Ponowny wybór Baracka Obamy coś zmienił, ale dużo mniej, niż on sam obiecywał – i mniej niż obawiali się republikanie. Komentarz Immanuela Wallersteina.
Obama wygrał wybory z istotną przewagą zarówno w głosach obywateli, jak i w głosach elektorskich. Demokraci wzięli niemal każde niepewne miejsce do Senatu, z wyjątkiem jednego. Odetchnęli z ulgą, niepewni wyniku, zdumieli się za to republikanie, wcześniej pewni zwycięstwa. I cały świat się zastanawia, co to właściwie oznacza na najbliższą przyszłość – dla Stanów Zjednoczonych i dla świata. Odpowiedź nie jest prosta.
Zacznijmy od polityki zagranicznej. Rząd amerykański wciąż pragnie prowadzić politykę imperialną na całym świecie. Staje jednak w obliczu dość prostego problemu: możliwości jej uprawiania zostały ograniczone, choć elity (w tym Obama) nie chcą tego przyznać. Wciąż mówią o Stanach Zjednoczonych jako o „niezbędnym” narodzie i „najwspanialszym kraju”, jaki znała historia. To sprzeczność, z którą nie wiedzą, jak sobie poradzić.
Jeśli zaś chodzi o zwykłych obywateli USA, to w niedawnym sondażu jedynie cztery procent ankietowanych na pytanie o motywacje ich wyboru odpowiedziało, że decydowała polityka zagraniczna. Mimo to większość mieszkańców USA wciąż wierzy w mantrę, że Stany Zjednoczone stanowią wzór dla reszty świata.
Możemy zatem oczekiwać, że Obama będzie robił dalej to, co dotychczas: mówił twardo, ale działał dość rozważnie w stosunkach z Iranem, Syrią, Izraelem, Egiptem, Pakistanem, Chinami, Meksykiem i większością pozostałych krajów. To oczywiście drażni inne państwa i wszelkiego rodzaju aktorów politycznych na całym świecie. Czy uda mu się dalej stąpać po tej cienkiej linie i nie spaść, nie jest wcale pewne, szczególnie że Stany Zjednoczone nie mogą już tak naprawdę kontrolować tego, co robią inni.
Obama jest niemal równie bezradny, gdy chodzi o gospodarkę – amerykańską i światową. Wątpię, żeby był w stanie poważnie zredukować bezrobocie w USA, a to w 2014 i 2016 roku pomoże się odkuć republikanom. Zasadniczym problemem w tej chwili jest tak zwana (błędnie zresztą) przepaść finansowa.
Najpoważniejsza kwestia dotyczy tego, kto poniesie największy ciężar schyłku amerykańskiej gospodarki. W tych sprawach Obama dawał populistyczne obietnice i został wybrany, ale tak naprawdę uprawia politykę na prawo od centrum. Oferuje republikanom układ: wyższe podatki dla najbogatszych wraz ze znaczącymi cięciami wydatków na zdrowie, a być może także na emerytury dla większości społeczeństwa. Tak wygląda amerykański wariant oszczędności.
To zły układ dla ogromnej większości Amerykanów, ale Obama będzie energicznie podążał tą drogą. Układ ten może jednak się załamać, jeśli prawe skrzydło republikanów z głupoty odmówi jego akceptacji. Elity biznesowe Stanów Zjednoczonych wywierają na republikanów presję, żeby go przyjęli. Związki zawodowe i liberałowie (z wewnątrz i spoza Partii Demokratycznej) domagają się jego odrzucenia. Ale jak dotąd liberalna presja przeciwko takiemu układowi była dużo słabsza od presji biznesowej na jego rzecz. To zasadniczo jest konflikt klasowy dość tradycyjnego typu, a 99 procent nie zawsze w takich konfliktach wygrywa.
Jeśli chodzi o tzw. kwestie społeczno-kulturowe, które naprawdę dzieliły republikanów i demokratów w tych wyborach, amerykańscy wyborcy położyli jaskiniowców na łopatki. Małżeństwa gejowskie wygrały referenda w czterech stanach, a zmiana nastawienia opinii publicznej wskazuje, że ta tendencja będzie trwała.
Jeszcze ważniejszy był zdecydowany przechył głosów na Obamę i demokratów wśród Afroamerykanów i Latynosów. Wygląda na to, że zażarte próby republikańskich gubernatorów, aby utrudnić głosowanie tym grupom wyborców, wywołały reakcję, po której zagłosowali oni jeszcze liczniej niż kiedyś. Dla Latynosów kluczowy problem stanowiła reforma imigracji. A najważniejsze postaci w Partii Republikańskiej (w tym Jeb Bush, który jest potencjalnie przyszłym kandydatem na prezydenta) mówią dziś, że jeśli Republikanie nie zaczną współpracować przy reformie imigracyjnej, nie będą mieli szans na wygranie wyborów krajowych (a także wielu stanowych). Sądzę zatem, że jakiegoś rodzaju ustawa w końcu przejdzie w Kongresie.
Obama był ogromnym rozczarowaniem dla wielkiej grupy jego zwolenników, których motywowała troska o środowisko i ekologię. Mówił słusznym językiem, ale zrobił w tych sprawach raczej niewiele. Jednym z powodów było to, że inna grupa zwolenników – związki zawodowe – argumentowały w przeciwnym kierunku, mając na uwadze zagrożenie dla miejsc pracy. Obama dużo gadał i prawdopodobnie dalej będzie dużo gadał. To tylko trochę lepiej niż Romney, który zamknąłby agencje wciąż próbujące chronić środowisko.
Działania Obamy w kwestii wolności obywatelskich nie są dobre, a tak naprawdę pod pewnymi względami są gorsze niż George’a Busha. Występował agresywnie przeciwko ujawniającym nadużycia. Nie zamknął Guantanamo i aktywnie wspierał Patriot Act. Używał dronów do zabijania osób uznanych za wrogów USA. W akcjach tych wspierała go większość członków Kongresu i, generalnie, sądy. Nie ma powodu przypuszczać, żeby w tej materii zmienił swoje podejście.
Zasadniczym powodem, by popierać kandydata demokratów, przywoływanym co cztery lata, były nominacje sędziów Sądu Najwyższego. To prawda, że gdyby Romney został wybrany, a jeden z niekonserwatywnych sędziów umarł bądź zrezygnował ze stanowiska, Sąd przesunąłby się daleko na prawo na całe pokolenie. A co będzie teraz, skoro Obamę wybrano ponownie?
Czterech sędziów ma powyżej 70 lat. Nie ma wyznaczonego momentu obowiązkowego przejścia na emeryturę. Żaden z tej czwórki nie wydaje się skłonny do rezygnacji, nawet sędzia Ginsburg, która ostatnio zachorowała. Szansa dla prezydenta na wprowadzenie istotnej zmiany zależy od tego, czy sędzia Kennedy zrezygnuje bądź umrze albo czy umrze sędzia Scalia (bo ten nie zrezygnuje na pewno). Tego zupełnie nie da się przewidzieć. Ale jeśliby tak się stało, reelekcja Obamy faktycznie zrobi różnicę.
I wreszcie – jak wygląda przyszłość amerykańskiej polityki? To najbardziej niepewne ze wszystkiego.
Wydaje się, że Partia Republikańska jest na na progu wojny domowej między konserwatystami z Tea Party a całą resztą.
Ta reszta dostrzega, że republikanie stracili szanse na wzięcie miejsc w Senacie, bo w prawyborach „pewniaki” przegrały z dość skrajnymi kandydatami wspieranymi przez herbaciarzy. Zaledwie 11 procent głosów na Romneya pochodziło od nie-białych wyborców. A udział wyborców latynoskich wzrasta nawet w stanach dziś pewnych dla republikanów, takich jak Teksas czy Georgia. Z kolei jeśli republikanie zaczną mówić bardziej centrowym językiem, to czy nie stracą istotnej części swojego zaplecza, które w ogóle powstrzyma się od głosowania?
Demokraci mają podobny problem, choć nie aż tak poważny. Ich głosy pochodzą od „tęczowej koalicji”, kobiet (szczególnie samotnych matek i robotnic), Afroamerykanów, Latynosów, żydów, muzułmanów, buddystów, hindusów, związkowców, młodzieży, ludzi biednych i ludzi dobrze wykształconych. Ich żądania stoją w sprzeczności z preferencjami tych, którzy kontrolują partię, łącznie z samym Obamą. Tym razem ten elektorat pozostał lojalny. Nawet ci, którzy popierali kandydatów trzecich, robili to chyba tylko tam, gdzie demokraci i tak nie mogli przegrać. Nie było żadnego stanu o nieprzesądzonym wyniku, w którym kandydaci trzecich partii wpłynęliby na wybory.
Czy liberałowie z tej partii przeniosą się teraz do partii trzecich? Dziś wydaje się to nieprawdopodobne, ale nie jest niemożliwe. Zależy w dużej mierze od tego, na ile dramatyczny będzie upadek Stanów Zjednoczonych w najbliższych czterech latach. I od tego, na ile Obama ustąpi w kwestiach „populistycznych”.
Konkludując: ponowny wybór Obamy coś zmienił, ale dużo mniej, niż on sam obiecywał i niż obawiali się republikanie. Po raz kolejny przypominam wszystkim, że żyjemy w chaotycznym świecie w momencie przejścia, a gwałtowne zmiany różnego rodzaju stanowią część naszej rzeczywistości. Także zmiany politycznych lojalności.
przełożył Michał Sutowski
Copyright: Immanuel Wallerstein, dystrybucja: Agence Global. W kwestii praw i pozwoleń, w tym praw do tłumaczenia i umieszczania na niekomercyjnych stronach proszę kontaktować się z: [email protected], 1.336.686.9002 lub 1.336.286.6606. Przyznane pozwolenia obejmują prawo do ściągania plików, przekazywania ich drogą elektroniczną oraz przesyłania pocztą elektroniczną, pod warunkiem, że treść eseju pozostanie niezmieniona oraz umieszczenia niniejszej informacji na temat praw autorskich. Kontakt z autorem: [email protected]