Nie mam innego sposobu identyfikacji z moim żydostwem niż przez stratę, przez żydowski los i żydowską śmierć. Rozmowa z Moniką Sznajderman.
Monika Pastuszko: Fałszerze pieprzu. Historia rodzinna to książka o dwóch rodzinach – polskiej i żydowskiej – których losy spotkały się za sprawą pani rodziców. Historia żydowska ma przywołać ludzi z nicości. Historia polska jest po to, by zadać pytania. Trudne pytania.
Monika Sznajderman: Losy żydowskiej rodziny odtwarzałam właściwie z niczego. Miałam tylko przypadkowe fragmenty, które trzeba było złożyć tak, by pozwolić tym ludziom zaistnieć. A potem przejść z nimi drogę do ich końca, bo wszyscy oni – poza moim ojcem – zginęli w Holokauście.
Z Lachertami, czyli polską rodziną, było inaczej. Wzorem wielu ziemian pisali pamiętniki, pozostały też świadectwa rodzin zaprzyjaźnionych albo skoligaconych. Miałam więc mnóstwo źródeł. Musiałam jednak zadać sobie trud spojrzenia inaczej niż dotychczas. Zamiast spojrzenia dziecka potrzebowałam spojrzenia dorosłego i krytycznego, krytycznej bliskości, jak ktoś to trafnie określił.
Historia żydowskiej rodziny to ciepły, życzliwy list, który adresuje pani do ojca. O polskiej rodzinie opowiada pani z większym dystansem.
W części dotyczącej żydowskiej rodziny wyraziłam cały swój żal, smutek, to wszystko, co wiąże się z tym strasznym końcem, jaki ich spotkał. Ta część nie mogła nie być emocjonalna. Natomiast opowieść o polskiej rodzinie była zadaniem stawiającym przede mną intelektualne wyzwania. Chciałam ich zrozumieć, spojrzeć na to z ich perspektywy, a jednocześnie z perspektywy osamotnionego żydowskiego dziecka. Zadawałam pytania, uwzględniając obie perspektywy. To było bardzo trudne, ale inaczej się nie dało. Bo i z jednej, i z drugiej strony są moi przodkowie. Tylko nie chcą się ze sobą jakoś pogodzić, zrosnąć, mieć wspólnej historii.
Pisząc o swoich polskich przodkach, nie skupia się pani na ich dokonaniach, patriotyzmie, bohaterstwie. Zamiast tego zadaje im pani pytanie o to, co robili w czasie, gdy umierała pani żydowska babka.
Ale piszę o tym że byli patriotami, społecznikami, dobrymi ludźmi. Bo prawdą jest, że byli. Walczyli, poświęcali się, działali charytatywnie, opiekowali, karmili, ubierali, na każde wezwanie rzucali się ratować ojczyznę w potrzebie. Ale zarazem było im wszystko jedno, co się dzieje z ich sąsiadami Żydami. Byli dobrymi ludźmi, którym obojętne było, że obok umierają inni ludzie.
Zygmunt Lachert – brat mojej babci, którego nazywałam dziadkiem – był prominentnym działaczem Stronnictwa Narodowego. Miał swoich Żydów, na przykład Lejbusia z pobliskiej Łęcznej, i jego śmiercią był wstrząśnięty. Ale nie interesowało go to, co się dzieje z Żydami w ogóle. Inni moim krewni nie byli aż tak skrajnymi przypadkami, ale i tak po wojnie próbowali wybielić Stronnictwo. U mnie w rodzinie mówiło się, że narodowcy po prostu chcieli walczyć z okupantem.
Wyjątkiem był Bohdan Lachert, brat mojej babki, architekt i komunista, który w czasie wojny ryzykował życiem, ukrywając Żydów.
czytaj także
Nie jest łatwo publicznie opowiedzieć o zaniedbaniach własnej rodziny.
Miałam momenty, że chciałam zostać w bezpiecznej strefie i opisać tylko historię zagłady rodziny żydowskiej. Historię potwornie smutną, ale czystą moralnie i w tym sensie prostą. Od przyjaciół słyszałam jednak ciągle, że muszę opisać obie strony, inaczej opowieść będzie jednowymiarowa.
Pisałam więc, ale cały czas wahałam się, miałam skrupuły i wątpliwości. Można być bardzo wyzwoloną osobą, ale zakaz kalania własnego gniazda jest w nas niezwykle głęboko zakorzeniony.
Martwiłam się też, czy podołam temu wyzwaniu, czy zdołam opisać ich stosunek do Żydów w czasie okupacji. Chciałam pokazać całą tę złożoność bez uproszczeń, niczego nie przekłamać. Zależało mi na tym, by być blisko nich, a zarazem zachować krytycyzm. Uniknąć łatwych oskarżeń i łatwych usprawiedliwień.
Można być bardzo wyzwoloną osobą, ale zakaz kalania własnego gniazda jest w nas niezwykle głęboko zakorzeniony.
Holokaustową historią też nie jest łatwo się zajmować. Pani ojciec, jedyny ocalony, nie chciał pamiętać. A może tylko wydawało się, że nie chciał?
Długo nie umieliśmy znaleźć języka, w którym moglibyśmy o tym rozmawiać. On się bał dzielić ze mną tymi strasznymi rzeczami, a ja bałam się o nie pytać. Kiedy wpadłam na to, że formą opowieści o tej przeszłości może być list do ojca, było już łatwiej. Już nie musiałam go pytać, sama opowiedziałam mu, czego się dowiedziałam, a czego on nie wiedział. Albo wiedział, ale zapomniał, wyparł.
Pomogły też przedwojenne zdjęcia żydowskiej rodziny. Kiedy przyszły, mogłam go zapytać o proste rzeczy: „Widziałam na zdjęciu stół. Co jadaliście na śniadanie? Z jakich dowcipów się śmialiście?”.
W jaki sposób zdjęcia trafiły w pani ręce?
Moja żydowska babka Amelia przed wojną wysyłała zdjęcia i listy do swoich kuzynek w Australii i Ameryce. W listach dzieliła się swoim życiem. To były prywatne, intymne historie. Pisała o tym, że jest znudzona, że cierpi na melancholię i że jej życie nie ma sensu. Czasem pisała o narzeczonym. Listy i zdjęcia wysyłane do kuzynki amerykańskiej wróciły do nas po jej śmierci. Ktoś z bliskich je znalazł i po prostu odesłał.
Jak to – po prostu odesłał? Pod jaki adres?
Ciocia Frania – bo tak się nazywała zmarła kuzynka – miała kontakt z moim ojcem. Odnalazła go tuż po wojnie, chciała, żeby wyjechał do Stanów. On w ostatnim momencie zdecydował, że zostaje, wciągnęła go powojenna rzeczywistość. Ale kontakt pozostał.
czytaj także
Amelię określa pani słowami „moja żydowska babka”. Zastanawiam się, w jakim stopniu dla samej Amelii miało znaczenie to, że była Żydówką. Była zasymilowana, swoje opowiadania i listy pisała po polsku, uczestniczyła w polskiej kulturze.
To była rodzina na drodze do asymilacji, akulturacji. Funkcjonowali w żydowskich kręgach, ale ich językiem był polski. Czytali gazety żydowskie wydawane po polsku.
Mój ojciec nie pamięta z domu ani jidysz, ani religijnych świąt. Pamięta szabat, ale sądzę, że to był tylko obrzęd bez głębszego znaczenia, tak jak dziś choinka w domach niewierzących.
Ta rodzina była również postępowa. Amelia i jej bracia, Natan i Henryk, studiowali, jeszcze przed gettem ławkowym. W tym samym czasie w mojej polskiej rodzinie – wysoko postawionej rodzinie, która dbała o edukację – studiowali tylko chłopcy.
Rozenbergowie – bo tak nazywała się rodzina Amelii – byli więc postępowi i mocno zasymilowani. Sądzę jednak, że nie uważali się za Polaków, tylko za Żydów.
Śledzę historię przez dziurkę od klucza [rozmowa z Aleksandrą Domańską]
czytaj także
W pani książce ważne miejsce zajmują kobiety.
Tak się złożyło, że w mojej rodzinie kobiety były bardzo silne i wyraziste. Amelia rozwiodła się ze swoim mężem na początku lat trzydziestych, mając dwóch synów. Zostawiła po sobie te listy i zdjęcia, o których mówiłam, na których się przebiera i wygłupia, przytula i śmieje, i te zdjęcia opatrzyła podpisami. Dzięki temu mogłam sobie wyobrazić, jaka była, choć nigdy jej nie poznałam – zginęła w lipcu 1941 roku w pogromie w Złoczowie na dzisiejszej Ukrainie.
Moja polska babka Maria również rozwiodła się ze swoim mężem, czyli moim dziadkiem, mając z kolei dwie córki, i wzięła ślub z miłością swojego życia, Kazimierzem Rojowskim. Po jego śmierci – zginął w powstaniu warszawskim – nigdy już nie wyszła za mąż. Zmarła w 1983 roku.
Maria chodziła w spodniach, paliła papierosy, piła szkocką.
Tak. A mężczyźni byli w cieniu. W moim życiu polski dziadek właściwie nie zaistniał. Podobnie jak żydowski dziadek Ignacy. Nie mogłam go znać, bo zginął w Zagładzie, ale też jakoś przepadł w opowieściach rodzinnych. Niezbyt dobrze znał go nawet mój ojciec, mimo że po śmierci Amelii byli razem w getcie warszawskim.
Rodziny dziadków były mi nieznane, a rodzina żydowskiego dziadka była już zupełną niewiadomą. Ignacy Sznajderman zerwał bowiem kontakt ze swoją rodziną z Radomia.
Może to rodzina zerwała z Ignacym kontakt, gdy wybrał drogę asymilacji i przestał używać imienia Izaak? W ortodoksyjnych rodzinach zdarzało się, że za dzieci odchodzące od tradycji odmawiano kadysz – modlitwę za zmarłych.
Nie wiem, czyja to była decyzja. Ale zerwanie było faktem. Po wyjeździe na studia mój dziadek pojawił się w Radomiu tylko raz, kiedy dostał sygnał, że jego matka umiera i chce się z nim zobaczyć przed śmiercią. Kiedy przyjechał, matka ozdrowiała.
Pani prababki też są wyraziste. Gustawa, matka Amelii, najpewniej była sufrażystką.
Tak mi się wydaje, na jednym ze zdjęć Gustawa nosi krawat. Druga moja polska prababka – matka dziadka – Irena Motty, po mężu Ciświcka, także musiała być postępową i odważną kobietą. Zakładała różne instytucje dobroczynne, weszła też przebojem do zdominowanego przez mężczyzn Towarzystwa Rolniczego.
Swoją opowieść kończy pani na własnych narodzinach. Niewiele możemy przeczytać o małżeństwie ocalałego Żyda z dziewczyną z domu przesyconego obojętnością wobec Zagłady. Pomija pani postać swojej matki – wzmianka o niej znajduje się dopiero w ostatnich akapitach książki. Dlaczego?
Chciałam opisać stulecie poprzedzające moje narodziny: od 1859 roku, kiedy w Radomiu urodzili się moi pradziadkowie – Fajga Flamenbaum i Izrael Moszek Sznajderman, do 1959 roku, kiedy urodziłam się ja. Ta data zamyka opowieść, więc logiczne, że nie ma w niej historii małżeństwa moich rodziców. Poza tym moja mama umarła dość wcześnie, o wiele rzeczy jej nie spytałam, bo miałam inne, swoje sprawy.
Dzisiaj widzę, że była młodą dziewczyną, która zakochała w przystojnym mężczyźnie, nie zdając sobie sprawy, że jest zupełnie inny od jej świata: że nie ma nikogo, że dźwiga niesamowitą traumę, że jest komunistą. Mimo to wszedł do tej rodziny i w jakiś sposób został zaakceptowany, choć być może na zasadzie „naszego Żyda”. Nasz Marek, nasz Żyd – i już wiadomo, że w tej rodzinie nie ma antysemityzmu.
czytaj także
Pani ojciec leczył Zygmunta Lacherta – brata babki, antysemitę.
Tak, i bardzo się lubili. To był chichot historii. Zygmunt już w młodości był członkiem różnych bojówek antyżydowskich. Później wszedł do Stronnictwa Narodowego, przyjaźnił się z szefem propagandy. Wyznawał ideologię, która mówiła o tym, że należy ten kraj oczyścić z Żydów. A tu, proszę, kto mu ratuje życie, przedłuża je i poprawia jego komfort? Żyd.
Żałuję, że nie miałam szansy porozmawiać z Zygmuntem i zapytać, czy zrewidował swoje poglądy. Ale pewnie usłyszałabym standardową polską odpowiedź – że przecież nigdy nie był antysemitą, bo Żydów znał, nie żywił do nich uprzedzeń i przed wojną, jako dziedzic Ciechanek, miał ożywione gospodarcze i handlowe kontakty z żydowską Łęczną.
Może powiedziałby, że nie jest antysemitą, bo – jak pani powiedziała – współpracował z Żydami i dzięki temu wie, że oni zawsze trzymają się razem.
Nie chcę wkładać mu w usta słów, których on sam być może nie powiedział, ale rzeczywiście, to „oni”, to „wy” słyszy się ciągle. „Wy jesteście bogaci”. „Wy zawsze trzymacie się razem”. Nie widziało się w Polsce, i nadal się nie widzi, Żydów jako ludzi, jako społeczności w całej jej różnorodności i w złożoności jej kultury, podejścia do religii, postaw politycznych. To odwieczne ”wy” jest symbolicznym zanegowaniem istnienia Żydów jako ludzi takich jak my. Zamiast tego dostrzegało się i nadal dostrzega jedną monolityczną masę, która trzyma się razem i grozi polskiej gospodarce, kulturze i polityce, jednym słowem grozi Polsce.
To odwieczne ”wy” jest symbolicznym zanegowaniem istnienia Żydów jako ludzi takich jak my.
Nie wiem, jak mój ojciec czuł się w tej rodzinie. Zawsze trzymał się trochę z boku.
W Oskarżam Auschwitz – zbiorze rozmów Mikołaja Grynberga z drugim pokoleniem, czyli dziećmi ocalałych z Holokaustu – można przeczytać, że dla drugiego pokolenia istotą utraty jest brak babć, dziadków, stryjenek i wujków. Oni nie znają znaczenia tych słów, to niezrozumiałe abstrakcyjne idee. Pani tę rodzinę miała.
To prawda, miałam wielką polską rodzinę. Nie czułam pustki, tych wszystkich kuzynów było aż w nadmiarze. To rzadkie szczęście. Dzięki temu nie czuję specjalnie okaleczona.
„Czy mogliśmy wybrać sobie powietrze?” – pyta pani w podsumowaniu rozdziału o polskiej rodzinie. Powietrzem jest przedwojenna wroga obojętność wobec Żydów. Mogliśmy?
Tylko jednostki, takie jak Bohdan, potrafiły to zrobić. Cała reszta oddychała tym powietrzem, wdychała je jak smog, chłonęła ten kościelny i polityczny antysemityzm.
czytaj także
Pisze pani: „I odtąd stają się moi polscy przodkowie wraz ze mną odpowiedzialni za los moich żydowskich przodków”. Dlaczego utożsamia się pani z winami swojej polskiej rodziny? Przecież dotknęły panią też krzywdy rodziny żydowskiej.
Ależ ja się identyfikuję z obiema rodzinami jednocześnie! O tym właśnie jest ta książka, że ja jestem i z tych, i z tych. Że są we mnie te dwa zupełnie różne światy.
Być może można odnieść wrażenie, że bliżsi są mi żydowscy przodkowie. Pewnie w jakimś sensie tak jest. Pisząc Fałszerzy pieprzu, chciałam poczuć ich bliskość. Opisałam drobiazgi, szczegóły i konkrety, żeby ich życie stało się jak najbardziej realne. Wiem, że tych ludzi nie ma, są duchami. Ale gdy czytam ich listy, oglądam ich zdjęcia, mogę choć w ten sposób poczuć ich koło siebie.
Moje dotychczasowe życie było życiem w polskiej rodzinie. Być może nadszedł czas, żebym przeżyła resztę życia w żydowskiej rodzinie?
Co to dla pani oznacza?
Nie mam innego sposobu identyfikacji z moim żydostwem niż przez stratę, przez żydowski los i żydowską śmierć.
Moje dotychczasowe życie było życiem w polskiej rodzinie. Być może nadszedł czas, żebym przeżyła resztę życia w żydowskiej rodzinie?
Definiowanie się przez Holokaust jest w jakimś sensie zwycięstwem Hitlera, jednak trudno mi znaleźć inną istotę mojej żydowskiej tożsamości. Nie mam odniesień do żadnych, nawet szczątkowych form żydowskiego życia. Mój ojciec niczego takiego nie przechował w pamięci i nie przekazał dalej. Nie przejdę na judaizm, bo nie jestem osobą religijną. Obce są mi filosemickie formy przywoływania żydowskiej przeszłości w naszym kraju: one idealizują i zakłamują tę przeszłość, bywają też irytujące w swojej cepeliowskiej estetyce. Tak więc jako identyfikacja pozostaje mi żydowska śmierć.
Fałszerze są książką o braku uwspólnionej pamięci. Gdy pani żydowska babka ginęła w pogromie, polska rodzina żyła dawnym przedwojennym życiem z brydżami, wyścigami konnymi i pojedynkami. Tego uwspólnienia historii nadal brakuje.
Jest taka scena w książce Bronisława Szatyna Na aryjskich papierach: hrabia Potocki, jak wielu polskich panów, miał w pobliskim miasteczku swojego Żyda, swoją drogą Schneidermana. Przez lata Schneiderman sprzedawał mu konie, a hrabia, zażyle i pieszczotliwie, zwykł go nazywać „starym oszustem”. Na wieść o zbliżającej się likwidacji getta pojechał pożegnać się ze Schneidermanem – Żyd najpierw jak zawsze całował go po rękach, ale w końcu objęli się jak równy z równym, całując, przytulając i płacząc. Ta sama historia, opowiadana Polakom i Żydom, wybrzmiewa zupełnie inaczej: dla Polaka będzie to wzruszająca opowieść o odwiecznej przyjaźni Żydów i Polaków – dla Żyda zaś wstrząsająca opowieść o odmienności ich losów, o żydowskiej samotności w obliczu końca.
Notabene identyczna historia zdarzyła się w naszej rodzinie, tyle że Zygmunt Lachert nie zdążył pożegnać się z Lejbusiem, mógł go tylko opłakać.
Więc nie da się tych pamięci pogodzić. Po prostu się nie da. Żeby zaszła zmiana, trzeba wielkiej pracy i mądrej, opartej na prawdzie polityki historycznej. Trzeba odkłamać polsko-żydowską historię i spojrzeć jej w twarz, nie zamykając oczu. Zrobiliśmy krok w tę stronę, ale wysiłek garstki historyków nie wystarczy. Politykę historyczną kształtują rządzący. I teraz robimy wiele kroków w tył. Nie wiem, czy i kiedy da się ten marsz wstecz zawrócić, czy i kiedy da się nadrobić stracony czas. To strasznie smutne.
czytaj także
***
Monika Sznajderman – antropolożka kultury; stopień doktora nauk humanistycznych otrzymała w Instytucie Sztuki PAN w Warszawie. Autorka książek Zaraza. Mitologia dżumy, cholery i AIDS, Współczesna Biblia Pauperum. Szkice o wideo i kulturze popularnej, Błazen. Maski i metafory oraz Fałszerze pieprzu. Historia rodzinna. Redaktorka kilku antologii esejów, m.in. Nostalgia. Eseje o tęsknocie za komunizmem, Znikająca Europa (z Kathariną Raabe), Jako dowód i wyraz przyjaźni. Reportaże o Pałacu Kultury (z Magdaleną Budzińską). Od 1996 roku prowadzi Wydawnictwo Czarne. Urodzona w Warszawie, mieszka w Beskidzie Niskim. Żona, matka, babka.