Młodzi ludzie w całej Europie pytali mnie wielokrotnie: „Macie tak strasznie dużo pieniędzy dla banków. Ale co macie dla nas?”.
W latach 80. rozpoczął się na całym świecie triumfalny pochód teorii ekonomicznej nazywanej neoliberalizmem. Ta teoria może odwołać się do długiej tradycji – rozwinięta została wprawdzie w XX w., ale jej korzenie sięgają siedemnasto- i osiemnastowiecznego liberalizmu. Neoliberalizm opiera się na tezie, że mniej państwa prowadzi do zwiększenia dobrobytu, innowacji i miejsc pracy. Podczas gdy w historii idei socjaldemokratycznej i chrześcijańsko-społecznej państwu przypada centralna i pozytywna rola w kształtowaniu społeczeństwa, to radykalny liberalizm postrzega rolę państwa bardzo krytycznie. Powinno ono trzymać się z dala od spraw gospodarczych, żeby przedsiębiorstwa mogły się swobodnie rozwijać, a rynki pełnić swoją rolę jako neutralny arbiter.
Adam Smith stworzył w tym kontekście silnie oddziałujący obraz „niewidzialnej ręki”, a tym samym opisał założenie, że rynki będą się same regulowały. Jednakże także Smith z trudem mógłby sobie wyobrazić, że kiedykolwiek powstaną tak nieprzejrzyste i niekontrolowane rynki, jak międzynarodowe rynki finansowe na początku XXI wieku.
Najbardziej renomowanym naukowym przedstawicielem nowoczesnego neoliberalizmu był Milton Friedman, który za swoje prace otrzymał w 1976 r. Nagrodę Nobla. Był czołowym umysłem tzw. szkoły chicagowskiej, której tezy o pozytywnych efektach słabego państwa od końca lat 70. zyskały na popularności w coraz liczniejszych krajach. Podejście neoliberalne stało się pod rządami brytyjskiej premier Margaret Thatcher i prezydenta USA Ronalda Reagana stałym elementem programowej agendy konserwatywno-liberalnej. Co kilka lat można przy okazji prezydenckich prawyborów amerykańskich konserwatystów obserwować, jak poszczególni kandydaci prześcigają się wzajemnie w swoich postulatach ograniczenia państwa, jak tylko to możliwe. Podatki, państwowe ubezpieczenia społeczne i wszelkie państwowe ingerencje, włączając ustawy, które ograniczają posiadanie broni, postrzegane są jako dzieło szatana. Także w Europie nie jest nam obca ta ideologia: podczas gdy Margaret Thatcher wątpiła, czy w ogóle istnieje coś takiego jak społeczeństwo, ponieważ ona zna tylko jednostki i rodziny, obecnie jej następca David Cameron chwali wprawdzie społeczeństwo, jednak tak zwane big society powinno zgodnie z jego wyobrażeniami służyć radzeniu sobie w miarę możliwości bez państwa. To już wprawdzie nie jest totalna indywidualizacja zgodna z mottem „Gdy każdy myśli o sobie, pomyślano o wszystkich”, nasuwa się jednak pytanie, czy ten rodzaj dobrowolnej pomocy sąsiedzkiej, jakiej wizję ma najwyraźniej Cameron, może zastąpić solidarne i oparte na prawach socjalnych społeczeństwo. Mnie nie przekonują takie antypaństwowe modele.
Pod hasłem „globalizacja” prowadzona jest od lat 80. polityczna debata, sugerująca, że nie ma alternatywy dla neoliberalnej restrukturyzacji gospodarki, ponieważ światowa presja konkurencyjna stała się za silna. Działano tak, jakby fenomeny globalizacyjne, czyli przyspieszenie i intensyfikacja światowej wymiany, były zdarzeniem naturalnym, a nie wynikiem procesu, który uruchomiony został ludzką ręką.
Oczywiście ogromną rolę odegrał rozwój technologiczny. Ostatecznie jednak to polityczne decyzje umożliwiły globalizację i ją napędzały. Przede wszystkim Bank Światowy i Międzynarodowy Fundusz Walutowy (MFW) forsowały globalny wolny rynek, jak również światową deregulację i narzuciły neoliberalne programy w licznych państwach. Te środki opatrzone zostały etykietą „konsensusu waszyngtońskiego”.
Od lat 90. tezy neoliberałów należą do społecznego mainstreamu. Jednym z powodów jest również to, że ideologia neoliberalna kieruje się bardzo prostą i przekonującą logiką: poczynając od Międzynarodowego Funduszu Walutowego, poprzez rządy narodowe, aż do wielu władz gminnych panowała przez dwie dekady zgoda, że deregulacja, prywatyzacja i liberalizacja rozwiążą wszystkie nasze problemy. Również UE, a tam przede wszystkim Komisja Europejska, realizowała neoliberalną agendę; w kierownictwie średniego i wyższego szczebla w Komisji Europejskiej neoliberalne nauki poważane są częściowo nawet obecnie. Dlatego krytyka Komisji w tej sferze nie jest nieuprawniona, UE nie jest jednak z natury neoliberalnym projektem rynku wewnętrznego. Tak samo jak w przypadku poszczególnych państw narodowych: decyduje każdorazowo polityczna większość.
Jeśli wyborcy zagłosują za Europą deregulacji i prywatyzacji, to UE będzie projektem neoliberalnym. Jeśli państwa członkowskie zmniejszą środki, których Unia potrzebuje dla uporania się ze swoimi zadaniami, a które zostały jej powierzone przez te właśnie państwa członkowskie, to będziemy mieli słaby gmach europejski.
W przypadku innej politycznej większości możliwa będzie inna Europa: Europa, w której prawa socjalne i standardy środowiskowe mają prymat nad rynkiem.
Tezy neoliberałów w latach 90. zostały – chociaż w złagodzonej formie – przejęte i wdrożone również przez europejskie partie socjaldemokratyczne. W Europie forsował tę politykę przede wszystkim laburzystowski gabinet Tony’ego Blaira, ale również niemiecki czerwono-zielony rząd liberalizował rynek pracy i deregulował rynki finansowe. Także byłem wówczas rozdarty politycznie i nie widziałem tak jasno jak dziś, jakie zagrożenia są związane z polityką radykalnego neoliberalizmu. Z upływem czasu została ona rozpoznana jako jedna z istotnych przyczyn kryzysu, a partie socjaldemokratyczne w przeciwieństwie do konserwatystów i liberałów wyciągnęły z tego wnioski i skorygowały swój program. W przypadku SPD przewodniczący Sigmar Gabriel przyznał, że zostały w przeszłości popełnione błędy i dokonał stosownej korekty kursu.
Triumfalny pochód neoliberalizmu nie da się jednak wytłumaczyć wyłącznie przez kusząco proste wyjaśniające podejście tej ideologii. Ważną rolę odgrywa ponadto fakt, że w kończącym się XX w. wraz z Chinami i innymi szybko rozwijającymi się krajami dołączyli nowi ekonomiczni gracze, którzy praktykowali kapitalizm niemal pozbawiony reguł. Standardy socjalne i środowiskowe nie odgrywały tam żadnej roli, co dało tym państwom krótkoterminową przewagę konkurencyjną. Państwa zachodnie czuły się zobligowane do stworzenia dla przedsiębiorstw na swoim własnym terytorium optymalnych warunków ramowych, żeby te inwestowały i tworzyły miejsca pracy. Jak te optymalne warunki ramowe powinny wyglądać, było wśród neoliberalnych teoretyków, polityków i szefów koncernów bezsporne: niskie podatki, mało regulacji i prywatyzacja usług publicznych.
Ten postulat był powtarzany jak mantra. W swojej kluczowej dziedzinie jednakże Niemcy oparły się szczęśliwie naciskom neoliberalnych kaznodziejów. Postulatowi traktowania europejskiego przemysłu i średnich przedsiębiorstw jako modelu schodzącego z rynku i upatrywaniu przyszłości przede wszystkim w branży finansów i usług rząd Gerharda Schrödera przeciwstawił pod koniec lat 90. mądrą politykę przemysłową oraz politykę wobec małych i średnich przedsiębiorstw. To jest ważny powód, dla którego Niemcy w aktualnym kryzysie lepiej stoją niż przykładowo Wielka Brytania, gdzie polityka deindustrializacji zaprowadziła w ślepy zaułek. W ojczyźnie rewolucji przemysłowej przemysł ma już tylko 10 procent udziału w produkcie krajowym brutto, podczas gdy w Niemczech wynosi on odpowiednio 25 procent, a we Włoszech mimo wszystko 16 procent.
Ważne zadanie Komisji Europejskiej polega między innymi na zapobieganiu temu, aby państwa członkowskie subwencjonowały rodzime przedsiębiorstwa, wskutek czego miałyby one zapewnioną przewagę nad konkurentami z innych krajów UE. To jest misja Komisji jako „strażniczki traktatów”, służąca celowi dobrego rozwoju rynku wewnętrznego.
Czasami jednak Komisja interpretuje swoją misję za szeroko i przejawia wtedy manię deregulacji. Przykładowo niemiecką osobliwością są kasy oszczędnościowe, będące europejskim liberałom solą w oku. Kasy oszczędnościowe to publiczno-prawne instytucje, a więc nie prywatne banki, a celem ich działalności nie jest wypracowanie możliwie dużych zysków, lecz zapewnienie usług bankowych ludności i lokalnym przedsiębiorstwom możliwie na terenie całego kraju. Mimo to niektórzy neoliberałowie uważają publiczno-prawne instytucje finansowe za diabelstwo, a w swojej krucjacie przeciwko niemieckim kasom oszczędnościowym wspierani są przez prywatne banki. Jako główny argument w przeszłości podawali, że kasy oszczędnościowe miały być uprzywilejowane wobec konkurencji, ponieważ w sytuacji kryzysowej ratowałoby je państwo. Natomiast banki prywatne – proszę się teraz nie śmiać – muszą same wytrzymać zawieruchę światowego rynku i w przypadku kłopotów nie otrzymałyby żadnej pomocy od państwa. Naturalnie lobbyści bankowi nie chcieli już słyszeć swoich argumentów, gdy na początku kryzysu bankowego w 2008 r. żebrali o wsparcie ze środków publicznych.
Ujawnił się tu ten jakże częsty mechanizm, który wielu neoliberałów w oczach większości ludzi czyni niewiarygodnymi: w dobrych czasach państwo powinno się trzymać z dala od gospodarki i ustalać możliwie niskie podatki, żeby banki i koncerny mogły zgarnąć wysoki zysk, w złych czasach zaś wymaga się od państwa, żeby wspierało całe branże środkami ratunkowymi i subwencjami.
Prywatyzowanie zysków i uspołecznienie strat – tak brzmi skrócona formuła, którą można podsumować tę filozofię. Zrozumiałe jest, że taka postawa prowadzi do ogromnej frustracji w społeczeństwie i że istotnie osłabia zaufanie do demokracji.
Przeznacza się setki miliardów na ratowanie banków, które wydają bajońskie sumy na wynagrodzenia i premie, podczas gdy równocześnie brakuje stosunkowo małych kwot na edukację i opiekę nad dziećmi – na dłuższą metę demokratyczna wspólnota nie może tego wytrzymać. Z tego powodu wielu straciło również zaufanie do Europy. Młodzi ludzie, których spotykałem w minionych latach we wszystkich państwach UE, pytali mnie wielokrotnie: „Macie tak strasznie dużo pieniędzy dla banków. Ale co macie dla nas?”. Dobrze rozumiem zarzut, który kryje się w tym pytaniu. UE musi znosić takie zarzuty, mimo że zakres odpowiedzialności różnych europejskich instytucji za taką politykę jest różny. Przede wszystkim niektórzy szefowie rządów i komisarze chcieli ułatwić ze wszystkich sił utorowanie drogi neoliberalnemu mainstreamowi, podczas gdy Parlament Europejski znaczną ponadpartyjną większością próbował mocno się przeciwstawić. Ostatecznie jednak krytyka dotyka całej UE i powoduje, że ludzie się od niej odwracają.
Przeł. Ryszarda Formuszewicz
Fragment książki Martina Schulza Skrępowany olbrzym. Ostatnia szansa Europy, która ukazała się nakładem Wydawnictwa MUZA.
***
Serwis >>WYBORY EUROPY jest współfinansowany ze środków Ministerstwa Spraw Zagranicznych