Muzyka

Brylewski walczył o coś wzniosłego, ale nie chciał odcinać od tego kuponów

3 czerwca zmarł Robert Brylewski, gitarzysta i wokalista zespołów Kryzys, Brygada Kryzys, Izrael czy Armia.

Legenda, ikona, człowiek osobny, ojciec-założyciel. Podniosłe epitety odmienione zostaną dziś i jeszcze przez parę dni – taki jest cykl pamięci we współczesnych mediach – przez wszystkie przypadki. I w zasadzie słusznie, bo Brylewski tym wszystkim był. Grał z tzw. wszystkimi, hołd składają mu ludzie od Kuby Wojewódzkiego po nisze nisz. Recenzenci o kilku co najmniej płytach, które nagrał, muszą napisać, że są „kultowe”. No i może jeszcze – jako jeden z naprawdę kilku artystów załapał się na łatkę, że „zrobiłby karierę na Zachodzie”, gdyby nie – wiadomo – komuna, peryferie, język polski i stan wojenny.

Był polityczny jak cholera, choć na solidarnościowym Festiwalu Piosenki Prawdziwej nie mógł zagrać, co by nie ranić uszu „starszych państwa” i nie sprowokować oskarżeń o jakieś „próby obalenia ustroju przemocą”. Szkoda, bo taki występ mógł estetykę wielkiego ruchu przenieść w inne niż tylko Kaczmarskie – z całym, nie ironicznym szacunkiem dla barda – rejestry. Inaczej jednak niż u „trzecioobiegowców” lat 80., czyli twórców kultury, którym romantyczno-męczeński patos opozycji obrzydł tyleż, ile drętwa mowa Dziennika Telewizyjnego, Brylewski był blisko Solidarności. Piotr Niemczyk przypomniał na fb, że współpracował z drukarzami drugiego obiegu (przechowywał sprzęt i materiały poligraficzne), a oficyna „Nowa” (zdecydowanie główny nurt) planowała nawet wydać nagrania Kryzysu.

Potem też pamiętał o ideałach sierpnia, choć kombatantem nie został. Nie opowiadał wszystkim naokoło, że z papieżem, Reaganem i Zbigniewem Hołdysem wspólnie obalił komunę. Nie poszedł w żadną poręczną ideologię, którymi w latach 90. i później obrodziło – nie ścigał swych fanów, ani nie wyzywał od kurew i złodziei za przegrywanie kaset; nie piał z zachwytu nad możliwością wyprowadzenia się z bloku dzięki kontraktom z płytowymi majorsami; nie poszedł w katolicyzm haszyszowo-mistyczny, ani tym bardziej w ludowo-kruchtowy. Nie został wreszcie celebrytą, który legendę Jarocina rozmieniałby na drobne na kolejnych sylwestrach Polsatu.

Ja go zapamiętam – niech mi fani Kryzysu i czytelnicy darują wtręt osobisty – w dwóch odsłonach. Latem 2005 roku grał na poznańskiej Malcie, po Armii i Kulcie, z Tomkiem Lipińskim na scenie. Zrobiliśmy sobie z tej okazji licealny reunion po pierwszym roku studiów – zjechaliśmy się z Koszalina, Gdańska, Szczecina i Warszawy, żeby posłuchać klasyków i sentymentalnie schlać się w paczce przyjaciół. Grali Naokoło wieży, To co czujesz, ale też kawałek Rewolucja, nagrany z Vienio i Pelem – i coś im się w tej III RP wyraźnie nie podobało. A mnie się nie podobało, że im się nie podoba. Dotąd muzyka Brylewskiego była dla mnie głównie ścieżką dźwiękową dla wyjątkowo koncesjonowanego buntu licealnego dzieciaków, którym się ten świat z grubsza podoba, bo przecież Polska wchodzi do Europy – a on tak fajne śpiewa o filmach Herzoga i dylematach sfrustrowanego nastolatka na lekcji w szkolnej klasie.

Potem poznałem ludzi, którzy pomogli mi zrozumieć, że naprawdę wiele może się w tej Polsce nie podobać. A już wiele lat później – i to druga odsłona – obejrzałem Polskie gówno z Brylewskim w przejmującej roli przegranego rockmana, weterana alternatywy i nielegalu, który lęk przed nadchodzącą starością, ale i wkurw na kapitalizm i komercję, przykrywa oparami trawy. Bohater to nie aktor, to nie był lider Brygady Kryzys jeden do jednego – a jednak.

Majmurek: Polskie gówno albo bohema w czasach prekariatu

Pomyślałem wtedy, że jest coś bardzo nie tak z krajem, w którym ktoś tego rodzaju nie może odnaleźć swej opowieści i swego ruchu – nie chce zostać PiS-owcem, korwinistą, ani gwiazdą festynów; walczył o coś wzniosłego, ale nie chce odcinać od tego kuponów. I na pewno nie zostanie, w kolejnej odsłonie niepokornych happeningów, klerykalnym faszystą.

Po dwóch i pół roku rządów PiS coś drgnęło w społeczeństwie. Zaczynamy czuć empatię wobec ludzi, o których zapominaliśmy; kombinujemy, jak się organizować. Wymyślamy narracje, w których pomieści się nas więcej i odnajdą się ci, którzy czuli się porzuceni. Trwa jakiś wielki eksperyment, który nie wiadomo dokąd nas zaprowadzi.

Dziś przypomniałem sobie nagranie z tamtego koncertu sprzed 13 lat, gdzie o swoim nowym kawałku Brylewski mówił: „Będzie z tego rewolucja, nie ma co gadać”. Ja wierzę wciąż, że tu się coś jeszcze zmieni i że będziemy mieli wspólnotę, w której się pomieścimy. Szkoda, że Brylewski nie będzie miał okazji się w niej odnaleźć.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Michał Sutowski
Michał Sutowski
Publicysta Krytyki Politycznej
Politolog, absolwent Kolegium MISH UW, tłumacz, publicysta. Członek zespołu Krytyki Politycznej oraz Instytutu Krytyki Politycznej. Współautor wywiadów-rzek z Agatą Bielik-Robson, Ludwiką Wujec i Agnieszką Graff. Pisze o ekonomii politycznej, nadchodzącej apokalipsie UE i nie tylko. Robi rozmowy. Długie.
Zamknij