Świat

Po rosyjsku mówią nie tylko Rosjanie

Pytanie o nasz stosunek do Rosjan nie wynika tylko ze względów moralnych. To kwestia pilna przede wszystkim dlatego, że jest także czysto praktyczna. Rosjanie po prostu są. Mieszkają w Polsce, w Europie. I będzie ich coraz więcej.

Trudno się nie zgodzić, że „barbarzyństwo i agresja Rosji na Ukrainę zmieniają priorytety”. W ten sposób Instytut Adama Mickiewicza wyjaśnia decyzję o zawieszeniu rosyjskiej sekcji portalu Culture.pl i dodaje, że „tak nakazuje przyzwoitość cywilizowanego człowieka”.

Z przyzwoitością jest tu jednak problem, podobnie jak z logiką. Przyzwoitość sprawiła, że kilkuosobowy zespół, który od 2015 roku tworzył rosyjską sekcję portalu, został po prostu wyrzucony na bruk. Zespół ten, składający się z wybitnych redaktorów, tłumaczy i literatów, zajmował się promowaniem dorobku polskiej kultury wśród rosyjskojęzycznych odbiorców. Innymi słowy, są to ludzie, którzy od lat pracowali dla polskiego państwa, w państwowej instytucji – nie dla państwa rosyjskiego czy promocji rosyjskiej kultury.

W Polsce istnieje wciąż pewien problem ze zrozumieniem, że języka rosyjskiego jako pierwszego używają nie tylko Rosjanie, ale również większa część Białorusinów, sporo Ukraińców, a jako drugi język rosyjski dla milionów obywateli krajów byłego ZSRR funkcjonuje jako lingua franca, zapewniając dostęp do szerszych treści niż te dostępne w językach narodowych. Dlatego logika decyzji władz Instytutu Adama Mickiewicza jest zupełnie niezrozumiała, bo po prostu pozbawia rosyjskojęzycznych czytelników jakościowych materiałów poświęconych polskiej kulturze.

Jednocześnie IAM zaprasza do ukraińskiej sekcji portalu, której start ogłoszono na 14 kwietnia, chociaż na Culture.pl ukazywały się już teksty po ukraińsku, bo zabiegał o to zespół sekcji rosyjskiej. Już w pierwszych dniach wojny zespół wydał też na stronie Culture.pl oświadczenie jednoznacznie potępiające wojnę Rosji przeciwko Ukrainie, nazywając ją przestępstwem i deklarując, że „obowiązkiem każdego Rosjanina jest walka wszelkimi dostępnymi środkami przeciwko agresji Putina”. Mimo to dalszą współpracę Ministerstwo Kultury – bo to stamtąd według pracowników IAM-u poszedł impuls do zamknięcia rosyjskiej sekcji – uznało za nieprzyzwoitą.

Ukraina ma prawo nienawidzić bez wyjątków

Sprawa rosyjskiej sekcji Culture.pl to kolejny przyczynek do dyskusji o miejscu Rosjan, języka rosyjskiego, rosyjskiej kultury i wszystkiego, co rosyjskie w naszym społeczeństwie. Ruchy, jakie wykonują państwowe instytucje, pokazują, że ta dyskusja jest pilnie potrzebna i powinna się odbyć, zanim zostaną podjęte podobne decyzje. Jednak zamiast rzeczowej debaty mamy polityczną instrumentalizację wojny na górze, a na dole walkę na posty i buzujące od emocji dyskusje w fejsbukowych komentarzach, jak ta o okładce „Gazety Wyborczej” z rosyjskim raperem Face’em.

Nie będzie przesadą stwierdzenie, że wszyscy identyfikujemy się z Ukrainą i Ukraińcami. I to od nich słyszymy bardzo wyraźnie, że czas porzucić iluzję o podziale na dobrych i złych Rosjan, na złego Putina i niewinny naród, porzucić niebezpieczne wyobrażenia o rosyjskiej kulturze, która jakoby stoi w opozycji do bandyckiego reżimu i faszystowskiego społeczeństwa. Do tego punktu widzenia skutecznie przekonują nas zbrodnie rosyjskiej armii, otwarte wezwania rosyjskich propagandystów do przeprowadzania czystek i niszczenia wszelkich przejawów ukraińskości, a zwłaszcza skala poparcia rosyjskiego społeczeństwa dla wojny.

Ukraińcy, podobnie jak wielu z nas, liczyli na większy zryw Rosjan w sprzeciwie wobec inwazji. Po kilku dniach od rozpoczęcia wojny zostaliśmy pozbawieni złudzeń, że istnieje w Rosji jakakolwiek siła zdolna do jej zatrzymania. Głos nawet najuczciwszych z uczciwych Rosjan w tej sprawie przestał mieć jakiekolwiek znaczenie dla rozwoju wydarzeń. Dlatego Ukraińcy słusznie oczekują, że przestaniemy ze współczuciem pochylać się nad antyreżimowymi Rosjanami w sytuacji, kiedy rosyjska armia dokonuje masowych mordów ukraińskich cywili. Równie słusznie oczekują, że ich głos zostanie teraz potraktowany priorytetowo, że oddamy im więcej medialnej przestrzeni i przyjmiemy ich narrację, która była marginalizowana i wypierana przez niekończące się rozważania z cyklu „co z tą Rosją” i odmienianie Putina, nawet jeśli z najgorszymi epitetami, przez wszystkie przypadki. Przyszłość Ukrainy, ale też Europy, a koniec końców samej Rosji nie zależy dzisiaj od starań rosyjskiej opozycji, ale od wyniku wielkiej bitwy, którą wkrótce ukraińskie siły zbrojne stoczą z rosyjską armią w Donbasie.

Ukraińcy mają pełne prawo nienawidzić Rosjan i nie robić wyjątków. Dlatego trudno się oburzać, czytając nawet takie teksty jak ten Iryny Podoljak, byłej zastępczyni ministra kultury Ukrainy, w którym autorka twierdzi, że dobrzy Rosjanie jeszcze się nie urodzili, niezależne rosyjskie media jak Meduza czy telewizja Dożdż są toksyczne, a wszyscy Rosjanie mieszkający za granicą powinni być deportowani na łono swojej ojczyzny. To głos skrajnie emocjonalny, ale jego główne przesłanie przewija się i w innych wypowiedziach. Niedawno Swiatosław Wakarczuk, lider kultowego Okeanu Elzy, który jeździ teraz po całej Ukrainie, by wspierać swoich współobywateli, nagrał krótką odpowiedź rosyjskim opozycyjnym dziennikarzom, którzy proszą go bez przerwy o wywiad: „Nie mam im nic do powiedzenia. A nie, jednak mam: wszyscy jesteście częścią rosyjskiego narodu i to wy, rosyjski naród, wychowaliście i wykarmiliście tych bestialskich drani, którzy dzisiaj niszczą nasze domy, zabijają starszych, kobiety i dzieci, gwałcą i rabują […] Milczeliście, kiedy trzeba było mówić głośno i działać”.

Nienawiść i gniew wobec Rosjan są dla Ukraińców jak paliwo, niezbędne do walki. I mimo że dla Polski to, co dzieje się w Ukrainie, jest jak tożsamościowa wojna zastępcza, to powinniśmy spróbować przynajmniej na chwilę powstrzymać emocje i zastanowić się, czy mamy prawo być bezwiednym przekaźnikiem tych emocji. Bezwiednym, czyli takim, który z braku wiedzy i zrozumienia wszystko upraszcza i nie robi żadnych rozróżnień.

Sprawiedliwość i zemsta 

Między Ukrainkami i Ukraińcami z jednej strony i Rosjankami i Rosjanami z drugiej powstaje właśnie wielka historyczna przepaść. Nie sądzę, byśmy jako polscy obywatele byli potrzebni w tym procesie w roli pośrednika, zwłaszcza że nie jest on tak prosty, jak mogłoby się nam wydawać. To nie jest jedynie rozpad relacji między dwoma sąsiedzkimi krajami i ich społeczeństwami. Przepaść idzie w poprzek rodzin, rozrywa wieloletnie przyjaźnie. W Ukrainie mieszkają etniczni Rosjanie, którzy walczą dzisiaj przeciwko Rosji, mieszkają tam też rosyjscy obywatele, którzy migrowali w różnych okresach. Oni też włączają się na różne sposoby w walkę po stronie Ukrainy, także na nich spadają bomby. W drugą stronę działa to gorzej, bo i w Rosji mieszkają miliony etnicznych Ukraińców, ale podobnie jak reszta społeczeństwa są oni najczęściej zatruci propagandą, nie chcą nawet rozmawiać ze swoimi krewnymi z Ukrainy, nie wierzą w ich słowa o wojnie, bombardowaniach, zbrodniach na cywilach. „Moja matka mieszka w Rosji i jest faszystką” – usłyszałam od ukraińskiej uchodźczyni na Dworcu Wschodnim w Warszawie.

Rosyjska wojna w Ukrainie. Czego najważniejszego się dowiedzieliśmy?

Z drugiej strony są takie więzi, których nawet ta wojna nie rozerwie. Ten sam Ukrainiec lub Ukrainka, którzy publicznie deklarują nienawiść do wszystkich Rosjan bez wyjątku, prywatnie mogą nadal utrzymywać relacje z rosyjskimi przyjaciółmi, z ludźmi, którym ufają. W ukraińskiej telewizji wciąż można zobaczyć rosyjskich ekspertów i ludzi kultury, a ukraińscy politycy udzielają wywiadów rosyjskim dziennikarzom. Uderzanie polską szablą we wszystko, co rosyjskie, nawet jeśli przynosi historycznie uwarunkowaną satysfakcję, nie jest ani rozsądne, ani potrzebne.

Zadanie, jakie sobie teraz powinniśmy stawiać, jest jasne: wszechstronne wsparcie dla Ukrainy w wojnie przeciwko Rosji. Rosjan nie musimy lubić, nie musimy im współczuć, możemy ich po prostu wziąć w nawias. Nie musimy wylewać na nich naszego gniewu i szukać zemsty, bo z zemstą jest zazwyczaj tak, jak pisał Michael Wieck, Żyd z Królewca, który przeżył w nim szturm Armii Czerwonej i pierwsze lata sowieckiej władzy: „Zrozumiałem, że zemsta nie ma nic wspólnego ze sprawiedliwością. Nie jest to odpowiedni sposób na wyrównanie rachunków – i z reguły dotyka niewłaściwych ludzi”.

Ostudzić gniew

Dobrzy Rosjanie oczywiście istnieją. Popierają całym sercem Ukrainę, a Rosji życzą teraz tylko tego, by zapadła się w niebyt. Dwoją się i troją we wsparciu dla ukraińskich uchodźców. Nie odrzucają odpowiedzialności za rosyjskie zbrodnie i za tę faszystowską otchłań, w którą stoczyło się rosyjskie społeczeństwo. Przyznają się, że także w liberalnym rosyjskim dyskursie istniał antyukraiński resentyment, i biorą za to na siebie winę. Dociera do nich bolesna świadomość własnej bezradności. Nie mają pretensji, że straciliśmy zainteresowanie tym, co mają do powiedzenia, podobnie jak straciliśmy zainteresowanie Tołstojem, Dostojewskim i Czajkowskim. Warto także pamiętać, że rosyjska opozycja, rozumiana nie tylko jako polityczni działacze, ale jako szeroka prodemokratyczna i antyreżimowa koalicja, latami mówiła głośno, że Putin to morderca, żądała od Europy wprowadzenia sankcji zamiast zacieśniania gospodarczych więzów.

Czy przez wojnę mamy skancelować Dostojewskiego?

Pytanie o nasz stosunek do Rosjan nie wynika jednak tylko ze względów moralnych. To kwestia pilna przede wszystkim dlatego, że jest także czysto praktyczna. Rosjanie po prostu są. Mieszkają w Polsce, w Europie. I będzie ich coraz więcej. Według niektórych szacunków Rosję po rozpoczęciu wojny opuściło już nawet pół miliona ludzi. Udają się najczęściej do tych krajów, do których mogą – Gruzji, Armenii, Turcji, państw Azji Centralnej czy nawet Mongolii. Rosyjscy obywatele nie potrzebują do tych państw wiz i można tam wciąż dolecieć samolotem z Rosji, dla której przestrzeń powietrzna Unii Europejskiej została zamknięta. Ale większość z nich prędzej czy później w poszukiwaniu możliwości rozwoju trafi do Europy. To zazwyczaj ludzie dobrze wykształceni, specjaliści w swoich dziedzinach, poszukiwani na europejskich rynkach pracy.

Ponieważ trudno spodziewać się, że w najbliższym czasie sprawy w Rosji nagle pójdą w dobrym kierunku, na emigrację będą decydować się kolejni Rosjanie. To będą bardzo różni ludzie. Poza emigracją polityczną znajdą się wśród nich osoby, które opuściły Rosję głównie ze względów ekonomicznych, wystraszeni brakiem życiowych perspektyw czy możliwości uprawiania swojego zawodu z powodu sankcji. Powinniśmy się zastanowić, jak chcemy ich przyjąć, jakie miejsce mogą zająć w naszych społeczeństwach, na jakich zasadach powinni funkcjonować. Rozum podpowiada, że powinni funkcjonować zgodnie z zasadami państwa prawa i sprawiedliwości społecznej. Powinni mieć szansę pracować i płacić podatki, które będą zasilać nie tylko budżety państw, ale pośrednio także budżety armii NATO. Już teraz należy otwarcie zadawać pytania o to, czy Unia Europejska jako całość i poszczególne jej państwa powinny wspierać organizacje rosyjskiej emigracji, pomagać tworzyć Rosjanom za granicą przestrzeń, w której mogą się spotykać i jednoczyć, czy potrzebne są nowe rosyjskojęzyczne media w Europie? Czy ma to jakikolwiek polityczny lub społeczny sens?

Oprócz rosyjskiej diaspory demokratycznej mamy już teraz w Europie także niemałą rosyjską diasporę proputinowską, która jaskrawo zaprezentowała się niedawno w Berlinie, organizując samochodowy rajd poparcia dla wojny. To jest dopiero poważne wyzwanie na przyszłość, zresztą było nim już w przeszłości, ale zostało zignorowane w imię wolności słowa i poglądów. W obliczu tego problemu tym bardziej szkoda czasu na kopanie Rosjan o nienagannej reputacji, czy nawet tych, którzy po prostu chcą w spokoju żyć i pracować z dala od swojej toksycznej ojczyzny. Polskie instytucje państwowe, zwłaszcza takie jak Ministerstwo Kultury, powinny być teraz z czysto praktycznych względów zainteresowane gaszeniem społecznego gniewu kierowanego na wszystkich Rosjan bez wyjątku. Zamiast tego instrumentalizują wojnę i zasłaniając się hasłami o przyzwoitości cywilizowanego człowieka, ze znanych tylko sobie powodów likwidują propolski w swojej istocie projekt, którego odbiorcami byli nie tylko Rosjanie.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Paulina Siegień
Paulina Siegień
Dziennikarka i reporterka
Dziennikarka i reporterka związana z Trójmiastem, Podlasiem i Kaliningradem. Pisze o Rosji i innych sprawach, które uzna za istotne, regularnie współpracuje także z New Eastern Europe. Absolwentka Studium Europy Wschodniej Uniwersytetu Warszawskiego i filologii rosyjskiej na Uniwersytecie Gdańskim. Autorka książki „Miasto bajka. Wiele historii Kaliningradu” (2021), za którą otrzymała Nagrodę Conrada.
Zamknij