Świat

Snyder: Wyjście dla Ukrainy?

Ruch bezwizowy i edukacja uniwersytecka są mniej spektakularne niż poufne spotkania i filmowane przez telewizję zadymy, ale mogą się okazać rozstrzygające.

Czy ktokolwiek na świecie chciałby zarobić pałką w głowę w imię umowy handlowej ze Stanami Zjednoczonymi? W ostatnich dniach my, Amerykanie, możemy zadawać sobie to pytanie, gdy patrzymy na młodych Ukraińców bitych w Kijowie za protest przeciwko decyzji rządu o niezawieraniu umowy stowarzyszeniowej z Unią Europejską.

Porozumienie, które miało być podpisane 29 listopada, oferowało Ukrainie dostęp do największego rynku na świecie. Co ważniejsze jednak, dla ukraińskiej młodzieży i klasy średniej wydawało się ono symbolicznym zabezpieczeniem normalnego, cywilizowanego, europejskiego życia w przyszłości. Kiedy obietnicy nie dotrzymano, tysiące Ukraińców wyszły na ulice stolicy. Po tym, jak część z nich 30 listopada zaatakowały oddziały prewencji, kolejne setki tysięcy wyszły na ulice w Kijowie i w reszcie kraju.

Jeśli to jest rewolucja, to z pewnością jedna z bardziej zdroworozsądkowych w historii.

Pragnieniu tak wielu ludzi, aby normalnie żyć w normalnym kraju, stają na przekór dwie fantazje: jedna z nich właśnie się wyczerpała, druga jednak jest skrajnie niebezpieczna.

Fantazja, która się wyczerpała, dotyczy geopolitycznego znaczenia Ukrainy. Prezydent Wiktor Janukowycz wydaje się przekonany – i nie tylko on – że z racji położenia między Unią Europejską a Rosją każda ze stron musi mieć interes w kontrolowaniu Ukrainy; z tego powodu sprytna geopolityka zakłada wygrywanie ich przeciwko sobie. Prezydent nie rozumie jednak, że to zupełnie innego rodzaju gracze. Aby Unia Europejska w ogóle doszła do punktu, w którym zaproponowała umowę stowarzyszeniową, najaktywniejsi liderzy europejscy (Carl Bildt ze Szwecji i Radek Sikorski z Polski) musieli wywierać ciągłą presję na państwa członkowskie i zaspokoić oczekiwania najrozmaitszych grup. Janukowycz zdaje się uważać, że może po prostu poprosić Unię Europejską o pieniądze, zgodnie z logiką, że przecież Putin oferuje mu to samo. Jest to taki punkt, w którym cynizm zamienia się w naiwność.

Unia Europejska nie zaoferuje jednak Ukrainie pożyczek, dopóki ta nie przeprowadzi prawnych reform, jakich domaga się Bruksela. Nie wydaje się również bardzo prawdopodobne, żeby Putin przyszedł z dużymi sumami pieniędzy, dopóki Janukowycz nie zgodzi się na wejście do rosyjskiej Unii Euroazjatyckiej, co przecież oznaczałoby koniec władzy Janukowycza – i koniec ukraińskiej suwerenności. Na rynkach finansowych nikt nie liczy na rosyjską pomoc. A bez finansowej pomocy z jednej albo z drugiej strony Ukraina doświadczy najprawdopodobniej spadku PKB w roku 2014, co obok wszystkich innych czynników osłabi szanse Janukowycza na reelekcję w roku 2015. (W czasie protestów Janukowycz uciekł do Chin, co ma zresztą pewien sens. Jeśli zależy mu, żeby położyć własny kraj na desce do krojenia, to właśnie Chińczycy chętnie wykupią najbardziej łakomy kąsek: ziemie uprawne).

Fantazja niebezpieczna to rosyjskie przekonanie, że Ukraina nie jest tak naprawdę odrębnym krajem, lecz raczej swego rodzaju młodszym słowiańskim bratem. To dziedzictwo późnego Związku Radzieckiego i polityki rusyfikacyjnej lat 70. Nie ma ono właściwych podstaw historycznych: wschodniosłowiańska państwowość wyrosła tam, gdzie dziś znajduje się Ukraina, i została skopiowana w Moskwie; wczesne imperium rosyjskie było z kolei mocno uzależnione od wykształconych mieszkańców Ukrainy.

Polityka pamięci ma oczywiście niewiele wspólnego z faktami historycznymi. Nic dziwnego, że Putinowi wygodnie jest zignorować właściwego rywala Rosji w regionie, czyli Chiny, i grać na rosyjskim poczuciu wyższości w Europie Wschodniej, wiążąc Kijów z Moskwą. Taki ruch łączy się jednak z pewnym ryzykiem, które Putin musi rozważyć. Bo przecież czy może być pewny, w którym kierunku będzie przebiegał wpływ? Jeśli Ukraina może być demokracją, to dlaczego nie może Rosja? Jeśli w Ukrainie mogą się odbyć masowe protesty, to czemu nie w Rosji? Jeśli Ukraina może być europejska, to czy Rosja również nie może?

Rosyjska telewizja informuje tych, którzy ją jeszcze oglądają, że ukraińskie protesty to robota ludzi opłaconych przez Szwecję, Polskę i Litwę.

Ten rodzaj argumentacji jest o tyle niepokojący, że stwarza pretekst do „kolejnej” interwencji. Skoro Zachód jest tam już „obecny”, to nie ma powodu, żeby nie było też Rosji. Jeśli Janukowycz zdecyduje się ogłosić stan wyjątkowy, niemal z pewnością nie uda mu się opanować kraju. Można liczyć, że oddziały Berkutu pobiją protestujących jeszcze parę razy, ale zachowanie zwyczajnej policji, a także wojska ukraińskiego jest dużo mniej przewidywalne. Według niektórych doniesień policjantom zdarzało się już popierać protestujących, przynajmniej w zachodniej części kraju. Jeśli Janukowycz spróbuje użyć siły i przegra, Putin może wówczas twierdzić, że rosyjska interwencja wojskowa jest niezbędna do przywrócenia porządku.

To byłoby najgorsze z możliwych rozwiązań – oczywiście dla Ukrainy, ale może przede wszystkim dla Rosji. Wchłonięcie ziem ukraińskich przez ZSRR wiązało się z niemal niewyobrażalnym poziomem przemocy przez wiele dekad. Kolejna rosyjska awantura zbrojna w Ukrainie dziś z wielu powodów prawdopodobnie zakończyłaby się porażką. Rosyjscy żołnierze nie paliliby się specjalnie do inwazji na kraj, którego mieszkańcy mówią ich własnym językiem i którzy, jak im mówiono, są ich braćmi Słowianami. Ukraina, pomimo wszystkich widocznych tam podziałów, jest odrębnym krajem z dużą armią, którego mieszkańcy są generalnie przekonani do jego suwerenności. Rosyjska interwencja wojskowa przyniosłaby rozlew krwi na skalę, jaką mieszkańcy tego regionu znają aż nazbyt dobrze.

Tak naprawdę to właśnie proste pragnienie pokoju i osiągnięcie pokoju czyni Unię Europejską tak atrakcyjną w Kijowie i gdzie indziej. Co można zrobić, aby przyszły pokój i dobrobyt Ukrainy uczynić bardziej prawdopodobnym? Protestujący mają niewiele opcji. Nie mogą zmusić własnego rządu, żeby podpisał umowę handlową. Głosowanie nad wotum nieufności dla obecnego rządu zostało przeprowadzone i upadło. Na horyzoncie nie ma żadnych wyborów, a Janukowycz nie ma żadnego interesu w ich ogłaszaniu – o ile nie zostanie zawarty jakiegoś rodzaju układ.

Niezależnie od tego, co się wydarzy teraz, prezydentura Janukowycza zostanie prawdopodobnie zapamiętana jako katastrofa.

Na południu i wschodzie kraju ma on większe poparcie niż gdzie indziej, ale nigdzie nie wystarczy ono, żeby startować drugi raz z szansami na prezydenturę. Szanse te zależą od szykanowania innych kandydatów (jeden oficjalny przeciwnik, Julia Tymoszenko, siedzi w więzieniu, a drugi, Witalij Kliczko, został pozbawiony prawa do startu przy pomocy wyraźnie wymierzonej przeciw niemu ustawy). Gdyby Janukowycz zechciał oddać władzę teraz, mogłoby to być mniej ryzykowne niż próba czekania jeszcze rok i porażka w wyborach. Ich zwycięzcy mogą już nie zaoferować gwarancji bezpieczeństwa dla niego samego i jego majątku, jakie prawdopodobnie otrzymałby teraz. W tym momencie wydaje się jednak niemożliwe, żeby zgodził się opuścić swoje stanowisko.

A skoro to niemożliwe, to ukraińska konstytucja umożliwia pewne wyjście z tej sytuacji. Parlament mógłby zlikwidować instytucję silnego prezydenta, z jaką obecnie mamy do czynienia. Dużo bardziej korzystny dla kraju (i dla samych parlamentarzystów) byłby system bardziej konwencjonalnej demokracji parlamentarnej, w której prezydent odgrywałby raczej symboliczną i ceremonialną rolę, a realną władzę wykonawczą sprawowałby premier. Kraje o takiej formie rządów generalnie lepiej radziły sobie z demokratyczną transformacją. Taka reforma konstytucyjna w Ukrainie pozwoliłaby Janukowyczowi pozostać i zachować twarz, dając jednocześnie jego faktycznemu następcy, czyli kolejnemu premierowi, szansę wypuszczenia na wolność Tymoszenko i podpisania umowy stowarzyszeniowej z Unią Europejską. Przy takim scenariuszu Janukowycz mógłby opuścić scenę polityczną jako mąż stanu i bez strachu, że jego następca będzie go ścigał przy pomocy równie arbitralnej władzy, jaką dysponował on sam.

Unia Europejska (oczywiście tak samo Stany Zjednoczone) powinna wspierać dialog, który mógłby przynieść rozwiązania tego rodzaju. Zachodni przywódcy muszą również potępić przemoc i rozważyć sankcje personalnie wymierzone w tych, którzy byli (lub będą) odpowiedzialni za bicie pokojowo protestujących ludzi. Unia powinna również zainwestować tam, gdzie leży jej siła i gdzie ostatecznie wygra: w młodzież. Ruch bezwizowy i edukacja uniwersytecka są może mniej spektakularne niż poufne spotkania i filmowane przez telewizję zadymy, ale mogą okazać się rozstrzygające, jeśli chodzi o przyszły kurs obrany przez ten kraj.

Teraz zainteresowane strony powinny zrobić wszystko, co w ich mocy, aby utrzymać dyskusję w obrębie kwestii wolnego handlu, wolności słowa i wolności zgromadzeń. Ukraińska fantazja geopolityczna się już zgrała, rosyjska fantazja o Ukrainie jako części jej słowiańskiej strefy wpływów być może jeszcze nie. Putin z pewnością jest zbyt przebiegły, żeby na serio wierzyć w jakieś bajki o bratniej pomocy. Roztropnie byłoby się jednak w tej sprawie upewnić.

Timothy Snyder (1969) – amerykański historyk, absolwent Uniwersytetu w Oksfordzie, obecnie profesor Yale University i stały współpracownik Instytutu Nauk o Człowieku w Wiedniu. Wybitny znawca problemów nowożytnego nacjonalizmu, dziejów Europy Środkowej i Wschodniej, badacz ustrojów totalitarnych.

Tekst pochodzi ze strony „The New York Review of Books”. Tłum. Michał Sutowski.

Czytaj specjalny serwis ukraiński Dziennika Opinii

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij