Kultura

Nie wystarczy być girlboss, żeby się wyzwolić

Jednym z wyznaczników girlboss feminizmu jest ślepy, wręcz maniakalny optymizm. Girlboss musi być perfekcyjną prezeską korporacji, jednak żeby jej mit był w stanie się utrzymać, jej obserwatorki i fanki powinny jednocześnie czuć, że mogą się z nią utożsamić – dlatego też girlboss to tylko trochę bogatsza dziewczyna z sąsiedztwa.

Kiedy 12 stycznia 2021 roku anonimowa użytkowniczka Tumblra o nicku @missnumber1111 zamieściła na swoim blogu krótki, prześmiewczy post o treści „today’s agenda: gaslight gatekeep and most importantly girlboss” (ang. zadanie na dziś: gaslightuj, gatekeepuj i co najważniejsze bądź girlboss), na pewno nie sądziła, że właśnie przyczyniła się do powstania nowego kulturowego fenomenu.

Jak pisze Alex Abad-Santos w tekście dla Vox, krótki wpis @missnumber1111 szybko stał się viralem na Tumblerze i Twitterze, a użytkowniczki internetu zaczęły go reprodukować, kreatywnie dostosowując do nowych kontekstów. Obecnie hasło to w przestrzeni internetowej niesie za sobą konkretny wydźwięk (kobiecy gniew, pragnienie zemsty, niechęć do mężczyzn) i jest kojarzone z określoną grupą odbiorców: młodych, zmęczonych patriarchatem kobiet, które ze względu na doświadczaną przemoc i dyskryminację płciową całkowicie (przynajmniej na poziomie deklaracji) separują się od mężczyzn, swoich ciemiężycieli. Skąd jednak wziął się sam mem i dlaczego został przechwycony przez młode mizoandryczki pokolenia Z?

Narodziny girlboss

Ruch girlboss, „dziewczyn na stanowisku szefa”, stworzony został przez kobiety u władzy, które z quasi-feministyczną narracją na ustach sprzedawały swoim słuchaczkom fantazję o emancypacji. To, że kobieta stoi na czele wielomilionowej korporacji, miało świadczyć o spełnieniu postulatów, o które walczyły i umierały feministyczne działaczki – wyzwolenia kobiet spod władzy patriarchatu.

Feminizm wcielony, nie teoretyczny

Jak głosiły girlboss, swoją działalnością i samą obecnością w zdominowanym przez mężczyzn biznesie odbierały im władzę, sprawiedliwie przerzucając ją na te najbardziej „wyemancypowane” – same siebie. Jednocześnie wmawiały innym kobietom, że razem z sukcesem pojedynczych girlboss również ich pozycja w świecie uległa zmianie, co ostatecznie skomercjalizowało feminizm, czyniąc z niego liberalną, kapitalistyczną matrycę, a nie realnie istniejący ruch na rzecz wyzwolenia kobiet.

Sam termin został ukuty przez Sophię Amoruso, byłą CEO koncernu Nasty Gal, w jej autobiografii #Girlboss z 2014 roku. Jego autorka jest jedną z najbardziej prominentnych twarzy feminizmu „silnych kobiet”, obok Sheryl Sandberg, byłej COO Facebooka i twórczyni innej głośnej autobiografii, Lean In, a także Rachel Hollis, uważanej za królową selfcare – dbania o samą siebie. Każda z nich uwłaszczyła się na feminizmie, wykorzystując jego język do budowania własnej marki i prestiżu.

Jak Finn Mackay argumentuje w swojej książce Female Masculinities and the Gender Wars: The Politics of Sex, jako społeczeństwo musimy mieć naprawdę niskie mniemanie o kobietach, skoro każda, która osiągnęła sukces w ramach kapitalizmu, musi w swojej retoryce odwoływać się do feminizmu, a nie na przykład do własnych doświadczeń czy zdolności. Język feministyczny nie służy więc do opisu odczuwanej przez kobiety opresji, ale jest wykorzystywany jedynie jako zgrabne, marketingowe pojęcie. W takiej optyce nie ma mowy o kobiecej solidarności i rzeczywistej walce o wyzwolenie tych najbardziej dotkniętych przez panujące stosunki władzy – chodzi jedynie o indywidualistyczny sukces w ramach kapitalizmu. System uformowany na nierównościach wciąż pozostaje ten sam, zmianie ulega jedynie płeć osoby na szczycie hierarchii społecznej.

Jednym z wyznaczników „girlboss feminizmu” jest ślepy, wręcz maniakalny optymizm i (jak się okazało później) udawana autentyczność przewodniczek ruchu. Girlboss musi być perfekcyjną, zdecydowaną i zasadniczą prezeską korporacji, ale jednocześnie, żeby jej mit był w stanie się utrzymać, jej obserwatorki i fanki powinny czuć, że mogą się z nią utożsamić – dlatego też girlboss to tylko trochę bogatsza dziewczyna z sąsiedztwa.

Jednak kiedy kolejne skandale pracownicze, wybuchające wokół autorek, które ukuły pojęcie girlboss, wychodzą na wierzch, trudno jest im zachować twarz. Jak mówiła Audre Lorde w swoim przemówieniu Narzędzia pana nigdy nie rozmontują pańskiego domu, żeby rzeczywiście zawalczyć o zmianę stosunków władzy, należy całkowicie odrzucić dominujące ideologie i zaprzestać działania w ramach kapitalistycznego systemu i na kapitalistycznych zasadach.

Najpierw jednak pojawia się poczucie zdrady, z którego według Alexa Abad-Santosa narodziła się nowa figura postgirlboss: zmęczona życiem i dyskryminacją, nowoczesna mizoandryczka.

To naprawdę super, że Julia Wieniawa jest feministką

Umarła girlboss, niech żyje girlboss!

Internetowy, feministyczny humor staje się jedną z najbardziej popularnych form wyrazu dla młodych (głównie) feministek, które za pomocą ironii i żartu dekonstruują istniejące w kulturze uprzedzenia ze względu na płeć. Internetowy dyskurs feministyczny w swojej „walce” na słowa z patriarchatem wykorzystuje strategie, które pierwotnie wywodzą się z mizoginistycznych przestrzeni męskich, szczególnie incelowskiej manosfery. Pod hasztagiem #femcel znajdziemy więc kobiece „incelki”, które wyrażają swój całkowicie uzasadniony „kobiecy gniew”, wywołany sytuacją kobiet w systemie, w którym przemoc ze względu na płeć jest tak znormalizowana.

Internetowe mizoandryczki wspomagają się w wyrażaniu kobiecego gniewu odniesieniami do bohaterek popkultury, które z różnych względów są uznawane za pierwotne girlboss, stojące w opozycji do prezesek w stylu Amoruso czy Sandberg.

Mizoandryczna girlboss nie jest kobietą u władzy (aczkolwiek może nią być, bo chociażby Miranda Priestly grana przez Meryl Streep w Diabeł ubiera się u Prady również jest jednym z takich popkulturowych odniesień), ale kobietą, która wściekła na doświadczaną przemoc ze strony mężczyzn, bierze sprawy w swoje ręce i mści się za wyrządzone krzywdy.

Czas zjeść bogaczki? Na pewno przestać je podziwiać. Nawet ciebie, Taylor

W zgodzie z hasłem @missnumber1111 „gaslight, gatekeep, girlboss” strategiami, które mizoandryczka do tego wykorzystuje, są różnego rodzaju techniki, których miała nauczyć się od prawdziwych kobiet u władzy. W bezpośredni sposób odnosi się to do systemowego wyzysku pracownic oraz fanek, którego w swojej retoryce i pracy dopuszczały się girlboss.

Feministyczne memy w ironiczny sposób odnoszą się do tych praktyk i wykorzystują je we własnej agendzie nakierowanej przeciwko mężczyznom. W takim rozumieniu gaslighting, bardzo zmedykalizowane pojęcie nazywające sytuację, w której ofiara przestaje powoli wierzyć we własny zdrowy rozsądek, staje się narzędziem w kontakcie z mężczyznami. Z kolei „gatekeeping” jest nawiązaniem do historycznego wykluczania kobiet z pełnienia większości funkcji oraz systemowej mizoginii, która sprawia, że problemy i postulaty kobiet są zbywane i uznawane za nieważne. Internetowe mizoandryczki uznają, że teraz taką strategię powinno wymierzyć się w mężczyzn.

W feministycznych memach można zobaczyć więc takie postaci jak Amy Dunne, bohaterka Zaginionej dziewczyny, Dani z Midsommar. W biały dzień czy bohaterki Przerwanej lekcji muzyki. Łatwo odnaleźć wspólny punkt odniesienia dla wszystkich tych reprezentacji: to białe, uprzywilejowane kobiety, które ze względu na swoją społeczną pozycję są w stanie w pełni poświęcić się byciu najlepszą wersją siebie, która z jakichś względów polega na wyrażeniu gniewu odczuwanego przez samo funkcjonowanie w świecie jako kobieta.

Jak rozpoznać mobbera – poradnik w 7 punktach

czytaj także

Wykorzystując do analizy koncepcję „dysocjacyjnego feminizmu” Emmeline Cline, która została sformułowana na przykładzie tytułowej bohaterki serialu Fleabag, możemy zaobserwować, że na naszych oczach tworzy się nowa odmiana liberalnego, białego feminizmu. Jego przedstawicielki, młode i uprzywilejowane kobiety, za pomocą ironii i żartu sytuują się poza własnym doświadczeniem, obracając odczuwane przez siebie smutek, gniew i żal w spreparowany, łatwy do społecznej akceptacji produkt.

Ta pozornie rewolucyjna strategia służy jedynie przetrwaniu, a nie rzeczywistej emancypacji kogokolwiek, szczególnie biorąc pod uwagę wszystkie te kobiety, których doświadczenie wykracza poza to promowane w kulturze internetowej mizoandrii, np. niesfeminizowane lesbijki czy kobiety kolorowe. Cytując Cline, „rezygnacja z postępu to najczystsze uosobienie białego feminizmu, ponieważ promuje nihilizm, który jest w najlepszym razie bezproduktywny, a w ostateczności po prostu niebezpieczny”.

Czy w takim razie w internetowym uwielbieniu do girlboss nie zatoczyłyśmy koła?

Nowa dziewczyna Bonda będzie feministką? Zadba o to Phoebe Waller-Bridge

czytaj także

Nowa girlboss to stara girlboss?

Post Missnumber1111, który zapoczątkował nową erę girlboss, wpisał się w dominujące obecnie w nowych mediach społecznościowych (Instagram, TikTok) uwielbienie dla różnego typu estetyk, które służą jako środek (ale również cel) do wyrażenia własnej osobowości. Filozoficzne pojęcie estetyki oderwało się od swojego pierwotnego znaczenia, dając wyraz nowym quasi-subkulturom przy jednoczesnym braku kontynuacji dla ich kolektywnego charakteru. Internetowe estetyki nie wymagają posiadania rzeczywistej społeczności, zgromadzonej wokół konkretnych zasad, ale służą jako środek do kreowania swojej internetowej persony, o czym pisała Barbara Szablisty w To nie było bardzo coquette z Twojej strony: estetyka w dobie internetu. Po raz kolejny dochodzi do kapitalistycznego zawłaszczenia i wypaczenia kolektywizmu na rzecz skrajnej indywidualizacji pragnienia.

Jednak z jakiegoś powodu młode kobiety decydują się każdego dnia umieszczać kolejne filmiki na temat swoich doświadczeń pod hasztagiem #fleabagera. Każda z nich w skrajnie zindywidualizowany sposób przywołuje kolejne elementy estetycznej układanki, obierając role i dopasowując się do nich, nie dostrzegając, że tak naprawdę nie ma w ich doświadczeniu nic nadzwyczajnego. Kapitalizm narzuca na nie skrajny indywidualizm i odrywa od rzeczywiście produktywnej analizy klasowej opresji, sprzedając im w zamian kolejne tożsamości, które pozornie mają im pomóc odnaleźć się w kapitalistycznej dystopii, ale tak naprawdę jedynie jeszcze bardziej je alienują.

Jednocześnie ta tożsamość jest tak nieodłączna, że trudno sobie w ogóle wyobrazić funkcjonowanie poza tym obiegiem bez ciągłego „narażania się” na zinternalizowaną perspektywę konsumenta. W końcu słowami Reyne Fisher-Quann (autorki bloga Internet princess): „kim bym była, jeżeli przestałabym wiecznie konsumować kontent? Co by ze mnie zostało?”.

Wystawiając się więc na treści spod hasztagu #gaslight #gatekeep #girlboss i udostępniając kolejne memy, internetowe mizoandryczki podobnie jak Fleabag odrywają się od przekazywanych przez siebie treści, co prowadzi do zacierania granicy pomiędzy tym, co jest na serio, a tym, co jest żartem. Możliwość usytuowania się poza jest zawsze motywowana klasowym pochodzeniem, bo żeby rzeczywiście móc dysocjować od materialnej rzeczywistości, muszą zostać spełnione konkretne warunki egzystencji.

Nie twierdzę, że to, co spotkało przywoływane przeze mnie bohaterki, było nieistotne albo, co gorsza, usprawiedliwione, ale jednocześnie trudno jest mi z nimi całkowicie empatyzować. Amy Dunne w swoim słynnym monologu fajnej laski krzyczy o tym, że jako kobieta „zawsze musi dostosowywać się do mężczyzny, aż wreszcie nic z niej samej nie zostaje”. Jest to straszne i prawdziwe, ale jednocześnie krzyczy tak kobieta, która ma wszystko, jest bogata i może pozwolić sobie nawet na upozorowanie własnej śmierci, żeby wyzwolić się spod wpływu męża. Ile z nas ma taką możliwość?

Podobnie bezimienna narratorka innej kultowej pozycji internetowych girlbossek, Mojego roku relaksu i odpoczynku Ottessy Moshfegh, która śpi cały rok, żeby wreszcie przetrawić żałobę po zmarłych rodzicach. Ile z nas, które również odczuwają stratę, może sobie na to pozwolić? Jako kobieta nieuprzywilejowana musisz spychać swój smutek głęboko w siebie, bo twoja praca i dom nie zostaną same obsłużone. Musisz w samotności i smutku znosić to, co odczuwasz, a kapitalizm jedynie jeszcze bardziej pogłębia twoją depresję.

Bohaterki mogą sobie pozwolić na dosłowne oderwanie się od swojego życia ze względu na swoje klasowe usytuowanie, którego trudno nie zauważyć. Dla większości kobiet niemożliwym jest jednak dosłowne „wypisanie się” z życia. Kiedy jest się kobietą z klasy robotniczej i trzeba każdego dnia walczyć o przetrwanie w kapitalistycznej dystopii, trudno jest kontemplować swój smutek i zajmować się jego upiększaniem ku chwale Sztuki. Trudno jest się nazywać sadgirl, nie wpisując się w przyjęte kanony białej, heteroseksualnej kobiety z klasy wyższej.

Natalia Rojek w swojej krytyce fenomenu smutnej dziewczyny Smutne dziewczyny wszystkich krajów, łączcie się pisała: „Próba uczynienia ze smutku i choroby czegoś pięknego, szlachetnego czy wręcz rewolucyjnego jest niebezpieczna i służy jedynie usprawiedliwieniu zastanego porządku rzeczy”. Klasy średnia i niższa po raz kolejny dostają przetworzony przez kapitalizm, gotowy do konsumpcji produkt, który pozornie ma zapewnić jej swoiste katharsis i służyć pomocą w przepracowaniu własnego smutku, ale tak naprawdę jedynie ją coraz bardziej alienuje.

Terapia dla wszystkich [„Mój rok relaksu i odpoczynku” w warszawskim Dramatycznym]

Z tego względu, z ogromnej popularności reprezentacji girlboss można wyciągnąć prosty wniosek: feminizm w swojej najpopularniejszej odsłonie, czyli feminizm liberalny, wymaga od swoich konsumentek ciągłej identyfikacji z kimś, kto stoi wyżej od nich samych w hierarchii społecznej. Tak było, kiedy nieironicznie Sophia Amoruso nazywała się girlboss, i tak samo jest, kiedy internetowe ironistki postują kolejny raz o swoim odczuwanym kobiecym smutku.

Liberalnofeministyczne narracje wykorzystują słusznie odczuwane przez kobiety emocje: gniew, zmęczenie, wypalenie czy złość, które wynikają z funkcjonowania w obecnym antykobiecym systemie, żeby sprzedać im kolejny gotowy produkt. Nieważne, czy jest nim T-shirt z chwytliwym hasłem „Wszyscy powinniśmy być feministkami!”, czy reprodukowany fragment monologu Amy Dunne deklamowany przez Rosamund Pike w Zaginionej dziewczynie. Doświadczenia wynikające z funkcjonowania w świecie jako kobieta zostają przechwycone przez system i wymagają od kobiet identyfikacji z podmiotem liberalnego feminizmu. Inna narracja nie zostanie „sprzedana” na masową skalę, a najpopularniejsza opowieść o ruchu feministycznym będzie zawsze narracją na temat jego liberalnego nurtu, czyli tego, który w żaden sposób nie staje się zagrożeniem dla status quo.

Słuchaj podcastu:

Jako kobieta całkowicie rozumiem gniew, który bije z memów, tiktoków i wszystkich innych treści tworzonych w imię girlbossingu, ponieważ często sama również go odczuwam. Problem pojawia się jednak wtedy, kiedy pozostaje się jedynie na poziomie słusznego gniewu i nurzania się we własnym smutku. Jeżeli rzeczywiście chcemy kobiecego wyzwolenia, musimy przestać wypatrywać emancypacji w wyidealizowanych, skrojonych na kapitalistyczną modłę produktach. „Kobiecy gniew” nie może stać się naszym horyzontem, ale może być środkiem do celu.

Warto jednak przebić się poza afektywne współodczuwanie z kolejną internetową girlbosską i zastanowić się nad tym, dlaczego w ogóle ten gniew lub smutek się odczuwa. Zacząć krzyczeć, ale nie w kolejnej internetowej niszy, lecz działać w materialnej rzeczywistości, znaleźć dla siebie przestrzeń do wspólnej, kobiecej współpracy na rzecz wyzwolenia i tworzyć nowy ruch młodych działaczek, które nie boją się wychodzić naprzeciw mizoginii. Mizoandryczny język może być do tego użyteczny, ale nie można się tylko zatrzymać na poziomie pustych deklaracji. Nie wystarczy być girlboss, żeby się wyzwolić.

**

Klara Mendrek – studentka polonistyki w ramach Kolegium MISH UW, wiceprezeska SKN Literatury Kobiet UW.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij