Świat

Sutowski: Rozliczamy i nie prosimy o wybaczenie

Jak PiS postanowił odpowiedzieć na list ukraińskich intelektualistów do przywódców państwa polskiego i do polskiego społeczeństwa?

Zabójstwo niewinnych ludzi nie znajduje żadnego usprawiedliwienia. Prosimy zatem o wybaczenie za popełnione zbrodnie i krzywdy – oto główne przesłanie naszego listu. Prosimy o wybaczenie, ale w równej mierze i my wybaczamy krzywdy i zbrodnie, jakie popełniono wobec nas, Ukraińców. To jedyna formuła duchowa, jaka powinna stanowić motyw przewodni w każdym ukraińskim i polskim sercu pragnącym pokoju i pojednania.

To chyba najważniejsze słowa listu „do przywódców państwa polskiego i do polskiego społeczeństwa” podpisanego przez dwóch prezydentów Ukrainy (Krawczuka i Juszczenkę), najwyższych hierarchów ukraińskiej Cerkwi Grekokatolickiej i prawosławnego Patriarchatu Kijowskiego, a także wybitnych ukraińskich intelektualistów, pisarzy, artystów, polityków i działaczy społecznych.

Na krótko przed kolejną rocznicą zbrodni na Wołyniu i planowaną w tej sprawie uchwałą polskiego Sejmu przedstawiciele ukraińskiej elity wzywają do pojednania. Wskazują jednocześnie, że instrumentalizacja historii na użytek wyborczy („wykorzystywanie wspólnego bólu dla politycznych rozrachunków”) nakręca spiralę wzajemnych oskarżeń i oddala od siebie narody, których losy były w historii nieodwołalnie splecione. Szczególnie w dzisiejszym kontekście – inspirowanej przez Rosję wojny na wschodzie Ukrainy – bardzo wymownie brzmią słowa, że

każda katastrofa ukraińskiej państwowości prowadziła zawsze do ruiny i upadku państwowości polskiej. Ta tragiczna prawidłowość stanowi swoisty aksjomat w naszych wzajemnych ukraińsko-polskich stosunkach.

To czytelne odwołanie do koncepcji ULB Juliusza Mieroszewskiego i Jerzego Giedroycia, którzy grubo ponad pół wieku temu zrozumieli, że bez niepodległej Ukrainy niepodległej Polski po prostu nie będzie. Cytowane na początku słowa Ukraińców nawiązują oczywiście do listu biskupów polskich do niemieckich z roku 1965 – z jednym istotnym zastrzeżeniem. Polacy pisali z dość oczywistego punktu widzenia przede wszystkim ofiar i dlatego najpierw udzielali wybaczenia , a dopiero potem prosili o nie.

W historii polsko-ukraińskiej sprawy są bardziej skomplikowane. Na Wołyniu i w Galicji zginęło dużo więcej Polaków niż Ukraińców, a w roku 1943 OUN-UPA prowadziła planową czystkę etniczną, na którą różne oddziały polskiej samoobrony odpowiadały krwawymi akcjami odwetowymi (acz na dużo mniejszą skalę). Zarazem trzeba jednak pamiętać, że powstanie II RP oznaczało klęskę dążeń niepodległościowych Ukrainy, traktat ryski z 1921 roku – faktyczną zdradę naszego sojusznika w wojnie z Rosją sowiecką, a polityka narodowościowa Polski międzywojennej wołała o pomstę do nieba (szczególnie w drugiej połowie lat 30., zwłaszcza poza zarządzanym przez Henryka Józewskiego Wołyniem), podobnie jak polityka Polski Ludowej, która wobec mieszkańców Bieszczad zastosowała masowe represje i zbiorową odpowiedzialność.

Autorzy ukraińskiego listu prośbę o wybaczenie określają jako jego główne przesłanie, po niej dopiero wspominają niewinne ofiary ukraińskie. To gest dyplomatyczny, ale bardzo doniosły i odważny – dla nacjonalistów ukraińskich, skoncentrowanych na krzywdach „własnych”, takie postawienie sprawy będzie świadectwem narodowej zdrady sygnatariuszy tego tekstu.

Można oczywiście dyskutować z tezą, jakoby to „nierówność wynikająca z braku ukraińskiej państwowości” była „największym złem we wzajemnych relacjach”. Bo czy brak państwa to na pewno większy problem niż wielusetletnie relacje wyzysku w silnie uwarstwionym klasowo i etnicznie społeczeństwie – także w czasach, gdy ani Polacy, ani Ukraińcy własnego państwa nie posiadali? No i oczywiście – czy da się w ogóle zważyć i zmierzyć bilans ewidentnie nierównych stosunków wzajemnych z jednej i epizodycznej, ale za to prowadzonej na ogromną skalę, okrutnej czystki etnicznej z drugiej strony? To wszystko są jednak pytania i wyzwania dla historyków, publicystów, działaczy społecznych i wszystkich tych, którym na polsko-ukraińskiej wspólnocie pamięci i partnerstwie zależy. Wyzwaniem dla polityków rządzących Polską jest taka reakcja na list, która proces pojednania przyspieszy.

Szarpnąć cuglami pojednania

Parlamentarzyści PiS postanowili zamiast tego Ukraińcami„pozytywnie wstrząsnąć”. Na początku ich pisanego w odpowiedzi Ukraińcom listu mamy kurtuazyjny akapit, gdzie stwierdza się kilka słusznych oczywistości, pod koniec zaś apel o upamiętnienie po obu stronach granicy mogił „niewinnie pomordowanych Polaków i Ukraińców”. Sednem listu jest jednak co innego, a mianowicie krytyka „współczesnej polityki pamięci historycznej” Ukrainy. I ta właśnie krytyka wydaje się skierowana nie tyle do nominalnych adresatów listu, ile do tej części polskich wyborców, dla których historia polsko-ukraińska ma czarno-białe barwy – i składa się z jednego tylko wydarzenia, tzn. czystek etnicznych na Polakach dokonanych przez oddziały UPA-OUN w okresie II wojny światowej.

Argumenty i tezy posłów i senatorów partii rządzącej całkowicie rozmijają się z intencjami ukraińskiego listu, bywają w najlepszym razie małoduszne, często bałamutne, a nieraz wprost fałszywe. Dzieje się tak nawet przy sformułowaniach zasadniczo życzliwych. Bo gdy czytamy, że „tak jak w 1920 roku pod Warszawą broniliśmy nie tylko własnej niepodległości, tak dziś pod Szyrokinem czy Piskami ukraińscy żołnierze chronią również Europę”, mamy ochotę zapytać o niewspomnianych przy tej okazji choćby słowem żołnierzach Petlury, którzy w owym 1920 roku walczyli z Polakami ramię w ramię, a których sam Naczelnik Państwa za ich marny los musiał przepraszać – w polskim obozie internowania w Kaliszu. Dalej, użyte na początku listu słowo „ludobójstwo” zapewne mogło, ale przecież nie musiało zostać w tym kontekście użyte – zwłaszcza, że w konfliktach nacjonalizmów służy raczej dowartościowaniu i wyróżnieniu jako wyjątkowych cierpień własnych, a nie „złożeniu sprawiedliwego hołdu pomordowanym”, co deklarują parlamentarzyści PiS.

Literalnie rzecz biorąc, mord na Wołyniu był zaplanowaną czystką etniczną na masową skalę, tzn. działaniem nakierowanym na „oczyszczenie” terytorium z ludności odmiennego pochodzenia etnicznego, a nie likwidację wszystkich bądź nawet większości Polaków jako narodu. Takie nazwanie rzeczy nie umniejsza potwornych cierpień polskich ofiar ani traum ocalonych, podobnie jak określenie tamtych wydarzeń mianem „polsko-ukraińskiej wojny” (zwłaszcza gdy chodzi o wydarzenia rozgrywające się od końca II RP aż po akcję „Wisła) nie zaprzecza wyraźnej asymetrii konfliktu (dużo więcej ofiar polskich niż ukraińskich, regionalny wymiar planowanej akcji UPA wobec lokalnego zasięgu raczej „spontanicznych” akcji odwetowych…).

Trupy wypadają z naszej szafy

W liście-odpowiedzi na pojednawczy gest drugiej strony nie zawsze trzeba, nawet jeśli czasem można, używać formuł najostrzejszych. Przy argumentacji w tak delikatnych sprawach przede wszystkim uważać trzeba na trupy we własnej szafie.

Nie możemy akceptować ideologii i działań, które dopuszczają, w imię nawet najwyższych celów – a do takich bez wątpienia należy walka o niepodległość państwa – mordowanie niewinnej ludności cywilnej, w tym kobiet i dzieci

– piszą nieco abstrakcyjnie parlamentarzyści rządzącej Polską partii. A już bardzo konkretnie dodają, że „w Polsce na poziomie państwowym i samorządowym nie upamiętniamy ludzi, którzy mają na rękach krew niewinnej ludności cywilnej”. Przypomnijmy zatem dwa tylko przypadki: minister obrony narodowej oficjalnie składał hołd Józefowi Kurasiowi „Ogniowi”, o którego zbrodniach na ludności cywilnej Podhala piszą nie tylko niechętni podziemiu (i przy okazji Ukraińcom) publicyści tygodnika „Przegląd”, nie tylko członkowie Światowego Związku Żołnierzy AK, ale także wspominają (acz niechętnie, w kontekście akcji w Krościenku) historycy IPN. Na pogrzebie majora Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki” przemawiał sam prezydent Andrzej Duda, choć dowódcy 5 Brygady Wileńskiej AK historycy zgodnie przypisują sprawstwo śmierci cywilów w litewskiej Dubince; spór dotyczy jedynie liczby ofiar (między 26 a 68) i tego, czy akcja była samowolą „Łupaszki”, czy wykonano ją na rozkaz wyższego dowództwa.

***

Politykę historyczną podpisanego pod listem Wiktora Juszczenki można, a nawet trzeba krytykować, podobnie jak usprawiedliwianie planowych mordów chłopską krzywdą czy wycinanie z historii OUN-UPA czasów wołyńskich tak, że zostaje z niej opowieść o heroicznych żołnierzach wyklętych, których mordują okrutni sowieci. Warto też jednak pamiętać, że nie wszystko i nie od razu musi zostać wypowiedziane – zwłaszcza w odpowiedzi na pojednawczy list, pisany przez ukraińskie autorytety w tak trudnym dla Polski, Ukrainy i całej Europy momencie.

Warto przy tym pamiętać, że nie 73, a zaledwie 20 lat po wojnie z Niemcami, w sytuacji może jeszcze trudniejszej – bo z realnym zjawiskiem rewanżyzmu w RFN i z ZSRR jako gwarantem granic – polscy hierarchowie kościelni gotowi byli sami, z własnej inicjatywy wysłać list „do sprawców”. Dziś nie potrafimy życzliwie odpisać na list od wnuków sprawców, ale także wnuków ofiar i wnuków tych, którzy do OUN-UPA strzelali w mundurach Armii Czerwonej czy NKWD. Zwłaszcza, że jego nadawców nie pochwalą za ich gest faktyczni sprawców spadkobiercy, czyli ukraińscy skrajni nacjonaliści i obrońcy tamtejszych „redut dobrego imienia”.

Jako Polacy powinniśmy zrozumieć, że państwowej polityki historycznej nie prowadzi się w imię mojej prawdy, która „jest najmojsza”, ale w imię realizacji celów politycznych. A PiS musi się nauczyć, że tych celów nie określają uprzedzenia własnego elektoratu, tylko interesy rządzonego przezeń państwa. W polskim interesie jest demokratyczna Ukraina wewnątrz Europy – i to raczej tej zjednoczonej niż tej pogrążonej w nacjonalistycznych resentymentach. Prawdziwe pojednanie Polaków z Niemcami nastąpiło po kilku dekadach od listu naszych biskupów. Na właściwą odpowiedź po liście Ukraińców nie mamy już dziś tyle czasu.

 

**Dziennik Opinii nr 178/2016 (1378)

imperium-peryferii-borys-kagarlicki

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Michał Sutowski
Michał Sutowski
Publicysta Krytyki Politycznej
Politolog, absolwent Kolegium MISH UW, tłumacz, publicysta. Członek zespołu Krytyki Politycznej oraz Instytutu Krytyki Politycznej. Współautor wywiadów-rzek z Agatą Bielik-Robson, Ludwiką Wujec i Agnieszką Graff. Pisze o ekonomii politycznej, nadchodzącej apokalipsie UE i nie tylko. Robi rozmowy. Długie.
Zamknij