Unia Europejska

Musimy wiedzieć, jak chcemy zmienić świat

Zacznijmy o tym myśleć, eksperymentujmy.

Maria Świetlik: Kilka lat temu brałaś aktywny udział w islandzkiej rewolucji. Powiedzieliście wówczas „nie” polityce cięć, wychodzącej z założenia, że to obywatele i obywatelki powinni ponieść koszty błędnych decyzji zarządów banków, które doprowadziły do światowego kryzysu. Ale stała za tym głębsza niezgoda na istniejący porządek, w którym władza „skapuje” ludowi, prawda? Co udało wam się osiągnąć od tego czasu?

Birgitta Jónsdóttir, Partia Piratów: Kiedy w Islandia nastąpił ogromny krach finansowy, ludzie zdali sobie sprawę, że wszystko, czemu do tej pory ufali, zawiodło. Takie odkrycie, podobnie jak w przypadku osobistych kryzysów, wymaga głębokiej autoanalizy, przemyślenia swoich motywacji i celów. Możesz wówczas albo poddać się strachowi i samoużalaniu, albo wykorzystać potencjał transformacyjny kryzysu i stać się lepszą i silniejszą osobą. Zatem gdy wielu Islandczyków zostało skonfrontowanych z tym, że nic nie było takie, jak się wydawało, zaczęli dyskutować nad tym, jaką przyszłość chcieliby wspólnie budować, jak mogą stworzyć Islandię 2.0, wolną od tego, co doprowadziło do jednego z największych finansowych bałaganów. A wokół ludzi i poruszanych przez nich tematów zaczęły się pojawiać think tanki i ruchy oddolne. Ale ewolucja jest zazwyczaj powolnym procesem i taka też jest systematyczna zmiana w Islandii. Jesteśmy obecnie w fazie dużego backlashu, większość Islandczyków głosowała w zeszłym roku na najgorszy z rządów, jakie pamiętam, który teraz po prostu niszczy wszystkie dobre rzeczy, jakie udało się zrobić w wyniku kryzysu. Jednak ludzie już widzą, że zostali oszukani i protesty znów się zaczynają. Tym razem może dojść do prawdziwej (r)ewolucji – nie tylko powstania jak ostatnim razem. Nie ma bowiem prawdziwej rewolucji bez fundamentalnych zmian w tkance społecznej.

Od początku islandzkiej debaty jednym z jej ważnych tematów były kwestie wolnego internetu. Jaki jest związek nowych technologii i Sieci ze zwiększaniem partycypacji społecznej i budowaniem bardziej horyzontalnego i sprawiedliwego systemu?

Internet był i jest używany do organizowania uczestnictwa obywateli w wydarzeniach offline, takich jak protesty, spotkania, petycje i aktywizm różnego rodzaju. Zrealizowano również kilka ciekawych eksperymentów polegających na przykład na uruchomieniu platformy internetowej, poprzez którą ludzie mogą przedstawiać swoje pomysły na poprawę rządzenia stolicą Islandii, Reykjavikiem. W trakcie procesu pisania nowej konstytucji ludzie mieli z kolei możliwość komentowania na bieżąco online bezpośrednio pod propozycjami poszczególnych artykułów.

Zanim weszłam w rolę parlamentarzystki, byłam skoncentrowana na dwóch tematach. Po pierwsze zależało mi na zaangażowaniu jak najszerszej opinii publicznej w przekształcanie ram prawnych Islandii poprzez referenda oraz współtworzenie nowej konstytucji z ludźmi i dla ludzi. W ten sposób chcę stworzyć solidne podstawy prawne dla tego nowego systemu. Po drugie chodziło mi o przekształcenie Islandii w raj dla wolności informacji, swobody wypowiedzi i przejrzystości, z silnym naciskiem na ochronę prywatności – bo to są fundamenty demokracji.

Najważniejszym wyzwaniem, nad którym trzeba dalej pracować, jest to, jak sprawić, by ludzie zrozumieli, że jeśli chcą żyć w prawdziwie demokratycznym systemie, sami muszą być jego częścią.

Życie w demokracji jest pracą, wymaga zaangażowania.

Dlatego kluczowe znaczenie ma to, żeby ludzie rozpoczęli dyskusję między sobą, z przyjaciółmi i rodzinami, na temat tego, jakiej przyszłości chcą. Jeśli my sami, Islandczycy, Polacy, obywatelki i obywatele świata, nie będziemy mieć jasnej wizji, dokąd zmierzamy, nie dojdziemy nigdzie.

Przyjeżdżasz do Warszawy, aby 6 i 7 listopada wziąć udział w konferencji na temat społecznych skutków prawa autorskiego CopyCamp 2014. Twoje wystąpienie będzie dotyczyć dzielenia się jako aktu rewolucyjnego w czasach powszechnej chciwości. Mnie też to uderzyło, jako rodzica, że od maleńkości uczymy nasze dzieci, że dzielenie się jest cnotą, a nawet obowiązkiem, a z drugiej strony żyjemy w systemie, gdzie normą jest „święte prawo własności” i zachłanność. Ale idea dzielenia się to coś więcej niż bajeczka dla dzieci. prawda?

Dzielenie się leży w naszej naturze, szczególnie gdy sami mamy dużo. Jeśli dzielimy się, nie mając samemu prawie nic, uważane jest to już za oznakę wielkości. Chciwość natomiast uważana jest przez tych, którzy są chrześcijanami lub przynajmniej w chrześcijańskich naukach, za jeden z grzechów kardynalnych, ale z drugiej strony jest przedstawiana wciąż jako coś normalnego.

Żyjemy w czasach, gdy dzielenie się kulturą, edukacją, wiedzą i budowanie sieci podobnie myślących ludzi z całego świata dzięki nowym technologiom prawie nic nie kosztuje. Nowoczesna globalna Aleksandria byłaby dziś dostępna dla wszystkich – gdyby nie te absurdalne ograniczenia.

Bo dzielenie się to także ruch otwartej wiedzy, otwartych zasobów edukacyjnych, wolnej kultury i wolnego oprogramowania. Tylko że w tym miejscu następuje kolizja z prawem autorskim.

Jestem zdecydowanie za umożliwieniem artystom zarabiania na ich istotnym wkładzie w nasz świat. Problem w tym, że nie uda im się zarobić poprzez wydłużenie obowiązywania prawa autorskiego na rzecz wielkich korporacji. W erze cyfrowej tradycyjne formy medialnego przekazu zmieniają się, a razem z nimi zmieniać się będą modele biznesowe. E-wszystko staje się rzeczywistością. I dlatego tak ważne jest, jakie wartości będą dominujące w trakcie tych zmian. Mam wrażenie, że wiele osób zdaje sobie sprawę, że kapitalizm doprowadził do tak wielkiego spustoszenia w naszym świecie (komunizm i inne -izmy też), że nie ma już jednego prostego rozwiązania, które byłoby patentem na wszystkie rodzaje społeczeństwa czy struktury społecznej.

To dla mnie bardzo ważne, zwłaszcza jako artystki, by powszechnie akceptowaną normą było dzielenie się twórczością, a nie ustanawianie na nią monopoli prawnoautorskich czy znaków towarowych.

Dlatego my, artyści, musimy być bardziej otwarci na nowe pomysły znalezienia drogi wyjścia z mrocznego świata międzynarodowych prawnoautoskich korpopotworów. To one sprawiły, że większości z nas tak trudno dziś sprzedać swoją sztukę bez wyzbycia się praw autorskich do swoich prac poprzez tak proste sytuacje jak zorganizowanie wystawy w kilku krajach. Pozbywamy się swoich praw, nawet o tym nie wiedząc albo dowiadując się dopiero w zetknięciu z prawnikami.

Ciekawa jestem, jakie jest twoje doświadczenie – jako i aktywistki, i artystki – z obecnym kształtem praw autorskich?

Uwielbiam internet z wielu różnych powodów, także dlatego, że bycie internetową artystką i poetką otworzyło przede mną możliwość współpracy z artystami z całego świata. Byłam jedną z pierwszych poetek na świecie, która zaczęła używać własnej strony internetowej do eksperymentów wydawniczych. W wyniku tego ludzie korzystają z wierszy zupełnie nieznanej islandzkiej poetki w różnego rodzaju zbiorach poezji, na weselach, pogrzebach, nawet na balonach na ciepłe powietrze, a ja zawsze mówiłam: Jeśli robicie to nie dla zysku, proszę, używajcie i dzielcie się, tylko podpiszcie mnie jako autorkę. Wygląda na to, że stosowałam ideę Creative Commons, zanim stał się to uznany sposób oznaczania utworów, którymi można się łatwo dzielić.

Dzięki temu moje wiersze dostały cyfrowych skrzydeł , a ja stałam się nagle częścią globalnego kreatywnego „plemienia”. Nauczyłem się wiele dzięki temu doświadczeniu, dużo na tym skorzystałam, choć nie był to zysk wyrażalny w gotówce. Opowiadam o tym, ponieważ zależy mi, aby ludzie, którzy chcą działać w ramach starego przedcyfrowego prawa autorskiego, zrozumieli, że w końcu będą musieli po prostu zrzucić tę skórę. Chcę też, by rozumieli, że nic nie jest mi bardziej obce niż chęć odebrania im szansy na zarabianie na ich pracy. Płatność nie jest po prostu zawsze tylko w pieniądzach.

Jakie byłoby twoim zdaniem idealne rozwiązanie problemu z nieprzystającym do realiów nowej ery prawem autorskim? Takie, które odpowiedziałoby na potrzeby zarówno autorów, jak i użytkowników oraz być może także niektórych pośredników?

Całościowa reforma systemu prawa autorskiego nie zostanie obecnie przyjęta w żadnym kraju, także w Islandii. Ci z nas, którzy próbują walczyć z gigantami, są na pozycji defensywnej. Będę się więc bardzo starać, aby wspólnie z innymi artystami znaleźć sposób na powstrzymanie zmian prawnych zaproponowanych przez nowy rząd Islandii, takich jak wydłużenie okresu obowiązywania praw autorskich. Bo naprawdę nikt nie potrzebuje praw autorskich po śmierci, za to trzeba walczyć o lepsze warunki umów zawieranych, póki żyjemy. Chcę też obalić DMCA, amerykańską ustawę, która zdelegalizowała obchodzenie zabezpieczeń technicznych (DRM) uniemożliwiających użytkownikom swobodne korzystanie z utworów – myślę, że to jest do zrobienia. Chcę też zagwarantować, że prywatność użytkowniczek i użytkowników będzie respektowana. A to oznacza, że konieczne jest znalezienie sposobu ochrony pośredników przed narzucaniem im roli egzekutorów prawa przez powierzanie im obowiązku usuwania treści na podstawie czyichś przypuszczeń, że łamią one prawo autorskie.

A to wymaga naruszania prywatności i anonimowości użytkowniczek oraz łamie zasadę prawa do sprawiedliwego sądu.

Tak. Całościowa wizja reformy prawa autorskiego przygotowana przez islandzką Partię Piratów została opisana w książce The Case for Copyright Reform. Nasze postulaty, oprócz tych już przeze mnie wymienionych, to legalizacja dzielenia się plikami i samplingu oraz zakaz stosowania DRM.

Wojna o wolny internet jest czasem ujmowana w retorykę konfliktu pomiędzy Europą i jej wartościami a Stanami Zjednoczonymi i ich hegemonią. Co sądzisz o takiej perspektywie? Czy Europa ma w ogóle jakąś szczególną rolę do odegrania w tej batalii, czy szerzej, w walce o lepszy świat?

Europa może odegrać bardzo ważną rolę dzięki wprowadzaniu do regulacji prawnych wysokich standardów ochrony prywatności. Mamy to prawo zagwarantowane na poziomie konstytucyjnym, ale trzeba walczyć o jego implementację. Jednym z głównych powodów, dla których stworzyłam Islandzką Inicjatywę Nowoczesnych Mediów, było właśnie stworzenie takiego nowego standardu na XXI wiek (ten projekt przerodził się następnie w Międzynarodową Inicjatywę Nowoczesnych Mediów, IMMI, o podobnych celach).

W swojej książce Doktryna szoku Naomi Klein pokazuje, jak kryzysy społeczne wielokrotnie były wykorzystywane do przeforsowania kontrowersyjnych przepisów, które naruszają nasze wolności obywatelskie, czyli zabezpieczają interesy władzy kosztem interesu publicznego. Propozycje IMMI zmierzają do przeciwdziałania tej złej tradycji. Chcemy wykorzystać obecny kryzys jako szansę do wprowadzenia głębokich pozytywnych zmian, które służyć będą ogółowi społeczeństwa. Jak wspominałam, w następstwie zapaści Islandia znalazła się na rozdrożu. W takim momencie konieczne jest nie tylko zmierzenie się z przeszłością, ale także stworzenie jasnej wizji.

Jaka więc ma być ta Islandia 2.0?

Nowa polityka, przyjęta jednogłośnie przez Alþingi (islandzki parlament), dotycząca stworzenia sprzyjającego otoczenia zarówno dla rejestracji, jak i funkcjonowania w Islandii międzynarodowych mediów i wydawnictw, start-upów, organizacji praw człowieka i centrów danych, wyraźnie poprawiła reputację kraju za granicą. Stworzyła też lokalnie wiele nowych możliwości dla ekonomii i rynku pracy, co widać już teraz, chociaż nie wszystkie zmiany zostały już wprowadzone ze względu na powolny proces pracy w ministerstwach.

Decyzję o tym, gdzie zlokalizować internetową działalność wydawniczą, podejmuje się w oparciu o takie kryteria, jak odległość, możliwości telekomunikacyjne, koszt utrzymania serwerów – na przykład ich chłodzenia – i otoczenie prawne. To działa na korzyść Islandii. Mamy bardzo dobre podmorskie kable telekomunikacyjne podłączone do największych rynków usług informacyjnych, czystą energię i chłodny klimat – dzięki temu nasz kraj jest atrakcyjny dla tych, którzy oferują usługi online.

I to sprawia, ze powstają idealne warunki do stworzenia całościowej polityki, gdzie otoczenie prawne zapewni ochronę wolności słowa, pracy dziennikarzy śledczych i tych, którzy publikują materiały o dużej wadze politycznej. Musimy zdawać sobie sprawę, że społeczeństwo informacyjne nie będzie działać jak należy, jeśli środki rozpowszechniania informacji istotnych dla społeczeństwa są stale narażone na atak. Chociaż niektóre kraje wprowadziły postępowe przepisy w tej dziedzinie, żaden nie wprowadził ich w spójny sposób, tak aby stworzyć bezpieczną przystań, o jakiej my mówimy. Islandia ma niepowtarzalną okazję na objęcia prowadzenia w tej dziedzinie.

A co my możemy zrobić dla sprawy wolnego internetu? Jaki rewolucyjny akt może wykonać każda i każdy z nas?

Jednym z najważniejszych zadań dla każdego człowieka jest to, by zdać sobie sprawę z tego, że jako jednostki nie tylko mamy możliwość zmienić świat, ale że jest to wręcz nasz obowiązek. Ale najpierw musimy wiedzieć, w co chcemy go zmienić.

Więc proszę, zacznijcie myśleć, jaką przyszłość chcecie współtworzyć z resztą ludzkości.

Eksperymentujcie, angażujcie się w inicjatywy obywatelskie, bądźcie kreatywne.

Birgitta Jónsdóttir – islandzka posłanka Partii Piratów, działaczka na rzecz wolnego internetu i wolności słowa, poaetka, artystka multimedialna.

Wywiad dostępny jest na licencji CC BY-SA 3.0 PL

***

Serwis >>WYBORY EUROPY jest współfinansowany ze środków Ministerstwa Spraw Zagranicznych 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij