Kultura

Miłość pod specjalnym nadzorem

Kiedy poznałam Inę, już plotkowano w teatrze, że jest związana z niemieckim oficerem. Haver się nazywał, podobno działał w wojskowej propagandzie. Czasem czekał na Inę przed teatrem i po spektaklu gdzieś razem szli. Ina nigdy o nim nie mówiła, a ja nie dopytywałam. Tylko raz mi kiedyś na próbie powiedziała, jakby przypadkiem i nieoczekiwanie, że po raz pierwszy w życiu jest naprawdę zakochana. Ina zawsze zakochiwała się naprawdę. – Fragment książki „Ina Benita. Za wcześnie na śmierć” Piotra Gacka, opublikowanej właśnie przez wydawnictwo Krytyki Politycznej.

To był taki czas, kiedy miłość była pod specjalnym nadzorem. Czas, kiedy miłość między Polką i Niemcem była „zbrodnią”, zarówno w myśl nakazów Polskiego Państwa Podziemnego, jak i niemieckich okupacyjnych zarządzeń. Ten temat wciąż nie został należycie zbadany i opisany, poruszono go zaledwie kilka razy, w dokumencie Pokochać wroga Katarzyny Rimpler (2007), fabule Kiedy miłość była zbrodnią Jana Rybkowskiego (1967), spektaklu teatralnym Puppenhaus. Kuracja w reżyserii Jędrzeja Piaskowskiego (2017) i książce Wojenne związki. Polki i Niemcy podczas okupacji niemieckiej historyczki Maren Röger (2016).

Konspiracyjny „Biuletyn Informacyjny” (1942, nr 50) w wydaniu z 24 października opublikował artykuł pod znamiennym tytułem Piętnujemy! Dziewki niemieckie:

„Nie piszemy na tym miejscu o tych nieszczęśliwych kobietach Polkach, które schwytane przez Niemców zapełniają domy publiczne dla wojska niemieckiego w Warszawie i szeregu miast polskich, które za cenę utrzymania całodziennego 5 marek ryczałtu na dzień, zobowiązane są przyjąć co najmniej 15 żołnierzy niemieckich dziennie, których straszny los, wydanych na pastwę żołdactwa hitlerowskiego, woła o pomstę do nieba – ale o tych nielicznych zresztą Polkach, które zapominając o bezmiarze krzywd i zbrodni popełnianych codziennie przez Niemców na Narodzie Polskim, znalazły sobie w Niemcach umundurowanych obiekt swych uczuć i swych zainteresowań. O Polkach nie wstydzących się publicznie pokazywać się w towarzystwie Niemców! Polkach, chodzących pod rękę z żołdakiem niemieckim! Polkach, mizdrzących i kokietujących oprawców hitlerowskich! Polkach, prowadzących czułe korespondencje z wojskowymi Niemcami, których poprzednio »uczyły« języka polskiego i »gościły« – o hańbo! – u siebie w domu! Te wszystkie Polki piętnujemy na tym miejscu. (…) Nie wolno Polkom utrzymywać żadnych stosunków towarzyskich z najeźdźcą niemieckim, nie mówiąc już oczywiście o stosunkach głębszej natury! Nie wolno afiszować się i pokazywać publicznie w ich towarzystwie! Nie wolno przyjmować od nich prezentów! Nie wolno mizdrzyć się, uśmiechać, kokietować! Nie wolno prowadzić korespondencji z Niemcami! Tym wszystkim Polkom przypominamy po raz ostatni, że każdy ich krok jest skrzętnie notowany i rejestrowany! Że za hańbienie dobrego imienia kobiety polskiej czeka je już w krótkim czasie karząca ręka opinii publicznej! Że wyrzucona poza nawias społeczeństwa polskiego, napiętnowana hańbiącym mianem »dziewki niemieckiej« stoczy się w rynsztok ostatecznej hańby, upodlenia oraz śmierci moralnej! (…) Dla »dziewek niemieckich« nie ma bowiem miejsca w Polsce!”.


Być może Ina czytała prasę podziemną, bo czasami brała udział w jej kolportażu. Być może nie czytała. Ale na pewno słyszała o kobietach, którym za bliskie kontakty z Niemcami wymierzono karę ogolenia głowy. Widziała też efekty akcji małego sabotażu. Już pod koniec 1939 roku harcerze z organizacji PLAN (Polska Ludowa Akcja Niepodległościowa) rozlepiali na murach kamienic ulotki: „Kobiety, które utrzymują z Niemcami stosunki towarzyskie, zawiadamia się, że są jeszcze wolne miejsca w domach publicznych”. W maju 1941 roku Organizacja Małego Sabotażu „Wawer” przeprowadziła szeroką akcję oblewania kwasem odzieży kobiet spotkanych w towarzystwie Niemców. A miesiąc później obkleiła Warszawę plakatami, na których kobieta z głową świni idzie pod rękę z Niemcem w mundurze: „Warszawskimi ulicami chodzą szkopy… ze świniami!!!”. Na murach kamienic, w których mieszkały kobiety spędzające czas z Niemcami, pojawiały się napisane kredą informacje: „Tu mieszka Zośka…, niemiecka kurwa”. Warszawiacy prześmiewczo nazywali takie kobiety „filatelistkami”, bo „zbierały” marki. Chodzi tu o swoistą grę słów: „marka” w znaczeniu znaczek pocztowy i „marka” jako niemiecki pieniądz.

Franz Blättler w swoich zapiskach z pobytu w Warszawie w 1942 roku (Warszawa 1942. Zapiski szofera szwajcarskiej misji lekarskiej) notował, że żołnierze Wehrmachtu już w dniu przyjazdu do Warszawy otrzymywali specjalną instrukcję z mocą rozkazu: „Zabrania się żołnierzom pokazywać z Polakami i Polkami w miejscach publicznych lub uczęszczać z nimi do restauracji. Nie siadaj z Polakami przy jednym stole! Bądźcie ostrożni przy zawieraniu znajomości, gdy nie wiecie, z kim macie do czynienia. Żaden Polak, a tym bardziej żaden Żyd nie ma wobec Niemców uczciwych zamiarów”. Ten zakaz był łamany, mimo że za niesubordynację groziły poważne kary dyscyplinarne. Dopuszczalne, wręcz zalecane, były kontakty seksualne z Polkami tylko w specjalnie chronionych, także medycznie nadzorowanych burdelach dla Wehrmachtu.

Zorganizowany gwałt w warunkach terroru

czytaj także

Naprawdę surowe kary groziły nie za seks, tylko za miłość, stałe związki intymne i uczuciowe z Polkami. To było poważne przestępstwo według prawa Generalnego Gubernatorstwa. Karano polskie kobiety i niemieckich mężczyzn, nawet więzieniem i zesłaniem do obozu koncentracyjnego. Postępowanie karne było najczęściej skutkiem denuncjacji do Gestapo, ale dochodzenie mogło być też wszczęte z przypadku. O takim „przypadku” pisze Maren Röger w Wojennych związkach: „W czerwcu 1940 roku niemieccy policjanci przeszukiwali w Warszawie mieszkanie pewnej Polki w związku z podejrzeniem o przestępstwo gospodarcze. Przy tej okazji znaleźli zdjęcie funkcjonariusza niemieckiej służby bezpieczeństwa z kwiecistą dedykacją na odwrocie »Dla mojej kochanej Hanny. Miłość nie wzrasta za sprawą czasu, lecz głębi. Na wieczną pamiątkę z niewzruszoną miłością. Twój Georg«. Po tym odkryciu rozpoczęto dochodzenie”.

Tylko miłość

„To dlatego, że nic jeszcze nie rozumiecie i że nawet nie wiecie, jak to jest, kiedy kocha się mężczyznę, i wtedy ważne jest tylko to, że on jest mężczyzną, tylko mężczyzną. I nie mundur, który on nosi. Ale wy jesteście tylko dziećmi, którym dano się pobawić bronią, zanim zginą. I nie możecie wiedzieć o tym, że teraz, w czasie wojny miłość jest więcej warta niż kiedy indziej. Każda miłość” mówi bohaterka opowiadania Marka Hłaski Miesiąc Matki Boskiej do chłopców z Podziemia, którzy przyszli ukarać ją za miłość do Niemca. Być może podobnie myślała o swojej nowej prawdziwej miłości Benita. Bo że naprawdę się zakochała, było pewne. Ina zawsze zakochiwała się naprawdę.


Nie wiadomo dokładnie, kiedy spotkali się po raz pierwszy. Być może w połowie 1942 roku. Ale z pewnością w październiku tegoż roku już byli w sobie zakochani. Wiadomo też na pewno, że poznali się na którymś z bankietów u Józefa Horwatha i Hanny Libickiej, oboje u Horwathów bywali.

Krystyna Marynowska: Kiedy poznałam Inę, już plotkowano w teatrze, że jest związana z niemieckim oficerem. Haver się nazywał, tak zapamiętałam, i podobno działał w wojskowej propagandzie. Raz czy dwa się z nim przywitałam przed teatrem. Bo on nigdy do teatru nie wchodził. Czasem czekał na Inę przed Miniaturami i po spektaklu gdzieś razem szli. Zawsze był w cywilnym ubraniu. I wiem to na pewno, że nie mieszkali razem. Ina nigdy o nim nie mówiła, a ja nie dopytywałam. Tylko raz mi kiedyś na próbie powiedziała, jakby przypadkiem i nieoczekiwanie, że po raz pierwszy w życiu jest naprawdę zakochana. Tylko tyle…

1 września 1939 roku wysłano na front aż sześć kompanii propagandowych, stworzonych przed wybuchem wojny. Podążały za armiami niemieckimi, by „słowem i obrazem łączyć front z ojczyzną” i dokumentować akcje wojskowe. W skład tych kompanii wchodzili reżyserzy, operatorzy filmowi, dziennikarze, pisarze, graficy i fotografowie.

Oberleutnant Otto Maximilian Haver urodził się prawdopodobnie w 1905 roku, w Wiedniu. Był żonaty, ale czy miał dzieci – nie wiadomo. Z zawodu był fotografem. We wrześniu 1939 roku znalazł się pod Warszawą w kompanii propagandowej Wehrmachtu, w Propagandakompanie 649 przy 8. Armii oblegającej Warszawę. Dowódcą armii i jednocześnie głównodowodzącym oblężeniem miasta był generał Johannes Blaskowitz, który podpisał akt kapitulacji Warszawy wraz z generałem Tadeuszem Kutrzebą. W czasie okupacji, do sierpnia 1943 roku, porucznik Otto Haver stacjonował w garnizonie warszawskim Wehrmachtu, jako oficer sztabowy przydzielony do akcji propagandowych.

Lidia Wysocka: Zakochanego oficera Beni poznałam pod koniec 1942, niedługo przed Bożym Narodzeniem. Franek Brodniewicz szukał możliwości wyciągnięcia z Pawiaka kogoś ze swojej rodziny czy też bliskiego znajomego – nie znałam szczegółów. Słyszałam już o związku Iny z oficerem niemieckim, ale nie wiedziałam, czy to prawda, bo nigdy o tym nie rozmawiałyśmy. I opowiedziałam jej o Franku. Ona powiedziała tylko: „Dobrze, postaram się, powiedz Brodniewiczowi”, i umówiłyśmy się na następny dzień. I przyszła z nim o umówionej porze, przed południem, kiedy jeszcze w kawiarni nie było gości… Był po cywilnemu, elegancki. Szarmancki w zachowaniu. No tak, na pewno podobał się kobietom. Wysoki, ciemny blondyn. Ale jego oczy, niesamowite, w głęboko błękitnym kolorze, jakby chabrowe. Między sobą rozmawiali po francusku… Widać było, że są w sobie zakochani… Po chwili dołączył do nas Franek, ja się wycofałam do kuchni, już sami rozmawiali, nie wiem, co ustalili… Potem jeszcze jakiegoś wina się napiliśmy. Zapamiętałam go tak dobrze, choć to było wtedy nasze jedyne spotkanie. Bo co się okazało? Okazało się, że się już spotkaliśmy u mnie w Chyliczkach na początku października 1939 i on mnie zapamiętał, zapamiętał, że jestem aktorką. Przyjechał wtedy w grupie oficerów towarzyszących Leni Riefenstahl, do naszych lokatorów niemieckich. Nieprawdopodobne, prawda? Tak to było… Po jakimś krótkim czasie dowiedziałam się, że ten ktoś od Brodniewicza został zwolniony z Pawiaka.


Starali się być ostrożni. Nie mieszkali razem. On na spotkania z Iną przychodził zawsze w cywilnym ubraniu. Nie odwiedzał teatrów, w których grała. I niezwykle rzadko pokazywali się razem w kawiarniach i restauracjach. Swój wspólny intymny czas przeżywali ukryci w czterech ścianach i czekali na koniec wojny.

W sierpniu 1943 roku nazwisko Ina Benita nie pojawia się już w programach teatralnych i na plakatach. Porucznik Haver dostał rozkaz zameldowania się w Wiedniu. Postanowili z Benitą, że pojadą razem, wbrew rozsądkowi. Wbrew jej słynnej, niezawodnej dotychczas intuicji, która tym razem Inę zawiodła. Należało jednak poczynić odpowiednie przygotowania, by Polka Benita mogła bez przeszkód i bezpiecznie przekroczyć granicę Generalnego Gubernatorstwa z Rzeszą, a i potem swobodnie poruszać się po Reichu. Polscy obywatele praktycznie nie mogli podróżować poza granice Generalnego Gubernatorstwa. Ina dość dobrze znała język niemiecki, nie na tyle jednak, by udawać Niemkę w obecności Niemców. Mogła za to uchodzić za Ukrainkę urodzoną w Kijowie, która przed laty uciekła z Rosji Radzieckiej do Warszawy przed bolszewikami. A ukraińskie dokumenty ułatwiały podróżowanie. I tak, z fałszywymi dokumentami, w połowie sierpnia 1943 roku Benita przybyła do Wiednia.

Popiół czy diament?

czytaj także

Popiół czy diament?

Wojciech Śmieja

Lidia Wysocka: Ostatni raz widziałam się z Iną na pogrzebie Kazimierza Junoszy-Stępowskiego [8 lipca 1943]. Na pogrzebie zdarzyło się coś zupełnie wyjątkowego. Wyraźnie nietrzeźwy Horwath ze łzami w oczach wygłosił nad grobem Stępowskiego płomienne przemówienie o wielkim aktorze i Polaku, kochającym Polskę. Jakiś czas potem Horwath i Libicka zostali aresztowani przez Gestapo i rozstrzelani, mówiło się, że za to przemówienie na cmentarzu. Ale chyba powody były jednak inne… Po pogrzebie poszłyśmy jeszcze z Iną na kawę do naszej kawiarni filmowców. Rozmawiałyśmy jak zwykle i nie przypuszczałam nawet, że to ostatnie nasze spotkanie. Jakiś czas potem jeszcze zadzwoniła i powiedziała, że musi wyjechać z ojcem na wieś, do jakichś przyjaciół, bo on choruje. Kiedy dopytywałam, szybko skończyła rozmowę. Obiecała odezwać się do mnie po powrocie do Warszawy… I to wszystko, i to był koniec. Nigdy więcej z Benią nie rozmawiałam.

**Okładka książki „Ina Benita. Za wcześnie na śmierć”

Fragment książki „Ina Benita. Za wcześnie na śmierć” Piotra Gacka, która ukazała się właśnie nakładem wydawnictwa Krytyki Politycznej.

Piotr Gacek – dziennikarz, autor książki „Kalina Jędrusik. Muzykalność na życie” (1994), wyd. 2 – „Kalina. Jestem jaka jestem” (2010). Pierwszy tekst poświęcony Inie Benicie opublikował w miesięczniku „Sukces” w 2006 roku.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij