Premier Turcji wciąż mówi o „wandalach” i „przeciwnikach demokracji”, ale jego pozycja została zachwiana.
Jakub Majmurek: Protesty w Stambule zaczęły się od sporu o plany zagospodarowania miejskiego placu, a zmieniły się w gwałtowny protest przeciw rządowi. Jak do tego doszło? Czym rząd Erdogana tak się naraził Turkom?
Max Cegielski: Choć Stambuł od czasu rewolucji kulturalno-politycznej Atatürka nie jest już oficjalną stolicą kraju, pozostaje soczewką, w której skupiają się tureckie problemy. To też największa metropolia Turcji, licząca razem z zespołem miejskim około 14 milionów mieszkańców. Od początku rządów AKP (Partii Sprawiedliwości i Rozwoju) w mieście toczą się ostre konflikty, dotyczące nie tylko jego struktury urbanistyczno-społecznej, ale także ideologii państwa. Najczęściej dotyczą wyburzeń całych dzielnic zamieszkanych przez migrantów z głębi kraju: Romów, Kurdów czy alewitów – przedstawicieli mniejszości islamskiej wywodzącej się z szyizmu, odrębnej wobec dominującego sunnizmu.
Rządy AKP, łączące neoliberalizm z konserwatyzmem społecznym, postrzeganym jako islamizm, doprowadzily do wyburzenia wielu znanych budynków i dzielnic. Ostatnio pod presją rynku wspieranego przez państwo zostało zburzone np. słynne kino artystyczne. Inwestycja i wycinka drzew na placu Taksim wspisały się więc w dłuższy konflikt – stambulski, ale dotykający ogólnotureckich problemów. Zbiegł się on z wprowadzaniem kolejnych przepisów postrzeganych jako powrót do państwa religijnego: zakaz sprzedaży alkoholu po dwudziestej drugiej, zakaz malowania ust przez stewardessy Turkish Airlines i tak dalej.
Nie można jednak mówić, że Erdogan naraził się Turkom – bo większość tradycyjnie nastawionych sunnitów, zarówno w dużych miastach, jak i na prowincji, wybiera AKP w demokratycznych wyborach i popiera politykę, która dla nich oznacza szacunek dla islamu i wzrost ekonomiczny, dobrobyt.
Kto więc protestuje przeciw rządowi?
Po dojściu do władzy AKP była krytykowana głównie przez bardzo silną i radykalną turecką lewicę oraz przez kemalistów, dwie anatagonistyczne wobec siebie siły. Dziś zapewne przedstawiciele obu opcji walczą wspólnie z policją. Protestuje przede wszystkim młodzież z wielkich miast, głównie Ankary, Stambułu i Izmiru; wyborcy wywodzący się z tradycji kemalistycznych (radykalnie świeckich) lub z mniejszości kurdyjskiej bądź alewickiej. Ludzie o o liberalnych pogladach, których oburza zakaz okazywania uczuć w miejscach publicznych, ale też organizacje ekologiczne, kulturalne, artyści, wszelkie mniejszości.
O Erdoganie pisze się, że jego polityka podkopuje fundamenty tureckiej świeckości i niszczy sferę publiczną – zgodziłbyś się z taką charakterystyką?
Sfera publiczna w Turcji została zniszczona właśnie przez radykalne, przymusowe importowanie wartości europejskich przez Atatürka. Ostrożna modernizacja z końca epoki Imperium Osmańskiego została zastąpiona przez totalną rewolucję polityczno-kulturową. Wielokulturowy kraj, nieznający praktycznie żadnej formy demokracji, zamienił się w państwo, gdzie religią stała się świeckość, nacjonalizm i nowoczesność – bronione siłą przez wojsko. Trudno więc winić za to rządzącą AKP, której pojawienie się było dla wielu nadzieją na koniec „derin devlet”, czyli „ukrytego państwa”: przymierza mafii, wojska i biznesu. Dość przypomnieć, że plac Taksim, który oglądamy teraz w newsach, stał się miejscem śmierci ponad trzydziestu osob 1 maja 1977. Wtedy to snajperzy otworzyli ogień z dachu hotelu do pół miliona osob zgromadzonych z okazji święta pracy przez sojusz lewicowych związków zawodowych. Sprawcy nigdy nie zostali wykryci, a cała sprawa została zatuszowana przez ówczesne władze.
Oczywiście, ciągłe sukcesy wyborcze AKP spowodowały, podobnie jak u nas w przypadku PO, że partia rządząca coraz mniej przejmuje się podzieloną opozycją. Erdogan i jego ludzie mają rzeczywiście dyktatorskie zapędy, ale do tej pory brakowało, poza dużymi miastami, silnego społeczeństwa obywatelskiego, które by się temu sprzeciwiało. Różne protesty, pełne przemocy w porównaniu z Europą, miały już miejsce, ale nie na taką skalę. Zresztą w 14-milionowej aglomeracji Stambułu nawet 100 czy 200 tysięcy osob na głównym placu nie czyni jeszcze rewolucji.
Część komentatorów umieszcza te protesty w kontekście Arabskiej Wiosny, ruchów Oburzonych i Occupy. Uważasz to za uprawnione porównanie? Na ile jest to protest przeciw pewnym globalnym tendencjom, a na ile wewnętrznie turecki?
Porównywanie tych wszystkich ruchów jest zbyt daleko idącym medialnym uogólnieniem. W krajach arabskich mieliśmy do czynienia z autorytarnymi reżimami, w Turcji rząd jest wybierany w wolnych i demokratycznych wyborach. Nawet jeśli AKP zdarzały się „przekupstwa” polityczne w biednych dzielnicach sunnickich, to stopień wolności i świadomości w Turcji jest nieporównywalny z północną Afryką.
Sytuacja w Turcji jest dużo bardziej skomplikowana niż w USA czy Hiszpanii – konflikt między neoliberalną wizją ekonomiczno-społeczną a ruchami obywatelskimi nakłada się na podziały etniczne, miejsko-wiejskie i religijne.
Jak wspomniałem wcześniej, w islamie tureckim ważną grupą są alewici. Ze względu na swój liberalny stosunek wobec kobiet i religii od wieków padają ofiarą prześladowań. W związku z tym często zostają członkami lewicowych ugrupowań. Z kolei Kurdowie, prześladowani etnicznie, ostro się dzielą na część tradycyjną, konserwatywną religijnie, i lewicową. Miasta, do których migruje ludność biedniejszego wschodu kraju, stają sie terenem bardzo silnych konfliktow, np. między przybyszami a dawnymi mieszkańcami, ale także między dawnymi elitami związanymi z armią, kemalistami a nowymi elitami związanymi z AKP.
Jak wygląda sytuacja gospodarcza w Turcji? W Europie i Afryce protesty napędzał kryzys dotykający głównie młodych ludzi.
Wystarczy obejrzeć w naszej prasie reklamy „bezpiecznych inwestycji na rynku tureckim”, żeby zrozumieć, jak silna jest dziś gospodarka Anatolii w porównaniu z upadkiem gospodarczym Europy. Bezrobocie w Turcji w 2012 roku wynosiło około 9%, w Polsce w kwietniu 2013 – około 14%
Jakie polityczne konsekwencje mogą mieć obecne protesty?
Pozycja Erdogana została zachwiana. Choć on sam wciąż mówi o „wandalach” i „przeciwnikach demokracji”, to jednak ewidentnie spuścił z tonu, zresztą pod wpływem prezydenta Abdullaha Güla, byłego premiera z tego samego ugrupowania. Erdogan publicznie oświadczył, że na placu Taksim nie musi powstac galeria handlowa, dodał natomiast, że wyburzone powinno zostać AKM – modernistyczne Centrum Kultury im. Atatürka, które od lat jest dla AKP symbolem świeckiej rewolucji kemalistycznej – a na jego miejscu powinnien stanąć meczet i … opera! AKM też ma wielką salę koncertową, ale artyści i muzycy stambulscy opowiadali mi przed laty, kiedy pracowałem nad moją książką o mieście, że infrastruktura budynku jest już przestarzała.
Oczywiście sytuacja w Stambule jest już dużo bardziej polityczna niż problemy miejskie i będzie miała wpływ na wybory. Głównym oponentem AKP jest CHP (Republikańska Partia Ludowa), partia zalozona przez Atatürka, kontynuująca jego linię ideologiczną. Nie będzie ona raczej mogła liczyć na poparcie silnej tureckiej lewicy, pozostającej w konflikcie z kemalistami od początku istnienia państwa. W momencie, kiedy rozmawiamy, na placu Taksim trwa miejska fiesta wolnościowa, a walki trwające w stolicy oraz w dzielnicach Stambułu przybrały już stricte polityczny charakter i wspierane są właśnie przez CHP. Być moze AKP nieco publicznie złagodzi swoją linię, ale realnie niewiele sie zmieni, dopóki „marchewka” w postaci wejścia do UE nie stanie się realną propozycją polityczną. A to jest niemożliwe przy obecnym kryzysie Unii. Zresztą dla samej Turcji, potęgi Bliskiego Wschodu, zachód jest coraz mniej atrakcyjnym kierunkiem.
Max Cegielski – dziennikarz, autor m.in. książki Oko świata. Od Konstantynopola do Stambułu, prowadzi bloga maxmasala.blox.pl.