Świat

Azerbejdżan, czyli korepetycje dla Putina [rozmowa]

Prezydentowi Alijewowi udało się faktycznie zniszczyć wszelką polityczną alternatywę.

Jakub Majmurek: Wypowiadając się o Azerbejdżanie używa pan określenia „państwo neototalitarne”. Wiemy, że Azerbejdżan jest państwem rządzonym przez dynastię Alijewów (w 2003 obecny prezydent Ilham przejął władzę po zmarłym ojcu Hejdarze, który także panował dekadę), ale czy „neototalitaryzm” to właściwie określenie? Co ono właściwie znaczy?


Emin Milli: Zastanówmy się najpierw, co w ogóle rozumiemy przez „totalitaryzm”. Gdy słyszymy ten termin mamy jasne skojarzenia: Korea Północna, Stalin, Związek Radziecki. Dziś jednak nie trzeba dłużej totalitarnych środków, by kontrolować masy, uciskać lud i manipulować opinią publiczną, zastraszać większość i wymuszać określone zachowania pożądane przez władze. Wszystkie te cele można osiągnąć posługując się demokratycznymi elementami. Przez neototalitaryzm rozumiem tu więc taką władzę, która posługując się demokracją, zachowuje pewne jej formy, ale całkowicie niweczy jej sens. Przykładem takiego systemu jest współczesna Rosja. Putin, w przeciwieństwie do Stalina, nie musi mordować milionów Rosjan, by realizować swoje cele. Wystarczy mu całkowite zmarginalizowanie opozycji i pacyfikacja społeczeństwa obywatelskiego. Podobny model panuje w Azerbejdżanie: formalna demokracja, całkowita marginalizacja opozycji, więźniowie polityczni. A przy tym władze Azerbejdżanu budują na arenie międzynarodowej wizerunek kraju demokratycznego. Doszło nawet do tego, że w 2014 roku Azerbejdżan stał na czele Komitetu Ministrów Rady Europy. Wyobraża pan sobie, by Związek Radziecki przewodniczył obradom Rady Europy w 1975 roku? Kraje neototalitarne pragną akceptacji globalnych instytucji demokratycznych, by realizować w ten sposób swoje polityczne interesy w wymiarze wewnętrznym i międzynarodowym.

Rządząca Azerbejdżanem partia Alijewa ma jakąś oficjalną ideologię?


Państwa neototalitarne nie mają ideologii. Mają nowoczesny, rozbudowany aparat propagandy. Prawie wszyscy wiedzą, że to propaganda – ale i tak działa. Nie sądzi pan chyba, że w Rosji ludzie wierzą w to, co władza mówi np. o Krymie.

Badania pokazują, że ta polityka Putina cieszy się szerokim poparciem społecznym.


Bardzo ostrożnie podchodziłbym do tych wyników. Gdy w Rosji ankieter dzwoni do kogoś i pyta o poparcie dla Putina, to jaka będzie na ogół reakcja? Pierwsza myśl, jaka przychodzi pytanemu do głowy jest taka, że to pewnie KGB i na wszelki wypadek lepiej nie mówić tego, co się naprawdę myśli. Nie sądzę, by większość popierała Alijewa czy Putina. Obaj wkładają wiele wysiłków w budowę potężnej propagandowej maszyny, która ma wszystkich na świecie przekonać, że istotnie cieszą się oni masowym poparciem. W kraju sam rozmiar propagandowej maszyny jest demonstracją i komunikatem: lepiej się nam nie przeciwstawiać.

Jaką narrację legitymizującą rządy Alijewa sprzedaje propagandowa maszyna w Azerbejdżanie?


Podobną do putinowskiej: przynieśliśmy stabilność, wcześniej panował chaos. Oferujemy wam umowę społeczną: wy nam dajecie władzę, my wam porządek i względny, rosnący dobrobyt. Nie da się rządzić tym kraje w inny sposób.

Alijewom udało się wypełnić tę umowę?


W dużej mierze tak. Jest wielka różnica między Azerbejdżanem lat 90., a dzisiejszym. Ilham Alijew miał szczęście, gdy obejmował władzę w 2003 roku. Był to okres niesamowitych zysków z eksploatacji ropy naftowej, co roku do budżetu wpływało kilka miliardów petrodolarów więcej. Trwało to dekadę. Teraz, przez globalny spadek cen surowców, eldorado się kończy. Zaczynają się problemy, bo choć obaj Alijewowie nieustannie mówili o konieczności „dywersyfikacji azerskiej gospodarki”, nic tak naprawdę nie zrobili w tym kierunku. By poradzić sobie ze spadkiem cen, konieczna była dewaluacja waluty – azerski manat stracił prawie 25% wartości, jaką miał przed 2014 rokiem. To jest pierwszy poważny cios dla ich narracji o stabilności, dobrobycie i rozwoju.

Jak dzielono owoce tego rozwoju z ostatniej dekady między poszczególne klasy społeczne? Czy w Azerbejdżanie wykształcił się, jak w Rosji, model oligarchiczny?


Azerbejdżan jest bardzo nierównym krajem.

Alijewowie zbudowali wokół siebie system klientelistyczny. Wokół prezydenta gromadzą się ministrowie, wysocy urzędnicy, którym to on, na swoich warunkach, pozwala budować oligarchiczne majątki. Ci „oligarchowie rządowi” wspierają z kolei szerokie, klientelistyczne sieci oparte na ogół o zależności klanowe i rodzinne.

Ważną rolę w tym układzie odgrywa policja i armia. Gotowe uwięzić, torturować, a nawet dokonać egzekucji na krytykach tego systemu, na osobach demaskujących wpisaną weń korupcję.

Co z partiami opozycyjnymi? Są dwie główne – Partia Równości i Ludowy Front Azerbejdżanu. Jaka jest ich rola w systemie?


Obie te partie od dawna są częścią problemu. W latach 1992-1993 sprawowały władzę. To był jedyny okres, gdy mieliśmy faktycznie demokratyczne rządy. Był to też okres chaosu. W 1993 roku ówczesny prezydent, Abulfaz Elczibej – nasz Havel, nasz Wałęsa – widząc, że nie radzi sobie z rządzeniem krajem ściągnął do Baku Hejdara Alijewa. Byłego szefa azerskiego KGB i latach 1969-1982 przywódcę radzieckiego Azerbejdżanu, potem wicepremiera ZSRR, którego karierę utrącił Gorbaczow. Elczibej zrobił Alijewa przewodniczącym parlamentu. Chwilę później Elczbiej porzuca Baku i wyjeżdża w góry. Głową państwa zgodnie z konstytucją zostaje Alijew. Jego władzę potwierdza referendum.

Elczibej oddał władzę byłemu oficerowi KGB. Miał bardzo trudną sytuację. Wojna o Górski Karabach z Armenią, zbuntowane oddziały pułkownika Husajnowa – kraj w zasadzie był na krawędzi wojny domowej. Alijew wydawał się obiecywać porządek. Chaos okresu 1991-1993 do tej pory jest największym kapitałem władzy. Choć sprawy Górskiego Karabachu nie udało się rozwiązać do tej pory. Pozostaje w zamrożonym stanie – podobna sytuacja jak w Naddniestrzu, jak w Donbasie. W ogóle, jakby nie popatrzeć na granice Rosji, to tam prawie wszędzie jest jakiś Donbas. Poza Chinami.

„Jak nie jesteś Chinami, masz problem” – można by streścić doktrynę sąsiedztwa Putina.

Wracając do opozycji. Nie protestowała, gdy Alijew ojciec budował autorytarną władzę w latach 90?


Wtedy partie opozycyjne faktycznie były poważnymi siłami opozycyjnymi, zdolnymi wyprowadzić na ulicy dziesiątki tysięcy ludzi protestujących przeciw polityce rządu. Dziś to są, jak ja to nazywam, „kluby dysydenckie”. Tolerowane przez władzę i jej podporządkowane. Front Ludowy organizuje manifestacje w miejscach wyznaczonych ściśle przez władzę. Przychodzi na nie 3-5 tysięcy osób. Głównie członków partii. Ostatnio na ich demonstracji policja powiedziała organizatorom: „proszę bardzo, możecie demonstrować, ale nie możecie używać hasła «odejdź!»”. To hasło ma historyczne znaczenie, ono mobilizowało tłumy u progu niepodległości, gdy pod koniec lat 80. rodził się azerski ruch narodowy. I co zrobił Front? Posłusznie zwinął niepasujące policji transparenty. Ten przykład doskonale pokazuje, czym jest neototalitarne państwo. Państwem, gdzie opozycja posłusznie chowa niepodobające się władzy sztandary.

Jak jest z mediami i organizacjami obywatelskimi? Są w stanie pełnić wobec władzy funkcje kontrolne?


Rząd często lubi powtarzać, że organizacje obywatelskie protestujące przeciw niemu są marginalne, nikt ich nie popiera, nie mają znaczenia. A mimo tego zamyka ich działaczy do więzień, delegalizuje struktury. Nie zamyka się przecież w więzieniu ludzi, którzy nie mają znaczenia. W samym 2014 roku zamknięto 14 niezależnych organizacji pozarządowych. W tym samym roku, gdy Azerbejdżan przewodniczył Radzie Europy – czołowej organizacji praw człowieka na kontynencie. Infrastruktura została w dużej mierzenie zniszczona, teraz chodzi im o zniszczenie nadziei i wiary, że coś może się zmienić. Przy tym trzeba pamiętać, że to nie jest model radziecki. Nie ma potrzeby odgórnej cenzury. Jest kilka gazet, które są niezależne, ale są słabe i niesłyszalne. Jest jedna duża niezależna od rządu gazeta – ale to medium całkowicie kontrolowane przez Front Ludowy.

Można robić dziennikarstwo w internecie?


Technicznie rzecz biorąc sieć jest w Azerbejdżanie wolna. Władze bardzo się tym lubią chwalić na świecie. Są niezależni dziennikarze. Mogą pisać sobie co chcą. Ale do czasu. Bo jak poruszą naprawdę ważny temat, to od razu mają zarzuty, trafiają do więzień. Ja miałem proces za to, co pisałem na swoim blogu. Obecnie głośna jest sprawa Chadidży Ismailowej, która na swoim blogu publikowała świetne dziennikarstwo śledcze, demaskujące konkretne przypadki korupcji. Ma teraz postawione zarzuty, za które może trafić do więzienia na 12 lat.

A jak wygląda sytuacja z telewizją?


Nie ma żadnej niezależnej stacji telewizyjnej.

Pan kieruje Meydan TV.


Nazywam to telewizją, ale tak naprawdę to internetowa platforma medialna.

Robi pan ją z Berlina?


Tak. Byłem już skazywany za swoją działalność, miałem sygnały, że władza znów we mnie uderzy. Nie miałem ochoty na kolejny wyrok. Wyjechałem. Meydan TV działa dzięki kilku wolontariuszom w kraju (ale także np. w Gruzji), którzy produkują materiały, jakie wrzucamy na stronę. To jest może 15 osób. Oni często muszą się ukrywać, działać w warunkach konspiracji. Nie mamy nawet biura w Baku, udało się nam je zlikwidować, zanim służby zdążyły zająć komputery. Azerskiemu Radio Wolna Europa to się już nie udało. Choć jesteśmy tak małą organizacją, to szef prezydenckiej administracji, być może teraz tak naprawdę najważniejszy polityk w kraju, osoba, która na co dzień kieruje pracami władzy, publicznie niedawno powiedział, że Meydan TV chce obalić konstytucyjny porządek – to bardzo poważny zarzut. Chyba nie ma poważniejszego. Nie wiem, jak 15 dziennikarzy ma obalić rząd. Ja nie chcę niczego obalać, chce stworzyć niezależne media. Niezależne od władzy i opozycji. I władza ma rację, że to niebezpieczne. Bo nawet jeden człowiek mówiący prawdę może być zagrożeniem. Jak Sołżenicyn w Związku Radzieckim. Choć z drugiej strony często dopada nas też poczucie bezsilności. Niezależni dziennikarze ujawniają kolejne skandale, idą za to do więzień, nic z tego nie wynika. W 2013 roku odkryliśmy w Meydan TV tzw. Appgate. W aplikacji na smartphony Centralnej Komisji Wyborczej, która miała pozwalać śledzić wyniki, wraz z ich ogłaszaniem, wynik wyborów wyświetlał się już dzień przed ich terminem. Gdzie indziej to wyprowadziłoby miliony na ulice. U nas zero reakcji.

Choć Azerbejdżan nigdy nie wypadał dobrze pod kątem przestrzegania praw człowieka, to komentatorzy wskazują na zaostrzenie kursu po ostatnich wyborach prezydenckich w 2013 roku. Z czego wynika ta zmiana?


Nie zgadzam się, że jest jakaś „zmiana”. Władza jest bardzo konsekwentna w tym co robi od 1993 roku. Najpierw unieszkodliwili opozycyjne partie. Potem organizacje pozarządowe. Teraz media. Na końcu wezmą się za pojedynczych dysydentów. Są w tym dobrzy. Tak jak w budowaniu swojego wizerunku na świecie. Niedawno senat stanu Waszyngton przyjął rezolucję chwalącą Azerbejdżan jako „wielki sukces gospodarczej i politycznej transformacji”. Dlaczego? Bo Azerbejdżan przyznał wielkie kontrakty Boeingowi i Microsoftowi, które stworzą ileś miejsc pracy w stanie. Na całym świecie ambasady Azerbejdżanu płacą za renowacje parków i stawiają w nich pomniki „przywódcy narodu”, Hejdara Alijewa. Zrobili coś takiego w Serbii, na Ukrainie, ostatnio w Meksyku. Ambasada wyłożyła 5 milionów dolarów na rewitalizację parku i postawiła pomnik Alijewa, byłego generała KGB, obok pomników Gandhiego i Martina Luthera Kinga. Zaczęliśmy pisać do meksykańskich organizacji w tej sprawie, one zaczęły protestować i władze lokalne w końcu usunęły ten pomnik, przeniosły go do jakiegoś centrum kultury. W reakcji ambasador Azerbejdżanu w Meksyku zagroził, że w następnym roku Azerbejdżan nie zainwestuje w Meksyku ani centa. Bo groźby też są metodą Baku. Urzędnicy ministerstwa jednego z państw Unii niedawno odmówili rozmowy ze mną, uzasadniając to tym, że jeśli się spotkają, to istnieje ryzyko, że ambasada ich kraju w Baku zostanie zamknięta.

W Polsce prezydent Lech Kaczyński odznaczył w 2008 roku Ilhama Alijewa Orderem Zasługi Rzeczypospolitej Polskiej. Wynika to wszystko też z tego, że Alijew uchodzi za najbardziej prozachodniego polityka w rejonie poradzieckim.


Co pan rozumie pod terminem „prozachodni”?

Kontrakty na wydobycie azerskiej ropy dostają brytyjskie spółki naftowe, polityka Baku w sprawie budowy rurociągów jest zgodna ze strategicznymi interesami Zachodu…


Przepraszam, ale dla mnie orientacja na zachód to nie jest dawanie kontraktów British Petroleum.

Tak ją jednak postrzega większość zachodnich stolic.


Trudno, to mam widocznie inną definicję zachodu, niż rządzący nim politycy. Dla mnie zachód to prawa człowieka, demokracja liberalna, sprawne rządy. Kolejnym wielkim sukcesem propagandy Alijewa było przekonanie Zachodu, że Azerbejdżan, jak rycerz na białym koniu, wybawi Zachód od zależności od rosyjskiej ropy i gazu. Ale to mit. Niech pan sprawdzi liczby. Jakie są olejowe i gazowe rezerwy Azerbejdżanu? Jaki procent importu Zachodu stanowią surowce energetyczne z Azerbejdżanu. 20%? 10%? 5%? Nie – jeden procent. W imię tego mitu Europa uczestniczy w propagandowej hucpie Alijewa. Pozwala dyktaturze kierować Radą Europy. Alijew przemawiał nawet przed zgromadzeniem parlamentarnym RE. Wrzeszczał na jednego z deputowanych z Wielkiej Brytanii. Zero reakcji. W czerwcu tego roku Azerbejdżan będzie gospodarzem Igrzysk Europejskich. Uczestniczą w tym komitety olimpijskie z całej Europy. Baku już zapowiedziało, że dziennikarze, którzy w trakcie igrzysk będą „pisali kłamstwa o sytuacji w Azerbejdżanie”, stracą akredytację i zostaną deportowani.

Wracając do pytania o zwrot po wyborach w 2013 roku – często można spotkać się z opinią, że Alijew przestraszył się scenariusza Majdanu, a następnie Donbasu i zbliżył się do Putina.


Nie sądzę, by kiedykolwiek był daleko. Alijewowie nie władaliby bez przynajmniej tolerancji Moskwy. Gdyby prowadzili politykę faktycznie zagrażającą Moskwie, mielibyśmy konflikt na wzór gruziński. A gdyby Rosja zaczęła okupować Azerbejdżan, to rzuciłaby od razu na kolana Gruzję. Większość pieniędzy Gruzja zarabia dzięki azerskim rurociągom. To, że Rosja prowadziła wojnę w Osetii, nie w Azerbejdżanie, pokazuje że reżim Alijewów jakoś jej odpowiada. Kulturowo, osobowościowo nie ma chyba dwóch bliższych sobie polityków niż Władimir Putin i Ilham Alijew. Europejczykom zrozumienie, kim naprawdę jest Putin, zajęło ponad dekadę. Do większości polityków europejskich ciągle nie dotarło, kim jest Alijew. Alijewowom, w mniejszej skali niewielkiego kraju, udało się osiągnąć to, co Putin chce osiągnąć w Rosji.

Mogę się jednak zgodzić, że po 2013 Alijew stał się jeszcze bardziej prorosyjski. Nie ma co się mu dziwić.

Europa pokazała przecież, że nie jest w stanie pomóc Ukrainie, państwu, które – nie po raz pierwszy – próbowało przekształcić się demokratycznie, antyoligarchicznie, prozachodnio.

Europa pokazała, że akceptuje logikę „sfer wpływów”, że zgadza się z tym, by Rosja traktowała kraje poradzieckie jak swoje podwórko. Europa pokazała kryzys przywództwa. Gdy po raz pierwszy od ćwierć wieku pojawia się ryzyko konfliktu zbrojnego Europa potrafi prowadzić jedynie politykę zmierzającą do jego uniknięcia za wszelką cenę. Co jest z jednej strony zrozumiałe. Nikt nie chce wojny. Ale nie można ustępować przed Rosją za wszelką cenę.

W Azerbejdżanie system jest szczelny? Nie ma szans na zmianę reżimu?


Sytuacja, gdy opozycja polityczna jest spacyfikowana, prowadzi do zniszczenia wszelkiej alternatywy dla obecnego układu władzy. Alijewom udało się to naprawdę zrobić. Trudno sobie wyobrazić, jaka siła mogłaby dziś pozbawić władzy obecnego prezydenta. Gdy więc Alijew mówi: „nie ma alternatywy”, to właściwie ma rację. Nie wiem co by się stało, gdyby ta władza upadła. Poziom braku zaufania społecznego, kompromitacja partii opozycyjnych, słabość społeczeństwa obywatelskiego stwarzają ryzyko, że nie byłoby nikogo, kto mógłby przejąć efektywnie władzę z rzeczywistym mandatem społecznym.

Emin Milli – dziennikarz i dysydent z Azerbejdżanu. W latach 2002-2004 dyrektor wykonawczy Fundacji Eberta, pracował dla Rady Europy, gdzie zajmował się sytuacją więźniów politycznych w Azerbejdżanie. W 2009 roku skazany na 4 lata więzienia za wyrażanie poglądów krytycznych wobec rządu na swoim blogu. Zwolniony po 16 miesięcy pod wpływem międzynarodowej presji. Kieruje niezależnym portalem informacyjnym Meydan-Tv. Mieszka w Berlinie.

Artykuł powstał w ramach projektu Europa Środkowo-Wschodnia. Transformacje-integracja-rewolucja, współfinansowanego przez Fundację im. Róży Luksemburg

**Dziennik Opinii nr 163/2015 (947)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij