Japoński nacjonalizm? Mniej disneylandyzacji historii i „wojennych suwenirów” pod postacią małego powstańca w szklanej kuli z brokatowym śniegiem, więcej zaś dopracowanych przebieranek i modnych stylizacji na czas wojny.
Jest 15 sierpnia 2018. Na polskim podwórku spieramy się o przyczyny wygranej w 1920 (geniusz Marszałka czy jednak cudowny płaszcz Maryi?), dyskutujemy o łuku triumfalnym, z dumą fantazjujemy, co by to było w Europie, gdyby nie my. Ten dzień ma jednak jeszcze inne historyczne znaczenie, któremu na naszej długości geograficznej nie zwykło się poświęcać zbyt wiele uwagi.
czytaj także
W Japonii 15 sierpnia oznacza faktyczny koniec II wojny światowej. Mimo oczywistych różnic kontekstu historycznego, zarówno Polacy, jak i Japończycy wycierpieli w wojnie niewyobrażalnie dużo. Oba te narody są ofiarami totalitarnych ideologii: faszyzmu, militaryzmu i imperializmu. O ile w przypadku Polski niewola i przemoc przyszła z zewnątrz, o tyle ofiarami Cesarstwa Japonii najpierw stało się samo społeczeństwo japońskie, które do dziś nie otrząsnęło się do końca po wielkiej klęsce. Choć zniszczony kraj odbudowano, a wykrwawione społeczeństwo rozkwitło na nowo, nie udało się Japończykom dokonać rozrachunku z najnowszą historią, a tym samym określić swojej powojennej tożsamości.
Księga dusz (także) zbrodniarzy
W Japonii centralnym miejscem obchodów rocznicy ogłoszenia kapitulacji jest wybudowany w 1869 tokijski chram shintō Yasukuni (dosłownie „pokojowy kraj”). Wbrew tradycji nie jest on poświęcony tylko jednemu bóstwu, lecz wszystkim duchom żołnierzy, którzy zginęli za cesarza w dopiero co zakończonej wojnie domowej boshin. To na jego terenie znajduje się też tzw. Księga Dusz – spis nazwisk żołnierzy, którzy polegli w walce za kraj. Księga stała się centralnym punktem zbiorowych wyobrażeń narodu, który w służbie boskiemu cesarzowi gotów był poświęcić życie. Przekonanie o sensie tak wielkiej ofiary dawało Japończykom – żołnierzom i zwyczajnym cywilom – niesłychaną wytrzymałość w obliczu katastrofalnych wydarzeń.
Początkowo na karty Księgi Dusz trafiali lojalni cesarzowi żołnierze polegli podczas wojny boshin – wojny domowej w Japonii z lat 1868–1869. Z czasem jednak zaczęto dopisywać do niej też poległych w kampaniach zagranicznych. A że Japonia od lat 90. XIX wieku zamieniała się w państwo militarystyczne i sama stawała się agresorem, do Księgi Dusz trafiało coraz więcej kontrowersyjnych nazwisk.
W 1978 wpisano do niej nazwiska 1068 zbrodniarzy wojennych, z czego 14 Międzynarodowy Trybunał Wojskowy dla Dalekiego Wschodu uznał za winnych zbrodni przeciwko pokojowi. Ale to nie jedyny problem związany z obchodami rocznicy kapitulacji.
FOTOREPORTAŻ MACIEJA KOMOROWSKIEGO
Teren świątyni Yasukuni, 15 sierpnia
Wokół mnie tysiące ludzi, którzy przyszli pochylić głowy na znak szacunku dla ofiar wojny. Są rodziny z dziećmi. Są staruszkowie, którzy przeżyli niewyobrażalny koszmar walk. Czy byli wtedy w oddziałach atakujących, czy z rozrzewnieniem śpiewają teraz pieśni o chwalebnej śmierci dla boskiego cesarza?
Ich przemówienia, drżące dłonie i niepasujące do współczesnego świata gesty każą zastanowić się, jak niezachwiana jest ich wiara w słuszność sprawy, o którą walczyli.
Z lękiem spoglądam na obecne wokół liczne grupki nacjonalistów. Każda ma swoje uniformy – ujednolicona moda to rozpoznawalna cecha japońskich organizacji ultraprawicowych, podobnie jak rewizjonistyczne hasła nawołujące japońskie społeczeństwo do „przebudzenia” (czy nie przypomina wam to „wstawania z kolan”?), obrony ducha kraju („nie islamska, nie laicka…”), przekonujące, że gwałt nankiński to chińskie kłamstwo (tak jak „żydowsko-jedwabieńskie”).
Symbolika bezpośrednio odwołuje się do przedwojennych i wojennych idei, które Azjatom z kontynentu kojarzą się w najgorszy możliwy sposób. Czym jest dla Koreańczyków sztandar wschodzącego słońca, obrazowo tłumaczy na Instagramie Remember Project:
Mniej w Japonii disneylandyzacji historii pod postacią „wojennych suwenirów”, znanej w Polsce jako mały powstaniec w szklanej kuli z brokatowym śniegiem, więcej zaś dopracowanych przebieranek i modnych stylizacji na czas wojny. Są oczywiście koszulki z hasłami patriotycznymi, są goście z zagranicy o podobnych poglądach na czystość ras. Są rozmowy z nieznajomymi i logika, która nie przyszłaby mi do głowy: „skoro członkowie Komunistycznej Partii Chin są ateistami, to nie może przeszkadzać im, że oddajemy cześć duchom zmarłych, choćby byli to zbrodniarze wojenni”.
Jest promocja nowego podręcznika do historii, który – niestety! – nie ma poparcia ministerstwa, a szkoda, bo z niego nauczyć się można, jak było naprawdę i wreszcie przestać przepraszać, że jest się Japończykiem, a zacząć być z tego dumnym.
Jest petycja w sprawie projektu budowy świątyni poświęconej Cesarzowi Shōwa – miałaby ona między innymi ułatwić duchowe spotkania z boskim władcą i zapobiec utracie charakteru narodowego kokutai.
A wokół tego wszystkiego mnóstwo turystów. Bo przecież Yasukuni Jinja ma na trip advisorze wysokie oceny, a przemarsze paralimitarnych oddziałów są tak samo fotogeniczne i egzotyczne, jak taniec gejsz. Czyż nie?