Świat

COP26: Jak długo jeszcze będziemy dyskutować, zanim zaczniemy działać?

„To ostatni dzwonek, by zacząć śmiertelnie poważnie traktować globalne ocieplenie” – słyszymy od prawie trzech dekad przed niemal każdym szczytem klimatycznym. Czy w Glasgow, gdzie właśnie rozpoczął się szczyt klimatyczny COP26, dojdzie do przełomu? Wprawdzie dziś decydenci nie ośmielają się już publicznie negować zmian klimatu, ale co z tego, skoro świadomość nadciągającej katastrofy nadal przegrywa z chciwością, prawem silniejszego i krótkowzrocznością.

370 mm w ciągu 39 godzin – tyle deszczu spadło w zachodniej Szkocji, powodując groźne dla tej części Wielkiej Brytanii powodzie – jeden z głównych niepożądanych efektów globalnego ocieplenia. A to wszystko w czasie, gdy do położonego na północ od zalanych Dumfries i Galloway Glasgow (którego również nie ominęły niepokojące ulewy) zjeżdżają politycy, naukowczynie, aktywiści, przedstawicielki biznesu i dziennikarze z całego świata, by wziąć udział w 26. posiedzeniu stron Ramowej Konwencji Narodów Zjednoczonych o Zmianie Klimatu (UNFCC). Przypadek?

Konferencja zwana w skrócie COP (Conference of the Parties) rozpoczęła się 31 października i potrwa dwa tygodnie, w trakcie których mają zapaść ważne i ponoć wiążące decyzje dotyczące polityki klimatycznej. Ponoć, bo dokumentów na czele z porozumieniem paryskim, decyzji i strategii obligujących liderów państw do redukcji emisji gazów cieplarnianych i innych działań mogących powstrzymać dalsze ocieplenie i takie ekstremalne zjawiska, jak w Szkocji, podpisano już wiele. Tylko że do ich realizacji niespecjalnie kwapią się zwłaszcza ci, którzy w epoce przemysłowej truli planetę najbardziej.

Globalna Północ wywołała kryzys klimatyczny. To ona musi zapłacić

Północ Południu kryzysem

Niedawno pisaliśmy choćby o tym, że główni emitenci, a wśród nich kolonizatorzy, wolą wydawać pieniądze na dozbrajanie granic, które mają ich chronić przed napływem uchodźców klimatycznych, zamiast przeznaczać jak największe środki na ratunek ludzkości i budowę nowego, zielonego oraz sprawiedliwego świata.

Choć wielu decydentów może nas przekonywać, że to utopijna i nierealna wizja przyszłości, praktyka i stanowisko nauki pokazują, że technicznie i gospodarczo jesteśmy w stanie poradzić sobie z wyzwaniami.

„McKinsey sugeruje, że w celu osiągnięcia zerowych emisji netto do 2050 roku UE powinna corocznie inwestować w transformację energetyczną około 5,8 proc. swojego PKB. To sporo, ale większość tych inwestycji nie oznacza tak naprawdę nowych środków: przezwyciężenie uzależnienia od paliw kopalnych będzie równoznaczne z wciśnięciem hamulca, podczas gdy w innych obszarach jednocześnie wciśniemy pedał gazu” – pisze Adam Tooze.

Politycznie jest z tym już jednak gorzej, bo tych, którzy czerpią korzyści z obecnej, opartej na paliwach kopalnych energetyki i rozwoju branż eksploatujących środowisko, trudno przekonać do rezygnacji z ekonomicznych przywilejów i dzielenia się nimi.

Niwelowanie nierówności, np. poprzez udzielanie wsparcia finansowego krajom globalnego Południa, które z powodu skutków zmian klimatycznych cierpią najbardziej, też więc nie idzie bogatym gospodarkom najlepiej. Obiecywane 100 mld rocznie na ten cel widnieje jedynie na papierze. Przypomnijmy, że państwa G7 odpowiadają za blisko połowę światowych i historycznych emisji, podczas gdy Afryka jedynie za 3 proc.

W Glasgow, które zamieni się w klimatyczną stolicę świata, pieniądze, pakiety pomocowe i ich uczciwy podział mają być więc jednym z głównych tematów negocjacji. Co to dokładnie oznacza? Finansowanie klimatyczne przez UNFCC definiowane jest jako tworzenie funduszy lokalnych, krajowych lub międzynarodowych ze środków publicznych, prywatnych i alternatywnych, które „ma na celu wspieranie działań łagodzących, adaptacyjnych, przeciwdziałających zmianom klimatu i ich skutkom”.

Spinanie budżetów powinno też – zgodnie z konwencją i protokołem z Kioto oraz porozumieniem paryskim – uwzględniać pomoc finansową od podmiotów bogatszych na rzecz mniej zamożnych i bardziej narażonych na zagrożenia wynikające z ocieplenia klimatu. „Uznaje to, że wkład krajów w zmiany klimatu oraz ich zdolność do zapobiegania im i radzenia sobie z ich konsekwencjami są bardzo zróżnicowane” – czytamy na stronie UNFCC.

Aby móc chociaż zbliżyć się do wyrównania szans, należy więc nie tylko wspierać rozwijające się gospodarki i przestawiać je na ekologiczne tory, ale i pochylić się nad kwestią anulowania niesprawiedliwego zadłużenia. Dyskutowano o tym już w ramach spotkań G20, tych związanych z przyszłością Banku Światowego i Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Teraz czas na COP26.

Poważni panowie gotują nam katastrofę

Piekło i potop

Głównym tematem spotkań w Szkocji wciąż pozostaje także pytanie o to, czy w ogóle jesteśmy jeszcze w stanie uniknąć globalnego wzrostu temperatury do maksymalnego poziomu 1,5 stopnia Celsjusza. Aby to zrobić, konieczne jest ograniczenie globalnych emisji już w 2030 roku o co najmniej 45 proc. Najnowsze raporty – sierpniowy, przygotowany przez Międzyrządowy Zespół ds. Zmian Klimatu (IPCC), i wrześniowy, opracowany przez UNFCC, nie przynoszą jednak dobrych wiadomości.

Przewiduje się, że emisje gazów cieplarnianych raczej wzrosną, niż zmaleją. ONZ wskazuje na to, że będzie ich w atmosferze więcej o 16 proc. do końca bieżącej dekady w porównaniu ze wskaźnikami z 2010 roku. Jesteśmy na dobrej drodze, by XXI wiek, zakończyć ze wzrostem temperatury na poziomie 2,7 stopnia Celsjusza. To równoznaczne z kresem cywilizacji ludzkiej – jeśli nie na całej planecie, to na pewno w takich miejscach jak rejon Pacyfiku, który w efekcie tych zmian znajdzie się pod wodą.

Niestety na nic zdały się nadzieje pokładane w pandemii, bo choć w jej pierwszej fazie emisje spadły, w kolejnych zrobiliśmy wszystko, by „straty” odrobić z nadwyżką. Międzynarodowa Agencja Energetyczna (IEA) wskazuje, że poziom spalania węgla i innych toksycznych surowców sprzed ery koronawirusa przekroczymy najprawdopodobniej już w 2022, a najpóźniej w 2023 roku. Jeśli chcemy uniknąć spełnienia się najczarniejszych prognoz, do 2030 roku węgiel powinien stanowić mniej niż 9 proc. światowej energii. Dekarbonizacja w krajach OECD musi nastąpić do końca dekady, a w pozostałych częściach świata do 2040 roku.

Od każdego z państw uczestniczących w COP26 wymagane jest więc uaktualnienie swoich krajowych planów klimatycznych (NDC – Nationally Determined Contributions), zwłaszcza w kwestii redukcji. Tuż przed szczytem rzekomą rewizję ambicji ogłosił węglowy „lider” – Chiny, podając, że zamierza osiągnąć emisyjny szczyt w 2030 roku, a przez trzy kolejne dekady dojść do neutralności. W dokumencie podano też cel zmniejszenia emisji CO2 na jednostkę PKB. Mają one zmaleć o ponad 65 proc. w porównaniu z danymi z 2005 roku.

Poza tym Pekin zobowiązał się do zwiększenia udziału paliw niekopalnych w konsumpcji energii pierwotnej do 25 proc. i podniesienia zdolności wytwórczych energii wiatrowej i słonecznej do ponad 1200 GW do 2030 roku. Problem w tym, że o tych planach Xi Jinping (który notabene nie wybiera się do Glasgow, podobnie jak chociażby Władimir Putin) mówił na poprzednich międzynarodowych panelach i już wtedy spotkał się z oskarżeniami o niskie aspiracje i postępowanie niezgodne z wytycznymi naukowców. Nie inaczej jest i tym razem.

„Decyzja Chin w sprawie NDC kładzie się cieniem na globalnych wysiłkach klimatycznych. W świetle wewnętrznej niepewności gospodarczej wydaje się, że kraj waha się przed przyjęciem silniejszych celów krótkoterminowych i przegapił okazję do zademonstrowania ambicji” – napisał na Twitterze Li Shuo, przedstawiciel chińskiego oddziału Greenpeace.

Nowy Wielki Marsz. Czy już wkrótce będziemy mówić po chińsku?

Polityka międzynarodowa, ale nie klimatyczna

Connie Hedegaard, była ministra klimatu i energii w duńskim rządzie i ekskomisarka UE ds. klimatu, pisze z kolei, że zainteresowania Państwa Środka spoczywają gdzie indziej, niżbyśmy tego oczekiwali, co jest symptomatyczne także dla pozostałych potężnych gospodarek, które według polityczki najwięcej uwagi na obecną chwilę poświęcają wzajemnym potyczkom i tworzeniu ocierającemu się o greenwashing PR-owi. A każda kolejna konferencja i rok bezczynności oddalają nas od szans na przetrwanie.

Hedegaard przypomina, że jedna z gospodyń COP26 (obok Włoch) – Wielka Brytania – przed przejęciem prezydentury poinformowała, że zmniejszy nakłady na wsparcie klimatyczne zagranicy o 0,7 proc. PKB.

Jednocześnie Climate Action Tracker podaje, że kraj Borisa Johnsona w skali globalnej jest najbliżej wypełnienia założeń pozwalających nie przekroczyć krytycznego punktu 1,5 stopnia Celsjusza. Nie wiadomo jednak, czy po brexicie jest gotów na współpracę z UE. Duńska ministra twierdzi raczej, że „część brytyjskiego rządu wydaje się bardziej skoncentrowana na spektaklu niż na treści”.

„[Z kolei – przyp. red.] USA i Chiny wydają się bardziej zainteresowane podżeganiem się nawzajem niż skupieniem na własnym wkładzie w walkę z globalnym ociepleniem. Zadania dla dwóch największych emitentów na świecie, odpowiedzialnych za prawie połowę światowych emisji, są oczywiste: USA muszą wywiązać się ze swojego zobowiązania do zapewnienia finansowania klimatycznego, a Chiny muszą stopniowo wycofywać się z węgla. Oba te zadania mają krytycznie ważne znaczenie” – czytamy w apelu Hedegaard, która pyta jednocześnie, gdzie w tym wszystkim są Europejczycy.

„Niewiele rządów UE angażuje się w poważną dyplomację w celu odtworzenia Koalicji Wysokich Ambicji, która była kluczowa dla sukcesu w Paryżu. A Unia Europejska nie wywiera żadnej realnej presji na Stany Zjednoczone, aby przekazywały swój udział w corocznych 100 mld dolarów, które obiecano biednym krajom, aby pomóc im się przystosować do zmian klimatu i rozwijać” – wskazuje polityczka, podkreślając, że COP26 to ważny test dla państw europejskiej wspólnoty.

Ale na sukces, w tym porozumienie węglowe, powinni pracować wszyscy. Chodzi o to, by państwa wycofały się z przyznawania dotacji na inwestycje związane z paliwami kopalnymi i zawiązały pakt, wedle którego żadne nowe projekty, punkty wydobycia itd. nie będą już nigdy powstawać ani dostawać kasy od spółek państwowych, banków czy ubezpieczycieli.

Wiara w realizację tych postulatów słabnie jednak nie tylko w obliczu zderzenia z latami bezczynności, ale i czarnymi chmurami zgromadzonymi nad samym procesem organizacji i nie do końca transparentnego finansowania tegorocznego szczytu. Przypomnijmy, że COP26 miał odbyć się w zeszłym roku, ale został przełożony ze względu na pandemię.

Dodatkowe 12 miesięcy nie sprawiło jednak, że wszystko działa bez zarzutu. Przeciwnie – sponsorzy wydarzenia skarżą się „Guardianowi”, że Wielka Brytania nie dostarczyła należytych harmonogramów, zwleka z ważnymi decyzjami na ostatnią chwilę. Wzrosły też koszty samego uczestnictwa w konferencji, co szczególnie uderzyło w reprezentantów krajów Południa. Części z nich nie było stać na pobyt w Szkocji, inni z kolei nie dotarli z powodu braku szczepienia, więc nie mogą reprezentować swoich interesów w Glasgow.

„Powodem, dla którego zaledwie 1,4 proc. ludzi na globalnym Południu zostało zaszczepionych, jest fakt, że grupa państw G7 nie uchyliła patentów na szczepionki, a te dostępne zgromadziły bogate kraje” – twierdzi Mohamed Adow, szef think tanku Power Shift Africa.

Organizatorzy COP26 nie szczędzili natomiast środków na ochronę policyjną. Do Glasgow przyjechały tysiące funkcjonariuszy z całego kraju, którzy – jak można tylko podejrzewać, patrząc na liczbę zaplanowanych protestów i akcji aktywistycznych – będą musieli pilnować porządku, zapewne nieuwzględniającego niewygodnych i postulowanych przez demonstrantów faktów.

Dlatego hasła pojawiające się na już trwających w Wielkiej Brytanii manifestacjach, w których udział biorą m.in. Greta Thunberg, Vanessa Nakate, przedstawiciele i przedstawicielki Greenpeace, Extinction Rebellion, Ocean Rebellion i Fridays for Future z całego świata, dotyczą w dużej mierze apeli o podjęcie działań, a nie toczenie dyskusji. „Wiedzę już mamy” – skandują aktywistki, przypominając, że nauka o zagrożeniach wynikających z ocieplenia się klimatu mówiła już w latach 70.

To my jesteśmy prawdziwą delegacją Polski na szczyt klimatyczny COP26

W dodatku od dawna mamy gotową strategię na poradzenie sobie ze zniszczeniami i zmianami, jakich dokonał człowiek. Opisują to choćby eksperci z instytutu McKinseya w pięciu krokach, zakładających m.in.: zreformowanie systemu żywnościowego i leśnictwa (w tym: rezygnację z mięsa, zmianę praktyk rolniczych, zmniejszenie skali marnotrawstwa żywności, zatrzymanie deforestacji), elektryfikację transportu, przemysłu, budynków, a także zwiększenie aktywności wychwytywania i sekwestracji dwutlenku węgla. Czas na wasz ruch, decydenci.

Chaos po polsku

– Jadę na COP26, by patrzeć na ręce politykom i polityczkom. Dotychczasowe COP-y nie doprowadziły do zmian adekwatnych do skali kryzysu klimatycznego. To musi się zmienić. Mam dość pustych obietnic i greenwashingu, udawania, że jest się proekologicznym, przy jednoczesnym napędzaniu kryzysu klimatycznego. Czuję, że obecność aktywistek i aktywistów w miejscu, na którym skupione są media oraz uwaga całego świata, jest ważna. To nam, a nie oficjalnej polskiej delegacji, szczerze zależy na bezpiecznej przyszłości dla każdej i każdego – tak swoją podróż do Glasgow tłumaczyła Wiktoria Jędroszkowiak z Młodzieżowego Strajku Klimatycznego. Aktywiści (także Rodzice dla Klimatu) i NGO-sy (np. Greenpeace Polska i BoMiasto) – jak się do ostatniej chwili wydawało – mogli pozostać jedyną stroną reprezentującą Polskę na COP26.

Wokół wyjazdu do Wielkiej Brytanii powstało ogromne zamieszanie. Przewodniczącym polskiej delegacji miał być minister klimatu, Michał Kurtyka, ale na kilka dni przed rozpoczęciem szczytu odszedł z rządu. Przyczyny tej dymisji nie są do końca jasne. Mateusz Morawiecki stwierdził, że za decyzją polityka stoją sprawy osobiste, ale plotki o tym, że Kurtyka ma dość swojego stanowiska, krążyły w kuluarach i mediach od dawna.

„Potrzebujemy Ministerstwa Klimatu i Środowiska z silnym głosem w rządzie, ambitnymi celami w zakresie ochrony klimatu, bioróżnorodności, zasobów wodnych i realnymi możliwościami ich realizacji. Kierującego się głosem środowisk naukowych i społeczeństwa. Dlatego ten minister nie może być zwykłym posłusznym urzędnikiem czy dobrym PR-owcem” – twierdzi Urszula Stefanowicz z Polskiego Klubu Ekologicznego Okręgu Mazowieckiego, ekspertka Koalicji Klimatycznej.

„Powinien być gotowy do walki o naszą wspólną bezpieczną przyszłość, do stawiania czoła poważnym problemom i kryzysom, do sprzeciwiania się działaniu w trybie «biznesu jak zwykle» oraz wytyczania nowych ścieżek w kierunku neutralności klimatycznej i zwiększania odporności na klimatyczne ryzyka. Jednak czy mamy szanse na takiego ministra aktywistę? Niestety, bardzo w to wątpię. Dlatego następcy ministra Kurtyki też na pewno będziemy musieli uważnie patrzeć na ręce i głośno sprzeciwiać się kolejnym błędom i zaniedbaniom” – dodaje.

Nową szefową resortu została Anna Moskwa, po której jednak eksperci klimatyczni nie spodziewają się zbyt wiele. Nie wiadomo też, czy pojedzie do Glasgow.

Na COP26 przybył za to Mateusz Morawiecki. 1 listopada premier wystąpił na szczycie w Glasgow i mówił o potrzebie sprawiedliwej transformacji. „Jeśli chcemy solidarnie postępować wobec klimatu, to jednocześnie musimy sobie zdawać sprawę z tego, że zupełnie inne jest położenie USA czy bogatych krajów Europy Zachodniej i inne jest położenie krajów Europy Centralnej, takich jak Polska” – powiedział Morawiecki. Wspominał, że „sprawiedliwa transformacja musi brać pod uwagę moment startu, miks energetyczny i to, że społeczeństwa zachodnie przez 200 lat, nie patrząc na skutki dla klimatu, wykorzystywały paliwa kopalne, żeby dojść do obecnego poziomu rozwoju gospodarczego”.

Niby wszystko się w teorii zgadza, ale czy Polska będzie gotowa na solidarność z krajami od nas biedniejszymi, czy po prostu będzie udawać, że jest jednym z takich pokrzywdzonych krajów? Czy nasze władze będą gotowe same okazać solidarność, o której mówił Morawiecki? Będziemy to na pewno śledzić i informować was na bieżąco.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Paulina Januszewska
Paulina Januszewska
Dziennikarka KP
Dziennikarka KP, absolwentka rusycystyki i dokumentalistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Laureatka konkursu Dziennikarze dla klimatu, w którym otrzymała nagrodę specjalną w kategorii „Miasto innowacji” za artykuł „A po pandemii chodziliśmy na pączki. Amsterdam już wie, jak ugryźć kryzys”. Nominowana za reportaż „Już żadnej z nas nie zawstydzicie!” w konkursie im. Zygmunta Moszkowicza „Człowiek z pasją” skierowanym do młodych, utalentowanych dziennikarzy. Pisze o kulturze, prawach kobiet i ekologii.
Zamknij