Jako młody prokurator Ra’isi decydował o życiu i śmierci tysięcy opozycjonistów. Dziś człowiek, który wiernie wykonywał rozkazy ajatollahów, został prezydentem Iranu.
Pod koniec sierpnia 2016 roku, na rok przed wyborami prezydenckimi, Iranem wstrząsnęła publikacja pewnego nagrania. Pochodziło ono z 1988 roku i przedstawiało rozmowę ajatollaha Hosejna Alego Montazeriego, ówczesnego zastępcy samego Ruhollaha Chomeiniego – lidera porewolucyjnego Iranu – z kilkoma funkcjonariuszami reżimu.
Rzecz dotyczyła wydarzeń z lata tamtego roku. Wojna iracko-irańska chyliła się wówczas ku końcowi. Opozycyjna wobec religijnego reżimu grupa Ludowych Mudżahedinów, która od 1984 roku swoją siedzibę miała właśnie w Iraku, z pomocą Saddama Husajna zaplanowała „inwazję” na Iran. Przedsięwzięcie było skazane na sromotną klęskę i doprowadziło do tego, że na mocy tajnej fatwy wydanej przez Chomeiniego los tysięcy więźniów politycznych, którzy po rewolucji zaludnili irańskie więzienia, znalazł się w rękach kilku funkcjonariuszy nowego reżimu. To oni, według swojego uznania, decydowali o ich życiu i śmierci. Wystarczyła jedna niepomyślna odpowiedź podczas przesłuchania (pytania dotyczyły na ogół stosunku do religii lub woli walki za Islamską Republikę na froncie z Irakiem), by więzień został odtransportowany wózkiem widłowym na miejsce egzekucji i powieszony na wysięgniku żurawia.
Im opowiadanie o tym, że „amerykańska demokracja słania się na nogach”, pomaga
czytaj także
W ten sposób życie straciło – według różnych szacunków – od 2800 do 5 tysięcy więźniów. Jedną z osób, która decydowała wtedy o życiu i śmierci, był młody, niespełna 28-letni zastępca prokuratora generalnego Teheranu – Ebrahim Ra’isi, który właśnie został wybrany na nowego prezydenta Islamskiej Republiki Iranu.
W rozmowie z Montazerim starał się on uzyskać zgodę na egzekucję kolejnych 200 więźniów. Ajatollah był z zasady przeciwny działalności „komitetów śmierci”, jak były nazywane, określając je jako „największą zbrodnię w dziejach Iranu”. Odmówił zatem młodemu prokuratorowi. Ra’isi nie starał się go nawet przekonać, nie powoływał się na dobro Republiki Islamskiej ani na konieczność pozbycia się wrogich jej elementów, które w przyszłości mogłyby podburzyć lud przeciwko reżimowi i poważnie mu zaszkodzić. „Dobrze – odparł. – Będziemy posłuszni”.
Ta niechlubna strona w biografii Ra’isiego położyła się głębokim cieniem na jego wizerunku – całkowicie zresztą zasłużenie. Bodaj najwybitniejszy współczesny irański historyk, Ervand Abrahamian, określił masowe egzekucje na zlecenie Chomeiniego jako „bezprecedensowy w historii Iranu akt przemocy”.
Wystarczy prześledzić biografię Ra’isiego, by przekonać się, że rzeczywiście od najmłodszych lat był ściśle związany z porewolucyjnym reżimem. Karierę w sądownictwie zaczął od stanowiska prokuratora w położonym nieopodal Teheranu mieście Karadż, następnie w Hamadanie, aż w 1985 roku – w wieku zaledwie 25 lat – objął funkcję zastępcy prokuratora generalnego Teheranu (był nim Morteza Eszraghi, który także uczestniczył w pracach komitetów śmierci i został zidentyfikowany na tym samym nagraniu). Już cztery lata później Ra’isi zastąpił swojego zwierzchnika.
Co ciekawe, kiedy jako dwudziestolatek zaczynał pracę w prokuraturze, nie mógł pochwalić się żadnym wykształceniem prawniczym. Historyczka Roya Boroumand w ABC News tłumaczy ten fenomen w następujący sposób: „Ra’isi jest tylko żołnierzem. Dobrym żołnierzem. Kimś, kto z całą mocą robi dokładnie to, co kazano mu zrobić”. Ta opinia odzwierciedla, kim w istocie jest Ra’isi – nie tyle ideologiem czy fanatykiem, ile raczej lojalistą reżimu i zwyczajnym oportunistą. Raczej pragmatykiem aniżeli osobą oddaną wyższej sprawie i boskim siłom.
Co to mówi o przyszłości jego prezydentury? Mówi wiele i nie są to optymistyczne wizje. W ciągu swojej przeszło 40-letniej kariery Ra’isi dał się poznać jako człowiek, który jest po prostu żądny władzy – i, jak zauważa Boroumand, dla jej zdobycia i zachowania jest w stanie wykonać każdy rozkaz. Ta cecha może okazać się kluczowa, gdy nadejdzie decydujący moment.
Operacja Iranu to przypomnienie, że Teheran ma broń umożliwiającą precyzyjne ataki
czytaj także
Bardzo możliwe, że podczas kadencji Ra’isiego odejdzie przywódca Islamskiej Republiki Ali Chamenei – z powodu nie tylko sędziwego wieku, ale i nie najlepszego zdrowia. Wielu wymienia Ra’isiego jako niejako namaszczonego przez Chameneiego na jego następcę – ten ostatni sam sprawował urząd prezydenta, zanim został najważniejszą osobą w państwie. Owszem, Ra’isi w tej chwili wydaje się najmocniejszym kandydatem, nie oznacza to jednak, że sprawa jest przesądzona. Kluczowy dla rozstrzygnięcia będzie okres tranzycji, kiedy nowy prezydent znajdzie się w osobliwym położeniu – odgrywając rolę jednocześnie i kingmakera, i potencjalnego nowego przywódcy, bez wątpienia będzie miał bowiem niebagatelny wpływ na zakulisowe rozgrywki. Jak słusznie stwierdza zatem Sajjad Safai, Ra’isi będzie gotów na wiele, by skonsolidować w swoich rękach jak największą władzę – a to oznacza rządy twardej ręki. Iran Ra’isiego może zacząć marsz w kierunku autorytaryzmu.
Sama uczciwość wyborów, które wyniosły Ra’isiego do władzy, jest, eufemistycznie rzecz ujmując, przedmiotem kontrowersji. Rada Strażników – niewybieralny organ, który decyduje o tym, kto z potencjalnych kandydatów zostanie w ogóle do startu w wyborach dopuszczony – z ponad 600 kandydatur pozostawiła siedem, usuwając z drogi faworyta Chameneiego wszystkie co bardziej rozpoznawalne i znaczące nazwiska, w tym byłych prezydentów Alego Rafsandżaniego i Mahmuda Ahmadineżada.
Ta manipulacja sprawiła, że wielu Irańczyków uznało wybory za ustawione i zaczęło nawoływać do ich bojkotu. Wśród nich znalazły się osoby publiczne, jak np. Masih Alineżad, dziennikarka i działaczka na rzecz praw kobiet. W perskojęzycznym internecie szerzyły się hasztagi #IDontVoteForIR albo #RayBiRay, głos bez głosu. Dżabhe-je eslahat, czyli konsorcjum partii reformatorskich, nie wezwało do bojkotu, ale zdecydowało, że nie poprze oficjalnie żadnego z kandydatów. Liczby pokazują jednak wyraźnie, że wielu rozczarowanych obywateli albo nie poszło do urn, albo oddało nieważny głos. Tych ostatnich było ponad 3,7 miliona, co oznacza, że hipotetyczny kandydat niegłosujących zająłby drugie miejsce (kolejny po Ra’isim Mohsen Rezaji zdobył 3,4 miliona głosów).
czytaj także
Także frekwencja była historycznie niska – wyniosła zaledwie 42 proc., co w porewolucyjnym Iranie jest doprawdy mizernym wynikiem. Nic dziwnego, że w irańskim internecie wiralem stało się nagranie przedstawiające fragment przemówienia ajatollaha Chameneiego z 2001 roku, w którym mówi: „Cóż za hańba dla państw, w których w wyborach bierze udział tylko 35–40 proc. spośród dopuszczonych do głosowania! Oznacza to, że nie ma żadnej wiary, żadnej nadziei w ich ustrój polityczny”.