Świat

Dowbor: Brazylijskie elity szukały haka na prezydent Dilmę Rousseff. I go znalazły

Dobre, białe rodziny miały problem z tym, że w samolocie, którym lecą nad morze, nagle widzą czarną kobietę, która sprząta u nich w domu.

Jakub Majmurek: Na początku dekady Brazylia kierowana przez Inácio Lulę i Dilmę Rousseff z Partii Pracujących wydawała się modelowym przykładem sukcesu lewicowej polityki – łączyła świetne wyniki gospodarcze z autentycznie progresywną zmianą społeczną. Dziś krajem targają rozruchy, Rousseff straciła władzę w wyniku impeachmentu, a zastąpił ją neoliberalny Michel Temer. Samego Lulę sąd skazał na 9,5 roku pozbawienia wolności za korupcję, choć wyrok nie jest jeszcze prawomocny. Co się stało w ciągu tych siedmiu lat?

Ladislau Dowbor*: Skończył się pewien demokratyczny cykl. Na historię nowoczesnej Brazylii można spojrzeć jak na serię demokratycznych cykli przerywanych przez zamachy stanu. Demokratyczny cykl, jaki rozpoczęła prezydentura Juscelino Kubitschka w 1957 roku, w 1964 przerywa wojskowy zamach stanu, usuwający ze stanowiska prezydenta João Goularta. Impeachment Rousseff w 2017 roku kończy cykl demokratyczny zapoczątkowany pierwszym zwycięstwem Luli w 2003 roku.

Impeachment Rousseff można porównać do zamachu stanu?

Tak. To był przeprowadzony pokojowo zamach stanu w białych rękawiczkach. Rzeczywisty problem korupcji w rządowym obozie został wykorzystany przez media i aparat sprawiedliwości do ataku na administrację Rousseff. Już w 2014 roku, w trakcie walki Rousseff o drugą kadencję, brazylijskie elity postanowiły: każdy tylko nie ona. Prywatne media prowadziły przeciw niej bardzo brutalną kampanię. Gdy mimo tego Rousseff wygrała wybory, establishment – głównie finansowy i medialny – się wściekł. Było oczywiste, że będzie dążył do jej usunięcia.

Rzeczywisty problem korupcji w rządowym obozie został wykorzystany przez media i aparat sprawiedliwości do ataku na administrację Rousseff.

Establishment ten był jednak gotów żyć wcześniej z administracją Luli.

Tak, wynikało to z ostrożnej, bardzo sprawnej polityki Luli wobec elit. Dzięki długoletniej działalności związkowej Lula ma profesurę z „negocjacji ze słabszej pozycji”. Gdy prowadził zwycięską kampanię w 2002 roku, ogłosił „List do Brazylijczyków”. Zobowiązywał się w nim do przestrzegania pewnych podstawowych ram ekonomicznej ortodoksji, honorowania brazylijskich długów, gwarancji własności prywatnej, obiecywał też szereg progresywnych reform. Był to wyraźny sygnał skierowany do brazylijskich elit: w zamian za pewne konieczne reformy nie naruszę waszych podstawowych interesów. By uwiarygodnić się jako pragmatyczny polityk, zaprosił znanego przedsiębiorcę i konserwatywnego polityka, José Alencara, by startował z nim jako kandydat na wiceprezydenta. Szefem banku centralnego mianował Henrique Meirellesa – bankiera przez lata pracującego w Stanach Zjednoczonych, niezwiązanego z Partią Pracujących.

Nie zraziło to tradycyjnego elektoratu Luli?

Nie, Lula był w stanie go przekonać, że w zamian za pewne ustępstwa zapewni to, czego jego partii zawsze brakowało: polityczną skuteczność. Elektorat pamiętał przecież, że Lula startował wcześniej w wyborach prezydenckich ze znacznie mocniejszym lewicowym przekazem, ale przegrywał.

Czyli Luli udało się połączyć skuteczność w reprezentowaniu interesów swojego elektoratu z polityką wychodzącą naprzeciw obaw finansowych elit?

W dużej mierze tak. Rządy Luli to stabilny, dynamiczny wzrost gospodarczy, wyższy niż w takcie prezydentury jego poprzednika, Fernanda Cardoso. Choć obawiano się reakcji rynków finansowych na wybór Luli, jego polityka doprowadziła do poprawy ratingów Brazylii – inwestorzy uznali, że pod rządami Luli staliśmy się krajem mniejszego ryzyka. Kluczem do sukcesu politycznego jego rządów było przekonanie elit gospodarczych, że ekspansja rynku wewnętrznego jest w ich twardym ekonomicznym interesie. Tej ekspansji służyć miały podwyżki płacy minimalnej, zachęty umożliwiające wychodzenie z szarej sfery, wreszcie programy socjalne.

Słynny program Bolsa Familia.

Ten był najgłośniejszy i najpowszechniejszy. Bolsa Familia to zależny od liczby uczących się dzieci w gospodarstwie domowym zasiłek dla rodzin, które osiągają dochody poniżej 100 reali miesięcznie. Objętych nim zostało w szczytowym okresie około 11 milionów rodzin. Program okazał się strzałem w dziesiątkę. Pomógł nie tylko bezpośrednim beneficjentom, dał także impuls do rozwoju drobnym przedsiębiorcom. Środki wydane w ramach Bolsa Familia wróciły od razu do gospodarki, ubodzy wydawali je na zaspokojenie podstawowych potrzeb, pozwalając zarabiać kupcom, przedsiębiorcom rolnym, brazylijskim producentom. Każdy ich zysk zwiększał bazę podatkową i dochody budżetu. To był system, który w dużej mierze sam się finansował. Jak wyliczono, każdy real wydany na Bolsa Familia generował wzrost gospodarczy wartości 1,4 reala.

Ale polityka społeczna Partii Pracujących to nie tylko Bolsa Familia. W sumie administracje Luli i Rousseff uruchomiły prawie 150 różnych takich programów. Równie ważny jak Bolsa Familia był program Luz para Todos, doprowadzający elektryczność do najbardziej odległych regionów Brazylii.

Wszystkie te rządowe działania miały innowacyjny charakter. Informacje o osobach potrzebujących zbierano przy pomocy organizacji pozarządowych albo przez sieć parafii. Dane konieczne do jak najdokładniejszego zaplanowania wydatków gromadzono przez dwa lata. Dzięki temu pomoc była w stanie dotrzeć do tych rodzin, które dotychczas pozostawały niewidoczne dla państwa. Do ludzi bez konta, bez dowodu osobistego, do osób nigdy niepracujących legalnie.

Rodrik: Wielka ściema globalizacji

Między innymi właśnie dzięki prawdziwej powszechności polityka społeczna Partii Pracujących okazała się takim sukcesem. Ponad 36 milionów ludzi zostało wyciągniętych z ubóstwa. Stworzonych zostało 12 milionów nowych miejsc pracy. Liczba osób w wieku 18–20 lat z ukończoną edukacją średnią przekroczyła na początku tej dekady 40%. To najlepszy wynik w naszej historii. Długość życia wydłużyła się o 10 lat. Współczynnik Giniego, mierzący nierówności dochodowe, spadł z 58 do trochę ponad 50. Im współczynnik większy, tym większe nierówności.

Krytycy Luli i Rousseff zarzucali im, że nie zrobili wiele, by poważniej zająć się nierównościami majątkowymi w Brazylii, należącymi do największych na świecie. Lula nie przeprowadził reformy rolnej, nie próbował rozbijać wielkich fortun przez podatki majątkowe.

To prawda. W Brazylii nie ma żadnego podatku majątkowego, podatek spadkowy to w zasadzie kpina. W dodatku podatki dochodowe mają mało progresywny charakter. Osoby o niższych dochodach w sumie oddają państwu prawie jedną trzecią swoich dochodów. Bogaci w sumie około jednej piątej. Na obszarach wiejskich mamy zupełnie absurdalną koncentrację własności ziemskiej.

Czemu Lula i Rousseff nie próbowali tego zmienić?

Sam nie wiem. Kilkakrotnie rozmawiałem z Lulą, gdy był prezydentem, i pytałem go np. o reformę rolną. I on zawsze zmieniał temat, mówił, że to nie jest dobry czas, by poruszać te kwestie. Moim zdaniem pewna zachowawczość kolejnych administracji Partii Pracujących wynikała z żywej w pokoleniu Dilmy i Luli pamięci wojskowej dyktatury.

W latach 60. brutalny zamach stanu przerwał progresywne reformy Goularta, prezydenta, który nie był przecież żadnym komunistą, tylko chrześcijańskim demokratą. Do demokracji parlamentarnej wróciliśmy dopiero pod koniec lat 80. Przywódcy Partii Pracujących obawiali się takiego scenariusza. Nie chcieli otwierać zbyt wielu frontów jednocześnie. Szukali choćby tymczasowych sojuszy z różnymi częściami ekonomicznych elit. Na początku zamierzali przeprowadzić najważniejsze reformy, które wyciągną z biedy miliony osób, włączą je w ramy formalnej gospodarki, a potem zająć się resztą.

Skąd się wzięły zarzuty korupcji wobec administracji Partii Pracujących? Były prawdziwe?

Oczywiście korupcja w szeregach partii się zdarzała – jak w każdej administracji w ostatnich dekadach brazylijskiej historii. Korupcja jest systemowym problemem brazylijskiej polityki i nie ogranicza się do Partii Pracujących. Poza tym nie wiem, czy prawdziwym problemem jest korupcja polityków, czy zachowanie najbogatszych Brazylijczyków, unikających płacenia państwu należnych podatków. Oni ukryli, wedle różnych szacunków, ponad 500 miliardów dolarów w rajach podatkowych. Jedną trzecią brazylijskiego PKB. To znacznie poważniejszy problem niż łapówki dla polityków.

Samej Rousseff nie usunięto za korupcję – niczego takiego jej dowiedziono – a za sposób księgowania deficytu budżetowego, ukrywający rzekomo jego rozmiary. Szukano jakiegoś haka, który by ją pogrążył, i go znaleziono.

Czemu elity jakoś dogadywały się z Lulą, a tak bardzo nie chciały Rousseff?

Rousseff od początku była politycznie słabsza od Luli i elity chciały to wykorzystać. Dziś myślę, że to był błąd, że walczyła o drugą kadencję. Lula mógł już wtedy zgodnie z prawem ponownie wystartować. Powinien był to zrobić. Poza tym nie należy przeceniać znaczenia irracjonalnych czynników psychologicznych. Dzięki reformom rządów Partii Pracujących wiele wcześniej ubogich osób mogło po raz pierwszy w życiu wyjechać na wakacje. Jak pan myśli, jak dobre, białe brazylijskie rodziny reagowały na to, że w samolocie, którym lecą nad morze, nagle widzą czarną kobietę, która na co dzień sprząta u nich w domu? Co prawda kobieta leci w klasie ekonomicznej, nie biznesowej, ale i tak elity nagle poczuły, że biedota narusza ich przestrzeń życiową: w samolocie, na plaży itd.

Trzeba też pamiętać, że brazylijskie elity majątkowe zawsze miały kolonialny charakter. Nigdy nie czuły specjalnego związku z resztą brazylijskiej populacji, swoją pozycję ekonomiczną budowały na relacjach z zewnętrznymi siłami. Dlatego nawet jeśli polityka Partii Pracujących, wydobywająca z biedy miliony, była zgodna z interesami właścicieli kapitału, to na poziomie odruchów i emocji oni bardzo źle reagowali na jej społeczne efekty.

Krytycy Luli twierdzą, że polityka społeczna Partii Pracujących nie byłaby możliwa, gdyby nie bańka surowcowa na globalnych rynkach, dająca brazylijskiej gospodarce możliwości rozwoju. Na dłuższą metę nie dało się tego utrzymać.

Znam te argumenty, ale ich nie podzielam. Uważam, że przeceniają one znaczenie eksportu dla brazylijskiego rozwoju w XXI wieku. Za kolejnych administracji Partii Pracujących eksport odpowiadał tylko za kilkanaście procent brazylijskiego PKB. Owszem, zyski z eksportu były ważne, ale nie kluczowe.

Bolsa Familia i inne polityki społeczne Luli stworzyły trwałe podstawy wzrostu dla Brazylii. Widać to było przy okazji wielkiego kryzysu z lat 2007–2008. Gdy globalne rynki przeżywały kryzys i zmniejszył się popyt na eksport, producenci byli w stanie zrekompensować sobie straty na brazylijskim rynku wewnętrznym.

Jednak okres wzrostu, który zaczął się w trakcie kadencji Luli, w końcu się załamał. Z czego to wynikało?

Z problemów z systemem finansowym. Wie pan, co jest tak naprawdę największym problemem gospodarczym współczesnej Brazylii? Wysokość stóp procentowych. To trwa od lat 80., gdy wprowadzono wysokie stopy jako narzędzie walki z hiperinflacją. Tylko że cena kredytu do dziś dusi brazylijską gospodarkę. Gdy opowiadam moim zagranicznym kolegom, ile wynosi cena kredytu w Brazylii, to zawsze myślą, że żartuję albo słabo mówię po angielsku i się przejęzyczyłem. Niektórzy nie mogą mi wierzyć, póki im nie pokażę dokumentów dowodzących, że to naprawdę są takie liczby.

A jakie są konkretnie?

Średnie oprocentowanie produktów kredytowych wynosi w Brazylii 28,4%. W Europie to na ogół 3–6%. Przy czym w Brazylii im ktoś uboższy, tym więcej płaci. Programy Luli oraz idący za nimi wzrost dochodów ludności dały zdolność kredytową wielu gospodarstwom domowym, uczyniły z nich klientów licznych organizacji bankowych i parabankowych. Ci, którzy nagle uzyskali zdolność kredytową, chcieli ją wykorzystać, by kupić podstawowy sprzęt AGD czy RTV. Szybko pojawiła się dla nich oferta ratalna. Na ogół takie rodziny w odsetkach zapłacić musiały ponad 100% tego, ile kosztował kupowany przez nie odkurzacz czy telewizor.

Traczyk o San Escobar: Nic śmiesznego

I tak polityce Partii Pracujących towarzyszyło rosnące zadłużanie się gospodarstw domowych. W 2005 przeciętne gospodarstwo domowe wydawało na obsługę zadłużenia niecałe 20% swoich dochodów. W 2015 to było już ponad 45%. W sumie obsługa długów gospodarstw domowych i przedsiębiorstw pochłania rocznie 15,4% PKB Brazylii. Dodajmy do tego 5% kosztów obsługi długu publicznego – który w Brazylii oprocentowany jest bardzo wysoko. W 2015 posiadacze papierów dłużnych Brazylii dostawali 14,5% odsetek przy inflacji wynoszącej 8%.

Gospodarka, która tak wiele środków przeznacza na obsługę zadłużenia, nie ma szans się rozwijać w długim okresie – to się musi załamać. System finansowy zaczął w pewnym momencie pochłaniać zbyt wiele środków, neutralizując popytowy impuls świadczeń socjalnych. Tak wysokie zwroty, jakie można uzyskać z inwestycji w brazylijski dług publiczny czy kredyty, zniechęcają kapitał do inwestowania w produktywne przedsięwzięcia. Administracje Luli i Rousseff odkładały sprawę reformy systemu finansowego na później. Partia przyjęła zasadę autonomii banku centralnego, nie ingerowała w kwestię stóp procentowych. Gdy Rousseff chciała się zająć tym problemem po drugich wygranych wyborach, było już za późno. Spowolnienie gospodarki w ostatniej dekadzie jest między innymi efektem tych zaniechań.

Rozumiem, że administracja prezydenta Temera nie jest zainteresowana reformą tej sytuacji.

Nie, administracja Temera ma pilnować, by nie doszło do żadnej zmiany wysokich stóp procentowych.

Co z reformami Luli teraz? Czeka nas odwrót od prospołecznej polityki Partii Pracujących?

Z pewnością. Nowa administracja ogłosiła zamrożenie wydatków socjalnych na 20 lat. Pewien cykl demokratyczny się kończy. Jak będzie wyglądał nowy, zależy od tego, czy prospołeczne siły zorganizują się w nowych, niezwykle trudnych ekonomicznie i politycznie warunkach.

***

Ladislau Dowbor – brazylijski ekonomista polskiego pochodzenia, profesor i wykładowca akademicki, działacz społeczny, czołowy doradca ekonomiczny prezydenta Luli da Silvy.

Brazylijskie „because it’s 2016”

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij