Jeszcze miesiąc temu siedziałam w kawiarni w centrum Rio z grupą przyjaciół Brazylijczyków, oburzając się na bierność społeczeństwa.
Wydarzenia w Brazylii, które mogą stać się początkiem istotnych zmian społecznych, na razie giną w przekazie medialnym wśród obrazów podpalonych samochodów i uciekających przed policją tłumów. O co chodzi w tym tak szybko rozwijającym się ruchu, zwanym początkowo – z powodu licznych aresztowań demonstrantów wyposażonych w ocet, który łagodzi skutki użycia gazu łzawiącego i pieprzowego – „rewolucją sałatkową”?
„Tak, chodzi o TE 20 centów. Nie, nie chodzi TYLKO o 20 centów”
Tak jak w Turcji niezadowolenie społeczne wyzwoliła zapowiedź likwidacji parku, tak w Brazylii punktem zapalnym stały się kolejne podwyżki cen biletów transportu publicznego. Od kilku lat w tym kraju wielokrotnie protestowali przedstawiciele różnych zawodów, grup społecznych, organizacji pozarządowych czy partii politycznych – bez większych sukcesów. Brazylijczycy wychodzili na ulice m.in. z powodu braku konsultacji społecznych i transparentności w wydawaniu państwowych pieniędzy, niejasnych zasad konkursów publicznych, w których wygrywają często te same prywatne firmy, kolejnych projektów prywatyzacji różnych sektorów usług publicznych, przemocy państwa wobec obywateli próbujących egzekwować swoje prawa oraz monopolu głównych brazylijskich mediów i cenzury w nich.
Tylko w tym roku kilka protestów (m.in. w sprawie likwidacji wioski indiańskiej koło słynnego stadionu Maracana) zostało brutalnie rozpędzonych przez policję, o czym nie poinformowały wówczas praktycznie żadne środki masowego przekazu. Tymczasem sprawa publicznego transportu, będącego w bardzo złym stanie w większości brazylijskich metropolii, doprowadziła do przełomu.
„Wyszliśmy z Facebooka”
Poniedziałek, 17 czerwca, pierwszy dzień masowych protestów, był dniem narodowej euforii. Historie o policjantach przyłączających się do demonstrantów czy o pomagających im adwokatach, lekarzach, drukarzach, spory o ideologiczne zaplecze protestów, filmy, memy i zdjęcia po prostu zalały Twittery i Facebooki Brazylijczyków.
Ale hasła wymalowane na kartonach demonstrujących – takie jak „Wyszliśmy z Facebooka – mówiły, że ta rewolucja nie jest wirtualna.
17 czerwca sto tysięcy ludzi maszerowało przez centrum Rio de Janeiro, 65 tysięcy przejęło centrum São Paulo, a wiele innych mniej lub bardziej licznych manifestacji odbyło się w miastach całej Brazylii. W Brasilii demonstranci otoczyli budynki rządowe i wspięli się na ich dachy.
Już 18 i 19 czerwca większość lokalnych rządów (m.in. São Paulo i Rio de Janeiro) wycofała się oficjalnie z ogłoszonych wcześniej podwyżek – sugerując przy tym, że koszty tej decyzji i tak poniosą obywatele, gdyż trzeba będzie m.in. obciąć wydatki na służbę zdrowia. Ten „sukces” Movimento Passe Livre (Ruchu Wolnego Transportu), głównego organizatora i inicjatora protestów, został jednak przez większość zinterpretowany jako rządowe „podanie ręki po to, aby nie stracić ramienia”.
„Ty, reakcjonista, zmywaj mi się z tej demonstracji”
Pierwszymi niepokojącymi sygnałami były wezwania, by używać tylko oficjalnych kolorów flagi i śpiewać wyłącznie pieśni patriotyczne. Potem zaczęto wykrzykiwać hasła wrogie wobec poszczególnych polityków, partii, uboższych warstw społeczeństwa, a nawet wezwania do przewrotu politycznego. Podczas prawie każdego pokojowego protestu pojawiają się grupy, które – czasem sprowokowane gwałtownie rosnącą brutalnością policji, a czasem samowolnie – zaczynają podpalać i niszczyć mienie publiczne oraz atakować policjantów bądź innych członków demonstracji. Główni przedstawiciele ruchu MPL skrytykowali próby przejęcia i radykalizacji ruchu, którego zadaniem było osiągniecie konkretnych postulatów społecznych, a nie wykrzykiwanie haseł typu „przeciw korupcji” czy „obalić Dilmę” (czyli obecną prezydent Dilmę Rousseff).
„Musimy walczyć o demokrację uczestniczącą”
Gdy piszę ten tekst, w całej Brazylii wzywa się do protestów i przewrotów, ale również do pisania petycji i otwartych konsultacji społecznych. Zapowiadane są demonstracje w fawelach, a także w najbardziej elitarnych dzielnicach Rio. Prezentowanych jest coraz więcej sprzecznych ideologii i pomysłów reform. „Wszystkie manifestacje na masową skalę, które nie mają jasno wyartykułowanego programu, tworzą sytuację politycznej niestabilności, która może przerodzić się w coś zupełnie niespodziewanego”, pisze na swoim blogu Marília Moschkovich.
Większość Brazylijczyków jeszcze nie jest w stanie zrozumieć, co się dzieje w ich kraju. Są zaniepokojeni coraz brutalniejszymi policyjnymi represjami, a także tym, że wiele protestów przemienia się w pozbawiony konkretnych postulatów karnawał uliczny lub antydemokratyczne demonstracje.
Jeszcze miesiąc temu siedziałam w kawiarni w centrum Rio z grupą przyjaciół Brazylijczyków, oburzając się na bierność społeczeństwa wobec wielu jaskrawych niesprawiedliwości i nadużyć państwa. Wszyscy ze smutkiem kiwali głowami. Teraz ci sami ludzie próbują zawalczyć o to, by to niezwykłe jak na ten kraj masowe przebudzenie przyniosło realne zmiany polityczne i społeczne, których większość społeczeństwa domaga się od lat.
Czytaj także:
Mateusz Roczon, Brazylia: „Nie” dla Mundialu