Świat

Riabczuk: Rewolucja, trzecie podejście

Głównym zagrożeniem dla ukraińskiej rewolucji wcale nie jest Moskwa ani sponsorowany przez Moskwę krymski separatyzm.

Bohdan Solczanyk, 29-letni doktorant z Ukraińskiego Uniwersytetu Katolickiego we Lwowie, został zastrzelony przez snajpera w samym centrum Kijowa, w czwartek trzy tygodnie temu – obok dziesiątków innych protestujących zabitych tamtego dnia, po tym jak rząd podjął tzw. operację antyterrorystyczną. Znałem Bohdana osobiście i naprawdę chciałbym, żeby wszyscy terroryści świata byli tacy jak on.

Znałem go jako przyjaciela mojej córki. Był jednym z wielu wspaniałych ludzi z całej Ukrainy, z którymi tworzyła sieć, prowadząc różne projekty bądź po prostu wymieniając pomysły i wiadomości na Facebooku. Wielu z nich było lewicowcami, niektórzy prawicowcami, ale ich gorączkowe debaty ideologiczne nigdy nie bywały osobiste. Nauczyli się odróżniać idee od ludzi – co jest dość niezwykłe w moim pokoleniu i niemal nie istnieje wśród naszych poprzedników.

Bohdan zawsze zajmował stanowisko pojednawcze. „Skoro tak wielu ludzi jest sfrustrowanych, ale biernych”, mówił, „jakakolwiek działalność obywatelska powinna być witana z radością, bez względu na nasze spory ideologiczne. Ludzie zmieniają się w trakcie współpracy – kiedy spotykają się na ulicach, malują plakaty, piszą petycje, publikują własne gazety, czasopisma czy ulotki, walczą o swe słuszne prawa i interesy”.

Brał udział w protestach Majdanu od samego początku i był niepoprawnym optymistą: „Popatrz na tych ludzi”, mówił mojej córce z entuzjazmem, „popatrz na ich zaangażowanie i solidarność! Po prostu trzeba być razem z nimi i walczyć o lepszy kraj!”

Wciąż nie jest do końca jasne, kto tamtego dnia wydał rozkaz urządzenia krwawej łaźni, faktem jest jednak, że większość ofiar otrzymała precyzyjne strzały w głowę bądź klatkę piersiową – jasny dowód, że głównym celem tej „operacji” było zabijanie. Akutat sama etykietka „terrorystów” dla protestujących była w Ukrainie zupełnie nowa. Aż do powrotu Janukowycza z Soczi propaganda prorządowa oczerniała ich, nazywając „radykałami”, „faszystami” i „puczystami”, choć najwyżsi urzędnicy w większości przypadków powstrzymywali się od takiego języka. Tak długo jak negocjowali (albo udawali, że negocjują) z liderami opozycji, woleli odróżniać „faszystów” i „radykałów” od protestujących o „zdrowszych” intencjach, faworyzując tę drugą grupę, by zdystansować się od pierwszej.

Nagłe pojawienie się Putinowskiego pojęcia „operacji antyterrorystycznej” w żargonie Janukowycza po Soczi okazało się złowieszcze.

Oznaczało, że wszystko jest dozwolone i że należy spodziewać się najgorszego. W roku 1999, jak wskazywała Anne Applebaum na łamach „Washington Post”, pojęcie to dało rosyjskim żołnierzom carte blanche na zniszczenie Groznego, stolicy Czeczenii. To dlatego tak wielu zatrwożyło ostrzeżenie ukraińskiego ministerstwa obrony, że armia „może zostać użyta do operacji antyterrorystycznych na terytorium Ukrainy”. Bezwzględne zabicie niemal setki protestujących całkowicie zdelegitymizowało reżim – zarówno w kraju, jak i za granicą. Wbrew jego oczekiwaniom, po krwawej rzezi protestujący na Majdanie nie uciekli, lecz trwali na swoich pozycjach. Z całego kraju zjeżdżali nowi ludzie, by ich wesprzeć, omijając kordony policji i blokady dróg. Lokalne rady w regionach zachodnich brały sprawy w swoje ręce, podporządkowały sobie lokalną policję i wypowiedziały posłuszeństwo rządowi centralnemu.

Perspektywa wojny domowej w 46-milionowym kraju w końcu zmusiła Unię Europejską do przejścia od słów do czynów i nałożenia sankcji na ukraińskich urzędników – realnie, w miejsce dotychczasowego myślenia życzeniowego. To prawdopodobnie zapoczątkowało rozłam w ramach partii rządzącej i coraz więcej jej członków zaczęło na gwałt się dystansować od przestępczej polityki rządu. W ciągu jednego dnia reżim rozpadł się jak domek z kart, co nieco przypominało rozpad władzy sowieckiej w roku 1991, a także jej wschodnioeuropejskich satelitów dwa lata wcześniej.

Wówczas jednak ukraiński ruch na rzecz demokracji i wyzwolenia narodowego został przejęty przez komunistyczną nomenklaturę, która świetnie dawała sobie radę bez członkostwa w partii, zachowując jednak swe dawne zwyczaje. W roku 2004 Ukraińcy wykonali drugą próbę dokończenia niezałatwionej sprawy. Urządzili bez przemocy spektakularną Pomarańczową Rewolucję, która wyniosła nowych ludzi do władzy, ale nie zdołała wymusić tak bardzo potrzebnej zmiany instytucjonalnej.

Pozwolili swym liderom grać regułami, zamiast grać według reguł.

Będąca tego efektem dysfunkcjonalna, pełna bezprawia demokracja skompromitowała się do takiego stopnia, że pomarańczowy elektorat ukarał swych liderów, zostając w domach i patrząc, jak zwolennicy Janukowycza wynoszą go na urząd minimalną większością głosów.

Rezultat, jak wiemy, okazał się katastrofalny. W mniej niż cztery lata prezydent i jego ekipa zniszczyli wszelkie pozostałości niezależnego sądownictwa, sprywatyzowali policję i tajne służby, w zasadzie monopolizując zarówno politykę Ukrainy, jak i gospodarkę tego kraju, które obie zostały przekazane „Rodzinie” – prezydentowi, jego dwóm synom i ich bliskim przyjaciołom, w większości z rodzinnego regionu Janukowycza, Donbasu.  

W tych okolicznościach trzecia ukraińska rewolucja nie obyła się bez przemocy, raczej na rumuński niż polski, wschodnioniemiecki czy czechosłowacki wzór. Alexander Motyl, profesor nauk politycznych z Rutgers University, zapowiadał to już rok temu. Pisał wówczas, że w społeczeństwie tak upokarzanym i wyzyskiwanym jak ukraińskie masy najprawdopodobniej sięgną po przemoc, gdy tylko ich prześladowcy wydadzą się słabi i podatni na atak, a jednostek czy grup zakładających użycie przemocy jest pod dostatkiem. „Dwa pierwsze warunki”, twierdził, „już w Ukrainie występują i oba będą narastać wraz z przedłużającą się stagnacją gospodarki i nadużywaniem władzy przez Regiony. Trzeci może pojawić się bardzo łatwo, zwłaszcza jeśli ten kruchy sułtański reżim sam ucieknie się do przemocy. Słabe reżimy często stosują przemoc w nadziei zdławienia wewnętrznej opozycji. Bardziej prawdopodobne jest jednak, że ich przemoc pchnie jednostki i grupy o radykalnych skłonnościach, by samemu odpowiedzieć przemocą”.

Przywrócenie porządku to główne zadanie nowego ukraińskiego rządu. Motyl jest przekonany, że „po całościowej destrukcji instytucjonalnej, jaką spowodowali Janukowycz i Partia Regionów, Ukrainę będzie trzeba odbudować od góry do dołu. Sama reforma już nie wystarczy. Nawet pojęcie «radykalnych reform» niespecjalnie oddaje wielkość zmiany, jaką Ukraina będzie musiała przejść, aby z tej Janukowyczowskiej ruiny wyjść jako odmłodzona i pełna politycznego wigoru, a nie osłabiona i skostniała”.

Problem polega jednak na tym, że nowy rząd ukraiński mierzyć się będzie nie tylko z tym strategicznym zadaniem, ale także z licznymi sprawami rutynowymi, jak zapłacenie rachunków krajowych i zagranicznych, utrzymanie porządku społecznego i powstrzymanie prób wymierzania sprawiedliwości przez tłum wobec najbardziej znienawidzonych członków ancien regime’u.

Strażnicza rola Unii Europejskiej będzie w tych okolicznościach bardzo ważna, ale jeszcze ważniejsze będzie pojawienie się nowych ludzi – bez korupcji, nepotyzmu czy wątpliwych interesów na koncie. Politycy z establishmentu w rodzaju Julii Tymoszenko czy Wiktora Juszczenki powinni zostać na uboczu polityki: w imię nowej Ukrainy, którą mieli szansę zbudować, a z której to szansy w żałosny sposób nie skorzystali.

Majdan powinien się utrzymać – przynajmniej przez jakiś czas – i przyglądać się posunięciom nowego rządu. Główne zagrożenie dla rewolucji nie pochodzi z Moskwy ani od sponsorowanego przez Moskwę krymskiego separatyzmu. Nie pochodzi również od skrajnie prawicowych grup, które zdobyły w trakcie walk pewną pozycję. Największe zagrożenie pochodzi z wewnątrz – ze strony starych zwyczajów i starych konfraterni, wyrafinowanych mechanizmów korupcyjnych i funduszy oligarchów (których horrendalna skala i źródła mogą być niemożliwe do pełnego określenia), wreszcie z braku tak potrzebnego know-how i woli politycznej po stronie części rewolucjonistów.

Gwałtowne upadki dawnych ustrojów bywają zwodnicze. W większości przypadków bywają one równie elastyczne jak drugi model Cameronowskiego Terminatora. Dwie ukraińskie rewolucje – roku 1991 i 2004 – dość niefortunnie ilustrują tę regułę. Nowa rewolucja nie była nawet w przybliżeniu tak pokojowa. Kosztowała życie tak wielu wspaniałych, odważnych ludzi, że ukraińscy politycy zwyczajnie nie mają moralnego prawa jej zepsuć, dążąc do realizacji swych egoistycznych, partyjnych i zaściankowych celów.

Tłum. Michał Sutowski

Mykoła Riabczuk – ukraiński krytyk literacki, eseista i publicysta, poeta


__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij