Unia Europejska

Czy UE przymyka oko na „ciemną duszę Chorwatów”?

W chorwackim społeczeństwie nie ma woli rozliczenia ze zbrodniami popełnionymi w latach 90. przez ich własnych żołnierzy, a naród jest przekonany o swojej niewinności.

Slobodan Praljak z teatralną manierą wypił na sali sądowej truciznę i zmarł wkrótce potem w szpitalu. Zdjęcia ostatnich chwil chorwackiego generała, jednego z przywódców bośniackich Chorwatów, obiegły w ostatnich dniach cały świat.

Poza Praljakiem prawomocny wyrok usłyszało jeszcze pięciu innych przywódców bośniackich Chorwatów. Za działania w trakcie półtorarocznego konfliktu pomiędzy Boszniakami (bośniackimi Muzułmanami) a Chorwatami wszyscy zostali oskarżeni o dokonanie zbrodni przeciwko ludzkości.

Do 1992 roku Chorwaci i Boszniacy wspólnie walczyli przeciw stronie serbskiej, broniąc jedności Bośni i Hercegowiny. Chorwacka mniejszość odłączyła się jednak w czasie wojny i proklamowała Chorwacką Republikę Herceg-Bośn. Jednym z pierwszych aktów terroru było zniszczenie zabytkowego mostu w Mostarze. Chorwaci uparcie zaprzeczają, jakoby mieli coś wspólnego z bombardowaniem przeprawy, choć dokumenty zgromadzone przez ONZ, Unię Europejską i Międzynarodowy Trybunał ds. Zbrodni w byłej Jugosławii jednoznacznie wskazują na ich winę.

Draginja Nadazdin: Skazanie Ratka Mladicia za ludobójstwo to krok w kierunku sprawiedliwości dla ofiar konfliktu

Ostatecznie Trybunał uznał, że co prawda Chorwaci most zburzyli, ale działanie nie wykracza poza granice wyznaczone w Konwencji Genewskiej, ponieważ most był ważnym obiektem strategicznym.

„Hercegowińska szóstka” chce do panteonu

Nie było to jednak najpoważniejsze oskarżenie wysunięte przeciwko Praljakowi. Został on skazany w 2013 roku na 20 lat więzienia przede wszystkim za zabójstwa i masowe wypędzenia ludności cywilnej, stworzenie obozów koncentracyjnych, w których przetrzymywani byli Boszniacy, wielomiesięczny ostrzał wschodniego Mostaru. Miasto do dziś pozostało etnicznie podzielone – po stronie zachodniej mieszkają Chorwaci, zaś na przeciwległym brzegu rzeki Neretwy Boszniacy. Przywrócenie pokoju między dawnymi sojusznikami wymusiły dopiero na początku 1994 roku państwa Zachodnie.

Paul Mason wśród dzikich plemion

czytaj także

Ani jedna osoba z tzw. „hercegowińskiej szóstki” nie przyznała się do oskarżeń. Wojskowi od lat byli wspierani przez społeczeństwo chorwackie, a nieoficjalnie też przez władzę. Premier Chorwacji z chadeckiej partii HDZ podkreślił po samobójstwie Praljaka, że choć czyn jest tragiczny i niepotrzebny, to jednak był efektem „niemoralnego wyroku”. Dodał też, że generał zawsze robił to, co dla chorwackiego narodu było najlepsze. Media w kraju są oburzone, mało kto generała nazywa w nich zbrodniarzem wojennym, a jeśli już to „tak zwanym”. Były minister obrony za rządów socjaldemokracji twierdzi, że otrucie się to „czyn bohaterski”. Znamienne, że w komentarzach młodych ludzi na portalach społecznościowych popularna jest opinia, że cały proces był nieporozumieniem, bo przecież Chorwacja w trakcie wojny pomagała stronie boszniackiej. To nieprawda, ale w sytuacji, w której mity narosłe wokół wojny w byłej Jugosławii (przez Chorwatów nazywanej Domovinskim ratom, czyli wojną ojczyźnianą) już dawno przesłoniły fakty historyczne, trudno jest o jakąkolwiek krytyczną postawę.

My – oni, ofiary – kaci

W chorwackim społeczeństwie nie ma woli rozliczenia ze zbrodniami popełnionymi w latach 90. przez ich własnych żołnierzy. Zaufanie do instytucji międzynarodowych jest niskie od czasu, kiedy Trybunał w Hadze rozpoczął sądzenie nie tylko Serbów, ale też Chorwatów. Międzynarodowy sąd nie zdąży już raczej tej opinii poprawić. 31 grudnia kończy pracę, a wpuszczenie na salę rozpraw skazanego z fiolką trucizny tylko przypieczętowuje jego negatywny status w chorwackim społeczeństwie.

Kluczowe dla tej niechęci Chorwatów wobec Trybunału w Hadze było ściganie bohatera narodowego, gen. Ante Gotoviny. Był on dowódcą akcji Oluja (Burza), której celem w sierpniu 1995 roku stało się odzyskanie terenów kontrolowanych przez paramilitarne serbskie oddziały, które jednocześnie od stuleci zamieszkiwane były przez ludność etnicznie serbską. Chorwaci złamali co prawda w ten sposób kruche zawieszenie broni, ale zyskali lepszą pozycję negocjacyjną podczas konferencji w Dayton, która zakończyła wojnę w Bośni.

Podległa Gotovinie armia miała w trakcie operacji wypędzić kilkaset tysięcy Serbów z Krajiny, mordując jednocześnie od kilku do kilkunastu tysięcy z nich. W pierwszej instancji Trybunał skazał Gotovinę i generała Mladena Markača za zbrodnie przeciw ludzkości i przynależność do zorganizowanej grupy przestępczej. Rok później, w listopadzie 2012, zostali oni jednak oczyszczeni ze wszystkich zarzutów ze względu na niewystarczający materiał dowodowy.

Dla jednych decyzja sądu apelacyjnego była wielkim świętem, a dla innych dowodem nieudolności organów międzynarodowych. Część ekspertów wytykała haskim prokuratorom, że chcieli skazania oskarżonych z paragrafów, na które nie mieli twardych dowodów, a tam, gdzie można było je znaleźć, odpuścili, bo kara byłaby niższa. Inni zaś kpili, że była to nagroda dla Chorwatów za to, że w tym samym roku zagłosowali w referendum za przystąpieniem do Unii Europejskiej.

W Chorwacji Gotovina i Markač zostali przyjęci z najwyższymi honorami. Na lotnisku witały ich państwowe władze, które wcześniej przez lata finansowały ich obrońców z publicznych pieniędzy. W całym kraju, zwłaszcza w Dalmacji, z której Gotovina pochodzi, można spotkać murale z jego podobizną. Tymczasem dla Serbów pozostaje on zrodniarzem wojennym, człowiekiem, który wypędził ich z ziem od dawna przez nich zamieszkanych. O tym, że wątpliwości wokół jego „bohaterstwa“ pozostają, świadczy fakt, że mimo powracających pomysłów, by mianować go ministrem obrony narodowej, poszczególne rządy patrzą na to niechętnie, obawiając się reakcji zachodnich sojuszników.

Karadzić skazany na 40 lat, ale czy dla Serbów jest zbrodniarzem?

Chorwaci nie czują się współodpowiedzialni za zbrodnie w latach 90.

Pomimo oskarżenia i skazania wielu dowódców i polityków chorwackich, naród jest przekonany o swojej niewinności. Warto dodać, że w Chorwacji wszystkich uczestników wojny lat 90. nazywa się braniteljima – obrońcami. Sama nazwa określa Chorwatów jako ofiary konfliktu, uzasadniając wszelkie ich działania patriotyzmem, koniecznością obrony ojczyzny.

Serbskie baraki dla uchodźców, czyli fabryka gniewu i wykluczenia na rubieżach Europy

Taką narrację podtrzymują lokalni politycy już od lat dziewięćdziesiątych. Franjo Tuđman, pierwszy prezydent niepodległej Chorwacji, otoczony został po śmierci kultem mimo, że jego rządy to okres autorytaryzmu i izolacji kraju na arenie międzynarodowej. Przyznanie, że Chorwacja pod jego rządami nie była w pełni demokratyczna, oznaczałoby według niektórych podważenie podstaw niepodległości kraju.

Nie ma demokracji bez obalenia mitów

Nie znaczy to jednak, że zupełnie brakuje w Chorwacji ludzi, chcących obalić mity narosłe wokół przywódców i zbrodniarzy oraz rzekomej niewinności narodu. Działają organizacje skupiające często młodych ludzi, które sprzeciwiają się tej jednostronnej narracji. To m.in. Centrum Studiów Pokojowych albo Documenta – centrum zmierzania się z przeszłością.

Zagrzeb już (prawie) lewacki

czytaj także

Próbą przebicia się do ogólnokrajowej narracji jest też wydana właśnie książka Rat i mit (Wojna i mit) Dejana Jovicia, wydana przez jedno z największych wydawnictw w regionie – Frakturę. Autor jest profesorem zagrzebskiego Uniwersytetu, a w książce obala obecne w przestrzeni publicznej mity o niewinności Chorwatów, także w kontekście konfliktu z Boszniakami. Podczas spotkania Jovic podkreślał, że bez rozliczenia i przyznania się do własnych zbrodni nie może być mowy o demokratycznym i obywatelskim społeczeństwie. W podobnym tonie po wejściu Chorwacji do Unii pisał znany w Polsce autor Miljenko Jergović, twierdząc, że UE przymyka oko na „ciemną duszę Chorwatów”. Proces oczyszczania będzie jednak trwał wiele lat. Na razie zarówno media, jak i politycy wolą udawać, że temat nie istnieje.

Bałkany nie muszą być wcale uznane za „europejskie”. Polska niebawem też może nie być

**
Michał Kucharski – ur. 1988, doktorant na Wydziale Filologii Polskiej i Klasycznej UAM, przy Instytucie Filologii Słowiańskiej. Zajmuje się Bałkanami, kulturą, historią i problematyką społeczno-polityczną. Aktywista miejski, radny osiedlowy na poznańskich Naramowicach.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij