Wszyscy chcemy powiedzieć coś o miłości, życiu i śmierci. Z Wolfgangiem Tillmansem przy okazji wystawy jego prac w warszawskiej Galerii Zachęta rozmawiał Kuba Świetlik.
Kuba Świetlik: Każda Twoja wystawa jest nową instalacją. Czy w Zachęcie można znaleźć fragmenty ekspozycji znane z wystaw, które pokazywałeś gdzieś indziej?
Wolfgang Tillmans: Zdecydowaną większość kompozycji przygotowałem specjalnie z myślą o warszawskiej wystawie. Cztery prace z serii „Lighters” pochodzą z Biennale w Wenecji, są pokazane w podobny sposób. Cała ta sala, gdzie wiszą, ma coś z tej weneckiej z 2009 roku. To w ogóle zawsze bardzo trudne… ten cały proces „instalowania” nigdy nie jest prosty.
Zawsze pracujesz do samego końca, do ostatniej chwili przed otwarciem wystawy?
To nie jest tak, że zmieniam wszystko do ostatniej chwili. Chodzi o przygotowanie wszystkiego do samego końca i to w najdrobniejszych szczegółach. Każda odbitka musi być jeszcze raz dokładnie sprawdzona, wszystko musi wyglądać czysto i precyzyjnie. Jest wiele szczegółów, o które trzeba zadbać, by nadać zdjęciom wrażenie bezpretensjonalności i prostoty. Ale w tej chwili nie patrzę na wystawę i nie myślę: „O rany, chciałbym to zdjęcie przesunąć troszeczkę w tę stronę, a to w drugą”. To ciekawe, że mniej więcej dwa dni przed otwarciem wystawy mój apetyt na zmiany wyraźnie maleje i po prostu akceptuję pewne rzeczy takimi, jakie są.
Traktujesz fotografię jako przedmiot ważny sam w sobie, który ma swoją fakturę, fizyczność. Z drugiej strony często fotografujesz najbardziej zwyczajne wycinki rzeczywistości ze względu na nowe, zupełnie abstrakcyjne walory, jakie zyskują na obrazie spłaszczającym tę rzeczywistość do jedynie dwóch wymiarów…
Dobre spostrzeżenie. Tym, co tak naprawdę przyciąga mnie do wszystkich pozostałych sztuk, np. do muzyki, jest stosowność użytych środków do tego, co ma zostać powiedziane. Wszyscy chcemy powiedzieć coś o miłości, życiu i śmierci [śmiech]. Zawsze chodzi o to samo. Tym, co sprawia, że jakiś utwór wydaje mi się szczególny, jest idealna proporcja użytych środków. Chodzi o to, żeby coś wyglądało bardzo zwyczajnie, ale jednocześnie, żeby mieć pewność, że nie da się tego pokazać w żaden inny sposób. I że nie przesadzono z nakładem zastosowanej metody. W tym właśnie tkwi cała „magia”. Dlatego właśnie uważam fotografię za tak wspaniałe medium. Jest ze swej istoty bardzo demokratyczna, a jednocześnie pełna artyzmu. Jest taka zwyczajna, industrialna, materialna i nieobarczona ryzykiem przerostu formy nad treścią. Weź teraz pod uwagę wszystkie kwestie, które interesują mnie w świecie trójwymiarowym. Jeżeli miałbym się z nimi zmierzyć w trójwymiarze, to wtedy mielibyśmy to czynienia z jakąś megaprodukcją. Tymczasem wydaje mi się, że we współczesnej sztuce mamy już trochę za dużo megaprodukcji [śmiech].
Chciałbym chwilę porozmawiać z Tobą o wycinkach z gazet, które kolekcjonujesz i zestawiasz na wystawach. W Warszawie wśród tych wycinków znalazły się też ulotki Blokady z 11 listopada. Czy możesz powiedzieć coś o tej części Twojej twórczości? Czy śledziłeś to, co działo się w polskich mediach po 11 listopada 2011? Jak się do tego odnosisz?
Wiesz, trudno mnie nazwać ekspertem od polskiej polityki, ale śledziłem wydarzenia w Polsce, od kiedy wiedziałem, że ta wystawa dojdzie do skutku. Oczywiście przez ostatnie lata też byłem w miarę na bieżąco, chociażby z perspektywy gejowskiej. Nie czuję się natomiast uprawniony do ferowania jakichś jednoznacznych wyroków. Oczywiście pokazanie ulotek z Blokady jest jednak opowiedzeniem się po jednej ze stron. Uważam, że to są dobrzy ludzie i to jest ta właściwa strona, którą należy wesprzeć. Chciałbym też wpisać to w nieco szerszy kontekst. Żyjemy w bardzo dziwnych czasach. Wiele rzeczy idzie w dobrym kierunku. Nie sądzę, że wszystko schodzi na psy… ale istnieje w Europie pewna „ciemna strona mocy”, która wszędzie teraz się ujawnia.
Powiedziałeś, że nie chcesz niczego jednoznacznie oceniać, ale masz przecież swoje poglądy. Praca, o której mówiliśmy, jest częścią projektu „Truth study center”[Centrum studiowania prawdy]. Zależy ci na prawdzie. Znajdujesz się w społeczeństwie, które staje się coraz bardziej spolaryzowane, wewnątrz narastających konfliktów. To bardzo trudna sytuacja. Musisz bronić tego, co dla Ciebie ważne, stanąć po stronie tego, w co wierzysz. Jak to robić w tak skrajnych sytuacjach, szanując jednocześnie pluralizm?
Tak. Ten tytuł… no może nie jest ironiczny, ale to jest jednak taka mała intryga. Opowiada bardziej o czymś niemożliwym i o mojej ambicji. No bo jak może istnieć coś takiego jak „Truth study center”? Nie chodzi więc o to, żeby dostarczyć prawdy, ale raczej zestawić ze sobą sprzeczne idee i sposoby myślenia. Nie staram się dawać odpowiedzi. Bardziej staram się uświadomić sobie relatywizm pewnych kwestii, jednocześnie zachowując własne przekonania. Sprawdzam, jak to obok siebie współistnieje.
—
*Wolfgang Tillmans – światowej sławy niemiecki fotograf, mieszka i pracuje w Londynie i Berlinie. W 2000 roku jako pierwszy fotograf i artysta niebrytyjski otrzymał renomowaną nagrodę Turnera londyńskiej galerii Tate Britain. Zachęta Ermutigung, jego pierwsza indywidualna wystawa w Polsce, prezentowana będzie do 29 stycznia.
Wystawa odbywa się w ramach Sezonu Kultury Nadrenii Północnej-Westfalii Tam’Tam 2011/2012, objętego patronatem Krytyki Politycznej.