Kultura

Majmurek: Historia pewnego uwiedzenia

Yuma Piotra Mularuka to przaśna fantazja o kapitalizmie, ale na początku transformacji nie umieliśmy marzyć lepiej. W końcu wychowało nas nie najlepsze kino, strzępy kolorowych magazynów z Zachodu i Dynastia. Recenzja Jakuba Majmurka.

Yuma Piotra Mularuka nie ma najlepszej prasy. Recenzenci narzekają na klisze, wulgarność i przewidywalność filmu. Ja jednak będę go bronił – jako nie najgorszego kina gatunkowego, a przede wszystkim obrazu transformacji, towarzyszących jej nadziei i fantazji.

Film opowiada historię młodego chłopaka, Zygi, z małego miasteczka na granicy polsko-niemieckiej, który próbuje uciec z nędzy prowincji, kradnąc (jumając) wszelakie dobra u zachodnich sąsiadów i wprowadzając je na wygłodniały po latach „komuny” polski rynek. Podobnie jak Michał Witkowski w Barbarze Radziwiłłównie z Jaworzna-Szczakowej, Yuma pokazuje lata 90. jako historię pewnego erotycznego uwiedzenia – wizją zachodniego dobrobytu, fabrykowaną przez reklamy, przenikającą od końca lat 80. zachodnią popkulturę i opowieści emigrantów „stamtąd”. Dobrobytu doświadczanego przede wszystkim w postaci zachodnich towarów, skapujących do nas przez granicę i traktowanych jak relikwie lepszego świata.

Szejk Amal, bohater Barbary Radziwiłłowny, narzeka na młodych, rozpuszczonych dobrobytem po roku ’89, którzy nie rozumieją, czym dla ludzi żyjących w PRL-u były zachodnie dobra: „Boże, jakim wtedy materialistą był człowiek. Za te papierosy, za wódkę Absolut, no… zabiłby”. Yuma miejscami świetnie pokazuje ten drapieżny, pazerny apetyt napędzający polską transformację u jej początków.

Zyga z zawodu jest cukiernikiem. Mieszka w ciasnym mieszkaniu z rodzicami, którzy przesiadują przed telewizorem, w którym całymi dniami króluje papież i Dynastia. Chłopaka nie stać na nowe buty czy porządne ubranie, włóczy się po miasteczku bez celu z kolegami albo leży w pokoju oklejonym plakatami z amerykańskich westernów i Ojca chrzestnego. Kocha się w dziewczynie, która marzy tylko o ucieczce „stąd” do lepszego, zachodniego świata. Oczywiście nie zwraca uwagi na biedującego chłopaka.

Ratuje go ciotka (Katarzyna Figura), zażywna właścicielka klubu nocnego połączonego z agencją towarzyską, gdzie spotyka się miejscowa elita z burmistrzem na czele. Ciotka dorabia przemytem papierosów do Reichu. Zyga zaczyna dla niej pracować – nie tylko wozi towar przez granicę, ale też kradnie w Niemczech: najpierw drobne rzeczy w drogeriach i centrach handlowych, później coraz większe i droższe. Staje się bohaterem miasteczka, całe je ubiera, wyposaża w pralki, mikrofalówki i lodówki – do czasu.

Brak realizmu w wielu scenach Yumy, przesada czy ostentacyjny schematyzm wydają się zamierzone – odkształcenia, jakim w tym filmie ulega rzeczywistość, odpowiadają odkształceniu naszego obrazu rzeczywistości w pierwszych latach transformacji, w okresie najintensywniejszego uwiedzenia kapitalizmem i jego możliwościami, Posługując się kategoriami Todda McGowana, Yumę należałoby zaliczyć do „kina fantazji” – czyli takiego, które mierzy z doświadczeniem nadmiaru, intensywności, jakiego doznajemy w relacji z tym, co upragnione.

Czasami zastanawiamy się nawet, czy cały film nie jest po prostu zapisem fantazji jakiegoś marzącego o bogactwie i mołojeckiej sławie kinomana – na przykład Zygi leżącego w swoim obwieszonym filmowymi plakatami pokoju. W ostatniej scenie widzimy go prowadzącego cukiernię – na tyle starczyło mu pieniędzy z jumy. Z gangstera zmienia się w statecznego drobnomieszczanina. W tym kontekście tym bardziej kusi, by wszystko, co zobaczyliśmy wcześniej, odczytywać jako jego fantazję o heroicznych początkach kapitalizmu, z którego podobno nieskończonych możliwości ostatecznie został tylko sklep. Może Zyga, by nie zwariować w Polsce lat 90., w której w sumie nie wygrał wiele, musi tworzyć o sobie takie fantazje? A może fantazjującym tu podmiotem nie jest Zyga, ale my wszyscy – widzowie?

 

Jakub Majmurek: Prometeusz Ridleya Scotta to klęska

Te fantazje są tanie i wulgarne, ale na początku lat 90. być może nie bardzo umieliśmy marzyć inaczej, lepiej, bardziej wykwintnie, mniej schematycznie. W końcu wychowało nas często nie najlepsze kino, strzępy kolorowych magazynów z Zachodu i Dynastia. Promocji Yumy towarzyszy wideoklip Krzysztofa Skoniecznego (gra w filmie kolegę Zygi, Kulę), stylizowany na Sin City Millera i Rodrigueza.




Yuma jest o wiele bardziej przaśna od amerykańskiego filmu – tak jak agencja towarzyska ciotki Zygi jest o wiele bardziej przaśna od dzielnicy czerwonych latarni z Sin City. Ale Yuma to miasto grzechu na miarę naszych możliwości. Ze wszystkimi tego zaletami i wadami.

Oczywiście, film Mularuka nie ma ambicji krytycznej wiwisekcji polskich fantazji – ale uwidacznia je. Buduje też wokół nich nostalgiczną wspólnotę. Yuma wyraźnie pracuje na sentymencie widzów nie tylko do lat 90., ale i do powstającego wtedy polskiego kina, takiego jak Młode wilki, utrwalającego fantazje podobne do tych, które Zyga próbuje wcielać w życie.

Przy wszystkich swoich słabościach ten film w coś trafia. No i to całkiem nieźle zrobione kino popularne. A także kolejna gwiazdorska – w najlepszym tego słowa znaczeniu – rola Jakuba Gierszała.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij