Jesteśmy winni Assange’owi solidarność. Ale musimy też uczciwie pytać o problematyczne elementy filozofii i praktyki Wikileaks.
Julian Assange jest bez wątpienia postacią tragiczną. Od czterech lat zamknięty w ambasadzie Ekwadoru w Londynie, poszukiwany przez szwedzką policję w związku z zarzutami o gwałt, które dla bliskich australijskiemu aktywiście lewicowych środowisk są mocno problematyczne i nie ułatwiają jego obrony. Nie te zarzuty są jednak prawdziwym źródłem obaw Assange’a, a fakt, że jeśli znajdzie się w ogóle na terenie Szwecji, czeka go ekstradycja do Stanów i akt oskarżenia za ujawnienie tajnych dokumentów, co może grozić naprawdę surowym wyrokiem. Sam Assange podobno wierzy, że w grę wchodzi nawet kara śmierci dla niego. W dodatku za rok w Ekwadorze mają mieć miejsce wybory prezydenckie. Stojący murem za Assangem obecny prezydent Rafael Correa zapowiada, że nie będzie się ubiegał o kolejną kadencję. Następny prezydent może mieć w sprawie Assange’a zupełnie inne zdanie niż poprzednik – przyszłość jego azylu też nie jest pewna.
Trudno w tej sytuacji nie solidaryzować się z osaczonym cyberaktywistą. Zwłaszcza, że założone 10 lat temu Wikileaks wiele zrobiło dla przejrzystości i prawa obywateli do informacji. To Assange’owi i jego współpracownikom udało się stworzyć pierwszą niezależną, globalną platformę, umożliwiającą sygnalistom z całego świata bezpieczne ujawnianie ukrywanych przed opinią publiczną, niepokojących informacji. A zachodnie demokracje początku wieku XXI jawności bardzo potrzebowały. Świat pogrążony był w paranoi po 11 września, służby specjalne zyskiwały kolejne nowe uprawnienia, wszystko odbywało się z dala od demokratycznego nadzoru opinii publicznej.
Działania Assange’a na przełomie 2010 i 2011 roku uczyniły z niego osobę rozpoznawalną na całym świecie.
Wtedy Wikileaks publikuje głośne materiały na temat amerykańskiej obecności wojskowej w Iraku i Afganistanie, tajne depesze amerykańskiej dyplomacji i materiały na temat Guantanamo. Każda z tych publikacji miała istotne znaczenie polityczne. Depesze dawały wgląd w pracę amerykańskiej dyplomacji, stanowiły niezwykły prezent dla historyków, dziennikarzy, aktywistów. Dokumenty z Guantanamo pokazywały, jak wiele osób przetrzymywanych i torturowanych było tam bez jakichkolwiek poważniejszych przesłanek o ich zaangażowaniu w islamistyczny terroryzm.
Sukcesy Assange’a były możliwe dzięki współpracy Wikileaks z innymi aktorami. Przede wszystkim dzięki poświęceniu sygnalistki Chelsea Manning, ale także kooperacji z tradycyjnymi mediami: „Guardianem”, „New York Timesem”, „Spieglem”. Współpraca ta nie przebiegała łatwo, Assange nie chciał godzić się na żadne interwencje w treści ujawnianych materiałów, łącznie z nazwiskami osób współpracujących z amerykańską armią i wywiadem w takich miejscach jak Afganistan czy Irak. Już wtedy wiele osób zwracało uwagę na problematyczne elementy filozofii i praktyki Wikileaks. Dziś stają się one coraz bardziej widoczne.
W sytuacji, gdy Assange jest uwięziony w ambasadzie Ekwadoru, a rząd tego państwa odcina mu dostęp do sieci, trudno stawiać Australijczykowi zarzuty i trudne pytania. Uważam jednak, iż solidarność, na jaką ta postać bez wątpienia zasługuje, nie powinna nas powstrzymywać przed stawianiem pytań o to, czy ostatnia polityka Wikileaks jest fortunna i faktycznie służy sprawie dostępu obywateli do informacji.
Po co komu redakcja?
Wikileaks zawsze wychodziło z założenia, że tradycyjne media w zasadzie nie są potrzebne opinii publicznej w dobie internetu, wystarczą nowe technologie i grupa zdeterminowanych sygnalistów, gotowych ujawnić niepokojącą prawdę. W gąszczu ujawnionych w ten sposób informacji obywatele sami będą w stanie odnaleźć te najbardziej dla siebie istotne. Dlatego Assange odrzucał jakąkolwiek redakcje ujawnianych przez siebie materiałów. Miałaby ona bowiem podważyć wiarygodność Wikileaks, jako organizacji „radykalnej przejrzystości”.
Po 10 latach widać coraz bardziej problemy z taką postawą. Przyznał to także drugi po Assangu najsłynniejszy sygnalista ostatniej dekady, Edward Snowden. Pod koniec lipca napisał na twitterze, że całkowita wrogość Wikileaks dla nawet skromnego nadzoru nad ujawnianymi informacjami jest błędem. Snowden, w przeciwieństwie do Assange’a nie ujawnił całości posiadanych przez siebie informacji, przekazał je zawodowym dziennikarzom, którzy następnie opracowali i ujawnili z nich to, co uznali za szczególnie istotne dla interesu publicznego, zachowując dla siebie te, których ujawnienie faktycznie mogłoby grozić narodowemu bezpieczeństwu.
Na uwagę Snowdena Wikileaks na swoim profilu odpowiedziało „oportunizm nie załatwi ci ułaskawienia przez administrację Clinton. Nadzór nie może oznaczać cenzury informacji na temat finansowania rządzącej partii”. Poszło bowiem o wrażliwe dane darczyńców Partii Demokratycznej (narażające ich na kradzież tożsamości), jakie zostały ujawnione przy okazji opublikowanych na platformie materiałów wykradzionych z serwerów Democratic National Committee – głównej instytucji koordynującej pracę Partii Demokratycznej.
Podobne wątpliwości co do prywatnych danych budził inny materiał opublikowany przez Wikileaks. Po zamachu stanu w Turcji na platformie pojawiły się katalog plików szumnie nazwany Erdoğan Mails – choć tak naprawdę nie znaleziono tam żadnych maili ani pochodzących od tureckiego przywódcy ani jego wewnętrznego kręgu. Pliki zawierały głównie maile z wewnętrznych list mailingowych partii Erdoğana – AKP. Raczej poświęcone drugorzędnym kwestiom, na pewno nie temu, co w Turcji po zamachu stanu najbardziej interesujące – planom reakcji rządzącej partii na pucz, planowanymi represjami wobec przeciwników itd.
Jednocześnie pliki zawierały zbierane przez AKP szczegółowe dane dotyczące potencjalnych wyborców – zwłaszcza kobiet. W bazie Erdoğan Mails można znaleźć szczegółowe informacje na temat każdej kobiety w rejestrach wyborczych prawie wszystkich tureckich okręgów. W tym takie informacje jak adres, a wielu wypadkach także numer telefonu komórkowego. Jak zauważyła oburzona turecko-amerykańska akademiczka i aktywistka, Zeynep Tufekci, naraża to trudną do oszacowania liczbę kobiet na poważne niebezpieczeństwo. W Turcji ginie co roku setki kobiet, na ogół tracących życie z rąk byłych partnerów, mężów, bądź członków rodziny nie akceptujących ich wyborów życiowych. Mają one naprawdę dobre powody do tego, by dane na temat ich miejsca pobytu nie były wywieszone w sieci.
O ile w wypadku dokumentów z Afganistanu czy Iraku na drugiej szali – wobec niebezpieczeństwa, jakie stwarzało ujawnienie amerykańskich informatorów – można było postawić interes publiczny, to w nie w wypadku Erdoğan Mails – nie znaleziono w nich nic, co radykalnie zmieniłoby naszą wiedzę o Turcji po zamachu.
Platforma dla Trumpa
Turecki przypadek każe zadać pytanie, czy każdy wyciek dokumentów uzasadniony jest publicznym interesem i faktycznie służy kontroli władzy przez obywateli. Do tej pory na takie pytania przedstawiciele Wikileaks reagowali agresywnie i histerycznie. Nie będą jednak mogli od nich uciec.
Pojawiają się one także w kontekście zaangażowania platformy i samego Assange’a w wybory prezydenckie w Stanach. Z bezstronnej platformy, służącej ujawnianiu nadużyć władzy, Wikileaks na ostatniej prostej wyborów zmieniła się w narzędzie wojny z kampanią Hilary Clinton. Assange wielokrotnie dawał wyraz swojej niechęci do kandydatki Partii Demokratycznej. To w trakcie jej kadencji Wikileaks opublikowało tajne depesze amerykańskiej dyplomacji, więc i sama Clinton z pewnością nie odpuści łatwo Assange’owi, jeśli wygra wybory. Czy Assange i jego medium nie grają na klęskę Clinton z nadzieją, że administracja Trumpa zdecyduje się nie ścigać Australijczyka?
Nie wiemy tego, ale wiele zachowań platformy jest mocno zastanawiających. Pliki z DNC ujawnione zostały tuż przed konwencją Demokratów, tak by osłabić inaugurację Clinton, jako pierwszej kobiety nominowanej przez którąś z dwóch wielkich partii na najwyższy urząd w kraju. Mogły one w tej sytuacji wyłącznie pomóc Trumpowi.
Dlaczego Wikileaks nie opublikowało ich jeszcze w trakcie prawyborów, gdy realnie mogły pomóc Sandersowi?
Zhackowane informacje pochodzą z okresu, gdy walka o nominację Demokratów wciąż trwała – choć nie wiemy, czy znalazły się one już wtedy w posiadaniu Assange’a. Jednak także kolejne obciążające Clinton informacje pojawiają się na platformie tak, by odwrócić uwagę od wpadek Trumpa. Bez wątpienia problematyczne zapisy wykładów Clinton dla banku inwestycyjnego Goldman Sachs (wygłoszonych za równie problematyczne honorarium) pojawiły się na platformie zaraz po tym, gdy wyciekła niesławna taśma Trumpa, na której chwali się tym, jak skutecznie seksualnie molestuje kobiety.
Żadne informacje obciążające Trumpa nie pojawiły się jak dotąd na platformie. Choć ujawnienie ukrywanych przez niego zeznań podatkowych z pewności jest czymś w publicznych interesie i czym powinny zajmować się takie organizacje jak Wikileaks.
Prezent dla cenzorów?
Assange wydaje się wierzyć, że Clinton jest dziś wcieleniem amerykańskiego imperializmu, stwarzającego największe globalne zagrożenie dla wolności i praworządności. Idąc za tym rozpoznaniem, Assange skłonny był już w przeszłości do dziwnych sojuszy – np. z propagandową telewizją Kremla, Russia Today. Dziś – świadomie, czy nie – faktycznie występuje w sojuszu z Trumpem. Postacią, która z punktu widzenia wartości, za którymi ma stać Wikileaks – radykalnej transparencji, odpowiedzialności władzy przed obywatelami – jest całkowitą katastrofą.
Assange jest w sytuacji, w jakiej nikt z nas nie chciał by się znaleźć i trudno moralistycznie pouczać go, co powinien robić. Ale szersza społeczność tworząca Wikileaks musi zadać sobie kilka ważnych pytań dotyczących standardów ujawniania informacji.
Polityka platformy z ostatnich miesięcy szkodzi bowiem nie tylko jej samej, ale także kwestiom dla niej fundamentalnym, związanym z przejrzystością władzy i kontrolą obywateli.
Od początku Assange’a, Snowdena, Manning część establishmentu starała się przedstawić albo jako agentów obcych potęg albo jako bezwiednie służących im pożytecznych idiotów. Dziś amerykańska administracja wprost oskarża Rosję o to, że to ona wykradła maila z DNC. Nie mamy jak dotąd żadnego niezależnego potwierdzenia tej informacji i nie musi być ona prawdziwa. Czy jest czy nie jest, w świetle tego, że Rosja wyraźnie liczy na zwycięstwo Trumpa, to dziś przyklejenie Wikileaks łatki kogoś przynajmniej rozgrywanego przez Moskwę będzie teraz dużo łatwiejsze.
A im silniej taka łatka przylgnie do samego Assange’a, tym łatwiej będzie przeforsować rozwiązania ograniczające wolność dostępu do informacji w sieci, działanie sygnalistów itd. Jesteśmy winni Assange’owi solidarność. Ale też musimy uczciwie postawić problem, czy ostatnia polityka symbolu „radykalnej transparentność” bardziej dziś nie szkodzi, niż pomaga jej sprawie.
Czytaj także:
Srećko Horvat, Cyberwojna USA z Wikileaks
**Dziennik Opinii nr 305/2016 (1505)