Czytaj dalej

Dlaczego zaufać byłej dziennikarce, obecnej entuzjastce mindfulness?

W tamtym okresie widziałam swoje dzieci, dopiero kiedy spały. Sama zaś zaczęłam mieć z tym problemy. Gdy tylko zamykałam oczy, mój umysł ruszał do boju. Czułam, że jestem kłębkiem nerwów, niebezpiecznie zbliżam się na skraj wyczerpania i żyję w bańce pełnej stresów, która niczym szyba odgradza mnie od reszty świata. Fragment książki Zuzanny Ziomeckiej „Wyspa spokoju. Jak mindfulness pomaga w trudnych sytuacjach”.

„Zaufanie można budować, tylko ufając innym” – mówi Cezary Wójcik, założyciel i dyrektor Center for Leadership, gdzie studiowałam. W tym duchu opowiem historię dość spektakularnych porażek zawodowych i osobistych, z których udało mi się wyjść przy pomocy mindfulness. Być może po przeczytaniu mojej książki będziesz skłonny lub skłonna przyjąć moją propozycję podzielenia się z tobą tą praktyką.

Mindfulness odkryłam przypadkiem, gdy pracowałam jako druga w historii kobieta na stanowisku redaktor naczelnej kultowego tygodnika „Przekrój”. Od samego początku sprawy nie szły najlepiej. Wydawca, który mnie zatrudnił, zapewnił wsparcie merytoryczne oraz promocyjne, uzgodnił ze mną kierunek pisma, a także wizję jego rozwoju, niestety odszedł z wydawnictwa tuż przed premierą „mojego” pierwszego numeru. W kolejnych miesiącach kilkukrotnie wyznaczano mi nowego przełożonego. Za każdym razem ona czy on zaczynali współpracę od zapewniania mnie, że choć budżet na marketing dla mojego czasopisma niestety wynosi zero, to mają nową, fantastyczną wizję pisma – oczywiście inną od poprzedniej. A na sam koniec dodawali jeszcze, że konieczne będzie zmniejszenie budżetu redakcyjnego.

Wraz z moim niewielkim zespołem pięciu redaktorów pracowaliśmy średnio po dziesięć godzin dziennie i po czternaście w dni wysyłki magazynu do druku. W tamtym okresie widziałam swoje dzieci, dopiero kiedy spały. Sama zaś zaczęłam mieć z tym problemy. Gdy tylko zamykałam oczy, mój umysł ruszał do boju: wyświetlał nowe tematy, szukał pomysłów na kolejne artykuły i naprzemiennie martwił się o liczbę sprzedanych egzemplarzy, zespół i o trudności, które mogłam napotkać następnego dnia. Mijały miesiące. Czułam, że jestem kłębkiem nerwów, niebezpiecznie zbliżam się na skraj wyczerpania i żyję w bańce pełnej stresów, która niczym szyba odgradza mnie od reszty świata.

Zaczęłam mieć problemy z pamięcią. Nie potrafiłam przypomnieć sobie tytułu filmu, za który Meryl Streep dostała Oscara (Żelazna dama), czy pseudonimu rapera, który miał być na okładce następnego wydania (Peja). Nie pamiętałam, czy dziennikarka pisząca reportaż o ćwiczeniach umysłowych dla przedsiębiorców z Doliny Krzemowej miała to zrobić w tym, czy w przyszłym tygodniu. Na kolegiach redakcyjnych starałam się przypomnieć sobie szczegóły dotyczące kolejnego numeru. Bezskutecznie. Zaczęłam to wszystko skrupulatnie notować, po czym gubiłam notes.

Fiala: Praca zabija nasze życie i związki

Zaniki pamięci dotykały też moją zdolność wysławiania się. Uciekały mi słowa. Czasem przypominały mi się jednak w języku, który jest mi bliższy, dlatego zaczęłam komunikować się z zespołem pidżynem polskiego i angielskiego. Było to żenujące. Ponadto, choć jadłam mniej, zaczęłam przybierać na wadze i tracić siły.

Każdego dnia pierwszą myślą po przebudzeniu było to, czy mam odejść z pracy już dziś, czy też dam radę zacisnąć zęby i jeszcze trochę wytrzymać. Jednak – ponieważ jestem główną żywicielką rodziny, a ponadto szczerze kochałam swój zespół redakcyjny, którego wszyscy członkowie porzucili inne zajęcia specjalnie po to, by do mnie dołączyć w „Przekroju” – nie mogłam się na to zdobyć. Zostałam.

I wtedy wpadł mi w ręce tekst, który napisała dziennikarka działu naukowego. Artykuł opowiadał o ćwiczeniach umysłowych, które wykonywali założyciele wziętych start-upów w Dolinie Krzemowej po to, by lepiej pracować i radzić sobie ze stresem. W tekście przytoczono badania naukowe, które dowodziły, że te treningi zmieniają zarówno kondycję, jak i strukturę mózgu. Byłam zafascynowana, pomyślałam, że to coś dla mnie. Niestety tej techniki uczono w Kalifornii i trzeba było poświęcić na to osiem tygodni. „Szkoda” – pomyślałam. „Przydałoby mi się coś takiego”.

Kariera w Dolinie Krzemowej, czyli bajki robotów

Tymczasem dzięki wspaniałym, oddanym i zdolnym ludziom w redakcji magazyn „Przekrój” nabierał ciekawego, nowego charakteru i przyciągał czytelników. Gdy doszło do kolejnej zmiany na poziomie zarządu wydawnictwa, moją zwierzchniczką została osoba kompetentna i bardzo inteligentna. I właśnie wtedy, około półtora roku po odejściu pierwszego szefa, wezwała mnie do siebie i oznajmiła, że to właśnie TA rozmowa. Zamykają „Przekrój”. Ze mną na stanowisku redaktor naczelnej. Nie wiem, czy poczułam większą rozpacz, czy ulgę.

Ta przygoda odcisnęła na mnie piętno, którego nie mogłam się pozbyć nawet po odejściu z wydawnictwa. Próbowałam się pozbierać, ale nie wiedziałam jak. Często chorowałam, a gdy myślałam o nowych wyzwaniach zawodowych, czułam się nimi onieśmielona. Ja! Ostatni raz nieśmiała byłam w szóstej klasie szkoły podstawowej. I nagle to wróciło, jakby cofnął się czas. Bałam się, że jeśli podejmę się kolejnego trudnego zadania, nie będę mogła polegać na swoim ciele i umyśle, że nie zadziałam w pełni swoich możliwości. Mój sposób wypowiedzi, moja pamięć, a nawet waga ciała kompletnie oszalały pod wpływem stresów. Czy mogłam sobie zaufać i kiedykolwiek znów podjąć się ekscytującej i stresującej pracy?

Potem wszystko potoczyło się bardzo szybko. Jeden z moich redaktorów z byłego już zespołu zadzwonił i powiedział, że znalazł szkolenie z tego modnego w Dolinie Krzemowej treningu mózgu dla zestresowanych. Uważał, że powinnam spróbować się na nie zapisać. Rzuciłam się na tę szansę, a dwa tygodnie później zaczęłam kurs Mindfulness-Based Stress Reduction. Równolegle inny znajomy postanowił kupić od mojego ekswydawcy prawa do publikacji „Przekroju”. Pomogłam mu doprowadzić do transakcji i ją wynegocjować. Umówiliśmy się też, że zostanę redaktor naczelną nowej wersji magazynu. Była to porywająca propozycja pracy i choć martwiłam się, że sobie nie poradzę, to dała mi ona dodatkową motywację do skupienia się na szkoleniu mindfulness.

Mam takie motto w życiu: „Jak nie wiadomo, co robić, trzeba się uczyć”. Codziennie więc praktykowałam zadane medytacje w określonej formie, czytałam materiały i prowadziłam dziennik. Nauczyłam się skupiać uwagę na oddechu, czuć każdy centymetr swojego ciała i nie zasypiać podczas wykonywania tych ćwiczeń. Opanowałam sztukę słyszenia dźwięków bez myślenia o nich, obserwowałam swoje wzorce myślowe i zwracałam uwagę na reakcje emocjonalne.

Czego nauczyłem się na Festiwalu Świadomej Pracy z Ciałem

Robiąc to wszystko, odkryłam ciekawe prawidłowości. Kiedy kłóciłam się z mamą, gardło ściskało się tak, że zmieniał mi się głos. Gdy sprawy szły nie po mojej myśli, odruchowo reagowałam atakiem, czasem krzykiem, nierzadko mówieniem przykrych rzeczy, których potem żałowałam.

Przyszedł siódmy tydzień mojego kursu mindfulness. Nowy właściciel „Przekroju” zaprosił mnie do siebie i powiedział, że nasza współpraca jednak nie wypali. Ja – żywicielka rodziny – po raz kolejny straciłam pracę. Następnego dnia zmarła moja babcia – mama taty. Była pierwszym ukochanym człowiekiem, którego straciłam jako dorosła osoba. To jej się zwierzałam, to ona dochowywała tajemnic i rozumiała (albo przynajmniej wspierała) większość moich radykalnych poglądów na świat. Była niepokorna, charakterna i za nic nie przepraszała – zawsze czułam się do niej podobna. Gdy zmarła, po raz pierwszy zrozumiałam, czym jest strata. Te dwa wydarzenia uderzyły mnie jak kombinacja ciosów. Kumulacja nieszczęść.

Tutaj jednak następuje zwrot akcji, bo jak się okazało, po siedmiu tygodniach codziennej praktyki mindfulness nad wyraz dobrze poradziłam sobie z tą bolesną sytuacją. Byłam pogrążona w głębokiej żałobie, czułam wielką stratę i smutek spowodowany odejściem ukochanej osoby, ale jednocześnie byłam w bliskości i wspólnocie z rodziną.

Pamiętam medytację, do której usiadłam tuż po odejściu Babi. Podczas tego ćwiczenia bardzo wyraźnie ją zobaczyłam: tańczyła z ręką uniesioną w pewien charakterystyczny dla siebie sposób. Była uśmiechnięta. Taką ją zapamiętam na zawsze. To był pierwszy raz, kiedy rozpłakałam się w trakcie medytacji, ale jednocześnie pozostałam w skupieniu i świadomości. Dzięki temu poczułam swój smutek i pozwoliłam mu być – z poszanowaniem, że to na niego czas i miejsce. Medytacja bowiem uczy, że nawet najtrudniejsze emocje bywają potrzebne. Są czymś ważnym, co woła o zauważenie i uhonorowanie. Gdy mamy odwagę i cierpliwość, by trwać przy tych emocjach w świadomości, prędzej niż później łagodnieją, zostawiając po sobie cenną naukę.

Stawiszyński: Stół

To był czas nie tylko smutku i żałoby – byłam równolegle zawiedziona i urażona tym, że znajomy zwolnił mnie z pracy praktycznie bez wyjaśnienia. Jednak dzięki praktyce mindfulness nie zamknęłam się za szybą stresów. Choć było niewygodnie i smutno, myślałam klarownie, wyrażałam się jasno i zdrowo przesypiałam noce. Mój metabolizm nie zwolnił, czułam siłę i energię. Uważny kontakt z bólem, spowodowanym obiema stratami, nie doprowadził do awarii ciała i umysłu. Poczułam wtedy, jak zasklepia się rana po „Przekroju” i odzyskuję odwagę, by znowu zacząć budować coś nowego i trudnego.

Kilka tygodni później dołączyłam do „Gazety Wyborczej” jako redaktor naczelna internetowego wydania „Wysokich Obcasów”. Pracowałam tam z wielkim przekonaniem i odnosiłam sukcesy przez kolejnych pięć ekscytujących lat. Pamiętam, że podpisując umowę o pracę, pomyślałam: „Nigdy nie przestanę medytować. To jest absolutna supermoc i nie wyobrażam sobie człowieka, któremu by się ona nie przydała”.

A ty? Jesteś już pracownikiem totalnym?

czytaj także

Od tamtej pory nieprzerwanie praktykuję mindfulness, zdobyłam certyfikat nauczycielski i prowadzę kursy oraz warsztaty zapoznające innych z tym świeckim nurtem medytacyjnym. Nie mija moja fascynacja tym, jak ogromnie mindfulness pomaga radzić sobie z problemami. Więcej wskazówek, jak to robić lepiej, szukałam nie tylko w swojej pracy dziennikarskiej, ale również później w Leadership Academy for Poland oraz na kursie certyfikującym z coachingu w PricewaterhouseCoopers. We wszystkich tych doświadczeniach odkryłam, że dzięki uważności wchodzę głębiej i wyciągam więcej.

W „Wysokich Obcasach” szybko się zorientowałam, że mindfulness zmienia mój styl dziennikarski. Uważność pomagała mi lepiej słuchać ludzi, ożywiała moją ciekawość, tolerancję na pomysły i otwartość na poglądy, które niekoniecznie i nie zawsze były zgodne z moimi. W Leadership Academy for Poland odkryłam, że mindfulness odgrywa ważną rolę również w praktyce przywództwa. Wykładowcy z Harvard Kennedy School nazywają to „byciem na balkonie” – co w ich nomenklaturze oznacza wyłączenie trybu natychmiastowego reagowania na rzecz cierpliwej obserwacji szerokiego obrazu przed podjęciem decyzji o działaniu. W coachingu również mindfulness okazał się filarem. Uważne słuchanie i obecność to fundament pod wszystkie inne techniki coachingowe. Im bardziej poszukiwałam sposobów na lepsze radzenie sobie z trudnościami, tym ważniejszy okazywał się mindfulness.

Kobiety u władzy: to kwestia życia i śmierci

czytaj także

Kobiety u władzy: to kwestia życia i śmierci

Lorenzo Fioramonti, Luca Coscieme, Katherine Trebeck

Na końcu tej drogi odeszłam z mediów. W obliczu kryzysu trawiącego tę branżę czuję, że bardziej się przydam dziennikarzom, redaktorom i reszcie świata, prowadząc kursy i szkolenia z mindfulness i przywództwa. Chociaż niełatwo mi było porzucić zawód po dwudziestu latach zdobywania doświadczenia oraz po sukcesach kilku ważnych projektów, mindfulness nauczył mnie między innymi tego, żeby podążać drogą, na której moja obecność będzie najbardziej przydatna dla innych. Po świecie chodzi zdecydowanie większa liczba utalentowanych specjalistów od mediów niż trenerów mindfulness. Dlatego teraz skupiam się wyłącznie na wspieraniu ludzi w obliczu trudności zawodowych i prywatnych. Aktualnie, gdy piszę tę książkę podczas kwarantanny, w pierwszych tygodniach epidemii koronawirusa, jeszcze bardziej czuję, że to ma sens.

*
Fragment książki Zuzanny Ziomeckiej Wyspa spokoju. Jak mindfulness pomaga w trudnych sytuacjach, która właśnie ukazała się nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej.

**

Zuzanna Ziomecka – dziennikarka i trenerka specjalizującą się w rozwoju zdolności przywódczych poprzez uważność i psychologię pozytywną. Jest wiceprezeską Polskiego Instytutu Mindfulness – fundacji zajmującej się certyfikacją nauczycieli mindfulness – oraz dyrektorką programową w WellCome Institute, gdzie tworzy autorskie programy rozwojowe dla międzynarodowych firm. Wcześniej zajmowała kierownicze stanowiska w projektach medialnych takich, jak „Aktivist”, „Gaga”, „Exklusiv”, „Mała Czarna”, „Przekrój” i „Wysokie Obcasy”.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij