdopodobne) znajdują się na terenach w obrębie niepodważalnej jurysdykcji poszczególnych państw. Eksploatacja tego, co jest na dnie pod wodami międzynarodowymi, jest z dzisiejszej perspektywy nieopłacalna z uwagi na bardzo duże głębokości dochodzące do kilku tysięcy metrów – wyjaśnia Hønneland.

Jednak mieszkańcy Svalbardu do takich wyjaśnień podchodzą sceptycznie. Traktują je jako zbyt optymistyczne, bo skąd pewność, że Rosja będzie respektowała ustalone granice morskie? Moskwa nie zgadza się zresztą ze zdaniem Hønneland i ekspertów, którzy twierdzą, że szelf kontynentalny wokół Svalbardu należy do Norwegii. Według moskiewskich dyplomatów z uwagi na wyjątkowy status tego terenu ma on własny szelf, na którym ropy na własną rękę może szukać każdy z sygnatariuszy traktatu. Chiny na Morzu Południowochińskim dały już przykład, jak wyspa po wyspie przejmować kontrolę nad strategicznym akwenem.

Bo w strategiczność Svalbardu nikt nie wątpi. Nie chodzi tylko o ropę i gaz czy ryby – dorszy jest tu tyle, że nawet Rosja, Norwegia i Unia Europejska wespół nie są w stanie łowić za dużo.

Ale patrząc na mapę Morza Arktycznego, z którego coraz większa część już w ogóle nie zamarza, znaczenie archipelagu staje się oczywiste. Zamyka on akwen, którego mniej więcej połowę ogranicza Rosja, resztę – Alaska, Grenlandia i skrawek Skandynawii. Do tego Svalbard blokuje przejście (lub przelot) z Rosji nad Atlantyk.

Swoją część Arktyki Rosja militaryzuje już od dawna. Według raportu amerykańskiego senatora Dana Sullivana tylko w ostatnich latach powstało w tym rejonie 14 lotnisk wojskowych, 16 portów głębokowodnych, a zwodowanych zostało 40 lodołamaczy. Stany, które polityki arktycznej w praktyce nie mają, dysponują jednym sprawnym lodołamaczem.

Choć Norwegia to najbliżej leżący od Svalbardu kraj na kontynencie, to do Murmańska i Siewieromorska, wielkich baz rosyjskiej Floty Północnej, nie jest stąd wiele dalej. A z wyspy Aleksandry, gdzie Rosja ma bazę lotnictwa, radarową i morską, do Longyearbyen jest tylko niecałe 700 km.

Krytykowana Moskwa broni się przez atak. – My tylko robimy to, co Norwegowie – mówi, wskazując na bazę radarową pod Longyearbyen (wykorzystywaną do obserwacji atmosfery i promieniowania kosmicznego). Norwegowie z zaprzeczają, by ta baza albo instalacje badawcze w Ny-Alesund miały jakiekolwiek zastosowanie wojskowe, ale Rosjanie jakoś nie są przekonani.

Norwegia oficjalnie nadal wierzy, że Traktat Spitsbergeński i ONZ-etowska konwencja o prawie morza zapobiegną eskalacji konfliktu na Svalbardzie. W zeszłorocznej strategii rządu w Oslo na temat archipelagu nie ma mowy o jego militaryzacji czy obronie przed zakusami Rosji. Ale mieszkańcy wyspy, w tym także imigranci spoza Norwegii, coraz bardziej się tego obawiają. Dodajmy, że plany co do Svalbardu mogą mieć też Chiny, które zbudowały tu już stację badawczą i parę razy (na razie bez sukcesu) przymierzały się do budowy radarów i kupna ziemi.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij