Partia prezydenta Erdoğana grała o wszystko – wygrała głosowanie, lecz przegrała większość.
Przez niemal trzynaście ostatnich lat Turcją samodzielnie rządziła centroprawicowa, neoliberalna Partia Sprawiedliwości i Rozwoju (tur. Adalet ve Kalkınma Partisi, AKP). Po raz pierwszy przekonała do siebie wyborców w 2002 roku. Mówiono wtedy, że AKP poszerzy prawa mniejszości, umożliwi kobietom noszenie chust w instytucjach publicznych i zmieni konstytucję ustanowioną po krwawym zamachu stanu w 1980 roku. Liderzy partii obiecywali wówczas rozwój gospodarczy i stabilność polityczną, a obywatele Turcji właśnie tego oczekiwali po niespokojnej drugiej połowie XX wieku, po licznych przewrotach politycznych i turecko-kurdyjskim konflikcie zbrojnym.
Dziś AKP wciąż najskuteczniej odpowiada na oczekiwania tureckiego społeczeństwa i cieszy się największym poparciem. W zeszłą niedzielę po raz kolejny zdobyła w wyborach najwięcej głosów, ale tym razem będzie zmuszona sprawować władzę w koalicji. Wynik, który uzyskała, jest najgorszy od lat. Po lekturze powyborczych komentarzy można było odnieść wrażenie, że to początek końca AKP i jej lidera Recepa Tayyipa Erdoğana, ale wydaje się, że taka interpretacja wydarzeń przy tureckich urnach wyborczych byłaby zbyt prosta.
Zawiedzione nadzieje
Kiedy w 2002 roku AKP obejmowała władzę, wyborcy wiązali z nią wielkie nadzieje. I rzeczywiście – rządy Erdoğana przyniosły olbrzymi skok gospodarczy, a także liczne prodemokratyczne zmiany. Jednak to, co na początku wydawało się ziszczeniem marzeń o stabilnym państwie z liberalnym rządem, przez lata dominacji AKP przeistoczyło się w coś dalece odmiennego od dawnych postulatów.
W neoliberalnej gospodarce bogactwo zostało skumulowane w rękach niewielkiej części społeczeństwa, a rządy w ostatnich latach stawały się coraz bardziej autorytarne.
Wymiar sprawiedliwości niejednokrotnie oskarżano o korupcję ‒ wydawane wyroki stały w sprzeczności z konstytucją, która sama zresztą budziła wątpliwości. Setki dziennikarzy, nauczycieli akademickich, intelektualistów, urzędników państwowych i studentów znalazło się w więzieniach. AKP skwapliwe przesuwała granice tolerancji opinii publicznej, która przyglądała się kolejnym aferom finansowym i prawnym nieprawidłowościom, także podczas wyborów.
Jeden z poważniejszych kryzysów wiarygodności dotknął AKP podczas ubiegłorocznych wyborów samorządowych. Już podczas kampanii mówiło się, że naruszane jest prawo wyborcze. W mediach pojawiały się informacje o przypadkach „kupowania” głosów przez członków partii rządzącej w zamian za pieniądze, opał czy żywność, a nawet historie o workach z głosami oddanymi na opozycję znikających w tajemniczych okolicznościach, czy o stosach wypełnionych kart do głosowania znajdowanych w śmietnikach. Podczas liczenia głosów w Ankarze zaczynało wyglądać na to, że największe poparcie zyskuje kandydat CHP, Mansur Yavaş. Kilka godzin później w całym mieście nastąpiła awaria sieci elektrycznej. Gdy przywrócono dostawy prądu okazało się, że najwięcej głosów otrzymał jednak kandydat AKP, Melih Gökçek. Minister energetyki, Taner Yıldız, stwierdził (przekonująco dla części tureckich obywateli), że przyczyną problemów były koty , które zakłóciły pracę elektrowni, dostawszy się do wnętrza transformatora.
W tym roku, tuż przed wyborami parlamentarnymi, grupa tureckich weterynarzy opublikowała list z apelem do lokalnych kotów, by podczas nadchodzących wyborów trzymały się z daleka od urządzeń dystrybuujących energię elektryczną i by nie przysparzały zmartwień milionom wyborców.
Przełom
Koty najwidoczniej wysłuchały apelu weterynarzy – 7 czerwca nie doszło do żadnych awarii sieci elektrycznej. Ale nie znaczy to, że wieczór wyborczy był pozbawiony emocji. Choć nikogo nie zaskoczył fakt, że najwięcej głosów ponownie zdobyła Partia Sprawiedliwości i Rozwoju, to już sam wynik – nie tak wysoki jak w poprzednich latach – był powodem do dyskusji. AKP poparło 41% wyborców. Na drugiej pozycji uplasowała się wierna ideom Atatürka Republikańska Partia Ludowa (tur. Cumhuriyet Halk Partisi, CHP) z 25% głosów. Trzecie miejsce i 16% procent głosów przypadło Partii Ruchu Narodowego (Milliyetçi Hareket Partisi, MHP).
Jednak największym zwycięzcą tych wyborów w powszechnym odczuciu jest Ludowa Partia Demokratyczna (Halkların Demokratik Partisi, HDP) – utworzona w 2012 roku jako skrzydło Ludowego Kongresu Demokratycznego, porozumienia licznych ruchów lewicowych. HDP udało się zdobyć 13% głosów oraz 80 miejsc w parlamencie – i to właśnie za sprawą jej sukcesu doszło do przełamania hegemonii AKP.
Mniejszość kurdyjska już wcześniej tworzyła ugrupowania polityczne, miała też swoją reprezentację w tureckim parlamencie, jednak byli to politycy niezależni. Przed wyborami nikt nie mógł zagwarantować, że HDP uda się przekroczyć wysoki dziesięcioprocentowy próg wyborczy, jednak było wiadomo, że zmusiłoby to rządzącą AKP do utworzenia koalicji i podzielenia się władzą. To z kolei oznaczałoby koniec marzeń Erdoğana o skumulowaniu władzy w swoich rękach i o zmianie systemu politycznego na prezydencki. Decyzja Ludowej Partii Demokratycznej, by stanąć do wyborów, wiązała się jednak z ogromnym ryzykiem – obawiano się, że uzyskanie przez nią mniej niż 10% głosów będzie oznaczało koniec procesu pokojowego i powrót rozczarowanych Kurdów do walki zbrojnej.
Jak to się stało, że w państwie stosunkowo konserwatywnym aż 6 milionów głosujących poparło młodą formację lewicową, powszechnie postrzeganą jako skupiającą się na problemach kurdyjskich?
Od walki o istnienie do radykalnej demokracji
Ludowa Partia Demokratyczna powstała w 2012 roku, jednak tworzyli ją ludzie od lat zaangażowani w kurdyjską politykę w Turcji. Politycznie i ideologicznie ugrupowanie to wywodzi się z kurdyjskiego ruchu wolnościowego, którego najważniejszy ośrodek stanowi lewicowa Partia Pracujących Kurdystanu (Partiya Karkerên Kurdistan, PKK). Uznawana przez Turcję, Unię Europejską i Stany Zjednoczone za organizację terrorystyczną, a przez Kurdów za ugrupowanie partyzanckie i polityczne, jeszcze niedawno zbrojnie walczyła o wolny Kurdystan (właśnie związki HDP z PKK są jednym z głównych powodów krytyki tej młodej partii politycznej).
PKK pod przywództwem Abdullaha Öcalana – od 16 lat odsiadującego wyrok dożywocia w więzieniu na wyspie İmralı na Morzu Marmara – prowadziła działania zbrojne, by wyprzeć tureckie siły z okupowanych terenów i powołać do życia niepodległy Kurdystan. Kurdowie walczyli także o równość, możliwość używania ojczystego języka, o zniesienie przepisów ograniczających swobodę kulturową i prawa polityczne. Wojna tureckiej armii i kurdyjskich partyzantów do końca 2012 roku pochłonęła około 45 tysięcy ofiar. Żadna ze stron nie była gotowa do ustępstw.
Idee i metody PKK przez lata zmieniały się wraz z dynamiczną sytuacją na Bliskim Wschodzie. W 2009 roku rozpoczęły się negocjacje pokojowe między Partią Pracujących Kurdystanu a rządem AKP. W marcu Öcalan wezwał Kurdów, by odpowiedzieli „duchowi nowej ery” i zaczęli dążyć do zakończenia trwającego 40 lat konfliktu na drodze rozmów z tureckim rządem, by działali na gruncie politycznym i społecznym.
AKP stopniowo przyznawała kurdyjskiej mniejszości pewne prawa. Od 2002 roku nie jest już karane posługiwanie się kurdyjskim, można także publikować i nauczać w tym języku (co nie znaczy, że edukacja po kurdyjsku ma się dobrze). Postępy na początku tak zwanego procesu pokojowego były w dużej mierze zdeterminowane wymogami Unii Europejskiej, jednak od kiedy negocjacje z UE stanęły w miejscu, a Turkowie przestali postrzegać akcesję jako coś atrakcyjnego, również działania na rzecz mniejszości kurdyjskiej straciły rozpęd. Wielu Kurdów, zwłaszcza tych konserwatywnych, popierało AKP właśnie ze względu na poprawę ich sytuacji i stosunek partii do religii, jednak od pewnego czasu i oni zaczęli wątpić w obietnice składane przez rząd. Do zwrotu w stronę HDP paradoksalnie skłonił ich sam Erdoğan, który w jednym ze swoich licznych przemówień stwierdził, że w Turcji „nie ma żadnego problemu kurdyjskiego”, a Kurdów dręczą takie same kwestie, jak każdą inną grupę społeczną w kraju.
HDP nie chce być postrzegana jako partia „kurdyjska”, ale ugrupowanie lewicowe tworzone przez ludzi z różnych grup społecznych, o różnym pochodzeniu etnicznym i wyznaniu, również przez Turków, Ormian, sunnitów, jazydów, alewitów, Asyryjczyków, Arabów, liberałów, socjalistów, działaczy proekologicznych, wierzących i niewierzących.
Głównym hasłem partii jest harmonijne współistnienie różnorodności w ramach uniwersalnych zasad demokracji ‒ „wielkie człowieczeństwo” (büyük insanlık). HDP mówi o zbliżeniu polityki do codziennego życia ‒ również w dziedzinie proporcji między płciami.
Partia aktywnie działa na rzecz równouprawnienia, sama dając dobry przykład: na każdym poziomie organizacji stoi dwoje współprzewodniczących, kobieta i mężczyzna. Nad całym ugrupowaniem czuwają Figen Yuksekdağ, Turczynka pochodząca z Adany, bastionu partii nacjonalistycznej, i Selahattin Demirtaş, Kurd urodzony w Elazığ we wschodniej Turcji.
Młody, ambitny i błyskotliwy współprzewodniczący dzięki swojej charyzmie wyrasta jednak na lidera partii, pozostawiając swoją partnerkę nieco w cieniu. Od początku kampanii wyborczej mówił o prawach mniejszości narodowych i etnicznych, o prawach osób ze środowisk LGTB, wyznawców religii innych niż dominujący w kraju sunnizm. Głosił – nie tak oczywiste w Turcji – postulaty ochrony środowiska, zapowiadał zapewnienie możliwości edukacji w rodzimym języku dla wszystkich grup, które by sobie tego życzyły, wolność słowa i prasy, decentralizację władzy. Wreszcie zapewniał, że partia będzie skutecznie walczyć o prawa kobiet.
HDP nierzadko porównuje się do hiszpańskiej partii Podemos i greckiej Syrizy ‒ wydaje się, że zarówno ze względu na kontekst polityczny, jak i charakter samych ugrupowań nie można budować prostych analogii, jednak nie da się zaprzeczyć, że lewicowy wiatr wiejący z Europy dociera także nad Bosfor.
Przed ostatnimi wyborami w Turcji można było usłyszeć na temat Ludowej Partii Demokratycznej różne plotki. Podejrzewano nawet ‒ głównie w środowiskach narodowych ‒ że start HDP w wyborach jest efektem sekretnego porozumienia z rządzącą AKP: Kurdowie mieliby pomóc Erdoğanowi w osiągnięciu jego marzeń o władzy niemal absolutnej, a on w zamian podarowałby im najpierw autonomię, a potem niepodległość. Jednak szybko okazało się, że nie ma w tym ani krzty prawdy. Wzrost poparcia dla HDP wyraźnie zaniepokoił prezydenta, który – nie bacząc na pisane i niepisane zasady nakazujące mu zachowanie neutralności ‒ stał się jedną z najważniejszych postaci kampanii wyborczej AKP, nie stroniąc od nazywania członków i sympatyków Ludowej Partii Demokratycznej terrorystami, ateistami (w Turcji to określenie funkcjonuje niemal jak obelga) i wrogami Republiki.
Dzięki mądrym posunięciom na tureckiej scenie politycznej i nowoczesnemu lewicowemu programowi, HDP umiejętnie zdobywała poparcie różnorodnego elektoratu pragnącego lepszego państwa i życia w pokoju.
Ludowa Partia Demokratyczna pokazała, że promowane przez nią idee radykalnej demokracji mają znaczenie nie tylko dla obywateli o kurdyjskim pochodzeniu.
Powyborczy zamęt
Wielu sądzi, że w ubiegłą niedzielę w tureckiej polityce rozpoczęła się nowa epoka. Wyborcy pokazali, że nie zgadzają się z autorytarnymi zapędami prezydenta Recepa Tayyipa Erdoğana i nie chcą dalszej dominacji AKP w życiu publicznym. Jakie scenariusz rozegra się w Turcji w najbliższej przyszłości? Możliwości są dwie: utworzenie rządu przy udziale co najmniej dwóch partii lub wcześniejsze wybory.
Jako najbardziej prawdopodobne rozwiązanie jawi się koalicja rządowa Partii Sprawiedliwości i Rozwoju z Republikańską Partią Ludową (CHP). Nacjonaliści z MHP nie wydają się skorzy (albo takich grają) do sprawowania władzy razem z AKP, chociaż stworzenie prawicowego rządu też nie jest wykluczone ‒ ugrupowania łączą istotne podobieństwa, przede wszystkim konserwatyzm, przywiązanie do religii i idea silnego państwa. Niegdyś mówiło się, że możliwe byłoby stworzenie koalicji AKP‒HDP, jednak dzisiaj sytuacja rysuje się już zgoła inaczej. Swój sukces partia kurdyjska zawdzięcza również tym, którzy przy urnach kierowali się rozczarowaniem polityką AKP, i na pewno nie chciałaby utracić ich poparcia. Demirtaş zapowiadał, że HDP będzie tworzyć w parlamencie silną opozycję – po wyborach zadeklarował, że dotrzyma słowa.
Teoretycznie istnieje też możliwość utworzenia koalicji bez udziału Partii Sprawiedliwości i Rozwoju. Wówczas republikanie musieliby dogadać się z nacjonalistami i lewicowcami. Ale jest mało prawdopodobne, żeby AKP na to pozwoliła, nawet licząc na rychły upadek takiego porozumienia. Ponadto, o ile można wyobrazić sobie współpracę lewicowej HDP z partią republikańską, to koalicja z Partią Ruchu Narodowego nieuznającą praw mniejszości graniczy z cudem.
Mówi się też, że w Turcji może powstać nowa partia centroprawicowa. Takie ugrupowanie – odpowiednik AKP „oczyszczonej” z błędów popełnianych w ostatnich latach ‒ byłoby realną alternatywą dla konserwatywnego elektoratu. Trzon takiego stronnictwa mogliby tworzyć rozczarowani politycy i zwolennicy Partii Sprawiedliwości i Rozwoju, jednak plotki o wewnętrznych podziałach w rządzie słychać od dawna, a do tej pory nie wydarzyło się nic, co uczyniłoby taki potencjalny rozwój wydarzeń bardziej realnym.
Istnieje jeszcze jedna możliwość – Erdoğan nie powierzy nikomu misji tworzenia rządu przez 45 dni i wówczas, zgodnie z konstytucją, zostaną zwołane kolejne wybory. Ale to byłoby dla AKP i prezydenta bardzo ryzykowne posunięcie – przez półtora miesiąca politycznej niestabilności zaufanie wyborców do partii jeszcze by zmalało, a w przyśpieszonych wyborach Recep Tayyip Erdoğan mógłby ponieść ostateczną klęskę.
Co dalej z Erdoğanem?
Erdoğan władzę uwielbiał zawsze, ale w ostatnich latach ta pasja przybrała monstrualne rozmiary i formy. Prezydenta zaczęto prześmiewczo nazywać „sułtanem”. Turecką opinię publiczną ciągle porusza sprawa „pałacu” o tysiącu pokoi , który prezydent Republiki wybudował sobie w Ankarze. Nie jest tajemnicą także jego zamiłowanie do osmańskich wojsk i strojów.
Od momentu ogłoszenia wyników wyborów parlamentarnych wszyscy wieszczą koniec ery Erdoğana. Zdezorientowany prezydent zniknął z mediów, a nieprzyzwyczajeni do jego nieobecności obywatele podśmiewali się, wspólnie odliczając każdą sekundę jego milczenia. W poniedziałek 8 czerwca Erdoğan przekazał na piśmie wiadomość dla partii politycznych, które przekroczyły próg wyborczy, aby oceniły rezultaty głosowania rozsądnie i realistycznie, a także przypomniał, że politycy ponad wszystko powinni czcić ojczyznę. W środę doszło do niespodziewanego spotkania Erdoğana z Denizem Baykalem, ważnym politykiem CHP, co może oznaczać, że turecki sułtan szuka ratunku w koalicji AKP z partią republikańską. Po niemal czterech dniach milczenia, 11 czerwca, prezydent w końcu przemówił, wzywając partie do odpowiedzialnych działań w celu utworzenia koalicji najszybciej, jak to możliwe, a polityków do tego, by uczynili priorytetem interesy państwa i… zapomnieli o własnym ego.
Fatih Yiğitler – nauczyciel angielskiego, studiował anglistykę i historię filozofii na Bliskowschodnim Uniwersytecie Technicznym w Ankarze. Mieszka w w Diyarbakırze.
Justyna Filipczyk – studiowała polonistykę na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu, redaktor i korektor tekstów. Interesuje się folklorem, kulturą tradycyjną oraz Turcją i okolicami.
**Dziennik Opinii nr 164/2015 (948)