Świat

Bikbow: Rosyjska klasa średnia nie istnieje

To media stworzyły narrację o protestach klasy średniej, a następnie narzuciły ją ludziom.

Paweł Pieniążek: Od wyborów parlamentarnych, które odbyły się 4 grudnia 2011 roku, do wyborów prezydenckich z 4 marca 2012 roku mieszkańcy dużych miastach w tym Moskwy i Petersburga tłumnie wychodzili na ulicę. Po ogłoszeniu zwycięstwa przez Władimira Putina sytuacja się uspokoiła. Co osiągnął ten ruch?

Aleksander Bikbow: Najważniejsze jest to, że Rosjanie zdobyli doświadczenie niezbędne podczas akcji ulicznych, gdy są uważnie obserwowani przez władze. Wydarzenia z ostatnich trzech miesięcy nie ograniczały się tylko do protestów – to był także ruch obserwatorów wyborczych, którzy zaczęli nagrywać i rejestrować wszystkie naruszenia, aby uchronić wybory przed fałszerstwami. Aktywność tego ruchu widać było kilka dni temu w mieście Jarosław, które leży około 400–500 kilometrów na północ od Moskwy. Podczas odbywających się tam wyborów samorządowych lokalna społeczność i duża grupa obserwatorów, którzy uczestniczyli w wyborach prezydenckich w Moskwie i Petersburgu, samodzielnie się zorganizowali i udaremnili łamanie procedur, dzięki czemu merem został kandydat opozycji.

Mimo tej mobilizacji, Putin wygrał już w pierwszej turze. Czy było możliwe, aby wynik tych wyborów był inny?

Z logicznego punktu widzenia tak, ale w Rosji działa podobny mechanizm, jak w przypadku Włoch i byłego premiera Silvio Berlusconiego. Był on wspierany przez lokalną społeczność między innymi na południu Włoch, gdzie lokalni przedsiębiorcy, władze i inni ludzie, często opłacani przez mafię, starali się za wszelką cenę utrzymać przy władzy rządzącego polityka. Putin otrzymał podobne wsparcie (nie mówię o naturze tego wsparcia, bo mogli to robić zwykli obywatele albo biurokracja, czyli tak zwany adminresurs).

Poza tym trzeba pamiętać o zdobytym w czasie wyborów doświadczeniu kontrolowania instytucji. Z tego punktu widzenia rezultaty są zadowalające, bo nawet jeśli Putin wygrał 4 marca, to nic nie gwarantuje, że dotrze do końca swojej kadencji bez problemów. Ludzie wciąż kontynuują działania rozpoczęte podczas wyborów i część z nich liczy, że wpłynie to na sytuację w nadchodzących latach.

Często mówiono, że na wiecach popierających Putina i protestach przeciwko niemu ścierają się dwie Rosje – bogata klasa średnia z dyplomami wyższych uczelni i niewykształcona, biedna prowincja albo pracownicy budżetówki. Rzeczywiście można tak podzielić protestujących?

Jeśli spojrzymy na skład społeczny protestów i pominiemy tych, którzy zostali zmuszeni do przyjścia siłą, pieniędzmi czy dodatkowymi wakacjami, to nie znajdziemy znaczących różnic między tymi dwiema grupami. Na przykład rozmawiałem z rolniczką podczas proputinowskiej manifestacji, która domagała się wolnej konkurencji na rynku i twierdziła, że wspieranie najbiedniejszych nie jest akceptowalne, bo przeszkadza ludziom w ciężkiej pracy i zwiększaniu produktu krajowego – to jest wizja ustroju społecznego, która jest przeważnie przypisywana uczestnikom demonstracji antyputinowskich. Jednak na tych proputinowskich też są przedsiębiorcy albo specjaliści na wysokich posadach, pracujący nie tylko w państwowych przedsiębiorstwach, ale także prywatnych. Takich samych ludzi widzimy na protestach przeciwko Putinowi.

Ta dyskusja o uczestnictwie rosyjskiej klasy średniej przypomina mi relacje z tak zwanego majdanu podatkowego na Ukrainie w 2010 roku, gdzie drobni przedsiębiorcy protestowali przeciwko prawu uderzającemu w mały i średni biznes. Tam również liberalni komentatorzy widzieli niemal wyłącznie klasę średnią, chociaż na Ukrainie ona praktycznie nie istnieje. Raczej można tam było zobaczyć ludzi, którzy zamknęli swój kiosk ze słodyczami, prasą czy alkoholem albo jakieś nieduże przedsiębiorstwo i przyszli pokazać swoje oburzenie. To bardzo dobrze, że tak tłumnie przybyli na kijowski plac Niezależności, ale wbrew intencji mediów, nie była to żadna klasa średnia. 

Dokładnie tak samo było w Rosji. Teorię, że protesty zostały zainicjowane i przeprowadzone przez klasę średnią, stworzyły media, a nie uczestnicy. Przeprowadzone przeze mnie wywiady potwierdziły, że niewielu uczestników utożsamiało się z klasą średnią. Jeśli nawet, to przeważnie dodawali do tego wiele zastrzeżeń.

Interesujące jest to, że pod koniec marcowej mobilizacji pojawiły się różne interpretacje pojęcia klasa średnia. Niektórzy mówili, że skoro w protestach uczestniczy klasa średnia, to oni właśnie nią są, ale byli także tacy, którzy twierdzili, że teza o protestach klasy średniej jest nieprawdziwa, bo takowa w Rosji nie istnieje – są tylko złodzieje i zwykli ludzie.

Spór toczył się więc wokół koncepcji, która powstała gdzie indziej, czyli w mediach. To one stworzyły narrację o protestach klasy średniej, a następnie narzuciły ją ludziom. Ci, którzy podczas manifestacji identyfikowali się z klasą średnią, należeli do różnych grup społecznych – począwszy od nauczycieli, a na menedżerach ze szczytów bankowości skończywszy.

W takim razie możemy w jakiś sposób podzielić te dwie grupy?

Głównym celem badań, które przeprowadziłem wśród protestujących, było określenie wrażliwości społecznej w obu tych grupach i odkryłem, że nie ma między nimi żadnych znaczących różnic. W obu można znaleźć ludzi, którzy są za bezpłatną edukacją publiczną, totalną wolnością rynku, wspierających rozwój medycyny poprzez płatne usługi czy tych, którzy uważali zupełnie odwrotnie – powinna istnieć wyłącznie bezpłatna i publiczna służba zdrowia. Mobilizacja nie była zorganizowana wokół jakichś spraw społecznych, a różnice w udzielanych odpowiedziach pokazują to bardzo dobitnie. 

Część ludzi uważała to za zaletę, bo nie doprowadzało to do podziałów – kiedy nie reprezentuje się żadnego logo i nie pojawiają się kwestie, które mogłyby irytować niektórych uczestników, wszyscy mogą razem walczyć przeciwko Putinowi. Tak się jednak nie stało. Te wydarzenia były owładnięte przez ideę jedności przeciwko skorumpowanemu, nieprzyjaznemu i antyspołecznemu reżimowi. Jednak za tym były ukryte pewne sprzeczności między ludźmi należącymi do poszczególnych grup oraz o różnej społecznej wrażliwości. Tak długo, jak to napięcie nie zostanie przedyskutowane i rozwiązane, będzie to raczej wadą, a nie zaletą tego ruchu.

Czy te protesty wpisują się w szerszy kontekst protestów takich, jak na przykład Arabska Wiosna?

Istnieje kilka różnic, które powodują, że protesty w Moskwie, Petersburgu i innych rosyjskich miastach są nieporównywalne z mobilizacją w społeczeństwach arabskich.

Podstawową rzeczą, która łączy te protesty, jest to, że ludzie, którzy uczestniczyli w demonstracjach, byli dobrze wykształceni. Oczywiście nie wszyscy, ale ogromna większość z nich. Siłą napędową rewolucji zawsze byli ludzie uważani za ulicznych wojowników czy ludzi pochodzących z jakichś ruchów politycznych itd. Natomiast w przypadku ostatnich mobilizacji dobrze wykształceni ludzie próbowali koordynować swoje działania poprzez media elektroniczne. Zaś akcje społeczne organizowano tak, aby nie reprezentowały konkretnej orientacji politycznej, a zawierały więcej zagadnień społecznych czy moralnych. Dopiero później pojawiała się w nich kwestia samej władzy politycznej, która była w centrum zainteresowań XX-wiecznych rewolucji. 

W ostatnich wydarzeniach widać nowy model społecznego, miejskiego aktywizmu. Ludzie – w tym wielu przedstawicieli wolnych zawodów – uczestniczący w protestach nie opuszczali swojej pracy, tylko wydzielali część swojego wolnego czasu. 

Natomiast ludzie w Moskwie, Petersburgu i dużych rosyjskich miastach – w przeciwieństwie do Tunezji, Egiptu czy Grecji – przed wyjściem na ulice nie współpracowali ze sobą. Nie było tam codziennej interakcji, a poza blogami czy Facebookiem raczej nie poruszali między sobą spraw politycznych. Wyjście na ulice nie było więc podyktowane jakimiś wspólnymi czy palącymi problemami społecznymi. Przez to protesty przyjęły specyficzny kształt – nie było na nich przewodnich haseł. Były za to zindywidualizowane grupki ludzi (czy to rodziny, czy znajomi) z własnoręcznie robionymi ironicznymi i często absurdalnymi transparentami. 

Podczas protestów jednymi z najbardziej popularnych postaci byli radykalny lewicowiec Siergiej Udalcow i nacjonalista Aleksiej Nawalny. Dlaczego mimo tego manifestacje zostały zdominowane przez liberałów?

Dominującą grupą wśród tak zwanych organizatorów czy liderów (w sensie tych, którzy negocjowali z władzami miejsce wydarzeń, tworzyli listę mówców podczas wystąpień itd.) protestu byli liberałowie. W dużym stopniu to oni kreowali wizerunek tego wydarzenia.

Widać to właśnie na przykładzie Udalcowa i jego żony, którzy mocno wspierali demonstracje, ale byli marginalizowani w podejmowaniu decyzji. Nie powiodła się na przykład próba wprowadzenia na pierwszą manifestację bardziej lewicowych mówców. Natomiast sam Udalcow opowiadał nie o sprawach socjalnych, funkcjonujących prawach ograniczających działania instytucji publicznych i rzeczach, których spodziewała się lewicowa publika, ale o tym, co wszyscy inni – o uczciwych wyborach, potem o ich powtórzeniu i zaprzestaniu korupcji. Nawet jeśli on sam jest aktywnym działaczem lewicowym, to podczas mobilizacji podążał za mainstreamowymi hasłami, unikając kwestii socjalnych.

W podobnej sytuacji był Nawalny – gdy był na scenie, nie wygłaszał niczego, co miało związek z zagadnieniami narodowościowymi. Co więcej, kiedy niektórzy z uczestników, czy to dziennikarze, czy znani pisarze, poruszali te kwestie, to on starał się – zamiast etnicznej – przedstawiać obywatelską definicję nacjonalizmu. Mówiąc o państwie narodowym w tradycyjnym europejskim znaczeniu.

Podczas demonstracji ani Udalcow, ani Nawalny nie reprezentowali siebie jako lewicowca, nacjonalistę czy w ogóle przedstawiciela jakiejkolwiek opcji politycznej. Oni ukrywali swoją tożsamość, przyjmując jednocześnie demokratyczną i wyborczą retorykę.

Z kolei Putin zmienił swoją retorykę na bardziej promodernizacyjną. Widać to było także podczas niedawnego wystąpienia w Dumie. Może rzeczywiście prezydent wziął sobie do serca postulaty protestujących i zamierza zmodernizować Rosję?

Nie jestem „kremlologiem” i nie chciałbym zastanawiać się nad tym, co myśli Putin. Interesujące jest co innego. W wypowiedziach z ostatnich miesięcy pojawił się wcale nie dyskurs promodernizacyjny, bo on był obecny w ciągu ostatnich pięciu lat u niego, odchodzącego prezydenta Dmitrija Miedwiediewa, byłego premiera Borysa Gryzłowa i innych polityków. Putin w ostatnich dniach lutego zaczął mówić o problemach socjalnych i prawnych. Nawet o tej osławionej klasie średniej, twierdząc, że powinna być podstawą rosyjskiego społeczeństwa w najbliższych latach. To była odpowiedź na mobilizację. Może nie bezpośrednia i nie takie były jego intencje, bo on miał zamiaru negocjować z ludźmi, którzy protestują i domagają się, żeby zmienić system polityczny. Jednak te protesty wpłynęły na rządową retorykę, która paradoksalnie stała się bardziej prosocjalna. 

Czy za tymi słowami pójdą czyny? 

Hipotetycznie jest to możliwe. Pewna forma ekonomicznego populizmu nigdy nie była obca rządom i rządzącym obu orientacji – autorytarnej i demokratycznej. Jednak są pewne sprawy, które mówią o czymś zupełnie odwrotnym. Jeszcze przed wyborami zostało uchwalone kilka antysocjalnych ustaw, które dopiero teraz wchodzą w życie. Jednym z przykładów jest nowe prawo federalne, które funkcjonuje od pierwszego stycznia 2012 roku. Zmienia ono model funkcjonowania instytucji publicznych i formę ich ekonomicznej niezależności. Teraz uniwersytety, szpitale, szkoły podstawowe oraz średnie mają szukać środków, z których sfinansują swoje rosnące wydatki. To oznacza zwiększenie obciążenia finansowego Rosjan. Inną kwestią jest konsekwentne eliminowanie podatków progresywnych i opodatkowania bogactwa. 

Biorąc pod uwagę, że w otoczeniu Putina działają osoby o niewątpliwie neoliberalnych poglądach (między innymi były minister finansów Aleskiej Kudrin czy były kandydat na prezydenta Michaił Prochorow), to ten nowy program socjalny wygląda dosyć nieprawdopodobnie. Bardziej możliwe jest to, że zostanie wprowadzona lekko populistyczna poprawka rewaloryzowania emerytur, które są zawsze niewystarczające, i naprawdę nędznych świadczeń (to ok.15–30 euro miesięcznie) dla samotnych matek czy bezrobotnych. 

Aleksander Bikbow – rosyjski socjolog, prowadzi badania dotyczące współczesnych ruchów społecznych w Rosji, zastępca dyrektora Centrum Współczesnej Filozofii i Nauk Społecznych na Uniwersytecie Moskiewskim, współpracownik Centrum Maurice’a Halbwachsa w Paryżu. Redaktor czasopisma „Logos”.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij