Kto tak twierdzi? Bruksela.
Jak jest wpływ różnych instytucji Unii Europejskiej na życie każdej i każdego z nas? Według obiegowej opnii sprowadza się on do transferowania do Polski pieniędzy oraz stanowienia praw i norm obowiązujących także między Odrą i Bugiem. Ale instytucje unijne oddziałują na nasze życie jeszcze w inny sposób – wytwarzając wiedzę na temat sytuacji Wspólnoty i jej poszczególnych krajów. Na tej podstawie formułowane są następnie różne polityki narodowe i wspólnotowe.
Ciekawy wgląd w tę unijną wiedzę zapewnia przygotowywany co roku przez Komisję Europejską Annual Growth Survey, który podsumowuje sytuację ekonomiczną gospodarek Wspólnoty i formułuje wytyczne dla polityki gospodarczej na rok następny. Dołączone są do niego bardziej szczegółowe raporty – np. na temat zatrudnienia – oraz rekomendacje szczegółowych rozwiązań dotyczących rynku pracy, polityki społecznej i finansowej dla poszczególnych krajów członkowskich. Patrząc na zeszłoroczne raporty, możemy bez trudu zauważyć, że zarówno Polsce, jak Wspólnocie daleko jest do „zielonej wyspy” na morzu ogarniętej ciągle skutkami kryzysu gospodarki światowej.
Europa bezrobotnych
Od tąpnięcia rynków finansowych w 2008 roku bezrobocie w Unii Europejskiej nie przestaje rosnąć. W 2008 bez pracy było 7,1% Europejczyków w wieku produkcyjnym, w pierwszym kwartale 2013 – 10,9%, czyli 27 milionów osób. Z tego około 12,5 milionów jest bezrobotnych długoterminowo. Jak można się domyślić, ta sytuacja przekłada się na dochody obywateli Unii. Od 2011 obserwujemy wyraźny spadek dochodu dyspozycyjnego gospodarstw domowych. Dochód dyspozycyjny to dochód, jaki zostaje w gospodarstwie domowym po uiszczeniu podatków i poniesieniu stałych kosztów – mieszkania, zadłużenia, różnego rodzaju opłat. To jego wysokość jest więc kluczowa dla wysokości konsumpcji i dla ożywienia gospodarczego.
Bezrobocie i związany z tym spadek dochodów w Europie ma, zdaniem ekspertów Komisji, nie tylko koniunkturalny, ale i strukturalny charakter.
Co to oznacza? To, że bezrobocie nie wynika wyłącznie z chwilowej zadyszki gospodarki, nadprodukcji czy braku zagregowanego popytu, ale także z tego, że praca wielu osób – z punktu widzenia dominującego modelu produkcji – jest dzisiaj zbędna. Pracownicy nie mają umiejętności, których potrzebuje rynek pracy, rynek pracy nie ma miejsc pracy dostosowanych do kompetencji pracowników. To dlatego właśnie problemu bezrobocia nie rozwiąże ani mityczne obniżenie kosztów pracy, ani zwiększenie popytu – konieczna jest kompleksowa i długoterminowa polityka państwa, umożliwiająca przyszłym i obecnym pracownikom nabycie koniecznych dla współczesnej gospodarki kwalifikacji.
Kraje, które zdaniem autorów raportu radzą z tym sobie najlepiej, to Szwecja, Finlandia i Holandia – państwa silnie obecne w swoich gospodarkach, prowadzące aktywną politykę na rynku pracy, odmawiające konkurowania niskimi pensjami i zamrożeniem konsumpcji.
Ślepa uliczka elastyczności
Jak na tym tle wygląda polska „zielona wyspa”? Poziom bezrobocia jest wyższy od unijnej średniej o prawie 3 punkty procentowe. Ale daleko mu do skali bezrobocia w szczególnie dotkniętych kryzysem krajach europejskiego Południa (Grecja, Hiszpania, Włochy), gdzie przekracza ono jedną czwartą zatrudnionych, a wśród ludzi młodych sięga nawet 50%.
Raport unijnych ekspertów daleki jest jednak od optymizmu. Można w nim znaleźć wiele zastrzeżeń do polskiego rynku pracy, jakie w Polsce do tej pory podnosiła przede wszystkim strona społeczna.
Unijni eksperci zwracają uwagę przede wszystkim na niepokojąco wysoki odsetek osób wbrew własnej woli pracujących na umowach cywilnoprawnych lub umowach terminowych. Polska zajmuje pod tym względem trzecie miejsce w Europie. I raport nie pozostawia wątpliwości, że nie ma się co chwalić tym miejscem na podium. „Choć pracę na umowy na czas określony często przedstawia się jako narzędzie pozwalające wejść młodym osobom na rynek pracy, w celu nabycia doświadczenia zawodowego umożliwiającego późniejsze stałe zatrudnienie, to w przypadku większości pracowników w Polsce nie działają one w ten sposób” – piszą unijni eksperci.
Trudno nie zgodzić się z tą diagnozą. Umowy czasowe i cywilnoprawne stały się dla wielu przedsiębiorców w Polsce po prostu sposobem na obniżanie kosztów pracy – i często jedynym pomysłem polskiego biznesu na konkurencję.
Raport wskazuje na dwa główne niebezpieczeństwa związane z taką segmentacją rynku pracy: po pierwsze, problem „pracującej biedoty”. Po drugie, „deprecjacji kapitału ludzkiego”. Co kryje się pod tymi terminami? Pod tym pierwszym ludzie, którzy mimo że pracują w pełnym wymiarze godzin, nie są w stanie ze swoich pensji zaspokoić podstawowych potrzeb; pomimo pracy pozostają ubodzy. Unijni eksperci uważają, że Polska należy do niechlubnej czołówki krajów UE mających z „pracującymi biednymi” największy problem. „Pracujący biedni” to nie tylko niższy popyt wewnętrzny uniemożliwiający ożywienie gospodarki, ale także niższe podatki, niższe składki zdrowotne i emerytalne. Na dziadowskich oszczędnościach, jakie na swoich pracownikach masowo robią polscy przedsiębiorcy, traci cała gospodarka i społeczeństwo.
Pod strasznym terminem „deprecjacja kapitału ludzkiego” kryje się prosta prawda: zatrudnieni na kontraktach terminowych czy innych nietrwałych i niepewnych formach zatrudnienia pracownicy mają o wiele mniejsze możliwości podejmowania szkolenia zawodowego i rozwijania swoich umiejętności. W efekcie ich wartość jako pracowników zamiast rosnąć wraz ze stażem pracy i nabywaniem doświadczenia – stoi w miejscu lub spada. Co znów jest barierą dla prawdziwego rozwoju gospodarczego.
W błędnym kole
Brak programów rozwoju zawodowego dla pracowników jest kolejną bolączką polskiego rynku pracy, na którą wskazuje raport. Nawet pracownicy na etatach często nie podnoszą swoich kwalifikacji, nie są przygotowywani do wymogów zmieniającej się gospodarki. Na jej potrzeby nie odpowiada także system edukacji. Brak w nim, mimo szumnie ogłaszanych reform, rzetelnych mechanizmów kształcenia zawodowego. W efekcie duża część kapitału ludzkiego „marnuje się”.
Dwie grupy są szczególnie zagrożone wykluczeniem z rynku pracy: osoby starsze i kobiety.
Osoby starsze nie mają możliwości udziału w programach efektywnie podnoszących ich kwalifikacje, na tyle by mogły być atrakcyjnymi pracownikami. Kobiety z kolei wykluczone są z rynku przede wszystkim przez politykę rodzinną państwa, zwłaszcza przez brak żłobków i innych instytucji opieki,które umożliwiają łączenie pracy zawodowej z reprodukcyjną.
Brak inwestycji w kapitał ludzki łączy się też w polskim modelu – co eksperci z Brukseli identyfikują jako kolejny problem – z niskimi wydatkami na badania i rozwój. Zarówno w stosunku do naszego PKB, jak i w liczbach bezwzględnych odstają one znacznie od unijnej średniej. Zwłaszcza sektor prywatny wypadu tu słabo, z wydatkami na badania i rozwój na poziomie 0,2% PKB.
Z unijnego raportu wyłania się zatem wizja gospodarki niedoinwestowanej, konkurującej niskimi kosztami pracy, prosperującej co najwyżaj dzięki odkładaniu na później rachunków za społeczne koszty takiego modelu. Gospodarka taka skazana jest na błędne koło niskich płac, niskich inwestycji i niskiej innowacyjności, z którego trudno wybić się na prawdziwy dobrobyt i osiągnąć rzeczywisty społeczny rozwój.
W wiedzy siła!
Oczywiście ten raport nie mówi niczego, czego czytelnicy KP już by nie wiedzieli. Ale poparta ekspercką pozycją Brukseli wiedza ta ma większą polityczną siłę niż – skądinąd ważne – raporty wydawane przez polskie związki zawodowe. Warto więc mieć pod ręką zalecenia Brukseli dla Polski za każdym razem, gdy od eksperta Lewiatana czy Jeremiego Mordasewicza usłyszymy o „wysokich kosztach pracy w Polsce” czy konieczności dalszego „uelastycznienia zatrudnienia”.
Warto też wykorzystać tę wiedzę przy okazji kampanii wyborczej do PE – choćby pytając naszych polityków, co zamierzają z nią zrobić w kraju. Jakie rozwiązania europejskie, mogące pomóc wyjść z Polsce z błędnego koła rozwoju opartego na eksploatacji taniej siły roboczej, chcą nam zaproponować jako europosłowie. Zwłaszcza że na ten temat wypowiadają się obecnie europejscy politycy.
O bezpłatnych stażach jako formie „współczesnego niewolnictwa” i niszczącej dla kapitału ludzkiego roli elastycznego zatrudnienia mówi kandydat socjaldemokratów na szefa Komisji Europejskiej Martin Schulz.
Kandydat chadeków, były premier Luksemburga Jean-Claude Juncker, zgłosił niedawno pomysł wprowadzenia europejskiej płacy minimalnej. Co w tym kontekście mają na do powiedzenia ich koledzy i koleżanki kandydujący z Polski do Europarlamentu? Wojciech Olejniczak, Janusz Lewandowski, Michał Boni, Danuta Hübner, Joanna Senyszyn i Róża Thun? Warto skorzystać z okazji i zadać im teraz takie pytania.
***
Serwis >>WYBORY EUROPY jest współfinansowany ze środków Ministerstwa Spraw Zagranicznych