Program ESK w San Sebastian to manifest różnorodności, której w Polsce obawiamy się jak ognia.
Jeszcze dziesięć lat temu mieszkańcy baskijskiego San Sebastian musieli regularnie zabierać z ulic swoje samochody w obawie przed częstymi zamieszkami i dewastacją. Miesiąc temu patrzyłem, jak policja szuka właścicieli zaparkowanych pod kamienicami au,. żeby poprosić o ich przestawienie. Z okazji przyjęcia tytułu Europejskiej Stolicy Kultury spodziewano się nawet 50 000 ludzi i szkoda by było stracić w tłumie lusterko czy odrapać lakier.
Historia najnowsza Kraju Basków jest bolesna w stopniu, który zawstydza najzagorzalszych wyznawców polskiego mesjanizmu. Burmistrz San Sebastian Eneko Goia, przemawiając na uroczystości otwarcia ESK, zaznaczył, że właśnie mija dwadzieścia lat od śmierci jednego z jego poprzedników, ofiary zamachu, nakreślając tym samym kontekst w jakim Baskowie realizować będą swój program kulturalny na 2016 rok. Chodzi o wysiłek transformacji od społeczności zmagającej się z codziennością przemocy do odpowiedzialnych i zaangażowanych w rozwój mieszkańców i mieszkanek nowoczesnego, różnorodnego miasta. Tak przynajmniej chcieliby widzieć to oficjele.
Ale kontekstów będzie znacznie więcej. Na początku listopada przez miasto przeszła kilkutysięczna manifestacja sprzeciwu po eksmisji popularnego squatu. Oburzenie uczestników ogniskowało się na ESK i przeciwstawieniu kultury ludzi ulicy globalnej kulturze kapitału, której symbolem w ich oczach jest to wydarzenie. Te same hasła można było usłyszeć dwa miesiące później na Tamborradzie, czyli corocznej imprezie na cześć San Sebastian i jego historii. Ponieważ Tamborrada obchodzona jest 20 stycznia czyli na cztery dni przed oficjalną inauguracją ESK, postanowiono połączyć te dwie imprezy.
Gdy po tradycyjnie odegranym i zaśpiewanym przez mieszkańców miasta marszu, wyjątkowo zabrzmiały też pierwsze nuty Ody do Radości, rozległy się gwizdy i buczenie.
Oczywiście nie gwizdali wszyscy, ale było to zbyt głośne, by ktokolwiek mógł udawać, że nie słyszy.
Wszelkie publiczne zgromadzenia w Kraju Basków (a jest ich bardzo dużo) są pretekstem do manifestacji politycznych różnych grup interesów. Największym obecnie ruchem są aktywiści walczący o prawa więźniów skazanych za szeroko pojmowaną przez hiszpańskie prawo działalność terrorystyczną. Zawsze obecne są też hasła niepodległościowe głoszone przez różne stronnictwa. Niepodległościowcy postrzegają ESK jako unijną propagandę i również gwiżdżą, bo perspektywa opuszczenia wspólnoty używana jest jako straszak przez lojalistów, tak jak miało to miejsce w Szkocji i Katalonii. Co więcej każda fiesta (cykliczna, publiczna impreza) jest kwintesencją baskijskiej kultury i obyczajowości, manifestacją jej odmienności i odrębności. Kultura baskijska to kultura tradycyjna, ludowa i powszechna. Jest jednoznaczna z tożsamością tych ludzi. Każda zmiana w programie imprezy to ingerencja w rytuał i jeśli przychodzi z zewnątrz, gwizdy to najdelikatniejsza forma wyrażenia oporu.
Ogromne przedsięwzięcie które ma w nazwie europejskość (jednoznacznie rozumiane jako Unia Europejska), kapitał (angielskie capital czyli stolica, niby tylko gra słów, ale jednak) i kulturę (obcą) będzie siłą rzeczy skupiać na sobie krytykę grup, które walczą o uwagę społeczeństwa.
Zainteresowanie społeczeństwa wędruje też w innym jeszcze kierunku wyznaczanym przez kontekst ekonomiczny, najsilniejszy spośród konkurencyjnych do oficjalnego. Centralnym punktem inauguracji był wspomniany półgodzinny spektakl, show czy też efektowna prezentacja przygotowana na jednym z mostów ze spodziewaną widownią liczoną w dziesiątkach tysięcy.
Faktycznie mieszkańcy miasta przybyli bardzo licznie. Najsilniej na wyobraźnię zainteresowanych oddziałała przypuszczalnie suma, jaką przeznaczono na przedstawienie, 660 tysięcy euro. Im większe były w związku z tym oczekiwania, tym mocniejsze okazało się rozczarowanie. Już następnego dnia do niezadowolenia widzów odniósł się burmistrz, deklarując swoje zrozumienie dla pretensji komentatorów. Inny wysoko postawiony urzędnik wprost przeprosił za niedostateczny poziom spektaklu, za co obraził się reżyser, wytykając mieszkańcom, że z powodu braku sztucznych ogni nie docenili jego wizji . Był to oczywisty przytyk, ale niesie on za sobą ziarno prawdy.
Wielkie widowiska miejskie to zjawisko, z którymi mamy do czynienia również w Polsce. Duże pieniądze zaangażowane w monstrualne sceny, bajeczne oświetlenie i przytłaczające nagłośnienie obliczone na to, że mieszczanie postawią oczy w słup, a włodarze z dumą przyjmować będą gratulacje. Wydaje się, że ta formuła po prostu się już opatrzyła, a mnogość tego typu wydarzeń sprawiła, że publiczność wyrobiła sobie już jakiś gust i nie daje się tak po prostu oszołomić. Z drugiej strony, wywołane tym niezadowolenie łatwo odwraca uwagę od tego, co w istocie wartościowe.
Impreza w San Sebastian zlokalizowana była w bezpośrednim sąsiedztwie nowego dworca autobusowego, na który czekano latami, a został wybudowany specjalnie na okoliczność ESK, oraz wielkiego centrum kultury, które otwarto zaledwie parę miesięcy wcześniej. Chociaż w Kraju Basków minął już czas odmieniana słowa kryzys przez wszelkie przypadki, nikt nie ma złudzeń co do ogromnych kłopotów z gospodarką i zatrudnieniem, z jakimi boryka się ten obszar (nie inaczej niż pozostałe wspólnoty autonomiczne półwyspu).
Ludzie widzą, z jak dużym zaangażowaniem w organizację ESK włączają się władze miasta i regionu. Im bardziej jest to eksponowane, tym więcej osób pyta, dlaczego podobnej uwagi nie poświęcano w swoim czasie upadającym zakładom przemysłowym czy portom.
Infrastruktura przygotowywana dla turystyki nie budzi zaufania. W pobliskim Pasajes, na oczach wielopokoleniowych rodzin rybackich, wyburza się tysiące metrów kwadratowych magazynów, w miejsce których powstać mają przystanie dla rekreacyjnych jachtów i parkingi. ESK, chcąc nie chcąc, wpisuje się takie działania, więc wypadałoby zachować tu daleko posuniętą ostrożność.
Znajomi Baskowie zwracają uwagę, że San Sebastian już posiada zarówno bogatą kulturę, zaspokajającą potrzeby mieszkańców, jak rozwinięty i świetnie działający system turystycznej promocji miasta. Faktycznie, na brak przyjezdnych stolica prowincji Guipuzkoa narzekać nie może. W ubiegłym roku został pobity rekord wszech czasów i chociaż tutejsi przyzwyczajeni są do letniego najazdu turystów, to istnieją obawy, czy nie zostaną przekroczone rozsądne granice.
Współczesna turystyka to przemysł i jako taki obok korzyści przynosi ze sobą również zniszczenia.
Życie Basków toczy się w dużej mierze w restauracjach i barach – tych samych, z których korzystają przyjezdni. W ubiegłym sezonie pojawiły się pierwsze głosy oburzenia związane ze znacznym wzrostem cen w gastronomii. Do tego zapowiedziano już zniesienie dotychczasowych obostrzeń dotyczących godzin funkcjonowania lokali w centralnej części miasta, co jest jednoznaczne z utrudnieniami dla rodowitych mieszkańców i zagrożeniem gentryfikacją. W ubiegłym roku na ich wniosek przeprowadzono dwie duże kampanie: jedną upominającą się o zachowanie ciszy w ciągu nocy i drugą zniechęcającą do oddawania moczu w zaułkach starego miasta (szczególnie to drugie było problemem w skali, którą w Polsce trudno jest nam sobie nawet wyobrazić).
Można się jednak spodziewać, że turyści i tak będą ignorować te zalecenia. Władze miasta i wpływowego Stowarzyszenia Gastronomii i Hotelarstwa nie biorą pod uwagę bolesnych doświadczeń, jakie w tej materii ma Barcelona, gdzie najbardziej reprezentacyjne dzielnice zostały po prostu utracone dla miejscowych.
Większość moich rozmówców nie wierzy również w zbawienny wpływ ESK na zatrudnienie. Zarówno praca przy projektach finansowanych z przyznanych na to funduszy (obsługa imprez masowych) jak i ruch w restauracjach i hotelach mają bezsprzecznie charakter sezonowy i tymczasowy. Z końcem listopada 2016 roku setki kelnerów i pomocników hotelowych trafi z powrotem na bezrobocie, bez żadnych zabezpieczeń na przyszłość.
W ten sposób na karb ESK policzone zostają niemal wszystkie jątrzące daną społeczność problemy. Jest to pożądana reakcja wobec instrumentalizacji pojęcia kultury na rzecz zwiększenia obrotów w turystyce. Trudno powiedzieć, czy takie właśnie jest założenie na poziomie decyzyjnym Komisji Europejskiej. Deklarowanym przez nią czynnikiem, który decyduje o wyborze miasta, jest jego zapotrzebowanie na impuls społeczno-ekonomiczny, który będzie promieniował na cały region.
Odpowiedzialne za organizację samorządy skupiają się na korzyściach budżetowych, bo do tego przyzwyczaiło je funkcjonowanie w gospodarce wolnorynkowej. Twórcza reakcja społeczna ma zostać sprowokowana przez aktywistów i artystów, więc niemal siłą rzeczy bazować będzie na oburzeniu.
Dla lokalnych polityków jest to zatem przedsięwzięcie bardzo ryzykowne, dlatego kuszeni są pokaźną dotacją. Ponadto swoje, wyraźnie określone interesy, mają też funkcjonariusze Unii Europejskiej. Wydaje się, że w San Sebastian też tak to działa. Chociaż promowaną przez władze myślą przewodnią obchodów będzie tam pokój i koegzystencja, czyli tematy stosunkowo bezpieczne, to Martine Reicherts, dyrektorka generalna komisji europejskiej ds. edukacji i kultury, z rąk której burmistrz przyjął nominację, w swoim przemówieniu nacisk położyła na kwestię uchodźców z Bliskiego Wschodu, zagadnienie trudne i drażliwe. Dzięki temu, powołani przez miasto kuratorzy obchodów mogą być bardziej śmiali w formułowaniu projektów. W deklaracji programowej San Sebastian znajdujemy więc cel określony jako nauka współistnienia w ramach jednego miasta: „hałaśliwego sąsiada, miejskiego rowerzysty, mormonów, katolików, ewangelików, scjentologów, agnostyków, ateistów, Świadków Jehowy i turystów. Ludzi z ideologią, wyznaniem, pochodzeniem etnicznym, poczuciem smaku, humoru, statusem społecznym lub zapleczem kulturowym, które różni się od twojego. Z właścicielami psa, kota, konia lub innych zwierząt. Z ludźmi z Argentyny, Kolumbii, Ekwadoru, Ukrainy, Algierii, Senegalu, Chin, Maroka, Syrii, Iraku, Rumunii czy jakiejkolwiek innej wspólnoty zagranicznej. Z sąsiadem studiującym grę na skrzypcach, fortepianie, trąbce, perkusji czy stepowanie. Ze sprawcami i ofiarami. Z lewicowcami, anarchistami, separatystami, nacjonalistami, socjalistami, feministami, obrońcami praw zwierząt, kapitalistami lub zwolennikami jakiegokolwiek innego -izmu”.
Wygląda to trochę jak liberalny manifest, ale najważniejsze, że pozwala się wybrzmieć słowom i pojęciom, których obecność we współczesnym dyskursie politycznym jest standardem, chociaż w Polsce wciąż unika się ich jak ognia. Co więcej, każde z nich znajdzie odzwierciedlenie we wpisanych w program wydarzeniach.
Faktem jest, że duże, równościowe kampanie społeczne towarzyszą mieszkańcom San Sebastian już od paru lat: na wszystkich autobusach i witrynach miejskich instytucji znajdują się oznaczenia kampanii przeciwko przemocy wobec kobiet (charakterystyczne, fioletowe kółko), w jednym z banków moja córka dostała kolorowankę z rysunkami zachęcającymi do przyznawania praw adopcyjnych parom homoseksualnym, synowie znajomego wracali z przedszkola z pomalowanymi paznokciami po zajęciach promujących równość płci. Niemniej jednak działania te wpisane zostaną również w tegoroczne obchody stolicy kultury.
W programie Wrocławia znalazłem tylko jedno takie wydarzenie, Głos wykluczonych, „którego ideą jest łączenie grup wykluczonych społecznie z artystami profesjonalnymi i tworzenie wspólnych spektakli teatralno-muzycznych.” Do każdego z nich zaproszona jest inna grupa wykluczona społecznie – mieszkańcy domów spokojnej starości, więźniowie, chorzy psychicznie, sieroty, mniejszości narodowe. Ponadto, z osobami wykluczonymi pracują i występują artyści profesjonalni, gwiazdy świata opery. „Osoby wykluczone” to bardzo zachowawczy już i przebrzmiały kwantyfikator. Pozostaje mieć nadzieję, że swoją szansę w tej materii wykorzystają sami obywatele Wrocławia, mający do dyspozycji 132 mikrogranty na autorskie akcje. Zobaczymy. Na podobne dofinansowania własnych projektów mogą liczyć mieszkańcy San Sebastian.
W czasie burzliwym politycznie świadomość lokalnych społeczności jest na tyle rozbudzona, że z łatwością odnajdują one ukryte znaczenia i przewidują konsekwencje dużych publicznych inicjatyw. Pozwala to zakreślić znacznie szersze od domyślnych konteksty i faktycznie na takich imprezach skorzystać. W przypadku gdy ta świadomość stanie się nadwrażliwa (na skutek działania antysystemowego „eurosceptycyzmu” na przykład) istnieje jednak ryzyko, zbyt pochopnego odrzucenia inicjatyw słusznych i pożądanych.
Projekt może też nie trafić na podatny grunt, gdy społeczności lokalne nie istnieją, a uwagę publiczności od lat pochłaniają oklepane spory służące jedynie schlebianiu postawom zachowawczym. Korzyści czerpią tu dobrze znani, ciągle ci sami gracze, tak z poziomu samorządowego jak i centralnego.
W San Sebastian w trakcie przygotowań do inauguracji zmieniły się władze – pierwszy odpowiedzialny za obchody burmistrz pochodził z lewicowej EH Bildu, zaś obecny to członek konserwatywnej PNV. Zachowano jednak ukierunkowanie na zmianę i rozwój. Z przemówień oficjeli na gali inauguracji we Wrocławiu i listu od prezydenta Dudy dowiadujemy się, że będziemy się chwalić naszą tradycją i prezentować dorobek z „pogranicza kultur wielu krajów i wielu dziedzin kultury”. Tylko czemu to ma służyć i czym to się różni od tego, co robimy na co dzień? Nie dostrzegam tu żadnego pozytywnego postulatu i to jest właśnie kwestia, w której polska Stolica Kultury mogłaby nauczyć się czegoś od mieszkańców i mieszkanek dalekiego San Sebastian.
***
Jakub Szafrański – fotograf, dziennikarz, członek zespołu Krytyki Politycznej.
**Dziennik Opinii nr 80/2016 (1230)