Międzynarodowy Trybunał Karny w Hadze skazał byłego przywódcę wojska bośniackich Serbów Ratka Mladicia na dożywocie. Nie wszyscy uznają to za sprawiedliwy krok – reportaż publicystyczny o nacjonalizmie i reakcji na wyrok Mladicia w Republice Serbskiej, części federacyjnego państwa Bośni i Hercegowiny.
W bośniackim miasteczku w górach Serbowie celebrują swoje święto. Puszczają serbski hymn w szkole i płaczą za Radkiem Mladiciem. Przy niedzieli nawet zamarzą o niepodległości.
Bośnia i Hercegowina, Republika Serbska, Rogatica
I.
– Rano było ich czternaście, teraz jest tylko siedem – martwi się Pemba. Na podwórku różowej, podziurawionej przez kule kamienicy jest ciemno. Pachnie burzą. Pembę zmęczyło schodzenie po schodach. Teraz stoi oparta o kulę, z salcesonem w siatce, i czeka na swoje koty. Przychodzą, z rąk Pemby leci jedzenie. – Jestem Bośniaczką. Bośnia i Hercegowina, zdravo – przedstawia się Pemba. Jest muzułmanką. Pełna werwy, często mówi, że po wojnie wróciła do Rogaticy „najpierwsza” i jako jedna z niewielu. Wzięła kredyt w banku, żeby odremontować zdemolowane mieszkanie.
W kamienicy mieszkają dziś trzy rodziny: Pemba z psem Dziną, Macedonka Jasna i jej dwóch jedenastoletnich synów, a na ostatnim piętrze Serbowie: 22-letnia Ana z matką Sandrą i ojcem Draganem.
Ana mija drzwi Pemby każdego dnia, kiedy schodzi na dół po klatce schodowej. Pemba o Anie: „Mała nacjonalistka”. Ana o Pembie: „Czasem noszę jej zakupy”.
Pozostałe kobiety z kamienicy wszystko robią razem. Mają dużo czasu: tylko Jasna codziennie pracuje. Każdego dnia spotykają się na kawie, użyczają sobie kuchni, kiedy trzeba upiec paprykę do tradycyjnego ajvaru. Nie zamykają drzwi swoich mieszkań, wchodzą bez pukania.
Jasna właśnie spieszy się do pracy, do małego sklepu spożywczego. Jej męża, kierowcy ciężarówki, ciągle nie ma w domu. Jasna boi się, że złe wieści przyjdą niespodziewanie, w nocy. A ona nawet nie ma samochodu: – Słyszę w pracy, jak mówią „Sarajewo, Izetbegović”. – Jasna odpala papierosa. – Poprosiłam Pembę: kiedy będziesz wiedziała, że twoi ludzie się przygotowują do wojny, proszę, powiedz mi jeden dzień wcześniej. Żebym miała czas.
czytaj także
II.
Spacer. Rogatica powoli się odbudowuje, choć nikt nie ma pieniędzy na załatanie dziur po kulach. Miasteczko, kiedyś zupełnie muzułmańskie, po zakończeniu wojny zaczęli zasiedlać serbscy emigranci wewnętrzni. W 1995 roku Bośnia, na mocy układu pokojowego w Dayton, została podzielona na Republikę Serbską – zamieszkaną głównie przez Serbów, oraz chorwacko-muzułmańską Federację Bośni i Hercegowiny. Muzułmanie nie będą chcieli tu wracać.
W Rogaticy prężnie działa młodzieżówka serbskiej partii nacjonalistycznej SNSD, której spotkań Ana nie opuszcza. To naturalne, że w każdym meczu kibicuje się Serbii (lub Rosji), a na rozpoczęcie roku szkolnego grają serbski hymn. Bośniackiego hymnu nikt dobrze nie zna, mówią, że jest brzydki. Po angielsku płynnie mówi tylko nauczyciel angielskiego, po rosyjsku większość mieszkańców.
Kiedy we wrześniu 2016 roku Milorad Dodik, lider bośniackich Serbów, wbrew konstytucji Bośni i Hercegowiny, UE i Stanom Zjednoczonym zorganizuje referendum w sprawie ustanowienia Dnia Republiki, do urn w Rogaticy pójdą prawie wszyscy: – Siedziałem i przeglądałem kolejne głosy: wszystkie na tak – opowiada członek komisji wyborczej.
Ana cała się trzęsie. Nie wiem, czy jest tak zimno, czy się denerwuje. Ma serbskie nazwisko i kiedy ktoś mówi, że jest Bośniaczką, to ją to boli. Ma czasem poczucie, że świat chciałby ich, bośniackich Serbów, po prostu wymazać. – Niech sobie mają swoją Bośnię, my dołączmy do Serbii. Już nie bylibyśmy jednym narodem, kumplami. Bylibyśmy szczęśliwi – mówi i się uspokaja.
czytaj także
III.
Dwupokojowe mieszkanie z aneksem kuchennym na ostatnim piętrze różowej kamienicy. Sandra koło jedenastej przed południem składa łóżko, które staje się kanapą. W łazience od kilku tygodni nie ma wody: pękła rura. Zalała mieszkającą niżej Macedonkę.
Sandra czeka na telefon. Dzisiaj nie spodziewa się żadnych zleceń, ale zawsze mogą zadzwonić. Kilka razy w tygodniu robi napisy na nagrobki i małe reklamy. Tych pierwszych jest zdecydowanie więcej. Skręca papierosa ze złej jakości tytoniu, który wysypuje z kilogramowej torby. Do dzisiaj takie pakunki można kupić spod lady na sarajewskim targu Markale. Sandra wychowała się w Sarajewie: uśmiecha się na kolorowych fotografiach z późnych lat osiemdziesiątych. Nosi ubrania jak w teledyskach i przytula przyjaciół na potańcówkach w austro-węgierskich kamienicach z wysokimi sufitami. Przyjaciół wszystkich narodowości i muzułmańskiego chłopca, który zginął zaraz na początku oblężenia miasta.
– Tamtego dnia, kiedy powiedzieli w wiadomościach, że będzie wojna, Sandra spakowała się w pośpiechu jak wszyscy Serbowie. Zostawiła Sarajewo, pracę w piekarni ojca i poszła pieszo do Pale. Wzięła małą broń, tylko po to, żeby cokolwiek mieć przy sobie. Cała drżała – opowiada Ana i podkreśla, że tego nie można zapomnieć.
Na kolejnych zdjęciach z rodzinnego albumu już Seljani, wioska kilka kilometrów od Rogaticy, zima 1993 czy 1994 roku. Sandra stoi na białym śniegu w zimowej kurtce, trochę jeszcze kolorowej jak jej dawne Sarajewo, ale już się tak nie uśmiecha. Na następnej fotografii mąż Sandry, Dragan, pod drzewem pozuje w mundurze serbskiej armii, a na białym śniegu widać kałużę krwi. Na gałęzi wisi zarżnięty świniak.
Ana urodzi się w Seljani. Po wojnie rodzina dostanie mieszkanie w Rogaticy.
Bałkany nie muszą być wcale uznane za „europejskie”. Polska niebawem też może nie być
czytaj także
Bośnia i Hercegowina, Republika Serbska, Pale
IV.
Wydział Filozoficzny: dwa budynki, niedawno postawione. Bardziej przypominają nowe, przyzwoite bloki mieszkalne niż kampus uczelni. Ana studiuje tutaj język serbski, ale przynajmniej raz w miesiącu wraca do domu. Profesorowie Any mówią, że na wypadek wojny pierwszą linię frontu będą tworzyć żołnierze, a drugą oni: lingwiści. „Język serbski jest zagrożony, Bośniacy zabierają nam wszystko: nasze słowa, literaturę, obyczaje, język”. „Język bośniacki, a także tożsamość i naród, nie istnieją, powstały na serbskim gruncie”– głosi Ana, powołując się na swoich profesorów.
Z Pale do Rogaticy odjeżdżają dwa autobusy dziennie. Prowadzi tam górska, kręta droga, która już w październiku pokrywa się lodem i straszy przepaściami.
Góry, śnieg, Jahorina. W Pale w latach 1992–1995, podczas wojny domowej w Bośni, serbscy generałowie mieli swoją siedzibę. W budynku wyglądającym jak urząd gminy, pospiesznie przerobionym na wojskową bazę, Mladić, Galić i Karadżić planowali oblężenie Sarajewa i ludobójstwo w Srebrenicy. Może nawet w tych pokojach pomalowanych po sufit olejną farbą, z polowymi łóżkami, lub w ciemnym korytarzu, gdzie lampy są za kratami. Albo w sali obłożonej szczelnie serbskimi flagami, przygotowanej do przemówień, odświętnej.
Dzisiaj, 22 lata po podpisaniu pokoju, wojskowa baza zamieniła się w studenckie miasteczko w górach, bez większego znaczenia administracyjnego. Tutejsi studenci opisują je jako serbskie Aspen. Nowe fasady bloków nie pasują do górskiego, pocztówkowego krajobrazu, ani do nazw ulic, gloryfikujących serbskich zbrodniarzy wojennych. A jednak Pale staje się coraz ważniejszym ośrodkiem akademickim i kulturalnym. Dodik w 2014 roku uroczyście otwiera tu nowy akademik imienia Radovana Karadżicia. Kiedy przecinają wstęgi, Karadżić jest przesłuchiwany przed Trybunałem w Hadze. W 2016 roku uznano go winnym m.in. ludobójstwa i zbrodni przeciwko ludzkości.
Ana kocha Pale, chyba najbardziej ze wszystkich miejsc na świecie. Uważa, że to małe miasto, ale zasłużyło, aby zostać stolicą. – W Pale narodziła się Republika Serbska. Nasi premierzy pisali tutaj ustawy, znalazło się miejsce dla wielkich generałów i wojsk Republiki. Pale najbardziej ucierpiało podczas wojny, było okropnie bombardowane. Bez powodu – opowiada.
czytaj także
Bośnia i Hercegowina, Republika Serbska, Rogatica
V.
Dojeżdżając do Rogaticy, Ana pewnie ogląda zza okna autobusu ośnieżoną górską drogę. Dziś nie uśmiecha się w ogóle, nawet nerwowo, jak to zwykle robi. Ana kocha swój naród i dobrze wie, jak to było. Wysłała mi wiersz jugosłowiańskiego poety, z którego zrozumiałam, że Serbowie są przygotowani na sąd i wszystko, co ich czeka, ale strach ich nie zatrzyma. Znają swoją drogę.
Latem Ana miała jeszcze nadzieję: – Wierzę, że zostanie zwolniony, on nic nie zrobił. Mój tata był jego strażnikiem, chronił go podczas wojny. Powiedział: „Ana, uwierz, Mladić nikogo nie zabił”. Czy wydawał takie rozkazy? Nie, właśnie to jest najgorsze. Zapytałam mamę, ona też go znała. Poprosiłam, żeby szczerze powiedziała. Mladić nigdy nie pozwolił zabijać kobiet i dzieci, tylko żołnierzy, którzy atakują. Jakoś tak się starał – mówi Ana.
Kiedy listopadowego popołudnia Trybunał w Hadze skazuje Ratka Mladicia na dożywocie m.in. za ludobójstwo, zbrodnie wojenne i zbrodnie przeciwko ludzkości, Bośnia i Hercegowina staje się nagle bardziej podzielona niż zwykle. Federacja świętuje, Republika płacze, krzyczy i żąda odwołania od wyroku, podobnie jak jej narodowy bohater na sądowej sali.
Serbskie baraki dla uchodźców, czyli fabryka gniewu i wykluczenia na rubieżach Europy
czytaj także
Bośnia i Hercegowina, Federacja Bośni i Hercegowiny, Sarajewo
VI.
Stolica Bośni i Hercegowiny, podobnie jak cały kraj, jest podzielona na dwie części: Sarajewo federacyjne i należące do Serbów Sarajewo Wschodnie. Claudia, Włoszka pracująca w sarajewskiej galerii sztuki, patrzy na mnie dwuznacznie. Mówi, że kręcenie filmu w małym miasteczku w sercu Republiki to świetny projekt. W końcu po chwili milczenia kwituje, że rozumie, jak tam strasznie, więc weźmie mnie na kawę. Czuję, jakbym wracała z Syrii, a przecież droga z Rogaticy do Sarajewa zajmuje tylko godzinę.
Claudia wybiera restaurację. Dyskretne, designerskie wnętrze z biało-czarnymi krzesłami. W wazonach różowe piwonie. Po piętnastu minutach towarzystwo robi się mocno międzynarodowe, zamawiają jajka w koszulkach i kawę americano.
W stołecznym Sarajewie z dystansem podchodzą do rosnącego nacjonalizmu bośniackich Serbów i zapowiadanej od lat secesji Republiki. Rozmawiają o kolejnych filmach, projektach, wystawach, koncertach. Współczują mieszkańcom Republiki Serbskiej warunków życia, choć nigdy tam nie byli lub tylko przejeżdżali. Przy jajkach w koszulkach ktoś opowiada o wypadzie do gorących źródeł na tamtych terenach: zgubili się i musieli pytać miejscowych o drogę. Na długie miesiące zapamiętali wyraz twarzy ludzi, smutek. – Politykom łatwo siać propagandowe hasła w wioskach i miasteczkach, gdzie piszczy bieda – mówią. Podkreślają, że od lat większość pieniędzy jest pompowana w Federację, a przede wszystkim w polityczne show. W rozpad kraju nie chcą wierzyć, o kolejnej wojnie mówią: – Serbowie nie mają przecież pieniędzy na naboje.
Nastroje być może wyczuł Milorad Dodik, który straszył Sarajewo i opinię międzynarodową referendum niepodległościowym, mającym się odbyć wiosną 2018 roku. Pod koniec września stwierdził jednak, że referendum nie zorganizuje: – Bośnia i Hercegowina to upadający kraj, znajduje się na drodze do fragmentacji – powiedział. Zganił Unię Europejską za brak pomocy i stawianie politycznych warunków, pozdrowił przyjaciół: Rosję i Chiny.
Po wyjściu z restauracji, znajdującej się w gwarnym, uwielbianym przez turystów centrum, wystarczy wsiąść w miejski autobus, żeby pojechać na serbską stronę. We Wschodnim Sarajewie nie ma nic specjalnego: nowe bloki, kilka sklepów z używaną odzieżą. Kupiłam tam kurtkę, w kieszeni był gotowy do użycia nabój.
**
Karolina Anna Kuta – absolwentka Dokumentalistyki (reportaż i film dokumentalny) na Uniwersytecie Warszawskim i Nauk Politycznych na Uniwersytecie w Zagrzebiu. Współpracowała m.in. z Gazetą Wyborczą i Fundacją Młodego Kina. Pracuje nad debiutem dokumentalnym.
Ci muzułmanie są bardziej proeuropejscy niż niejedna wspólnota katolicka