Unia Europejska

My, kobiety, żyjemy w ciągłym strachu

Mężczyźni nawet nie zdają sobie sprawy z tego, w jakim stopniu strach kształtuje nasze życie. Czy mężczyźni, wracając wieczorem do domu, ściskają w garści klucze jak kastet?

Zniknięcie 33-letniej Sary Everard było przez wiele dni głównym tematem rozmów w mojej grupie przyjaciółek. Ja również nie mogłam przestać o nim myśleć, nawet zanim jeszcze londyńska policja aresztowała jednego ze swoich funkcjonariuszy, podejrzanego o zamordowanie Sary, i zanim odnaleziono – w chwili, gdy to piszę – wciąż niezidentyfikowane ludzkie szczątki.

Sarah zaginęła w środę 3 marca, nieco po wpół do dziesiątej wieczorem, w drodze do domu w Brixton, wracając od znajomej mieszkającej w niedalekim Clapham. Wieczorami długo siedzimy teraz z moją współlokatorką, zastanawiając się, jak wyglądały ostatnie chwile, które Sarah spędziła z koleżanką, jak wyglądało ich pożegnanie.

„Uważaj po drodze”, „wyślij mi SMS-a, kiedy dotrzesz do domu” – to rutynowe, ale jakże szczere słowa, jakimi żegnają się wszystkie znane mi kobiety. Rozmawiamy o tym, co oznacza brak takiego niosącego pocieszenie SMS-a.

Czy wszystkie kobiety są molestowane? [rozmowa z Agnieszką Grzybek]

Rozmawiamy o lękach zaszczepionych w nas od dzieciństwa. Już jako kochającym żelki Haribo pięciolatkom wpajano nam, że jeśli jakiś obcy mężczyzna poczęstuje nas słodyczami, mamy odmówić i w razie czego krzyczeć, żeby ktoś nam pomógł. A także – jeśli mamy ścieżki, którymi zazwyczaj chodzimy, to musimy często zmieniać trasę. Myślę wtedy o przerażeniu, które czułam w wieku 12 lat, kiedy w moim rodzinnym Bristolu zamordowano Joannę Yeates. Myślę o tym, jak wgryzł się we mnie ten lęk.

Rozmawiamy o strategiach, jakie stosujemy, wracając do domu na piechotę. O tym, jak włączamy funkcję „znajdź moich znajomych” w telefonie. Jak klucze nosimy wciśnięte pomiędzy palce. Dzwonimy do kogoś – tak jak zrobiła to Sarah, która po drodze do domu rozmawiała ze swoim chłopakiem, niedługo zanim przepadła bez śladu. Zmieniamy trasę na taką, gdzie będzie więcej ludzi, lepiej oświetloną. Zakrywamy ramiona, przyciskamy torebki do piersi i panikujemy na szelest liścia, gdy wiatr zamiecie nim po chodniku. Jedziemy Uberem, jeśli nas na to stać, a potem martwimy się, że to także niebezpieczne. Wychodzimy wcześniej lub później, niżbyśmy chciały, jeśli tylko zapewni nam to towarzystwo i bezpieczne dotarcie do domu.

Przeglądając pobieżnie wiadomości, które w ciągu ostatnich miesięcy pojawiły się w moich grupach na Facebooku, widzę, jak często któraś z nas pisze, że jest śledzona albo że zaczepiali ją mężczyźni.

„Boję się, ulica jest słabo oświetlona, a za mną idzie facet, cały czas nie spuszcza ze mnie wzroku” – to jedna z tych wiadomości. A pod nią odpowiedzi: „nie martw się, mam cię w »znajdź moich znajomych«”, „zadzwoń do mnie”, „idź szybko”.

„Po naszym pożegnaniu przez piętnaście minut jechał za mną taksówkarz, bardzo powoli”.

„Facet właśnie krzyknął mi w twarz: daj się odprowadzić, jesteś seksowna, zabawimy się”.

A to wiadomość, którą ja sama wysłałam do mojego chłopaka: „W sklepie chodził za mną dziwny typ. Boję się obrócić, bo chyba za mną idzie. Ze strachu niczego nie kupiłam. Właśnie wyszłam”.

Zaledwie dwa tygodnie temu w Brixton za koleżanką, która szła do metra, podążał mężczyzna. W pewnej chwili wyrwał jej z uszu słuchawki i objął ją ramieniem. Pamiętam też sytuację na wakacjach w Berlinie, kiedy za naszą grupą przez pół godziny chodził masturbujący się mężczyzna. Zgłosiłyśmy to na policji, ale funkcjonariusze nas zbyli, mówiąc: „to się często zdarza”.

Rok w zawiasach za gwałt na 14-latce, bo „nie krzyczała”. My nie przestaniemy o tym krzyczeć

Według ankiety przeprowadzonej w 2019 roku przez YouGov 25 proc. kobiet stwierdziło, że nigdy nie chodzą nocą w pojedynkę, to samo zadeklarowało zaledwie 8 proc. mężczyzn. 61 proc. kobiet regularnie zabezpiecza się przed napaścią na tle seksualnym, w tym 66 proc. unika pewnych okolic, 64 proc. informuje znajomych o tym, gdzie się znajduje i jakie ma plany, a 60 proc. unika przebywania poza domem w pewnych porach.

W ubiegłym tygodniu brytyjski oddział organizacji UN Women ujawnił, że 97 proc. kobiet w wieku 18–24 lata twierdzi, że były molestowane seksualnie, a 80 proc. kobiet w każdym wieku, że doświadczyły molestowania seksualnego w przestrzeni publicznej. Wiemy już, że w Wielkiej Brytanii średnio co trzy dni kobieta ginie z rąk mężczyzny.

Od momentu zaginięcia Sary londyńska policja zaleca kobietom, aby nie wychodziły w pojedynkę po zmroku w okolicach Clapham i Brixton. Identycznych porad udzielano kobietom w całej północnej Anglii w latach 70., kiedy grasował tam Peter Sutcliffe, „Rozpruwacz z Yorkshire”.

Nikt nas nie uczył, że kobieta może i powinna czuć się bezpieczna

Debata nie powinna jednak dotyczyć ani zachowania Sary, która nie zrobiła nic złego, ani swobód innych kobiet. Mamy prawo wracać piechotą do domu po wizycie u znajomych. Mamy prawo poruszać się ulicami po zmroku. Mamy prawo bezpiecznie dotrzeć do celu.

Tego właśnie domagał się ruch Reclaim the Night [Odzyskać noc – przyp. red.] w 1977 roku. A teraz mamy rok 2021.

Dla wielu z nas chodzenie piechotą stało się czymś, co przynosi ulgę pośród wszystkich niewiadomych ostatniego roku – rytuałem, który pomaga przebrnąć przez najtrudniejsze czasy kwarantanny. Odebranie nam tej medytacyjnej praktyki z powodu zagrożenia przemocą ze strony mężczyzn jest nie do przyjęcia.

Prof. Fuszara: Rząd mówi ofiarom „nic nas nie obchodzicie”, a sprawcom – „róbcie, co chcecie”

Powiedzcie mi, kiedy jakikolwiek mężczyzna czuł się zmuszony, żeby ściskać w garści klucze jak kastet? Kiedy serce waliło mu w piersi tak głośno, że zagłuszało kroki osoby, która szła za nim? Większość mężczyzn nie zdaje sobie w pełni sprawy z tego, w jakim stopniu strach przed przemocą kształtuje życie kobiet.

Musimy wykorzystać ten moment, aby porozmawiać o zachowaniu mężczyzn. To nie może być rozmowa wyłącznie w gronie kobiet, wyłącznie o tym, co my robimy. Nic się nie zmieni, dopóki mężczyźni także nie zaczną o tym rozmawiać z kobietami i we własnym gronie, zamiast robić uniki. Należy się to zarówno Sarze, jak i nam samym.

**
Rachel Hagan – niezależna dziennikarka, redaktorka i pisarka specjalizująca się w prawach kobiet i globalnych wydarzeniach. Jej teksty były publikowane m.in. w „The Independent”, „VICE”, „Financial Times”, „Glamour Magazine” i „ELLE”. Na Twitterze: @rachelhagan_

Artykuł opublikowany w magazynie openDemocracy na licencji Creative Commons. Z angielskiego przełożyła Katarzyna Byłów.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij