Świat

Hamas i banalizacja zła

Hamas głosi, że „Izrael będzie istniał, dopóki islam go nie zniszczy”. I nie robi nawet rozróżnienia na „lepszych, chcących pokoju Żydów” i złych „syjonistów”.

Atak Hamasu na teren Izraela został skomentowany na wiele sposobów, m.in. przez Gonena Ben Itzhaka, legendę izraelskich służb specjalnych. Wprost stwierdził on, że miejsce premiera jego kraju jest w więzieniu, wskazując na zniszczenie wywiadu i uczynienie terytorium kraju bezbronnym w obliczu ataku z Gazy.

Po ataku Hamasu na Izrael: status quo jest nie do utrzymania

Pierwszego dnia liczba ofiar ataku rakietowego oraz lądowego przekroczyła 700 osób, zaś w działaniach odwetowych armii izraelskiej zginęło prawie 500 Palestyńczyków. To jeden z najlepiej udokumentowanych aktów terrorystycznych na Bliskim Wschodzie – a to za sprawą wojny psychologicznej, prowadzonej przez terrorystów za pomocą mediów społecznościowych.

Wydarzenia komentują aktywiści i aktywistki na rzecz praw człowieka, jednak ich wypowiedzi są dalekie od solidarności z ofiarami. Jeden z kolektywów niosących pomoc uchodźcom na granicy białoruskiej, dystansując się od samej zbrodni Hamasu, stwierdził: „Staramy się wytłumaczyć zjawisko odreagowania (sic!) tego, co działo się przez ostatnie kilkadziesiąt lat, kiedy syjoniści bez zawahania strzelali do nieuzbrojonej i bezbronnej ludności cywilnej”. Organizatorzy warszawskiej demonstracji solidarności z Palestyną deklarują, że chcą wyrazić „niezgodę na blokadę Strefy Gazy, dzisiaj odciętej od wody, dostaw żywności, prądu i gazu, będącej największym więzieniem na świecie”. Nie potępiają ani nawet nie krytykują ataku terrorystycznego i zbywają milczeniem kwestię ofiar śmiertelnych oraz zakładników Hamasu.

Co po okupacji? Przypadki Ukrainy i Palestyny

Jest to objaw dość długo skrywanego problemu, jakim jest zafałszowany obraz Hamasu w świecie zachodnim. Jawi się on jako organizacja, która być może jest daleka kulturowo od liberalnego Zachodu, ale walczy o niepodległość – z okupantem, czyli Izraelem. Krytyka polityki Izraela jest potrzebna, nawet Ben Itzhak, były szef Szin Betu (izraelskiej służby wywiadowczej), ma obawy, że Benjamin Netanjahu może „wykorzystać tę tragedię do dokonania zbrodni wojennych w Gazie”. Jednak wiele lat narracji ocieplającej wizerunek palestyńskich organizacji terrorystycznych wywołało piorunujący efekt. Zniknęło dość oczywiste przeświadczenie, że gdy uzbrojeni terroryści dokonują morderstwa na cywilu lub grupie cywili, to winnymi morderstwa są terroryści i nikt poza nimi. Takie rozumowanie udzieliło się obrońcom praw człowieka i powieliło schemat myślowy usprawiedliwiający zbrodnie Hamasu.

Hamas od 2007 roku sprawuje w strefie Gazy dyktaturę. Wówczas wygrał wybory parlamentarne, a następnie na drodze zbrojnej przejął pełnię władzy, usuwając urzędników ustępującego rządu Fatahu. Działanie usprawiedliwiał samoobroną przed rzekomym spiskiem Fatahu i CIA. W wydanej niedawno pracy Fighting the last war Jeffrey McKenzie Bale i Tamir Bar-On zwracają uwagę na fakt, że organizacje islamskie, wśród których wymienili Hamas, rzadko są nazywane w fachowej literaturze „skrajnie prawicowymi”. A przecież to bojowy ruch nacjonalistyczny, który opowiada się za silną rolą religii w swoim przyszłym państwie.

Apartheid as usual. Śmierć dziennikarki nie zmieni polityki Izraela

Judith Butler posunęła się nawet do stwierdzenia, że Hamas i Hezbollah należą do „ruchów społecznych obecnych na globalnej lewicy”. Chociaż zaznaczyła, że nie powinno to być argumentem przeciwko ich krytyce i nie reprezentują tego, o co lewica powinna walczyć, ta wypowiedź powinna oburzać. Jeremy Corbyn nazywał przed laty palestyńskich terrorystów „przyjaciółmi”. Potem się od tej wypowiedzi dystansował, ale dziś zapytany o to, czy potępia Hamas za atak na południu Izraela, morderstwa i porwania, powtórzył jedynie swoje wezwanie do zakończenia okupacji Palestyny i odmówił potępienia terrorystów. Z kolei Jacek Żakowski w 2016 roku fantazjował, że Komitet Obrony Demokracji będzie czymś w rodzaju polskiego Hamasu – ruchem społecznym, który buduje przedszkola i szpitale. Tymczasem Hamas otwarcie wzywa do ludobójstwa Żydów. Głosi, że „Izrael będzie istniał, dopóki islam go nie zniszczy”. I nie robi nawet rozróżnienia na „lepszych, chcących pokoju Żydów” i złych „syjonistów”.

W czasie pandemii COVID-19 działacze na rzecz pokoju z Gazy padli ofiarami represji za czatowanie online z Izraelczykami. Ostatnie lata obfitowały w wiele wydarzeń kluczowych dla obydwu zwaśnionych ze sobą społeczeństw. Po odzyskaniu władzy przez Likud doszło do protestów w obronie niezawisłości sądownictwa, w czasie których obok flag izraelskich pojawiły się flagi palestyńskie. Przełamanie podziałów było trudne ze względu na narodowo-patriotyczny charakter protestów i udział w nich weteranów wojennych, ale próba otwarcia się na mieszkających w Izraelu Palestyńczyków była ważną inicjatywą. Z kolei w strefie Gazy dochodziło do największych od 2007 protestów przeciwko polityce Hamasu. W maju 2019 roku protestowano przeciwko drożyźnie i bezrobociu. Hamas pacyfikował zgromadzenia za pomocą pałek, a nawet strzałów ostrzegawczych z ostrej amunicji. Protestujący zarzucali przywódcom organizacji bogacenie się kosztem społeczeństwa.

Jeżeli ktoś tu powinien być postrzegany jako ruch będący częścią globalnej lewicy, to nie Hamas, lecz właśnie ci protestujący oraz aresztowani przez dyktaturę działacze pokojowi.

Z jakiegoś powodu jesteśmy jednak świadkami wzmożonych wyrazów solidarności z Palestyńczykami nie w kontekście prowadzonych przez nich walk społecznych, lecz aktu terroru. Media izraelskie oszacowały liczbę ofiar śmiertelnych po swojej stronie ostatecznie na ponad 1000. Według Ministerstwa Zdrowia Izraela ponad 2900 osób zostało rannych, a ponad 500 hospitalizowanych. Większość ofiar to cywile zastrzeleni w domach, na ulicach lub na imprezach plenerowych. Wielu Izraelczyków straciło krewnych lub znajomych, którzy nie byli prześladowcami Palestyńczyków. Czy taki lekceważący stosunek wobec ich tragedii to tylko wynik wybiórczej wiedzy i skrzywionego dyskursu na temat sprawców? A może to specyficzna forma skrytego antysemityzmu?

Palestyńczycy mogą siedzieć i patrzeć, jak Żydzi głosują na prawicowych ekstremistów

Nie objawia się w niechęci do diaspory lub do żydowskiej historii własnego państwa, lecz dehumanizującym stosunkiem do Izraelczyków, których nazywa się „syjonistami” dla stworzenia wrażenia, że są jednolitą, wrogą grupą polityczną. Bo kim jest w roku 2023 ktoś, kto nazywa siebie „antysyjonistą”, a nie jest bundowcem lub żydowskim anarchistą i mieszka w Polsce?

**
Jakub Woroncow – absolwent Instytutu Historycznego Uniwersytetu Warszawskiego, publicysta, badacz dziejów najnowszych, ekstremizmów politycznych i radykalizacji.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij