Świat

Jeśli wypowiem imię zła, pozwalam mu zaistnieć [reportaż o jazydzkich uchodźcach]

Jak kolonializm odbija się Zachodowi czkawką.

Świat przypomniał sobie o jazydach w sierpniu 2014 roku, gdy wojownicy Państwa Islamskiego, walcząc o dostęp do rafinerii północnego Iraku, zajęli miasta Zumar, Wana i Sindżar. Kurdyjscy peszmergowie (bojownicy walczący o niepodległy Kurdystan) dostali 24-godzinne ultimatum nakazujące wycofanie się z okupowanych terenów oraz opuszczenie tamy na Tygrysie nad Mosulem. Kurdowie zaczęli się wycofywać, a bojownicy z ISIS rozpoczęli dewastacje jazydzkich świątyń i masakrę ludności cywilnej. Odezwały się wtedy głosy oburzenia, że jazydzi, prześladowana religijnie wspólnota, pozostawiona została sama sobie. Kurdowie stworzyli dla jazydów korytarz do ewakuacji, a Zachód odpowiedział ISIS bombami z amerykańskich samolotów na pozycje Państwa Islamskiego oraz „zdecydowanym potępieniem” – ustami unijnej komisarz ds. współpracy humanitarnej Kristaliny Georgiewej i rezolucją ONZ nr 2170. Zanim to się stało, islamiści wymordowali około 500 jazydów, paląc ich żywcem albo obcinając głowy. Ponad 300 kobiet zostało wziętych do niewoli. Od tego momentu regularne rzezie stały się faktem, a jazydzi rozpoczęli kolejny exodus.

**

– Wierzymy w jednego Boga, stwórcę świata. Nie ma drugiego Boga prócz niego. Wierzymy, że Bóg jest światłem i miłością. I w słońcu widzimy światłość Boga. Kiedy modlimy się rano, zwracamy się w stronę słońca, na wschód, mówiąc, że oto pojawia się światłość Boga. Nie ma u nas złego ducha, wszystko, co się wydarza, dzieje się z woli Boga. Bóg stworzył świat i przeciwności: dzień i noc, niebo i ziemię, kobietę i mężczyznę. Jeśli nie poznamy przeciwności złej, nie mamy szansy na poznanie dobrego. Jeśli nie będzie nocy, nie poznamy, co to dzień. Zło to niedostatek dobra. Jak noc to niedostatek światła. Ludzie stworzyli złego ducha, aby móc zrzucić na kogoś winę za swoje grzechy i złe postępowanie. Nie wolno nam wypowiadać imienia złego ducha, bo wypowiedzenie oznacza przyznanie, że istnieje. Bóg dał nam wolną wolę. Powiedział, co jest prawidłowe, a co nie – tak opowiedział mi o wierzeniach jazydów Dimitri, jazydzki duchowny z Tbilisi.

Teraz siedzimy przy herbacie i grzejniku elektrycznym w odrapanym budynku w Tbilisi, niegdyś najbardziej kosmopolitycznym z miast Kaukazu. Przenosimy się w różne przestrzenie i momenty historii. Jazydzi nie odmierzają czasu linearnie, jest on dla nich tylko powtórzeniem. Czekają, aż przyjdzie chwila, gdy znowu pojawi się zło i światłość Boga zniknie na jakiś czas. Dla Nazara z Shingali, Nuriego z Bashiki, Mirzy z Shihani, Milczącej Kobiety za Moimi Plecami i Małego Chłopca ciemność przyszła na początku sierpnia 2014 roku.

Co trzy pokolenia do ostatka, czyli historia samotności

Jazydom trudno zliczyć, ile razy ktoś próbował ich unicestwić. Podobnie jak Ormianie czy Asyryjczycy bezustannie żyją w poczuciu – czasem prawdziwego, czasem wyimaginowanego – zagrożenia. Sami twierdzą, że północny Irak, antyczna Mezopotamia, jest ich rdzenną ziemią, gdzie żyli z ukształtowaną tożsamością etniczną i religijną, na długo zanim pojawili się tam Arabowie i Persowie. Zawsze byli komuś drzazgą w oku – Persom, Turkom, Arabom, Kurdom bądź Europejczykom. W odosobnieniu pielęgnowali synkretyczne religijne zwyczaje i nie dopuszczali obcych do swoich tajemnic. Nic dziwnego zatem, że mówi się o nich jak o mitycznych czcicielach diabła. Restrykcyjne zasady religijne pozwalały jedynie na małżeństwa wewnątrz wspólnoty, ograniczając kontakty ze światem zewnętrznym.

Dimitri głaska swoje wypielęgnowane czarne wąsy, obracając telefon w ręce: – Kiedy budzi się nienawiść, zwraca się zawsze przeciw temu, kto jest inny niż większość. Musisz znaleźć ofiarę, która zaspokoi żądzę krwi. A my zawsze byliśmy obcy.

Kerim Amoew, jazyd, profesor orientalistyki i ekonomii w tbiliskim Instytucie Azji i Afryki, nie ma wątpliwości co do historycznych analogii: – Kolejna fala jazydów pojawiła się na Kaukazie wraz z rzeziami w Imperium Osmańskim w 1915 roku. Mój ojciec miał 13 lat, kiedy z rejonu jeziora Van uciekali przez dzisiejszą Armenię do Gruzji. Dzisiaj, dokładnie po stu latach, sytuacja się powtarza. Według różnych źródeł zginęło, zostało porwanych i uciekło z Iraku około 200 tysięcy jazydów.

Nazar, Nuri i Mirza opowiadają w używanym przez jazydów języku kurmandżi, co dzieje się dzisiaj w północnym Iraku. Lili, trzecie pokolenie po ostatnim wielkim exodusie w 1915 roku, tłumaczy to wszystko na rosyjski. Nazar, najbardziej otwarty, zaczyna od powrotu do przeszłości: – Jest takie jazydzkie powiedzenie, że dziadek i ojciec nie mogą mieszkać w tym samym miejscu. Nie dlatego, że nie chcą. Po prostu co dwa, trzy pokolenia, ktoś przychodzi nas zabić i zniszczyć nasze domy. Lili, której rodzina przybyła na Kaukaz ze wschodniej Anatolii, zna trochę inną wersję: – W Gruzji mówimy o trzech pokoleniach. Ja jestem trzecim i znowu to się dzieje. Nasi przodkowie przestrzegali, że trzeba postawić swoje miejsce, nawet jeśli szybko zostanie unicestwione.

Po tych narzuconych exodusach albo zostawali tam, gdzie wygnał ich wiatr historii i mogli się czuć bezpiecznie, albo uparcie wracali do Mezopotamii, czekając na kolejne trzęsienie ziemi. Język kurmandżi (uznawany za dialekt północnokurdyjski) i synkretyczna religia to czynniki, które nadal ich łączą, jednak różnią się między sobą strojem, zachowaniem i obyczajami. Sto lat spokoju dało im poczucie iluzorycznej nadziei. Nazar opowiada o złudzeniach: – Znamy historię, wiedzieliśmy, co działo się z naszymi przodkami w przeszłości. Ale nie spodziewaliśmy się, że w XXI wieku, wieku Internetu, znowu staniemy się ofiarami.

Jazydzkie kobiety uciekają przed mordercami z ISIS. Irak, 2014 rok. Fot. Domenico, Flickr.com 
Jazydzkie kobiety uciekają przed mordercami z ISIS. Irak, 2014 rok. Fot. Domenico, Flickr.com 

Źródła nienawiści

Dimitri mówi pięknym, płynnym rosyjskim. Jest duchownym i głową jazydzkiej wspólnoty w Tbilisi. – Ormian zaczęto w Imperium Osmańskim zabijać w końcu XIX wieku. Nas prześladowano cały czas. Przyczyną tego nie jest religia. Religia to tylko pretekst. Jeśli sąsiad zechce zabrać dom swojego sąsiada, zawsze znajdzie jakiś powód. Może nim być religia. – Ormianie, Grecy, Żydzi czy Słowianie w Europie Południowej mieli konkretną religię, jedną z Abrahamowych. Mieli prawa, własne millety. My byliśmy po prostu bezbożnikami, czcicielami diabła. Bez konsekwencji można było nas zabijać, grabić, zabierać w jasyr nasze żony i dzieci. Po cichu, spokojnie i metodycznie. Jazydem nie można się stać, trzeba się nim urodzić. Obwiniani byliśmy o rzeczy, które trudno było racjonalnie wytłumaczyć. O zarazy, zniknięcia, rytualne mordy. Ponieważ uznawano nas za czcicieli diabła, niesmak po linczach unosił się krócej – mówi.

Kiedy rozmawiamy, na twarzach moich rozmówców nie rysują się emocje. Tak jakby wszystko, co się wydarza jazydom, było spodziewane i nie było szans na powstrzymanie ich tragedii.

Nie ma w nich nienawiści i chęci zemsty. Raczej poczucie niesprawiedliwości i niezrozumienie. Może dlatego, że w wierzeniach jazydzkich nie ma złego ducha. Po bogu jest tylko Tawsi Melek – Anioł-Paw, buntownik, ale dobry. Stworzony razem z Białą Perłą, która dała początek światu. Muzułmańska, ale także chrześcijańska i żydowska niechęć wynika być może właśnie z tego – świat musi być czarno-biały, dwubiegunowy, świat musi mieć dobrego i złego ducha. Inaczej się nie da, a jak ktoś próbuje, znaczy się heretyk. Zwłaszcza, że jedno z imion Pawiego Anioła to Shaitan, co po arabsku oznacza diabła. Nazar mówi, że kiedy przyszli islamiści, nie nazywali ich inaczej niż czcicielami diabła. Uchodźcy nie zrzucają jednak winy na islam. Mówią o tych, którzy nie rozumieją, o tych, którzy wypaczają miłosierne i tolerancyjne słowa Proroka, zgodnie ze swoim zapotrzebowaniem.

Dimitri twierdzi, że jazydzi to nie tylko, jak chce Zachód, synkretyczna religijna sekta czerpiąca z zoroastryzmu, islamu, chrześcijaństwa, judaizmu oraz pierwotnych kultów irańskich i kurdyjskich. To wspólnota etnoreligijna. – Popatrz na Druzów, Sikhów, Bośniaków czy Chorwatów. Problem polegał na tym, że na początku XX wieku naukowcy przypisali jazydów do kurdyskiej grupy etnicznej, biorąc pod uwagę jedynie kryterium językowe. To błąd. Nie zaprowadzi nas to nigdzie. Chyba że do kolejnej katastrofy, której możemy już nie przetrwać – mówi Dimitri.

Jazydzcy uchodźcy w jednym z obozów w Kurdystanie. Fot. Defend International, Flickr.com
Jazydzcy uchodźcy w jednym z obozów w Kurdystanie. Fot. Defend International, Flickr.com

Jak kolonializm odbija się czkawką i jak Zachód umywa ręce

Winston Churchill zwykł żartować, że pewnego niedzielnego popołudnia jednym pociągnięciem pióra stworzył Jordanię – znane jest to jako tzw. czkawka Winstona, czyli rzekome ustalanie granicy Jordanii i Arabii Saudyjskiej pod wpływem alkoholu przy obfitym lunchu w Kairze. Obdarzeni mniejszą charyzmą i eurocentrycznym poczuciem humoru lord Sykes i François Georges-Picot po cichu podzielili Bliski Wschód między Wielką Brytanię i Francję. Konsekwencje obserwujemy do dziś.

Tajny pakt Sykes-Picot z maja 1916 roku, ustalający strefy wpływów na Bliskim Wschodzie, to jeden z głównych powodów dzisiejszej islamskiej rebelii w Syrii i Iraku.

Dżihadyści z ISIS wielokrotnie podkreślali, że ich pierwszym celem jest odrzucenie tego krzywdzącego i sztucznego dla świata islamskiego paktu. Kalifat ma objąć tereny Libanu, Iraku, Syrii, Jordanii, Izraela i Palestyny. A na przeszkodzie stoją ci, którzy i wcześniej byli ofiarami krótkowzrocznej kolonialnej polityki Brytyjczyków i Francuzów – Maronici, Druzowie, Jazydzi, Asyryjczycy, Kurdowie, Żydzi oraz pokojowo nastawieni muzułmanie różnych odłamów islamu. Bo jak mówią uchodźcy, radykałowie to głośna, ale jednak mniejszość.

Nazar rozkłada ręce i spuszcza głowę. Jego podniesiony głos nagle przycicha: – Gdzie są teraz Amerykanie, Brytyjczycy i Francuzi? Gdzie jest Zachód?
Kąciki wąsów Dimitrego opuszczają się nieznacznie. Patrzy z brakiem zrozumienia: – Na Bliskim Wschodzie tysiące jazydów i chrześcijan giną w rzeziach. Czemu świat milczy? We Francji po „Charlie Hebdo” wszyscy pojawili się na proteście w geście solidarności. Ja nie mam nic przeciw temu. Ale wiesz, jak to wygląda? Tam żyją ludzie, o których trzeba pamiętać, a w Iraku i Syrii to już nie ludzie. To rzeczywistość XXI wieku. Pytam: dlaczego nie pomagacie?

Ucieczka i rzeź

Lili: – Widzisz, moi przodkowie znaleźli się tutaj po poprzedniej spektakularnej rzezi. Nikt wtedy nie mówił o terroryzmie, ale mechanizm był ten sam. Dziś do Gruzji przyjechało około 60-70 osób. Ci, którzy mogli bezpiecznie wrócić do swoich domów, już to zrobili. Oni pochodzą z wsi, które leżą zbyt blisko terenów zajętych przez radykałów.

Nadal Nazar: – Miejsce, z którego pochodzimy, jest zamieszkane głównie przez nas i Asyryjczyków, z którymi zawsze dobrze nam się układało. Pomagaliśmy sobie nawzajem, kiedy pojawiało się zewnętrzne zagrożenie.

Nazar: – Mezopotamia to nasza ziemia. Żyliśmy tam czasem spokojnie obok siebie razem z Kurdami i Arabami. Bywało jednak tak, że nienawiść przeciw nam była codziennością, jak w Shingali, skąd jestem. My pochodzimy z miejsca, które jest oddalone znacznie od Lalish i Mosulu, naszych świętych miejsc. Żyliśmy blisko Sindżaru. Co sto lat, czasem częściej, dzieje się coś spektakularnego. Kiedy pojawił się radykalizm islamski, nasza odmienność religijna okazała się przyczyną ludobójstwa.

Nuri: – To zwykle sunnici są radykałami. Ale to nie ma nic wspólnego z prawdziwą wiarą. Oni w żadnym stopniu nie żyją w zgodzie z Koranem. Jeśli zapytasz bojownika o to, co rzeczywiście w Koranie jest, to ci nie odpowie.

Nazar: – Religia, źle rozumiana wiara w Boga. To przyczyna zła. Przecież żaden bóg i żaden prorok nie kazał im zabijać. Żaden bóg nie kazałby w imię swoje zabijać niewinnych. Muszę powiedzieć, że znacznie lepiej było za czasów Saddama. Zrobił wiele złego, ale nas chronił. Byłem wtedy w armii. Naczelnik na samym początku powiedział, że jestem jazydem i przestrzega każdego, kto chciałby mnie tknąć.

Kerim Amoev: – Strzelali z karabinów albo obcinali głowy z zasłoniętymi twarzami, z wypaczonym rozumieniem islamu na ustach. Kobiety i dziewczynki zabrane zostały do niewoli seksualnej, a mężczyźni byli rozstrzeliwani na miejscu.

Nazar: – W niektórych wsiach nie przeżył nawet jeden człowiek. Zostaliśmy z niczym. Szliśmy boso, w podartych ubraniach, zostawiając nasze rodziny. Ci, którzy nie zgodzili się na zmianę wiary, ginęli na miejscu. Obcinano im głowy. A my szliśmy dziesiątki kilometrów. Większość poszła do Turcji, ale czego tam można oczekiwać? Przecież to też muzułmanie i każą nam żyć w zamkniętych obozach, w namiotach. Myśmy przyjechali tutaj, bo ktoś się naszym losem zainteresował. A kto się nami zainteresował? Nasi bracia, z którymi zostaliśmy rozdzieleni trzy pokolenia wcześniej.

Uchodźcy jazydzcy w północnym Iraku. Fot. Christ Church Jerusalem, Flickr.com
Uchodźcy jazydzcy w północnym Iraku. Fot. Christ Church Jerusalem, Flickr.com

Nazar: – Wśród Kurdów też są radykałowie. Ale polityka to jedno, a to, co ludzie myślą i robią, to drugie. Kurdowie pomagali nam, kiedy uciekaliśmy przed terrorystami. Większość rodzin podzieliła się podczas tej ucieczki. Część została porwana, część uciekła do Turcji, część do Gruzji albo w spokojniejsze miejsca w Iraku. Kiedy przyjechaliśmy tu, ludzie nam pomogli, ubrali nas, nakarmili, przygarnęli pod swój dach.

Trudno powiedzieć, ile dokładnie osób wypędzili islamiści. Turcy twierdzą, że z północnego Iraku uciekło od 50 do 100 tysięcy osób. To zrozumiałe, że oni nie mogą zapewnić im dobrego życia.

Walka i przyszłość

Dzisiaj jazydzi nie czekają pokornie na śmierć jak dawniej. Sierpniowa masakra i jej konsekwencje kazały im się bronić. Żeby za trzy pokolenia, a może wcześniej, znowu wszystko nie sprowadziło się do kolejnej rzezi i exodusu. Żeby można było zachować przodków nie tylko w głowie i wspomnieniu, ale móc odwiedzać miejsce ich ziemskiego spoczynku. Nazar opowiada o walce: – Kurdowie walczą. My też, ale mamy problem z uzbrojeniem. W Shingali nie mieliśmy broni. Kurdowie zaczęli się wycofywać, nas zostawiając na pastwę terrorystów. Tak się zaczęła rzeź w sierpniu. Musieliśmy zacząć się bronić, aby uniknąć unicestwienia. Nawet bez broni 10 tysięcy jazydów walczy.

Dimitri dodaje: – Świat twierdzi, że Kurdowie pomagali jazydom w Sindżarze. To nie do końca prawda. Kurdowie oddali nas w ręce terrorystów bez jednego wystrzału. Jak możemy im wierzyć? Najważniejsze, o co walczymy, to zachowanie tożsamości. I dodaje: – Jeśli mówimy o jazydzkim państwie, to– nie uda się tego zrobić bez pomocy z zagranicy. Jeśli chodzi o Kurdów, trudno powiedzieć. Oni twierdzą, że byli jazydami, którzy potem przyjęli islam, więc w ich państwie znajdzie się też miejsce dla jazydów. Ale to tylko słowa, nie idą za tym fakty. Niewykształceni i niepiśmienni Kurdowie często byli instrumentem w rękach na przykład państwa osmańskiego. Też stawali przeciw jazydom.

Teoria każe mieć konkretne terytorium, aby mówić o narodowości, a my, jazydzi, nigdy go nie posiadaliśmy. Nigdy też nie myśleliśmy o swoim państwie. Jesteśmy ludźmi pokoju.

W północnym Iraku, który od zawsze jest naszą ziemią, nie mamy żadnych praw. Jedyne, czego chcemy, to zachowanie naszej religii i odrębności.

Jazydzkie państwo to daleka przyszłość, takie bajdurzenie przy fusach z herbaty, którą właśnie dopijamy. Siedzimy przy grzejniku elektrycznym, daleko od tzw. Państwa Islamskiego, daleko od Iraku, od tych, którzy podejmują decyzje. Daleko od nieoznaczonych, zbiorowych mogił wymordowanych jazydów.

– Dzięki, że się tym zająłeś – mówi Nazar – to wiele dla nas znaczy. Chcemy, żeby ludzie nas usłyszeli. Żeby świat się zainteresował. A nas nikt nie wysłucha, nieważne, co będziemy mówić.

Fot. Wikimedia Commons.

**Dziennik Opinii nr 229/2015 (1013)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij