Świat

Kapitalizm raczej nie chce się skończyć [polemika z Paulem Masonem]

Czemu kapitalizm miałby ustąpić miejsca postkapitalizmowi?

Tydzień temu publikowaliśmy zapis wykładu Paula Masona wygłoszony na zaproszenie „The Guardian”. Dziś z tezami Masona polemizuje Jakub Dymek.

***

O tym, że kapitalizm prędzej czy później upadnie, czytamy od jakichś 150 lat. Albo i dłużej. Jest jednak różnica między całą klasyką lewicowej (i nie tylko) myśli, która wskazuje, że kapitalizm – z jego wewnętrznymi sprzecznościami, cyklicznością i (auto)destrukcyjnymi tendencjami – nie może trwać wiecznie, a nieco życzeniowym i pospiesznym pisaniem mu nekrologu. Nowa książka brytyjskiego dziennikarza Paula Masona, Postkapitalizm. Przewodnik po naszej przyszłości, mimo niemałej wartości literackiej, należy, niestety, do tej drugiej kategorii. Zarazem nie jest to tylko marzycielskie bajkopisarstwo weterana, który rozczarowanie dzisiejszym systemem postanowił zastąpić wizją lepszego, zupełnie odmiennego jutra. Choćby dlatego, warto z Masonem polemizować. Poniższy tekst jest tego próbą.

Jak każda polemika, i ta powinna rozpocząć się od wyrazów uznania dla autora dyskutowanej pozycji. Paul Mason jest człowiekiem wielkiego serca i sporego intelektu. Od lat konsekwentnie krytykuje system, który wytwarza olbrzymi postęp technologiczny i niezliczoną ilość dóbr, a jednocześnie pogłębia przepaść między ubogimi i zamożnymi, tak że ci pierwsi nie mają z tych dóbr niemalże niczego; drudzy zaś nie wiedzą, co ze swoim majątkiem zrobić. W latach poprzedzających publikację Postkapitalizmu Mason był reporterem i relacjonował wydarzenia z miejsc, gdzie pokryzysowe załamanie gospodarki, względnej geopolitycznej stabilności i podstawowych funkcji państwa widać w najbardziej dotkliwy sposób w strefie Gazy, Egipcie, Grecji; w tych miejscach USA, gdzie po amerykańskim śnie zostały tylko rdzewiejące hale fabryczne i spalone domy, powidoki niegdysiejszego prosperity. Ogólnoświatowe wstrząsy, jakich kolejne społeczeństwa i państwa doznawały w toku recovery, pozornego ożywienia, względnie „postawienia kapitalizmu na nogi”, mówią same za siebie. W nawet najlepszych swych latach i przy większej niż kiedykolwiek zdolności do adaptacji, dzisiejszy system gospodarczy żyje z kroplówki pompowanej od słabszych do silniejszych.

Z najtrafniejszej nawet diagnozy o stanie pacjenta – dzisiejszego systemu gospodarczego, o którym Mason przecież pisze, że jest „jak żywy organizm” – nie musi jednak wynikać trafna prognoza na przyszłość. A w tym przypadku kolejne „cudowne ozdrowienie” staruszka bynajmniej nie jest najmniej prawdopodobną z opcji.

O co chodzi?

Że dzisiejszy świat – pełen kryzysów, wojen i skrajnych nierówności – nie jest najlepszym z możliwych do wyobrażenia, to raczej wiemy. Ale czy na pewno wynika stąd, że gospodarczy trzon tego świata, wolnorynkowy i neoliberalny kapitalizm, gnije – a przez to cały porządek znajduje się w fazie schyłkowej? I czy na pewno zmierzamy właśnie ku „postkapitalizmowi”? I co to właściwie jest?

Podstawowy argument Masona brzmi:

[K]apitalizm doszedł do kresu swych zdolności adaptacyjnych. Nie twierdzę, że kapitalizm w ogóle się nie adaptuje czy że nie adaptował się w przeszłości, ani tym bardziej, że nie jest systemem złożonym czy też że nie doświadczał różnych faz w swej historii. Uważam po prostu, że dziś doszedł do granic swej wytrzymałości. […] Twierdzę, że neoliberalizm, wolnorynkowy system, który rządzi i steruje światową gospodarką, załamał się […]. Kapitalizm nie umie się już dalej adaptować do rzeczywistości.

Więcej w tym niestety z życzenia niż opisu sytuacji. I wrażenie deja vu – gdy ponad siedem lat temu pękła bańka kredytowa w USA, a przerażeni menadżerowie średniego szczebla w korporacjach finansowych Wall-Street zaczęli wynosić z biur kartonowe pudła ze swoimi rzeczami, zaczęto pisać właściwie to samo. Oto kapitalizm ostatecznie pokazał, że zawsze prowadzi do krachu; właśnie ujawniona finansjalizacja gospodarki obnażyła fakt, że cały ten wzrost jest fikcyjny; recesja tylko podmyje coraz słabsze fundamenty, na których stoi zachodnia prosperity, a niezdolny do adaptacji kapitalizm dobiją już wkrótce dużo skuteczniejsi chińscy towarzysze za pomocą jego lokalnej mutacji, odpornej na choroby poprzedników. Ekonomiści i ekspertki o lewicowych poglądach tryumfowali, ci z centrum nagle zaczęli skręcać w stronę może nie socjalizmu, ale jakiejś formy Keynesizmu, skrajnie prorynkowi mądrale na chwilę nabrali wody w usta. Biblią mainstreamu niedługo potem stał się Kapitał w XXI wieku Thomasa Piketty’ego, choć wcześniej dziennikarze z budynków szacownych redakcji pism na Manhattanie i w londyńskim City brzydzili się brać te wszystkie brednie o redystrybucji i nierównościach do ręki. Niegdyś kojarzeni z eksportem amerykańskiego liberalizmu i sztywnych reguł finansowej dyscypliny Joseph Stiglitz czy Jeffrey Sachs zostali ponownie odkryci w roli adwokatów kapitalizmu bardziej sprawiedliwego, równego egalitarnego, europejskiego…

I co? I nic. Bo po tym, jak pierwsze pożary ugaszono w Stanach, kolejne ogniska wybuchły w Europie – do czasu nawet ochoczo je gaszono (niezmiennie: publicznymi pieniędzmi), ale w przypadku Grecji cierpliwość się jakby wyczerpała. W końcu – na plecach niezamożnego i zacofanego w gruncie rzeczy kraju – doktryna cięcia wydatków i spłacania zadłużenia z właśnie pomniejszonych pensji i redukcji zatrudnienia, wróciła z całą mocą.

Austerity rządzi. Można nawet powiedzieć, że to nie amerykański kapitalizm – na co wielu liczyło – się „zeuropeizował”, lecz odwrotnie.

Wszystko to potwierdza diagnozę Masona, szczegółowo wyłożoną we wstępie do Postkapitalizmu, że tak za pomyłki decydentów, jak i systemowe wady wciąż płacą najsłabsi. Ale nijak nie potwierdza to tezy o rzekomej niemożliwości adaptacji kapitalizmu – przeciwnie, kapitalizm spokojnie dostosowywał się do sytuacji recesji przez cały ten czas, a buforem, który na to pozwolił, były publiczne pieniądze, którymi raz po raz pompowano w sektory, które same się z adaptacją ślimaczyły. Trudno to uznać za wyraz słabości i wyczerpania możliwości systemu.

Co dalej?

Ale nawet jeśli abstrahować od ostatnich lat – uznając, jak Mason, okres 2008-2015 raczej za jeden ciągły kryzys, a nie czas powrotu do „normalności” po jego wybuchu – to jak należy rozumieć stwierdzenie, że „kapitalizm doszedł do kresu swojej zdolności adaptacji”? Zupełnie inaczej niż Mason – uważam bowiem, że na naszej co prawda ograniczonej zasobami planecie jest jeszcze olbrzymie pole do ekspansji kapitalizmu. Także, a może przede wszystkim, w dziedzinie nowych technologii i informacji, które z kolei Mason uważa za dziedzinę rozwoju, na której kapitalizm ostatecznie polegnie (o czym później). Owszem, dziś pewnie jest już więcej telefonów komórkowych niż ludzi – ale dlaczego nie miałyby ich zaraz zastąpić smartfony? A jak już populacja nasyci się smartfonami, które dostawać będą dzieciaki już nie na szóste czy szesnaste urodziny, ale do kołyski, to dlaczego ma poprzestać na jakimś lokalnym szajsungu z dyskontu albo lombardu? Dlaczego ma zadowolić się choćby Samsungiem, skoro może mieć Iphone’a? A skoro może mieć Iphone’a 4, to dlaczego nie 5 lub nowszego? Tę wyliczankę można kontynuować.

Tu dygresja: tradycyjny model kapitalizmu przemysłowego – robotnicy, hale produkcyjne, lejąca się surówka w hutach – zdaje się zwijać, ale i to tylko w tych gospodarkach, które zdążyły się uprzemysłowić najwcześniej. A taka Wielka Brytania, albo i nawet całe wschodnie wybrzeże USA, to i tak niewielki skrawek globu. Powiedzcie Chińczykom, że nikt już nie buduje fabryk, a zamiast inwestycji w transport publiczny, lepiej dawać kolejne ulgi Uberemowi.

Jest cała kolejka państw, które pragną modernizacji, która z poziomu Londynu wydaje się być może XX-wieczna, „tradycyjna”, ale nie ma nic wstecznego lub niedzisiejszego w pragnieniu asfaltowej drogi i stacji benzynowej tam, gdzie jeszcze wczoraj nie było energii elektrycznej i studni. I jaka inna modernizacja niż kapitalistyczna ma się tam wydarzyć?

W innej, zdaje się, Zachód nie partycypuje. A jeśli, co całkiem prawdopodobne, Zachód w roli głównego udziałowca w procesie włączania kolejnych gospodarek (właśnie „otwiera się” Iran) do globalizacji i tak zastąpią Chiny, to czy zmienia to jakoś perspektywy dla dalszej ekspansji kapitalizmu? Co najwyżej nadaje mu inny kolor. Już choćby pobieżna znajomość tego, jak Chiny inwestują w Afryce i Ameryce Południowej pozwala stwierdzić, że dopóki i im się nie wyczerpie paliwo, to o żadnym końcu nawet tego – przestarzałego wydawałoby się – przemysłowego kapitalizmu nie ma mowy. Co też wcale nie znaczy, że Chiny nie mogą mieć obu nóg rozwoju: i tradycyjnego przemysłu, i nowych technologii – co tylko pokazują przykłady inwestycji w energię odnawialną, mikrotechnologie i software. Koniec dygresji.

Wracając do nowych kierunków rozwoju obecnej, pokryzysowej sytuacji: nie wydaje się, aby kapitalizm miał sam się pogrzebać wraz z rozwojem technologii informacyjnych. Mason uważa inaczej:

Uważam, że otwarła się nowa droga wyjścia z kapitalizmu, a jej istota leży w trzech kwestiach, które przyniosła nam technologia informacyjna […] dobra informacyjne rządzą się innymi prawami. Odkąd można po prostu coś skopiować i wkleić, choć oczywiście ma to jakiś koszt produkcji, koszt krańcowy reprodukcji jest bliski zeru. Szokujące konsekwencje tego zjawiska nie zostały w pełni zrozumiane przez ekonomistów głównego nurtu, którzy pisali o nim jaki pierwsi, ponieważ zakładali, że kapitalizm będzie trwał.

Jeszcze raz: informacja jest wolna, internet nie poddaje się cenzurze, a koszt reprodukcji treści cyfrowych jest bliski zeru. W związku z tym ostatnim Mason zauważa, że skoro tak wiele dóbr można dziś rozpowszechniać cyfrowo przy właściwie darmowych kosztach przesyłu i odbioru, to kapitalizm jako system opierający się na wartości dodanej, która spływa do właścicieli środków produkcji przy każdym obrocie towarem, nie może się do tego zaadaptować. To rozumowanie poniekąd już znane, podobne argumenty podnosili David K. Levine, Jeremy Rifkin, Chris Anderson i szereg innych ekspertek i publicystów. Niektórzy z nich zresztą żyjący z dzisiejszym kapitalizmem całkiem dobrze. Wszyscy wiemy, że mnożenie przez zero – domniemany zerowy koszt informacji – zysku nie przynosi, a zatem kapitalizm nie będzie miał z czego czerpać życiodajnej nadwyżki. Tylko że doświadczenie całej „cyfrowej rewolucji” od powstania standardu www ponad 25 lat temu aż do wearables (technologie do „ubierania”: zegarki, biżuteria i ubrania z procesorami)i cloud computingu dziś uczy nas raczej czegoś przeciwnego.

Upowszechnienie się technologii sieciowych i „ucyfrowienie” gospodarki tylko otworzyło nowe możliwości zarabiania na rzeczach, które w istocie da się reprodukować za darmo, ale tak się składa, że jednak płacimy za nie pieniądze.

Miliony dolarów, które ludzie rokrocznie wydają na roślinki w Plants vs Zombies i gadżety dla swoich Angry Birdsów mogą być nieco komicznym, ale całkiem realnym przykładem tej właśnie możliwości adaptacji kapitalizmu, której Mason mu odmawia.

Nawet jednak, gdybyśmy chcieli założyć, że sucha informacja w przyszłości uwolni się od wszystkich relacji rynkowych, to już dziś biznes technologiczny świetnie zarabia na usługach, które świadczone są nieodpłatnie. Terabajty danych, które kolekcjonuje o swoich użytkownikach (a później spienięża) Facebook, to tylko najbardziej oczywisty przykład. Jak dochodowy jest to biznes, pokazuje choćby fakt, że same akcje Zuckerberga w jego firmie wyceniane są na kwotę równą rocznemu PKB Litwy. Większość aplikacji i usług dostępnych na urządzenia mobilne nie wymaga opłaty rejestracyjnej – funkcjonują one jednak dzięki pieniądzom, które przynosi obrót danymi. A dodatkowe źródło finansowego zabezpieczenia, nawet jeśli coś nie „monetyzuje się” na dziś wystarczająco dobrze, daje wpompowywana w nie nadwyżka pieniędzy w funduszach typu Venture Capital. I znów, nawet jeśli założymy, że spekulacyjna bańka rynku aplikacji pęknie, Krzemowa Dolina się zawali po kolejnym kalifornijskim trzęsieniu ziemi, a źródło finansowania wyschnie – to czy raz na zawsze przekreśli to możliwość zarabiania na rzeczach, za które miliony ludzi jednak gotowe są płacić? Sam przykład, na który powołuje się Mason, udowadniając absurdalność ustalania oderwanej od kosztów produkcji ceny dobra informacyjnego –mówi o 99 centów za utwór Beatlesów w Itunes – być może niechcący ujawnia ważną zależność. Dlaczego ludzie w ogóle godzą się płacić za coś, za co nie muszą – bo akurat okazji do posłuchania Beatlesów nieodpłatnie nie brakuje? Ano, także dlatego, że sam akt kupna pełni w życiu nowoczesnych społeczeństw ważną funkcję, a moralny naddatek czerpania z „legalnego źródła” jeszcze tę kulturową zależność umacnia.

A gdyby tak?

A gdyby tak w ogóle wyjść poza logikę rynku i skupić się na w pełni opartych na wolontariacie i niepoddających się komercjalizacji projektach? Mason mówi:

Informacja w gospodarce informacyjnej jest społeczna, więc jeśli mechanizm, który nazywamy software’em, aktualizuje się w jednym miejscu, zaktualizuje się wszędzie. Postęp natychmiast staje się społeczny, w wyniku czego nowe formy działalności gospodarczej funkcjonują obok starych. Szukam więc zarodków postkapitalizmu w prawdziwej ekonomii współdzielenia. Nie w Uberze czy Airbnb, lecz w ponad siedemdziesięciu projektach, z którymi zetknąłem się w Grecji, próbując stworzyć ich mapę. Banki czasu, równolegle używane waluty, okablowanie górskich wiosek – te rzeczy, które ekonomiści mają za nieistotne czy niemal nie-ekonomiczne, są dla mnie zarodkami nowego systemu.

W tych przypadkach rzeczywiście drzemie największy potencjał. Ale pamiętajmy o losach Coachsurfingu i Carpoolingu – obie idee oparte na szlachetnych ideałach wymiany i kooperacji zostały koncertowo rozegrane przez swoje własne, skrajnie urynkowione i głodne zarabiania na ostatnich resztkach prywatności karykatury, AirBnB i Ubera. Dlaczego coś, co było za darmo i działało, nie może działać tak samo albo i lepiej, a jeszcze przynosić zysk – szyderczo zapytał rzekomo umierający staruszek kapitalizm i obie platformy właściwie połknął. Zasady odpłatności, rozliczalności i wymierności wprowadzono skutecznie tam, gdzie wydawałyby się zupełnie zbędne dla dobrowolnej, funkcjonalnej wymiany między ludźmi. Jakieś kontrprzykłady? Oczywiście, Wikipedia, która od piętnastu lat służy jako podstawowy odnośnik dla szukających otwartej i nieodpłatnej wiedzy w internecie. Ale trudno jest oprzeć swój cały argument na poniekąd wyjątku od reguły – to raczej imponujące, że Wikipedia trwa w względnie niezmiennym kształcie od lat, ale być może trwa właśnie jako żywy pomnik pięknych czasów, nie zaś jako drogowskaz na przyszłość.

To oczywiście prawda, że w społecznościach przygniecionych kryzysem – czy będzie to Detroit, czy Ateny – wykwitają najróżniejsze inicjatywy, które przeczą „normalnej” ekonomii: od urban gardeningu po kuchnie społeczne, coworking (przestrzenie wspólnej pracy) i spółdzielnie socjalne nowego typu. Powstają one jednak z konieczności (zbiednienie społeczeństwa, w tym, by użyć modnego pojęcia, klasy kreatywnej), a nawet jeśli działają dalej po nadejściu stabilizacji (a nierzadko tak jest, bo działają po prostu lepiej niż tradycyjny, komercyjny, obieg towarów i usług), to niekoniecznie przynoszą ze sobą systemową zmianę.

Akurat tradycja anglosaska ma tutaj wiele do zaoferowania – komuny i falanstry, community halls, nawet sekty i radykalne ruchy religijne i wyzwoleńcze w USA – jednak nawet w krajach, w których były najpopularniejsze, nieortodoksyjne pomysły na organizację alternatywnego życia poza rynkiem nie naruszyły dyktatu rynku i kapitalistycznego charakteru państw.

Nierychły koniec

Postkapitalizm – nowa forma życia społecznego, która samą swoją pomysłowością i dynamizmem przekroczy ograniczenia dzisiejszego systemu (to o dynamizmie i prędkości zmian Mason zapożyczył z „heretyckiego” Accelerate Manifesto) jest dobrym obiektem marzeń. Bo przecież nie ma być może większego sensu, aby lewica śniła tylko o wcale nie tak przecież złotych latach socjaldemokratycznego konsensusu czy państwowym, przemysłowym i fordowskim socjalizmie byłych demoludów. W tym sensie Postkapitalizm świetnie określa horyzont progresywnego myślenia i cel dojścia. Gorzej jednak z próbami uzasadnienia, dlaczego kapitalizm, jaki znamy, rzeczywiście miałby samoistnie ustąpić miejsca postkapitalizmowi. Być może to, co uznajemy za przedśmiertne spazmy, jest w przypadku tego pacjenta tylko wybudzeniem z chwilowej drzemki. Stawiałbym na to, bo wydaje mi się, że ten staruszek kapitalizm wcale się jeszcze z nami nie żegna.

Czytaj także:
Paul Mason: Czas na postkapitalizm

**Dziennik Opinii nr 23/2016 (1173)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Dymek
Jakub Dymek
publicysta, komentator polityczny
Kulturoznawca, dziennikarz, publicysta. Absolwent MISH na Uniwersytecie Wrocławskim, studiował Gender Studies w IBL PAN i nauki polityczne na Uniwersytecie Północnej Karoliny w USA. Publikował m.in w magazynie "Dissent", "Rzeczpospolitej", "Dzienniku Gazecie Prawnej", "Tygodniku Powszechnym", Dwutygodniku, gazecie.pl. Za publikacje o tajnych więzieniach CIA w Polsce nominowany do nagrody dziennikarskiej Grand Press. 27 listopada 2017 r. Krytyka Polityczna zawiesiła z nim współpracę.
Zamknij