Świat

Pocztówki z Iranu (6): Enriqu Eglesias

Ależ to dziki kraj, tam nikt nie mówi po angielsku! – i to nieraz przed wyjazdem do Iranu słyszałem.

Isfahan, 21 sierpnia / 30 mordad

Owszem, znajomość jakiegoś języka obcego (poza obowiązkowym z oczywistych względów arabskim, jednak w praktyce też bardzo różnie opanowanym) jest tu na pewno poniżej średniej zachodnioeuropejskiej i pewnie poniżej polskiej. Mimo wszystko jednak sposób, w jaki niektórzy Irańczycy są w stanie opanować ten język, nie przestaje mnie zadziwiać. Pomyślmy: nie mogą wyjechać do strefy Schengen ani praktycznie do żadnego kraju angielskojęzycznego, w radiu angielskojęzycznych piosenek prawie się nie nadaje, a o zachodnich filmach w kinach można w ogóle zapomnieć – wszak biegają w nich panie z bezwstydnie rozwianymi włosami! Oczywiście istnieje potężny podziemny rynek muzyki i filmów, ale to jednak nie do końca to samo. Zwykle zostaje zatem „klasyczna” nauka na lekcjach w szkołach oraz kursy na uniwersytetach, zwłaszcza w Teheranie.

A jednak, jesli pamiętamy o tym wszystkim, znajomość języków obcych wśród Irańczyków zadziwia. Nie tylko w miastach, ale nawet na wsiach zwykle znajdzie się choć jedna osoba biegle władająca angielskim. A w autentyczny podziw wprawiają mnie takie osoby jak Karim z Rasztu czy Dżawar z Kaszanu, które mówią praktycznie jak native speakerzy, choć nigdy nie byli za granicą.

W takich okolicznościach zwykle jest to wszakże znajomość nie najlepsza, choć poparta sporym entuzjazmem. Pierwsze „wel come to…” śmieszyło mnie, ale potem widziałem to tyle razy, że zacząłem podejrzewać, że takiej właśnie pisowni uczy się tu w szkołach. Drogowskaz w Kaszanie wskazuje skręt do obiektu o iście królewskiej nazwie: Public ParKing. Autobusy noszą dumne nazwy typu „Ferst Classe”, „Beste Model” czy podobne, aczkolwiek moim faworytem był zdecydowanie autobus marki (?) „Enriqu Eglesias”, z romantycznie wplecioną różą.

W tychże pojazdach wyświetla się po angielsku informacje dotyczące bezpieczeństwa, np. „chwała Mahometowi i jego plemieniu”, a także filmy, zawsze z angielskimi napisami, od których można się popłakać ze śmiechu. Pocztówka kupiona pod Damołandem z niemal hiphopowym zacięciem opiewa „Sunrize at Damavand”. Szczytem zaś była angielska wersja opisu jednego z pałaców w Kaszanie, która zawierała tyle błędów, że jakaś litościwa dłoń w końcu poprawiła wszystko na czerwono; w efekcie tekst przypominał szkolne wypracowanie dysortografika.

To jakieś lingwistyczne zainteresowanie wydaje się w ogóle cechą Irańczyków. Kiedy mnie poznawali, z reguły padał zwykły zestaw pytań, których się spodziewałem, typu skąd jestem, gdzie pracuję czy żonaty itp. Jednak kompletnie mnie zaskoczyło, że kilka razy od różnych osób słyszałem pytanie o pochodzenie mojego imienia („No więc ono jest, yyy, aramejskie”. „Jesteś Aramejczykiem?!” „[westchnięcie] Nie, to tylko…” [tu krótki wykład z historii chrześcijaństwa]).

Ale co tam angielski. Kiedy po raz pierwszy zadzwonił do mnie Muhammad z Kaszanu, znajomy Husejna z Ardebilu, usłyszałem „Cześć, jak się masz!”. Tak, po polsku. Pomyślałem – pewnie jakiś emigrant, może jakiś związek z Polką… Otóż nic z tych rzeczy. Muhammad uczy się polskiego zupełnie hobbystycznie; kilkoro wędrowców z Polski już gościł. Wprawdzie jego znajomość polszczyzny jest na poziomie bardzo podstawowym, niemniej wspiera ją, jak zwykle w Iranie, spory zapał. Oczywiście, stoi za tym chęć wyjazdu, choćby na chwilę, choćby turystycznie, jednak mógł przecież wybrać niemiecki, francuski czy szwedzki, a nie szczebrzeszyńską mowę małego kraiku o nie najciekawszej sytuacji ekonomicznej.

I tak siedziałem sobie w jego warsztacie naprawy kserokopiarek, doznając lekko absurdalnego uczucia, że przejechałem pół świata i oto przeglądam pieczołowicie zbierane pocztówki z Bydgoszczy, Wrocławia czy Kraśnika, w którym to ostatnim zresztą nawet nie bylem, a może by warto. Choroba, pomyślałem, czy naprawdę jesteśmy aż tak biednym krajem, żeby nie móc pozwolić sobie nawet na skromne zachęty dla takich osób – choćby nieco bardziej ludzkie podejście do uzyskania wizy?

Muhammadzie, dedykuje ci ten odcinek i mam nadzieję, że będziesz kiedyś mógł przeczytać go swobodnie po polsku, a choćby i w Polsce. Może, kiedyś… Przynajmniej wśród twych pocztówek jest teraz jedna także i z Gdańska.

Czytaj także:

Pocztówki z Iranu (1): Pociąg, rower, samolot, rower

Pocztówki z Iranu (2): Ryby w sieci

Pocztówki z Iranu (3): Tu mężczyźni lepiej tańczą

Pocztówki z Iranu (4): Irańska gościnność

Pocztówki z Iranu (5): Duża góra

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Tomasz Larczyński
Tomasz Larczyński
autor książki „Pocztówki z Iranu”
Doktor nauk historycznych oraz analityk rynku kolejowego. Autor książki „Pocztówki z Iranu”. Publikuję m.in. w „Kurierze Kolejowym” i „Transporcie Publicznym”. Pracownik PAN Biblioteki Gdańskiej. Tworzy zespół Krytyki Politycznej w Trójmieście. Członek partii Razem.
Zamknij