Unia Europejska

Polityka migracyjna Orbana? Zrównać imigrantów z terrorystami

„Jeśli przyjeżdżasz na Węgry, to nie zabieraj naszych miejsc pracy”.

Dawid Krawczyk: Śledzę od dłuższego czasu wypowiedzi Orbana. Węgrom zagrażali już „agenci zagranicznych interesów” z organizacji pozarządowych, przedstawiciele homolobby i „niereformowalni” Cyganie. Teraz wszystkiemu winni są imigranci i uchodźcy.

Behrooz: Od kilku miesięcy rzeczywiście obserwujemy nowy etap rozwoju tego populistycznego rządu. Choć właściwie mechanizm pozostaje wciąż ten sam: najpierw należy zbudować atmosferę zagrożenia, później rozpocząć nagonkę na „wrogów”, a w końcu uchwalić jakąś represyjną ustawę, która ma przywrócić spokój i usunąć zagrożenie. Teraz jesteśmy już w fazie rzekomego zwalczania problemu – na granicy serbsko-węgierskiej powstaje mur, a w zasadzie płot z drutu kolczastego. I jak już powstanie, znikną wszystkie problemy Węgrów – przynajmniej tak twierdzi rząd.

Różnica między tym, co dzieje się teraz, a wcześniejszymi kampaniami wymierzonymi w wykluczone grupy jest taka, że imigrantów na Węgrzech jest od kilku miesięcy rzeczywiście dużo więcej.

Dlaczego mamy do czynienia z takim wzrostem migracji na Węgrzech?

Rząd mówi, że inne kraje członkowskie UE nie radzą sobie z przyjmowaniem migrantów i rezygnują z kontroli granicznych, żeby ci mogli przedostać się w głąb kontynentu. Organizacje broniące praw człowieka tłumaczą ten wzrost bardzo ogólnikowo – że doszło do zaostrzenia walk w rejonach objętych wojną. Słyszałem też, że istotną rolę mogły odegrać czynniki pogodowe. W lecie jest po prostu cieplej i perspektywa bezdomności nie jest tak przerażająca jak zimą.

Wiosną węgierski rząd zorganizował wielkie konsultacje społeczne na temat migracji.

Te konsultacje miały tylko pokazać, jak wielkim poparciem cieszy się polityka migracyjna Orbana. Zresztą ich pełna nazwa to „Ogólnonarodowe konsultacje na temat imigracji i terroryzmu”.

Terroryzmu?

Nie przesłyszałeś się, terroryzmu. I taki był prawdziwy cel tych konsultacji: zrównać imigrantów z terrorystami. Popatrz na pytania z ankiety, która była rozsyłana Węgrom. Pierwsze dotyczyło tego, jak bardzo istotne były dla naszego życia niedawne ataki terrorystyczne we Francji i okrutne działania ISIS. Później było jeszcze jedno pytanie na temat terroryzmu, a następne wchodziło już na temat migracji: „Według niektórych imigracja – źle zarządzana przez Brukselę – łączy się ze wzrostem liczby ataków terrorystycznych. Czy zgadzasz się z tą opinią?”. Masz trzy odpowiedzi do wyboru. Możesz zgodzić się całkowicie, raczej się zgodzić albo się nie zgodzić.

Niektórzy z moich znajomych dostali list od Orbana z tymi pytaniami.

I co z nim zrobili?

Złożyli z niego papierowe łódki i wypuścili do Dunaju. Migszol, grupa, w której działam, zorganizowała taki happening. Nic bardziej sensownego nie przyszło nam do głowy. Bo co tak naprawdę można zrobić z takimi pytaniami? Odesłać pusty list? Nie ufam partii rządzącej na tyle, żeby to zrobić. Zawsze mogą sobie wypełnić to po swojemu. Napisać na odwrocie jakiś krytyczny komentarz? Nikt go nie przeczyta.

Ten list z pytaniami został wysłany do wszystkich obywateli i obywatelek?

Nie, rozesłano podobno milion ankiet. I jak się okazało, mało kto miał ochotę je odesłać. Wtedy rząd wpadł na dwa pomysły, jak sobie z tym poradzić. Jeden gorszy od drugiego. Założyli stronę internetową i aplikację mobilną, dzięki której więcej ludzi mogło odpowiedzieć na pytania. Z tym że nie zadbali o żadne zabezpieczenia, nawet najprostsze. Więc jak ktoś chciał, mógł sobie odświeżać tę stronę w nieskończoność i nabijać liczbę wysłanych ankiet. Ale ta strona i aplikacja mobilna to jeszcze nic w porównaniu z akcją billboardową. Wzdłuż autostrad i uczęszczanych dróg wyklejono niebieskie plakaty z białymi napisami. Było chyba z sześć różnych wersji.

Każde hasło miało pokazać imigrantom ich miejsce w społeczeństwie. Bo jak inaczej rozumieć takie teksty: „Jeśli przyjeżdżasz na Węgry, to nie zabieraj naszych miejsc pracy”; albo „Jeśli przyjeżdżasz na Węgry, to szanuj naszą kulturę”?

Po drodze do Budapesztu widziałem trochę tych billboardów. Wszystkie były pozdzierane albo zamalowane.

Ten pomysł Orbana spotkał się z ogromną krytyką społeczeństwa. I nie mam na myśli tylko aktywistów czy dziennikarzy. Ludzie masowo zaczęli niszczyć te billboardy. Bardzo możliwe, że plakaty, które widziałeś, wyglądały tak już kilka dni po wywieszeniu. Żyję na Węgrzech już kilka lat i naprawdę zaskoczył mnie ten festiwal obywatelskiego nieposłuszeństwa. Media donosiły nawet, że niektórzy ludzie nagrywali telefonami, jak niszczą billboardy, żeby później zgłosić się na policję i triumfalnie przyznać do winy.

Po tych oddolnych akcjach do gry włączył się Pies z Dwoma Ogonami – to taka happeningowa partia polityczna na Węgrzech. Ogłosili, że zbierają pieniądze na nową kampanię, w której na plakatach pojawią się hasła zgłoszone przez obywateli, a nie wymyślone przez rządowych propagandzistów. W dwa tygodnie mieli już całą potrzebną sumę. A przy drogach pojawiły się nowe hasła. Moje ulubione to chyba: „Jeśli przyjeżdżasz na Węgry, to nie musisz się nami martwić. Wyjechaliśmy do Londynu”.

Ale wiesz, że ironicznymi billboardami nie zatrzyma się budowy płotu przeciwko migrantom.

Oczywiście, że zdaję sobie z tego sprawę. Ale akurat nie deprecjonowałbym tego zrywu obywatelskiego. Jedyne, co możemy robić, to głośno artykułować swój sprzeciw wobec polityki rządu. Nie wiem, jak to najlepiej wytłumaczyć, ale na Węgrzech taka mobilizacja to coś naprawdę niespotykanego. Najczęstsza reakcja, z jaką spotykamy się w naszej aktywistycznej robocie, to obojętność. Czasem widzę, jak ludzie nas mijają z miną: chodźmy stąd, bo to znowu ci goście od uchodźców. Tutaj w ogóle panuje jakaś powszechna obojętność. Spacerowałem ostatnio wieczorem z kolegą i zobaczyliśmy na wpół przytomnego faceta w bramie. Uderzył się w głowę. Dzwonimy na pogotowie. I wyobraź sobie, że musiałem się wykłócać, żeby przyjechali. Powiedzieli mi, że znają tego gościa i on nigdy nie chce jechać do szpitala. A mnie gówno obchodzi, czy go znają, czy nie. Muszą przyjechać, bo coś się człowiekowi stało. Pomagał nam taki Węgier, który już po wszystkim, jak karetka zabrała tego faceta, powiedział: „Wiecie, właśnie dlatego chcę już stąd wyjechać. Raz na zawsze”.

A wracając do kwestii migracji: tak, walka z rządem mającym stabilną większość w parlamencie i poparcie większości społeczeństwa to prawie walka z wiatrakami. Ale w Migszol ciągle nie rezygnujemy działania, bo wierzymy, że pomału uda się coś zmienić.

Co dokładnie robi Migszol?

Zorganizowaliśmy niedawno demonstrację przeciwko zbrojeniu granicy z Serbią. Przyszło kilka tysięcy osób. To chyba na razie nasz największy sukces. Chociaż demonstracje to dla nas trochę nowość. Zaczynaliśmy w sumie jako grupa, która zajmowała się organizowaniem pomocy humanitarnej. Ale szybko się zorientowaliśmy, że jak będziemy się zajmować tylko zaspokajaniem najpilniejszych potrzeb, to tych potrzeb będzie coraz więcej

Nie jesteśmy jednym z tych NGO-sów, który „pomaga migrantom”. Ludzie tworzący Migszol sami są w większości migrantami lub uchodźcami. Ja na przykład uciekłem z Iranu – byłem tam zaangażowany całkiem intensywnie w Zielony Ruch. Na Węgrzech dostałem status uchodźcy, a teraz mam zamiar starać się o obywatelstwo. Tylko będę musiał bardziej przyłożyć się do lekcji węgierskiego.

Zamiast protekcjonalnie „pomagać imigrantom”, staramy się tworzyć warunki, w których oni sam będą w stanie skutecznie domagać się swoich praw.

Zresztą tak było od początku – Migszol powstał jakoś trzy lata temu po protestach, które zorganizowali uchodźcy z ośrodka tymczasowego w Bicske. Oni sami wyszli z inicjatywą – domagali się poprawy warunków życia w tym ośrodku. A my tylko wspieraliśmy ich przy tłumaczeniu tekstów na angielski i pisaniu urzędowych pism. Po tej akcji zaczęliśmy się regularnie spotykać i uznaliśmy, że musimy działać na stałe. Wciąż jednak nigdzie nie jesteśmy zarejestrowani. Działamy jako grupa nieformalna. W obecnej sytuacji na Węgrzech to całkiem niezłe rozwiązanie – udało nam się uniknąć wszystkich tych problemów, które przed rokiem miały organizacje pozarządowe i niezależne redakcje.

A czy próbujecie wypracować jakieś własne propozycje odpowiedzi na obecny kryzys uchodźczy?

Chcesz zapytać o to, czy robimy coś poza krytyką rządu Orbana? Jasne, tylko nie mamy na to tyle czasu, ile chcielibyśmy mieć. Od kilku tygodni pracujemy nad czymś, co można by nazwać think-tankiem. Zapraszamy na nasze spotkania intelektualistów i intelektualistki. Czytamy o koncepcjach świata bez granic, ale z drugiej strony wczytujemy się w jej krytyki. Zresztą, ja chyba nie uważam, że w kontekście obecnego kryzysu pytanie – czy granice powinny istnieć czy nie? – jest najważniejsze.

Jakie pytanie jest w takim razie najważniejsze?

Moim zdaniem powinniśmy częściej pytać o konsekwencje działań Unii Europejskiej i Ameryki w Afryce i na Bliskim Wschodzie. Zbyt rzadko mówi się o tym, że państwa, do których obecnie uciekają uchodźcy, miały swój udział w doprowadzeniu do kryzysów w Syrii czy Iraku. Chcieliście usunąć broń masowego rażenia? To teraz weźcie odpowiedzialność za swoje działania. Otwarcie granic to jeszcze nie wszystko; od tego nie ustaną konflikty na Bliskim Wschodzie.

 Behrooz – irański uchodźca mieszkający w Budapeszcie. W Iranie studiował filologię angielską, informatykę oraz był zaangażowany w irański Zielony Ruch. Obecnie pracuje jako deweloper systemów informatycznych. Jest aktywistą węgierskiej grupy Migszol.

***

Artykuł powstał w ramach projektu współfinansowanego przez Fundację im. Róży Luksemburg

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Dawid Krawczyk
Dawid Krawczyk
Dziennikarz
Dziennikarz, absolwent filozofii i filologii angielskiej na Uniwersytecie Wrocławskim, autor książki „Cyrk polski” (Wydawnictwo Czarne, 2021). Od 2011 roku stale współpracuje z Krytyką Polityczną. Obecnie publikuje w KP reportaże i redaguje dział Narkopolityka, poświęcony krajowej i międzynarodowej polityce narkotykowej. Jest dziennikarzem „Gazety Stołecznej”, warszawskiego dodatku do „Gazety Wyborczej”. Pracuje jako tłumacz i producent dla zagranicznych stacji telewizyjnych. Współtworzył reportaże telewizyjne m.in. dla stacji BBC, Al Jazeera English, Euronews, Channel 4.
Zamknij