Tak zwani guru podrywu wykorzystują największe lęki mężczyzn, żerują na ich słabościach i pod przykrywką zrobienia z nich „artystów podrywu” dosłownie uczą nękania, prześladowania, a nawet napastowania seksualnego kobiet.
Znam niewiele kobiet, które przynajmniej raz w życiu nie zostały zaczepione w barze przez nieznajomego: po wyświechtanym tekście rozlegał się zazwyczaj pełen zażenowania śmiech i na dalsze romantyczne kroki nie było co liczyć. Najbardziej pamiętny i najmniej pociągający tekst na podryw, jaki sama usłyszałam, brzmiał mniej więcej tak: „Puściłaś może bąka? Bo gdy tylko weszłaś, zupełnie mnie zatkało”. Oczywiście natychmiast zdarłam z faceta ubranie i już po tygodniu byliśmy małżeństwem.
Kiedy słyszymy słowo „podryw”, to automatycznie przychodzą nam na myśl właśnie takie głupie przykłady. Pajacowaty mężczyzna ukrywający swoją nieśmiałość za przaśnym żartem albo lekko obleśny kobieciarz, który za pomocą tandetnych żartów wygłaszanych z pewnością siebie chce roztoczyć wokół siebie nieodparty urok (jak chociażby Joey z serialu Przyjaciele). Trzeba więc najpierw wyjaśnić, że w przypadku tak zwanych artystów podrywu nie mówimy o żartobliwych uwagach rzucanych od czasu do czasu. Nie chodzi też o to, żeby mężczyźni przestali zagadywać kobiety, prawić im komplementy lub zapraszać je na randki.
Nowy ruch wyzwolenia mężczyzn. Będzie popełniał błędy, ale warto z nim rozmawiać
czytaj także
Mówimy tu o kwitnącej branży międzynarodowej, której wartość, według doniesień medialnych, była szacowana na sto milionów dolarów. To społeczność, która – przynajmniej na pierwszy rzut oka – może się wydawać zupełnie odległa od środowiska inceli: choć zajmuje dość dużą przestrzeń w internecie, jest również silnie obecna w realnym świecie, począwszy od specjalistycznych szkoleń, przez książki, a skończywszy na trenerach osobistych.
Pozory społecznej akceptacji, którą cieszy się ta wspólnota ze względu na obecny w popkulturze stereotyp „zuchwałego podrywacza”, pozwala jej na znacznie bardziej bezczelne i jawne działania niż w przypadku inceli. W przeciwieństwie do inceli, którzy stracili nadzieję, że kiedykolwiek jeszcze będą uprawiać seks, artyści podrywu (pickup artists lub PUA) bez przerwy do niego dążą.
Te dwie grupy mają jednak ze sobą więcej wspólnego, niż mogłoby się wydawać. Obie dokonują podziału mężczyzn i kobiet na wąskie, mocno stereotypowe kategorie. Obie uważają heteroseksualny seks za szczytowe osiągnięcie dostępne mężczyźnie, a kobiety przedstawiają w zasadzie jako obiekty, których wyłącznym celem jest zapewnienie mężczyznom seksualnej przyjemności – zupełnie jakby były one czymś w rodzaju pornograficznych automatów do gry.
Algorytmy nakręcają redpillową maszynkę do mielenia facetom mózgów
czytaj także
Różnica polega na tym, że według inceli gra na tych automatach jest ustawiona; wygrywają tylko nieliczni mężczyźni należący do społecznych elit, podczas gdy pozostali są skazani na ciągłe wrzucanie monet bez widoków na wygraną lub w ogóle nie mają dostępu do tych maszyn. Dla części inceli rozwiązaniem jest zniszczenie jak największej liczby automatów. Artyści podrywu z kolei są przekonani, że za odpowiednio wysoką cenę mogą się nauczyć tajnej kombinacji przycisków i pociągnięć dźwignią, która pozwoli im oszukiwać automat i za każdym razem wygrywać.
Wyznawcy obu światopoglądów wychodzą z założenia, że kobiety są pozbawione człowieczeństwa, osobowości oraz duszy. Podobnie jak incele i inne grupy manosfery, artyści podrywu posługują się własnym słownikiem naszpikowanym skrótami, który niewtajemniczonym może się wydać dość osobliwy. Poza tym obie te społeczności łączy silne przekonanie o męskim prawie do seksu. „Uświadom sobie, jaką masz władzę jako mężczyzna, i ciesz się powodzeniem u kobiet, które stanowi twoje przyrodzone prawo” – głosi jedna ze znanych stron internetowych oferujących szkolenia ze sztuki podrywu.
Słuchaj podcastu „Wychowanie płci żeńskiej”:
Mamy tu do czynienia z przemysłem, który wykorzystuje największe lęki mężczyzn, żeruje na ich słabościach i dosłownie uczy ich nękania, prześladowania, a nawet napastowania seksualnego kobiet. Tak zwani guru podrywu, rekrutujący swoich uczniów spośród nieśmiałych mężczyzn mających nieudane życie uczuciowe, oferują im wyczerpujące, szczegółowe porady dotyczące mechanizmu uwodzenia, począwszy od zagajenia, przez cały przebieg rozmowy, skończywszy na samym akcie fizycznym.
Kłopot w tym, że większość tych porad jest w najlepszym razie mocno mizoginiczna, a w najgorszym – można je uznać za instrukcje przemocy seksualnej. Część największych gwiazdorów spośród artystów podrywu otwarcie przyznaje się do popełnienia gwałtu bądź popiera jego legalizację na terenie prywatnym. Ci „eksperci” inkasują tysiące funtów za dzielenie się swoją wiedzą z innymi mężczyznami. Najbardziej przeraża zaś to, że miejsca na ich kursach są zwykle wyprzedane.
Powrót Gamergate, czyli woke i kryzys męskości w świecie gier wideo
czytaj także
„Sztuka podrywu” to dość górnolotne określenie tego, czym zajmują się ci ludzie. Można je rozpatrywać wyłącznie jako oksymoron. A jednak zjawisko to stało się niemal religią – z milionami wyznawców oddającymi cześć przed jej ołtarzami, studiującymi w pocie czoła podręczniki wydawane przez samozwańczych guru podrywu i nierzadko wydającymi fortunę na kursy oraz seminaria, które mają ponoć zmienić ich życie.
Ostatecznym celem jest przeistoczenie się z AFC (average frustrated chump, dosłownie „przeciętny, sfrustrowany nieudacznik”, odpowiednik „samca beta” w terminologii inceli) w MPUA (master pickup artist, arcysztukmistrza podrywu) albo PUG (pickup guru, czyli guru podrywu). Można to osiągnąć poprzez niezliczone ćwiczenia, kursy i triki mające podnieść jakość „gry” (metody flirtu).
W większości przypadków wymaga to zakładania ekstrawaganckich strojów lub biżuterii w celu zwrócenia na siebie uwagi (peacocking lub błyskoteka), wypraw na tak zwany „wypas” lub „plażowanie” (próby zbliżenia się do kobiet), unikania FUG (fucking ugly girls, czyli cholernie brzydkich dziewczyn) i warpigs (brzydkich kobiet), polowania na HB (skrót od hot babes, hard bodies lub hunny bunnies, oznaczający gorące, atrakcyjne dziewczyny; często poprzedza on liczbę w skali od 1 do 10), unikania konkurencji ze strony AMOG (alpha male of the group, samca alfa dominującego w grupie) oraz blokerów (cockblockers, znajomych przeszkadzających w podrywie), a także stosowania technik neggingu (dwuznacznego komplementu, który ma sprawić, że kobieta poczuje się niepewnie) oraz FTC (false time constraint, czyli wywarcie na dziewczynie presji czasowej, żeby zmusić ją do szybkiej odpowiedzi; tak zwana zegarynka).
Wszystko to zmierza do osiągnięcia close, czyli domyku (zakończonego powodzeniem podrywu, a jego rodzaje obejmują „domyk z numerem telefonu”, „domyk z pocałunkiem” i „domyk z rżnięciem”). Aby jednak dojść do tego etapu, trzeba najpierw pokonać bitch shield (sukotarczę, czyli próbę spławienia podrywacza przez kobietę) oraz jedną z tak zwanych UFEA (universal female excuse archive), czyli uniwersalną kobiecą wymówkę.
czytaj także
Skołowani? Niebawem się w tym wszystkim połapiecie. Ale im częściej będziecie widzieć, że o kobietach mówi się przy użyciu skrótów, tym łatwiej przyjdzie wam traktować kobiety jak przedmioty, nie jak ludzi.
Nie przypadkiem wiele z tych określeń opisuje kobietę jako rodzaj zwierzyny łownej: jedna z popularnych metod podrywu wyrażana jest za pomocą skrótu BHRR – bait, hook, reel, release (zarzuć przynętę, złap na haczyk, przyciągnij, wypuść) – a słowem najczęściej używanym w odniesieniu do kobiety w każdym scenariuszu podrywu jest target, czyli cel. Z kolei umiejętność nakłonienia kobiety do seksu to wypasanie. Za pomocą tego języka członkowie społeczności tworzą utrzymane w chłodnym, beznamiętnym tonie tak zwane „raporty z pastwiska” (field reports), w których dzielą się w sieci swoimi doświadczeniami. Na przykład: „Obczaiłem w kawiarni dwie sztuki – nazwijmy je blond HB7 i HB9 z niebieskimi oczami”. Jeśli kojarzy wam się to z polowaniem, to dlatego, że tak właśnie jest.
Epicka rewolucja w mówieniu o przemocy wobec mężczyzn [o serialu „Reniferek”]
czytaj także
Najbardziej niepokojąca w badaniu tego środowiska okazuje się narastająca powoli nieprzyjemna świadomość, że miałam już osobiście do czynienia z jego przedstawicielami. Nagle przypominasz sobie odrażającego kolesia w dziwacznym kapeluszu, który w środku dnia chodził za tobą z uporem po ulicy i pomimo protestów nie chciał się odczepić, zarzucając cię dwuznacznymi, napastliwymi „komplementami”.
Przypominasz sobie, jak w jednej chwili zaczęło bić ci szybciej serce i jak czym prędzej próbowałaś wymyślić, gdzie mogłabyś się przed nim ukryć, i jak usiłowałaś zachować neutralny wyraz twarzy, prosząc go, by zostawił cię w spokoju. Cały czas zachowywałaś się jednak grzecznie – ze strachu, że facet stanie się niebezpieczny, a sytuacja wymknie się spod kontroli. Tymczasem instynkt podpowiadał ci, żeby rzucić mu coś na odczepnego albo w końcu podać swój numer telefonu, byle tylko sobie poszedł. Mimo to jednak twój prześladowca wciąż nie dawał za wygraną i ciągle do ciebie wydzwaniał albo nękał cię esemesami, choć prosiłaś, żeby przestał.
Dla większości znanych mi kobiet nie jest to obce doświadczenie. Takie sytuacje sprawiają, że zaczynasz żyć w strachu, przygnębieniu i zmęczeniu psychicznym, że tracisz poczucie bezpieczeństwa. Zdarza się, że za pośrednictwem platformy Everyday Sexism Project otrzymuję nawet sto wiadomości oraz e-maili dziennie od kobiet z całego świata, które mają już serdecznie dość (lub są śmiertelnie przerażone) nieustannej, wyczerpującej walki z napastowaniem seksualnym w miejscach publicznych. Dlatego odkrycie w internecie rozległej sfery, w której mężczyźni są uczeni stosowania tego typu technik, jest mocno przygnębiające.
Środowisko artystów podrywu uczy mężczyzn nastawienia, zgodnie z którym kobiety służą wyłącznie jako obiekty dające im przyjemność, problemy istnieją po to, żeby je rozwiązywać, dzieci po to, żeby zmusić je do posłuszeństwa, a psy po to, żeby je tresować. Opór ze strony kobiety należy przezwyciężyć, aby osiągnąć nad nią władzę i kontrolę. Wymaga to oczywiście infantylizacji i dehumanizacji kobiet jako całej grupy społecznej, co odbywa się poprzez zachęcanie mężczyzn do postrzegania ich jako osób niestałych i mało rozgarniętych. „Nie obchodzi mnie, co kobiety mówią i myślą o tym, czego chcą. Interesuje mnie tylko to, na co reagują” – oznajmia w filmie instruktażowym Ross Jeffries, jeden z guru podrywu.
Jak omnipotencja zmienia się w impotencję. Przypadek Roberta Mazurka
czytaj także
W książce Gra, uznawanej za biblię artystów podrywu, która stała się bestsellerem i przyniosła wielomilionowe zyski, Neil Strauss tak opisuje kobietę: „Składała się z samych dziur: uszy, żeby mnie słuchać, usta, żeby ze mną rozmawiać, i pochwa, żeby wyciskać ze mnie orgazmy”. […]
Zgodnie z typowymi poradami artystów podrywu należy zdominować i podporządkować sobie kobietę, ignorować wszelkie protesty i przełamywać jej opór. „Jak najlepiej zaznaczyć swoją dominację nad drugą osobą? Zainicjować kontakt fizyczny bez pytania o zgodę” – czytamy w jednym z charakterystycznych komentarzy na forum. „Kobietę podnieca demonstracja siły i władzy” – twierdzi na swoim blogu jeden z „mistrzów” sztuki podrywu.
Cała ta narracja stoi w zupełnej sprzeczności z dyskusją na temat wyrażania zgody na seks – powoli przenikającą do świadomości społecznej – która toczy się od narodzin ruchu #MeToo. Jeśli wydaje nam się, że poczyniliśmy na tym polu jakieś postępy, to rzut oka na fora środowisk PUA – z tysiącami opinii, komentarzy i wątków – uświadamia nam, że po każdym kroku naprzód robimy kilka kroków wstecz.
Artyści podrywu często przedstawiają swoje działania jako coś, czego kobiety naprawdę pragną i potrzebują – prawie jakby wyświadczali im przysługę (niezależnie od tego, czy one same mają w ogóle tego świadomość). Jeden z najbardziej znanych guru podrywu pisze na swojej stronie internetowej: „Weźcie pod uwagę, że być może ona potrzebuje, aby wywrzeć na niej lekką presję […]. Może właśnie porządne, ostre rżnięcie jest tym, czego jej brakuje”. Sugeruje również, żeby ignorować wszelkie formy sprzeciwu ze strony kobiety, przedstawiać to jako rodzaj wspaniałomyślnego gestu, który ostatecznie wyjdzie jej na dobre: „Uważam, że nie należy uginać się pod pierwszą »odruchową« reakcją kobiety. Dzięki temu można stworzyć przestrzeń, która pozwoli jej podjąć nową decyzję, zareagować z większą swobodą i zachować się zupełnie inaczej”. Co za dżentelmen.
**
Laura Bates – brytyjska autorka, mówczyni i działaczka feministyczna. Absolwentka Uniwersytetu Cambridge. Założycielka strony Everyday Sexism Project. Współzałożycielka nowojorskiej organizacji Women Under Siege. Zadebiutowała w 2014 roku książką Everyday Sexism.
*
Fragment książki Laury Bates O mężczyznach, którzy nienawidzą kobiet. Od inceli do artystów podrywu (Wydawnictwo Czarne 2024). Przełożył Mariusz Gądek. Tytuł od redakcji.