Jak niby młody człowiek ma zainteresować się demokracją? Unią? Czytać traktat lizboński?
No i stało się. Brytyjczycy przewrócili stoliczek, dokumentnie. Chyba nikt tak naprawdę się tego nie spodziewał. Wyspiarski chill miał być gwarantem mądrego wyniku referendum, a zarazem asem w rękawie Davida Camerona. Wyszło na to, że z ludem się nie pogrywa.
Przyszedł czas na analizę wyników, hatewatch dla każdego o lewicowych sympatiach. Nie da się przecież po prostu przejść na porządku dziennym nad tym, że europejski projekt, na który tęsknym okiem patrzy znakomita większość globu, został tak z marszu odrzucony przez jednego z najistotniejszych jego członków. Wśród wielu danych jest jedna, niesamowicie fascynująca, szczególnie dla mnie, maturzysty. W grupie wiekowej 18-24 lata. 75% wybrało opcję pozostania w Unii.
Odrobina nadziei w tym czarnym momencie. Trzech na czterech młodych Brytyjczyków wierzy, że są też Europejczykami. Trzech na czterech rozumie przynajmniej podstawowe zalety UE – choćby chodziło im wyłącznie o wakacje w Hiszpanii. Trzech na czterech ma w sobie mądry brak zaufania w stosunku do tabloidów (to one w dużej mierze nakręcały kampanię Vote Leave). Wreszcie, trzech na czterech nie zamierza wpychać własnego kraju w przepaść, żeby zmasakrować system. Może to niewiele. Może część to imigranci z brytyjskim paszportem. Może i nie wykazali się wybitną frekwencją na tle kraju.
Nie da się jednak ukryć, że UK ma pokolenie, które dobrze rokuje na przyszłość. Szkoda, że, ups, z tą przyszłością są lekkie problemy.
W „Gazecie Wyborczej” pojawił się niedawno artykuł Polexitowi stanowcze nie. Opisuje on wyniki sondażu TNS na temat Unii, przeprowadzonego kilka dni po smutnym referendum. Polacy chwalą się wysokim stopniem przywiązania do UE – jednym z najwyższych na kontynencie. Najmłodsza generacja (18-29 lat) jest wedle sondażu całkiem mocno euroentuzjastyczna – 69% wyraża chęć pozostania w UE, ale jednocześnie 25% opowiada się za wyjściem. Z odrobiną niezdecydowanych wydaje się to koktajl podobny do tego brytyjskiego. Aż chce się powiedzieć „w zasadzie to jest prawie jak w liberalnej Wielkiej Brytanii, można być spokojnym”.
No właśnie absolutnie nie.
Te trzy czwarte młodych, którzy zagłosowali na obóz Remain, zostało przeoranych przez jedną z najbrutalniejszych kampanii na Wyspach, włączając w to morderstwo Jo Cox. Ci jeszcze studenci oparli się chwytliwym sloganom, energicznemu marketingowi, barwnym politykom, a wybrali przekaz nieskładnego, skłóconego, ospałego stronnictwa proeuropejskiego. Nie świadczy to o ich lewicowych skłonnościach. Ci ludzie muszą rozumieć choć w pewnym stopniu wartości unijne, partnerstwo, współpracę, otwartość, muszą je podzielać. A wspólnota wartości to taka nasza ludzka magia – jeśli cokolwiek może zmienić beznadziejną sytuację, to właśnie ona.
Te 69% polskiej młodzieży nie przeżyło nic, co przypominałoby kampanię przed brytyjskim referendum. Polskie piekiełko przykryło im świat za granicami. Więcej, byli przepytywani w momencie, kiedy funt leciał na dno, a za nim londyńska giełda, zaś mieszkańcy UK nabrali nagle wielkiej ochoty na powtórkę głosowania. Nic dziwnego, że w chwili takiej paniki moi rówieśnicy byli skłonni pozostać w zjednoczonej Europie. Bo niestety, bardziej o stosunku tej grupy wiekowej do UE i ogólnie do polityki świadczą zeszłoroczne wybory, czyli popularność PiS-u i Andrzeja Dudy, a jeszcze mocniej, popularność ruchu Kukiz’15.
Ciężko mi wierzyć, że gdyby naprawdę zadano moim znajomym pytanie o wyjście Polski z Unii, to rzeczywiście w przygniatającej większości zagłosowaliby przeciw.
Ba, nawet o lekką większość się martwię. Mimo iż znam wielu młodych Polaków, którzy wyznają wartości bronione przez młodych Brytyjczyków, wspaniałych, niesamowitych ludzi, to mam też świadomość, że poza stosunkowo liberalnym bąblem, w którym żyję, jest inaczej. Ci, którzy właśnie wchodzą na polityczną arenę, są coraz mocniej przesyceni silnie prawicową wizją świata. I ciężko ich za to winić, prawicy udało się połączyć konkretne odpowiedzi na palące problemy z modą, dobrym PR-em, a także popkulturą. To już wielu opisywało, wytykało, nie chcę wchodzić w dywagacje na temat atrakcyjności nacjonalizmu/konserwatyzmu. Nie wszczynam też rewolucji światopoglądowo-obyczajowej albo jakiejś kolejnej polsko-polskiej wojenki.
Chciałbym po prostu, żeby demokracja, postępowość (nawet nie sama Unia) załapały się do kategorii „spoko”. Bo przecież da się! Filmy sprzed kilku lat z jakąś ripostą Korwina mają po kilkaset tysięcy wyświetleń? Byle wywiad z Sandersem, niedawny, nałapie ponad milion! Kanał Epic Rap Battles of History może wypuścić bitwę raperów-lewaków z Thomasem Jeffersonem (ojcem założycielem USA, liberałem) i Frederickiem Douglasem, walczącym o prawa czarnoskórych w Stanach i mieć jeszcze więcej.
Kanadyjczycy potrafią wybrać premiera, który udowadnia, że „postępowy” i „cool” to nie antonimy. Mam świadomość, że te kraje są trochę inne od naszego. Ale my też tego pilnie potrzebujemy, pilnie potrzebuje tego od nas sytuacja dziejowa i postbrexitowa UE.
Żaden neofaszysta nie zaczyna od fascynacji Hitlerem, tylko zazwyczaj od wpadającej w ucho przyśpiewki. Początek drogi liberała ekonomicznego to śmieszny, ale celny mem, a nie Centrum im. Adama Smitha.
Jak niby ma zainteresować się demokracją młody człowiek? Socjaldemokracją? Unią? Czytać traktat lizboński?
Polexitowi stanowcze: nie! Ale nie doprowadzą do tego „nie” analizy, liczby i deklaracje polityków. Tu trzeba konkretnego funu.
***
Szymon Kucharski – 19 lat, tegoroczny maturzysta, mieszka w Krakowie.
**Dziennik Opinii nr 193/2016 (1393)