Kultura

Żmijewski: Nie robię prowokacji

W latach 90. społeczne zastosowanie dla kultury znajdowali artyści, a później zaczęli je znajdować politycy.

Piotr Sarzyński: Towarzyszy panu opinia czołowego prowokatora polskiej sztuki. Irytuje to pana czy jest obojętne?

Artur Żmijewski: Przede wszystkim przeszkadza mi to w pracy. Otóż bardzo często współdziałam z ludźmi, prowadzę różne warsztaty. Ze studentami, z więźniami. I ta czarna legenda manipulatora utrudnia mi zdobycie zaufania tych ludzi. Bo im się wydaje, że zaraz wkręcę ich w coś, nad czym nie będą mieli kontroli, zmanipuluję efekty działań, odbiorę im sprawczość. Słowem, czują się jak kukiełki w moim teatrzyku. Zbudowanie zaufania w takiej sytuacji jest bardzo trudne. Wymaga nieustannego tłumaczenia się i przyznam, że nie zawsze udaje mi się przełamać podejrzliwość.

Złośliwie można by powiedzieć: sam pan sobie winien.

Jedno chcę powiedzieć wyraźnie: w swojej sztuce nigdy nie planowałem działań nastawionych na prowokowanie i skandalizowanie. To nie znaczy, że się nie domyślałem, iż takie mogą być konsekwencje. Na przykład pokazując musztrę nagich żołnierzy kompanii reprezentacyjnej wojska polskiego, liczyłem się z negatywnym odbiorem tej pracy. Ale dla mnie to była przede wszystkim poważna deklaracja męskiej solidarności na wzór tej, którą budują na przykład kobiety w ruchach feministycznych. Chciałem jednak opowiedzieć o niej w konwencji pewnego figla, żartu, a nie prowokacji.

Nie doceniał pan, jak pryncypialnym i nieskorym do figli
 w sferze wartości jesteśmy narodem.


Tak. Tego nauczyłem się później. Jak i tego, że mamy dużo większą skłonność do awanturowania się aniżeli do konsensu, porozumienia. Pierwszy odruch to obalić zamysł autora, zdyskredytować go, a nie próbować zrozumieć. Kiedyś myślałem, że krytyka sztuki polega na tym, że się staje przed obrazem, obiektem czy instalacją i stara się dociec, o czym autor opowiada. Tymczasem odbiór moich działań był oparty najczęściej na własnych przeświadczeniach krytyka, jego czy jej projekcjach. Na opowiadaniu o jednej racji i zwalczaniu innych. To się zdarzało już wiele razy, a dyskusja wokół niektórych prac trwa niekiedy od lat. Ostatnio spór wywołał „Berek” i „80064”. A przecież powstały w 1999 i 2004 r. Stale powracają pytania, na ile uprawniony jest przedstawiony w nich sposób upamiętnienia historii. Co nam wolno robić z historią? Pytania o tyle aktualne, że polityka historyczna weszła do mainstreamu, do polityki głównego nurtu.

[…]

W 2007 r. pokazał pan pracę „Oni”, filmowy zapis warsztatów prowadzonych równocześnie z czterema grupami: Młodzieżą Wszechpolską, młodą radykalną lewicą, polskimi Żydami
i paniami z Akcji Katolickiej. Mnie ta praca mnóstwo powiedziała o Polsce. A pana czegoś też nauczyła, może pana zmieniła? 

Zasadniczo, jeżeli mnie coś zmienia, to moje teksty, a nie prace artystyczne. Dzieła sztuki są tak pełne wieloznaczności, że twórca może się wymigać od odpowiedzialności za symbole i treści, które eksponuje. W tekście pisanym nie da się tej odpowiedzialności uniknąć.

A nauka własna? „Oni” nauczyli mnie sztuki nieustannej negocjacji. W trakcie warsztatów kolejne grupy bardzo szybko się nawzajem obrażały i chciały wychodzić. Więc je zatrzymy- wałem i przekonywałem, aby zostały. Mówiłem: nie zgadzacie się, to nie wychodźcie, ale odpowiedzcie na obrazę. Wracali, ale za chwilę obrażali się następni i tak to trwało cały czas. Negocjowałem więc nie tylko, by zatrzymać uczestników, ale by ośmielić ich do używania języka symboli i gestów.

Cały czas wierzy pan w to, co napisał przed ośmiu laty 
w słynnym manifeście „Stosowane sztuki społeczne” 
– że sztuka może i powinna wpływać na życie społeczne
i polityczne?

Tak. Pod warunkiem że szuka się dla niej zastosowań innych niż wyłącznie estetyczne i innych niż odpowiedzi na pytania w rodzaju „Skąd przychodzimy? Dokąd zmierzamy?” i inne tego typu „michałki”.

W latach 90. to zastosowanie dla kultury znajdowali artyści, a później zaczęli je znajdować politycy. I to coraz wyraźniej widać. Definiują swoje interesy własne czy grupowe i zgodnie z nimi używają kultury do własnych celów.

Niektórzy próbują coś z tym zrobić.

Tak. Ciekawym przykładem jest tęcza z placu Zbawiciela. Na początku debat o tym obiekcie jego autorka Julita Wójcik zapewniała, że to jest tylko piękny symbol pojednania człowieka z Bogiem. Odżegnywała się od wszelkich gejowskich konotacji, odmawiała nadawania pracy politycznych znaczeń, mimo że inni jej te znaczenia i tak przydawali. Dopiero po czasie zdecydowała się, by zrewidować swoje stanowisko i nadać mu rys polityczny. Że to jednak jest głos za liberalizacją życia w kraju, protest przeciw dominacji Kościoła itd. Ten proces odchodzenia od pierwotnych interpretacji trwał dość długo. Podoba mi się to jako przykład odnajdywania głosu własnego, porzucania dyscyplinującego osądu środowiska sztuki, że sztuka „jest po nic”. Wybiła się na niepodległość, na politykę.

A pan?

Nieustannie szukam własnych autonomicznych sposobów działania i wpływu. Cały czas się zastanawiam, jak działać,  by nie przechodzić do defensywy.
Cały wywiad w „Polityce” z 17 marca 2015
Fotografia tyt. Marcin Kaliński / Newsweek
 
***
Czytaj także Krytykę Polityczną” nr 40/41: Instytucja Krytyczna pod red. m.in. Artura Żmijewskiego. 
 

Najnowszy, 40-41 numer Krytyki Politycznej to efekt dłuższej pracy kilku osób: Oleksija Radynskiego, Pauli Strugińskiej, Zofii Waślickiej, Artura Żmijewskiego i członków grupy Winter Holiday Camp. Publikujemy w nim rozmowy z pracownikami instytucji kultury – głównie z ich dyrektorami – od galerii sztuki współczesnej po muzeum historyczne. Chcemy dowiedzieć się od nich, czym te instytucje są, jak chcą wpływać na sferę publiczną, jakie warunki pracy oferują zatrudnionym, od kogo i czego się uzależniają. Interesuje nas, jak jest naprawdę. Rozmowy prowadzone były w Polsce i w Ukrainie. W każdym przypadku interesowała nas struktura instytucji, jej cele i misja, relacje w zespole – czyli obszary, które determinują jakość pracy i określają tożsamość miejsca. 
 
Wśród rozmówców znaleźli się m.in. Wojciech Krukowski, Fabio Cavalucci, Anda Rottenberg, Joanna Mytkowska, Barbara Kirshenblatt-Gimblett, Agnieszka Morawińska, Hanna Wróblewska, Jarosław Suchan, Jan Ołdakowski, Maria Zadorożna. 
 
W numerze znajdziemy też kulisy powstawania dwóch potencjalnie kluczowych instytucji kultury w Polsce: Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie i POLIN – Muzeum Historii Żydów Polskich, opowiedzianą przez ludzi bezpośrednio zaangażowanych w ich realizację i budowę.
 

**Dziennik Opinii nr 77/2015 (861)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij