Trwający blisko osiem godzin dokument „Get Back” Petera Jacksona to dzieło bezkompromisowe i do niedawna jeszcze całkowicie nie do pomyślenia. Reality show z przeszłości The Beatles przedstawia nową wersję utartych klisz.
Obiegowa wersja historii rozpadu grupy wszech czasów brzmi mniej więcej tak.
Jest styczeń AD 1969. The Beatles są w stanie agonalnym. Po sześciu latach od wybuchu beatlemanii i dwa lata po premierze Sierżanta, najlepszego albumu wszech czasów, w grupie panuje przygnębienie. Po części z powodu tragicznej śmierci menadżera Briana Epsteina, który był spoiwem zespołu i dopóki nie przedawkował leków w sierpniu 1967 roku, nadawał kierunek jego działaniom.
Jednak główna przyczyna upadku wygląda zupełnie inaczej. Ma 157 centymetrów wzrostu, gęste czarne włosy i tylko jedno zadanie do wykonania. Omamić Johna Lennona, zdobyć jego względy i zniszczyć The Beatles.
Japońskiej artystce Yoko Ono, której silenie się na awangardę jest tylko próbą zamaskowania własnego beztalencia, w końcu się to udaje. Tak długo przesiaduje w studiu przy boku Lennona i zatruwa powietrze, że kapela w końcu nie wytrzymuje i pomimo że jest już o krok od nagrania kolejnych dziesiątków fantastycznych przebojów, rozpada się.
Yoko Ono staje się wrogiem publicznym numer jeden fanów The Beatles i jest to łatka, która przylgnie do niej na resztę życia.
Wersja druga
W rzeczywistości wydarzenia mogły mieć jednak mniej więcej taki przebieg.
Jest styczeń AD 1969. Beatlesi trochę się nudzą. Po sześciu latach od początku beatlemanii i trzy lata od wydania Revolver w grupie czuć frustrację. Zespół bez menadżera nie bardzo wie, dokąd zmierza, bez sensu szasta pieniędzmi, a po wizycie w Indiach i nagranym na bogato podwójnym wielogatunkowym albumie na próżno duma, co dalej.
George Harrison ewidentnie zaczyna tracić zainteresowanie i najchętniej przeprowadziłby się na stałe do Indii. Ringo Starr zaczyna puszczać coraz śmielej oko do sztuki filmowej. John Lennon eksperymentuje ze sztuką awangardową (i heroiną). Paul McCartney jako jedyny choćby sprawia wrażenie, że interesują go jeszcze Beatlesi. Wektory w zespole zaczynają się rozjeżdżać. Ale jedną rzecz wszyscy mają wspólną: wolą spędzać czas ze swoimi kobietami.
McCartney już od dwóch lat jest z Lindą Eastman, nowojorską fotografką, miłością jego życia. W marcu tego samego roku żeni się z nią, osiem dni przed ślubem Lennona z Yoko Ono na Gibraltarze. Harrison jest żonaty od trzech lat, Ringo – od czterech. Wszyscy mają trzydziestkę na karku i widzą coraz mniejszy sens w zajmowaniu się czymś tak infantylnym jak bycie w kapeli z kumplami ze szkolnych lat.
Owa czwórka, która w ciągu ostatniej dekady praktycznie nie opuszczała siebie na krok, w końcu się przemaga i nagrywa dwie ostatnie płyty. Po czym rozpada się. Wszyscy czują ulgę.
czytaj także
Yoko siedzi na wzmacniaczach, czyli wersja trzecia
Trzecią wersję zdarzeń przedstawia Peter Jackson w trwającym 468 minut trzyczęściowym serialu dokumentalnym na Disney+. Dokument Get Back zawiera setki zdarzeń i szczegółów, od których fanom Beatlesów zakręci się w głowie, i dziesiątki momentów, które całkowicie zmieniają powszechnie znaną historię kapeli.
Jest tu jedna kluczowa scena: do studia przychodzi Heather, czyli sześcioletnia córka przyszłej żony McCartneya, Lindy. Trochę się oczywiście wstydzi. Pozostałych Beatlesów poznała już wcześniej, jednak studio pełne techników, ludzi z obsługi i muzyków onieśmiela ją. Rozumie, że ci dorośli panowie robią tutaj coś ważnego i nie powinna się naprzykrzać.
I wtedy za mikrofon chwyta Yoko Ono, która swoim charakterystycznymi pojękiwaniami dorzuca trzy grosze do jammującego zespołu. W małej Heather coś pęka. Przez moment przygląda się jej zaskoczona, po czym zaczyna jej świtać, że mikrofon to nie jest jakiś zakazany owoc albo święty artefakt, przeznaczony tylko dla mężczyzn. Każdy, nawet mała dziewczynka, może po niego sięgnąć. I to właśnie Heather robi. Ładuje się na Lennona, dziecięcymi dłońmi przejmuje mikrofon i zaczyna kwilić dokładnie tak, jak to robiła zasłyszana przez nią przed chwilą Yoko.
Trudno o lepszy metaforyczny dowód na to, ile drzwi Yoko otworzyła dla wszystkich kobiet.
Mówią one o tym od dawna. Kim Gordon uznała debiutancką płytę Yoko Ono z 1970 roku za jedno z najbardziej radykalnych nagrań w dziejach. Piosenkarka Anohni, ikona feministycznego punku Kathleen Hanna czy kanadyjska artystka, performerka i piosenkarka Peaches również podkreślają głęboki wpływ, jaki wywarła na nie Ono.
Im Yoko Ono jest starsza, tym więcej muzyczek i muzyków mówi o tym, jak jest to ważna postać, ukazują się kolejne poświęcane jej artykuły, nagrywane są kompilacje na jej cześć. Najnowszy tribute album to złożona z czternastu kompozycji płyta Ocean Child: Songs of Yoko Ono, której premierę zaplanowano na pierwszy lutego. Własne wersje kompozycji Ono nagrały na nią między innymi Sharon Van Etten, Japanese Breakfast, Amber Coffman czy Sudan Archives, czyli najgorętsze postacie współczesnej sceny indie. Muzyczki, artystki i twórczynie poszukujące własnego głosu nie mają wątpliwości co do ogromnej roli Yoko Ono.
Konserwatywni fani Beatlesów, którzy do dziś uważają, że świat muzyczny zatrzymał się w 1970 roku, najprawdopodobniej nadal będą podważać jej zasługi. Jednak po obejrzeniu Get Back nawet najbardziej zaciekli beatlemaniacy nie będą już mogli dalej twierdzić, że kapela rozpadła się przez Yoko Ono.
Zresztą wyjaśnia to sam McCartney w doskonale paradoksalnej scenie. Kiedy na końcu pierwszej części w obecności Lennona rozmawia z pozostałymi członkami o wpływie Yoko Ono na funkcjonowanie grupy, z rozbawieniem stwierdza, że „jeszcze za pięćdziesiąt lat niektórzy fani będą uważać, że rozpadliśmy się dlatego, że Yoko siedziała tu z nami na wzmacniaczach”. I po raz kolejny powtarza, że związek Lennona i Yoko Ono nie ma nic wspólnego z Beatlesami.
Jam sessions w studiu
Atmosfera podczas nagrywania albumu Let It Be, którą bardzo klaustrofobicznie oddał film pod tym samym tytułem z 1970 roku, również nie jest wcale taka mroczna. Zaś sama Yoko Ono w wersji poszerzonej filmu (oryginał dokumentu zmontowany z tych samych ujęć ma zaledwie 81 minut) objawia się jako znacznie bardziej organiczna część studia. Śmieje się, tańczy walca z Johnem w przyciemnionej sali, w wolnych chwilach kaligrafuje japońskie znaki w notesie, rozmawia z Lindą, a zawsze, kiedy bierze się za mikrofon, McCartney z nieskrywaną radością zaczyna śpiewać razem z nią.
A to, że siedzi u boku Lennona praktycznie non stop? W czasie, kiedy kręcono dokument, Yoko Ono była jakieś pięć tygodni po poronieniu, a Lennon, który, nawiasem mówiąc, spał przy niej na sali szpitalnej na podłodze, bo trzeba było zwolnić łóżko, wziął ją zwyczajnie między swoich kumpli. Zresztą w studiu pojawiają się wszystkie dziewczyny czy żony członków The Beatles, które oglądają również finałowy koncert na dachu.
Jeżeli obecność Yoko w studiu w jakikolwiek sposób wpłynęła na ostateczny kształt albumu Let It Be, to jedynie w pozytywnym sensie. Negatywną atmosferę, przypisywaną jej przez cały ten czas przez media i fanów, wnosił raczej zrezygnowany Harrison. To właśnie po jego infantylnym opuszczeniu studia i grupy (po którym pozostali członkowie chodzili do niego do domu, żeby go udobruchać) nastroje zdecydowanie się poprawiają. Lennon, McCartney, Ringo Starr i Yoko Ono na spokojnie odpalają awangardową jam session, podczas której McCartney rzeźbi na basie, a Ringo wybija Motorik niczym psychodeliczni krautrockowi perkusiści z kontynentalnej Europy kilka lat później.
Te najbardziej magiczne momenty muzyczne w Get Back pojawiają się wtedy, kiedy do instrumentów nie zasiadają wszyscy czterej członkowie kapeli jednocześnie, tylko albo kiedy ktoś odchodzi, albo kiedy dołącza do nich gościnnie ktoś nowy, choćby klawiszowiec Billy Preston.
W studiu z The Beatles
Jednak Peter Jackson nie proponuje widzom analizy psychologicznej członków zespołu czy kinematograficznej dekonstrukcji jednej z najsłynniejszych historii w muzyce pop. Jego skupiony montaż i ultra skrupulatnie zebrane materiały pokazują poszczególnych członków grupy w wirze codzienności.
Drugą część serialu oglądałem po trzeciej dawce szczepienia, więc kiedy po seansie na chwilę przysnąłem, śniło mi się, że ja też jestem tam z nimi w studiu: każde zmęczone odkaszlnięcie Ringo, przesadzony żart Lennona czy próby McCartneya, by ogarnąć jakoś zmęczoną kapelę, wciągają widza lepiej niż wszystkie reality shows dostępne obecnie na Netfliksie. Śledząc je, widz przeżywa jednocześnie to, przed czym chronią go dziś sztaby ludzi stojących za współczesnymi programami telewizyjnymi: nudę. Bo owszem, trudno się trochę nie znudzić, słysząc piętnastą wersję Get Back. Również słuchanie zespołu łowiącego ze swego bezbrzeżnego oceanu coverów stare rockandrolle po pewnej chwili staje się nużące. A oglądanie skwaszonej miny Harrisona to już szczyt nudy.
I właśnie to jest to, co w Get Back jest najciekawsze. Jasne, genialny McCartney, który potrafi wyczarować idealną melodię z powietrza, to fascynujący widok. Po obejrzeniu filmu raczej nie ma już wątpliwości co do tego, który z beatlesów był najbardziej utalentowany.
Nerwowe przygotowania do ostatniego koncertu zespołu na dachu studia są dla widza ekscytujące, choć przecież wiadomo, że wszystko skończy się dobrze. Jednak najciekawsze pozostają tutaj wszystkie te momenty gdzieś pomiędzy, kiedy strumień pomysłów nagle zamiera, herbata leje się hektolitrami, wypalane są dziesiątki papierosów, kiedy członkowie zespołu rozmawiają o tym, co oglądali wczoraj w telewizji, jakie sobie kupili buty, wspominają Indie, Hamburg i wszystkie te miejsca, gdzie przebywali wspólnie w ciągu ostatniej dekady. To właśnie wtedy widz uświadamia sobie, że sztuka nie powstaje w momencie olśnienia, ale raczej w jałowych chwilach nudy i stereotypu.
Jackson pozostaje tutaj bezkompromisowy, ma zaufanie do publiczności, nie serwuje jej tylko miłych, lekkostrawnych obrazków. To nie do pomyślenia, by podobny film powstał o jakimkolwiek innym zespole z tamtego okresu. Rolling Stones, o których rywalizacji z The Beatles mówi się od zawsze, opierali się na klasycznym rockowym micie. Mick Jagger lubił stylizować się na półboga i nie był chętny, aby kamery nagrywały go w zbyt zwyczajnych i na pozór pozbawionych treści scenach. Podobnego filmu nie można byłoby nakręcić również o Pink Floyd, którzy najchętniej pozowali przed kamerą w ruinach spalonych Pompejów.
Jednak Beatlesi byli inni. Wymyślili swoją własną koncepcję rockowej kapeli, którą u schyłku kariery postanowili zburzyć. Get Back po raz pierwszy pokazuje nam, że temu burzeniu nie towarzyszył mrok, beznadzieja i frustracja, tylko zmęczenie ze szczyptą uszczypliwości i poczuciem, że pewnych rzeczy nie da się powtórnie przeżyć.
**
Autor jest publicystą muzycznym. Tekst ukazał się na portalu siostrzanego dziennika Alarm. Przełożyła Dorota Blabolil-Obrębska.