W 2022 roku skrajna, autorytarna prawica nie straciła impetu. Wciąż wygrywa wybory, a nawet jeśli nie sięga po władzę, głęboko zmienia polityczną i społeczną rzeczywistość. Sprzyja jej część centrowego establishmentu i wielu najbogatszych ludzi na świecie.
W Brazylii nowy, 2023 rok zaczyna się od inauguracji trzeciej kadencji lewicowego prezydenta Luiza Inácio Luli da Silvy. Jego skrajnie prawicowy poprzednik i konkurent, Jair Bolsonaro – znany z zachwalania panującej w Brazylii przez ponad dwadzieścia lat dyktatury wojskowej, homofobii, klimatycznego i covidowego negacjonizmu – przegrał wybory pod koniec października 2022 i mimo zapowiedzi, że nie uzna wyniku, który mu nie da zwycięstwa, pokornie oddał władzę i przed zaprzysiężeniem swojego następcy wyjechał na Florydę.
Niestety, nie wszędzie rok 2022 skończył się podobnie dobrze. Choć fala prawicowego populizmu nie była tak wysoka jak w okresie, gdy triumfował brexit i Trump, to rok 2022 był kolejnym, w którym radykalna prawica, wroga liberalnej demokracji i jej aksjologicznym podstawom, przenikała do głównego nurtu polityki i debaty publicznej nawet w rozwiniętych demokracjach.
Koniec bolsonarismo? Przed porażką prezydent Brazylii groził zamachem stanu
czytaj także
Radykalna prawica nauczyła się maskować własną toksyczność…
W Unii Europejskiej skrajna prawica odnotowała spektakularne sukcesy wyborcze we Francji, Szwecji i Włoszech. Choć Marine Le Pen znów nie była w stanie pokonać Emmanuela Macrona w drugiej turze wyborów prezydenckich, to jej partia, Zjednoczenie Narodowe, wprowadziła do Zgromadzenia Narodowego, niższej izby francuskiego parlamentu, rekordową liczbę deputowanych – 89. W poprzedniej kadencji było ich zaledwie 7.
We Francji wybiera się deputowanych w jednomandatowych okręgach wyborczych w dwóch turach. Do tej pory sprawnie działał izolujący skrajną prawicę „kordon sanitarny” partii wiernych wartościom Republiki. Nawet jeśli kandydaci Le Penów wchodzili do drugiej tury, to wyborcy pozostałych partii zgodnie głosowali w niej przeciw nim. W tych wyborach tama została wyraźnie przerwana i do następnych wyborów może się jej nie udać załatać.
czytaj także
W Szwecji rekordową liczbę głosów zdobyli Szwedzcy Demokraci – partia założona w latach 80. przez środowiska wywodzące się z ruchów neofaszystowskich. Z poparciem na poziomie 20,5 proc. i 73 mandatami partia stała się drugą siłą w szwedzkim parlamencie, Riksdagu. Nie weszła co prawda do nowego, centroprawicowego rządu Ulfa Kristerssona, ale zależy on od jej poparcia, co daje Szwedzkim Demokratom wpływ na politykę gabinetu. Jeszcze w wyborach w 2010 roku SD otrzymało tylko 5,7 proc. głosów – w ciągu czterech cykli wyborczych partia zwiększyła więc swoje poparcie prawie czterokrotnie.
Z kolei we Włoszech po tekę szefowej rządu sięgnęła Giorgia Meloni, liderka Braci Włochów. Bracia wywodzą się z partii Sojusz Narodowy, która z kolei miała korzenie we Włoskim Ruchu Socjalnym, ugrupowaniu założonym tuż po II wojnie światowej przez zwolenników Mussoliniego. Cztery lata temu poparcie Braci wynosiło 4,4 proc. W tym roku z poparciem na poziomie 26 proc. stali się główną siłą włoskiej prawicy i przewodzą rządowej koalicji.
Przyczyny tych sukcesów są bardzo złożone. Żadna z tych trzech partii nie mogłaby marzyć o tak wysokim poparciu, gdyby nie miała sprawnych liderek i lidera – Szwedzkimi Demokratami kieruje Jimmie Åkesson – którzy byli w stanie przesunąć swoje formacje ku centrum, bez utraty kontaktu ze starymi, bardziej radykalnymi zwolennikami. Czy raczej nauczyli się skutecznie ukrywać przed umiarkowanymi wyborcami najbardziej toksyczne elementy własnej politycznej tożsamości.
czytaj także
Tę sztukę przez lata praktykowała Marine Le Pen, dystansując się od ekscesów polityki swojego ojca, a nawet zmieniając nazwę założonej przez niego formacji. Na wyższy poziom wprowadziła ją jednak Giorgia Meloni. Polityczka znana wcześniej z wypowiedzi powtarzających tezy rasistowskiej teorii spiskowej o wielkim zastąpieniu rdzennej populacji Europy przez migrantów wykonała przed zeszłorocznymi wyborami mnóstwo pracy, by przedstawić się jako odpowiedzialna działaczka, wiarygodna partnerka zarówno dla politycznych partnerów Włoch z Unii Europejskiej, jak i dla amerykańskich sojuszników. W przeciwieństwie do mniej lub bardziej powiązanych z Putinem takich liderów włoskiej prawicy jak Silvio Berlusconi czy Matteo Salvini, Meloni podkreślała konieczność pomocy Ukrainie w obronie przed rosyjską napaścią.
…ale nie jest w stanie powściągnąć autorytarnych impulsów
Taki kurs opłacił się Włoszce politycznie. Nie tylko uczynił z niej kandydatkę akceptowalną dla Waszyngtonu i Brukseli, ale też otworzył jej drogę do urzędu premierki. Rząd Meloni utrzymał atlantycki i zasadniczo proukraiński kurs, także w relacjach z Unią Europejską zachowywał się na ogół odpowiedzialnie – co wymusił stopień zadłużenia Włoch, nacisk rynków finansowych i zależność włoskiej gospodarki od środków z KPO, których napływ wymaga realizowania kolejnych kamieni milowych.
Jednocześnie w polityce wewnętrznej rząd liderki Braci Włochów nie był w stanie powstrzymać swoich autorytarnych, reakcyjnych impulsów. Jedną z pierwszych legislacyjnych propozycji nowego gabinetu były przepisy wymierzone w organizację nierejestrowanych rave’ów. Krytycy ustawy wskazywali, że jej zapisy mogą służyć kryminalizacji wszelkich spontanicznych protestów. Pod naciskiem społecznym rząd się wycofał.
Zwycięstwo Meloni ośmieliło też tych jej zwolenników, którzy gotowi są organizować kampanie hejtu, posuwać się do gróźb karalnych czy przemocy wobec osób, które uznają za politycznych wrogów. Przekonali się o tym choćby włoscy dziennikarze zajmujący się skrajną prawicą. „Cała galaktyka ekstremistycznej prawicy ożywiła się i czuje się chroniona” – skomentował sytuację po zwycięstwie Meloni Paolo Berizzi, pierwszy włoski dziennikarz, który ze względu na swoje teksty badające działalność skrajnej prawicy musiał znaleźć się pod całodobową ochroną policji. Berizzi przez lata zmagał się z groźbami karalnymi, hejtem, pogróżkami, próbami zastraszenia i aktami przemocy – jeśli on twierdzi, że sytuacja pogarsza się po zwycięstwie Braci Włochów, to można założyć, że wie, co mówi.
Na celowniku prawicowego hejtu znalazła się też włosko-amerykańsko-palestyńska dziennikarka i aktywistka Rula Jebreal. Po tym, gdy Jebreal przypomniała najbardziej ekstremalne wypowiedzi Meloni z przeszłości, włoska polityczka zaatakowała dziennikarkę w mediach społecznościowych, grożąc jej sądem. Meloni ostatecznie nie złożyła pozwu, ale Jebreal została zalana falą gróźb i hejterskich wiadomości.
Autorytarne odruchy Meloni ujawniły się najsilniej na polu polityki migracyjnej. W pierwszych tygodniach po objęciu urzędu nowa premierka nie zgodziła się na to, by do jakiegokolwiek włoskiego portu zawinął statek Ocean Viking z 234 uchodźcami uratowanymi na Morzu Śródziemnym na pokładzie. By uniknąć kryzysu humanitarnego, przyjęła ich Francja. Bynajmniej nie z otwartymi ramionami – sprawa stała się przedmiotem konfliktu między Paryżem a Rzymem. W odpowiedzi na kryzys wokół Ocean Viking Francja wymówiła wcześniejsze porozumienie, w którym zobowiązała się przyjąć 3500 uchodźców przebywających na terenie Włoch.
7 kłamstw rządu Meloni na temat imigrantów [korespondencja z Włoch]
czytaj także
Pod koniec roku rząd Meloni przyjął nowe przepisy, znacznie utrudniające organizacjom pozarządowym pomaganie migrantom, którzy znaleźli się w sytuacji zagrażającej ich zdrowiu i życiu, próbując przedostać się do Europy przez Morze Śródziemne. Aktywiści mówią wprost: nowe przepisy sprawią, że wielu migrantów nie będzie mogło otrzymać pomocy, od której często zależy to, czy przeżyją morską przeprawę, czy nie. Organizacje, które złamią nowe przepisy, będą narażone na bardzo surowe kary, łącznie z konfiskatą statków używanych do pomocy migrantom na morzu.
Podobnie natywistyczno-autorytarny sposób myślenia o migracji udało się narzucić Szwedzkim Demokratom gabinetowi Kristerssona. Porozumienie programowe między popierającymi rząd partiami zakłada, że kwota uchodźców mogących szukać azylu w Szwecji jako kraju trzecim zostanie zmniejszona ponad pięciokrotnie – z 5 tysięcy do 900 osób.
Zniesione mają zostać stałe pozwolenia na pobyt, państwo ma zachęcać migrantów, którzy niedostatecznie integrują się ze społeczeństwem do opuszczenia kraju. Kryteria uprawniające do uzyskania szwedzkiego obywatelstwa mają zostać zaostrzone, a możliwość łączenia rodzin migrantów zniesiona. Dodatkowe uprawnienia ma otrzymać policja, by skuteczniej walczyć z nielegalną migracją – obrońcy praw człowieka obawiają się, że osoby o innym niż biały kolorze skóry może to narazić na ciągłe policyjne szykany.
Kandydaci Trumpa przegrali, problem plutokratycznego populizmu pozostał
W Stanach radykalni kandydaci wspierani przez Trumpa nie odnieśli takiego sukcesu jak Bracia Włosi albo Szwedzcy Demokraci. Zdecydowanie przegrali zwłaszcza ci, którzy ubiegali się o stanowiska we władzach poszczególnych stanów dające wpływ na organizację i zatwierdzanie wyników wyborów – obiecując, że za dwa lata „nie pozwolą ukraść Trumpowi zwycięstwa”.
Amerykańska demokracja zostaje jednak z dwoma potężnymi problemami. Po pierwsze, z opanowanym przez religijną prawicę Sądem Najwyższym, który już pokazał, iż jest zdecydowany na to, by użyć swojej władzy do narzucania Amerykanom skrajnie konserwatywnej interpretacji konstytucji, sprzecznej z przekonaniami większości.
Amerykańskie kobiety przekonały się o tym bardzo boleśnie w czerwcu, gdy Sąd Najwyższy odwrócił orzeczenie w sprawie Roe vs. Wade, faktycznie odbierając prawo do aborcji jako gwarantowane każdej amerykańskiej kobiecie prawo konstytucyjne. Dziś prawa Amerykanek zależą od tego, w jak liberalnym politycznie stanie mają szczęście mieszkać. Uzasadnienie orzeczenia z czerwca zostało przy tym napisane tak, że może otwierać w przyszłości drogę do odwrócenia progresywnego orzecznictwa z ostatnich kilkudziesięciu lat w takich dziedzinach jak prawo do prywatności czy nawet prawo do zawierania międzyrasowych małżeństw.
czytaj także
Drugi problem dotyczy Partii Republikańskiej. Co najmniej od czasów Obamy, choć proces ten zaczął się już za Reagana, partia ta przesuwa się coraz bliżej prawej ściany, ku pozycjom otwarcie autorytarnym i antydemokratycznym. Do tego stopnia, że Joe Biden – prezydent reprezentujący umiarkowane skrzydło demokratów, zawsze gotowe współpracować z drugą stroną – nazwał we wrześniu republikanów spod znaku Make America Great Again bezpośrednim zagrożeniem dla amerykańskiej demokracji.
Dzisiejsza Partia Republikańska jest faktycznie koalicją dwóch grup postrzegających swój interes w ograniczeniu demokracji i obronie instytucji pozwalających rządzić mniejszości. Pierwsza to biała, radykalnie prawicowa klasa ludowa i niższa średnia, zdeterminowana bronić Stanów jako demokracji białych chrześcijan i gotowa ograniczać prawa mniejszości czy migrantów oraz akceptować autorytarne działania władz, by utrzymać ten stan rzeczy. Druga to amerykańska plutokracja, która boi się zbyt intensywnej demokracji, która mogłaby ich – mówiąc najprościej – skutecznie i sprawiedliwie opodatkować. Z połączenia interesów i światopoglądów tych dwóch grup powstaje ideologia współczesnej Partii Republikańskiej, którą amerykańscy politolodzy Jacob S. Hacker i Paul Pierson nazywają „plutokratycznym populizmem”.
czytaj także
Trump uosabiał plutokratyczny populizm całym swoim jestestwem, każdym momentem swojej biografii. Ale nawet jeśli Trump znów przegra albo z jakiegokolwiek powodu nie wystartuje w następnych wyborach, to problem wpływu tej ideologii na republikanów pozostanie.
W 2022 roku dostała ona zresztą niezwykłe wsparcie wraz z przejęciem Twittera przez Elona Muska. Miliarder, wcześniej pozycjonujący się jako centrysta utrzymujący równy dystans do obu partii – i wspierający finansowo obu kandydatów w wyborach – w zasadzie otwarcie zadeklarował się politycznie po stronie populistyczno-autorytarnego skrzydła republikanów.
Musk nie tylko zaczął mówić jego językiem, ale działa jako jego faktyczny sojusznik w sporze o regulację wolności wypowiedzi w sieci. Reformy wdrażane przez Muska na Twitterze wyraźnie mają zwiększyć widoczność treści radykalnej prawicy na platformie.
czytaj także
Jeśli nic się nie zmieni, to jedna z kluczowych platform społecznościowych stanie się w następnym cyklu wyborczym maszyną dezinformacji radykalnego skrzydła republikanów, np. dostarczającą widoczności teoriom spiskowym podważającym prawomocność zwycięstw demokratów. Może się to skończyć jeszcze bardziej drastycznymi scenami niż te, jakie widzieliśmy 6 stycznia 2021 roku, gdy podburzeni przez odchodzącego prezydenta zwolennicy Trumpa zaatakowali Kapitol, próbując uniemożliwić oficjalne zatwierdzenie przez Kongres wyboru Bidena.
Trzy ekstremalne przypadki
Najbardziej drastycznego przykładu sukcesów radykalnej prawicy dostarczają jednak Węgry. Viktorowi Orbánowi udało się to, o czym jego sojusznicy z zachodu Europy czy Stanów mogą tylko marzyć. Zbudował na Węgrzech układ nazywany przez badaczy „państwem mafijnym”, w którym zasoby państwa używane są do tworzenia majątków zależnej od Orbána oligarchii. Rozmontował większość konstytucyjnych bezpieczników chroniących obywateli przed ekscesami władzy oraz podporządkował sobie wszystkie istotne media. By zalegitymizować ten układ, władza organizuje kampanie hejtu i strachu mające przekonać społeczeństwo, że tylko rządy Fideszu ochronią Węgry przed muzułmańską inwazją czy machinacjami George’a Sorosa i innych mrocznych figur wiadomego pochodzenia.
Węgierska opozycja zapomniała, że wyborcy chcą lepszego życia
czytaj także
W efekcie Węgry przestały już w zasadzie być demokracją liberalną, stały się – jak określił to w rezolucji z września zeszłego roku Parlament Europejski – „hybrydową autokracją wyborczą”. Wszystko to stało się, gdy Węgry były członkiem UE i przy zupełnej bezradności Europy. W 2022 roku nic nie dało nawet zjednoczenie całej opozycji, Orbán zapewnił sobie w wyborach kolejną kadencję. Europa uruchomiła co prawda mechanizm warunkowości wobec Węgier, zamrażając część środków z funduszów spójności, co jest krokiem w dobrym kierunku, ale to za mało, by odwrócić autorytarne zmiany wielu lat rządów Fideszu.
Na Budapeszt z zazdrością od dawna spoglądał obóz Zjednoczonej Prawicy. Fidesz i PiS to ideologiczne bratanki. Obie partie jeszcze 20 lat temu zasadniczo mieściły się w głównym nurcie europejskiej centroprawicy, ale od końca pierwszej dekady XXI wieku zaczęły się coraz bardziej radykalizować, przesuwać na pozycje reakcyjne, antyliberalne i autorytarne. PiS w zeszłym roku próbował montować wymierzony w Brukselę, Paryż i Berlin sojusz z międzynarodówką skrajnej prawicy – w tym partiami otwarcie prorosyjskimi, jak stronnictwo Marine Le Pen. W takich kwestiach jak prawa reprodukcyjne czy prawa osób LGBT PiS jest dziś bardziej autorytarny niż większość europejskiej skrajnej prawicy.
PiS jest częścią międzynarodówki radykalnej prawicy. Liczy, że z nią pokona Brukselę
czytaj także
PiS nigdy nie udało się jednak zajść tak daleko jak Orbánowi, bo ośrodki niezależne od PiS – polityczne, medialne, obywatelskie, gospodarcze – były o wiele silniejsze w Polsce niż analogiczne na Węgrzech. Stronnictwo Kaczyńskiego wyraźnie słabnie, traci swój polityczny impet. Pytanie jednak, na ile przejęcie władzy przez opozycję spowoduje długotrwałą polityczną marginalizację albo wymusi na partii porzucenie tego wszystkiego, co czyni jej tożsamość polityczną trudną do zaakceptowania, a nawet niebezpieczną dla polskiej demokracji liberalnej.
Przykład Izraela może być tu przestrogą. Wielka koalicja mająca powstrzymać Benjamina Netanjahu przed powrotem do władzy nie wytrzymała nawet półtora roku. Teraz kontrowersyjny polityk wraca na czele najbardziej radykalnie prawicowego rządu w historii Izraela. Ceną, jaką lider Likudu zapłacił za powrót do władzy i ochronę przed kłopotami z prawem, było oddanie kontroli nad kluczowymi obszarami państwa w ręce ekstremistów.
Ministrem bezpieczeństwa narodowego został Itamar Ben-Gewir, skrajny żydowski nacjonalista, wielokrotnie oskarżany o posługiwanie się mową nienawiści. Do niedawna w swoim domu miał powieszony portret Barucha Goldsteina, sprawcy masakry w Hebronie z 1994 roku, w której zginęło 29 muzułmanów modlących się w Grocie Patriarchów. Ben-Gewir będzie teraz odpowiadał za policję, a szykowane przez nową koalicję reformy mają zwiększyć bezpośrednią kontrolę ministerstwa nad policyjnymi siłami.
Koalicja planuje też wprowadzenie przepisów, które umożliwiałyby większości parlamentarnej uchylanie wyroków Sądu Najwyższego. Czyli faktycznie wyjęcie władzy spod kontroli niezależnych sądów – co jest jednym z fundamentów demokracji liberalnej.
Ta fala sama się nie rozproszy
Mimo dobrych wiadomości z takich miejsc jak Brazylia czy Stany rok 2022 pokazuje, że fala autorytarnej, radykalnej prawicy będzie jeszcze jakiś czas pozostawała problemem zachodnich demokracji. Nie zniknie tak długo, jak długo trwał będzie kryzys partii będących kiedyś filarami powojennego politycznego ładu albo aż nie zastąpią ich skutecznie nowe siły.
Impetu populistycznej fali dodawać będzie rozwarstwienie społeczne, poczucie – choćby czysto subiektywne – względnej deklasacji dolnej warstwy klas średnich i górnych ludowej, nierówno rozkładające się koszty transformacji klimatycznej, napięcia związane z migracją i integracją migrantów czy niedostatki europejskiej konstrukcji. Można bowiem pryncypialnie odrzucać język, jakim o migracji mówi, dajmy na to, Giorgia Meloni, nie da się jednak zaprzeczyć, że państwa europejskiego południa powinny otrzymać więcej pomocy w związku z napływającą do nich przez Morze Śródziemne migracją.
Faszyzm to pragnienie zemsty. Czy będzie powtórka z Weimaru?
czytaj także
Wzrost sił radykalnej prawicy umożliwiała też część centrowego establishmentu politycznego – albo widząc w niej sojusznika, albo nie mając odwagi się jej przeciwstawić. To, że Orbán mógł zbudować semiautorytarne państwo mafijne w środku UE, zawdzięcza w dużej mierze politycznej ochronie ze strony niemieckich chadeków. Pozornie centrowi republikanie poza nielicznymi chlubnymi wyjątkami okazali się albo uwiedzeni przez trumpowskie skrzydło partii, albo pozbawieni kręgosłupa, by przeciwstawić się wzrostowi jego siły.
By poradzić sobie ze skrajną prawicą, potrzebujemy dziś demokracji, która zarówno potrafi lepiej słuchać swoich obywateli i przekładać ich wolę na realne polityki, jak i zdecydowanie przeciwstawić się siłom dążącym do podkopania całego gmachu liberalnego ładu. Niestety o polityczne formacje umiejące połączyć jedno z drugim ciągle jest trudno.