Dziś mija 50. rocznica śmierci pisarza Wilhelma Macha, jednego z bohaterów poszerzonych „Homobiografii”.
Nazwisko Wilhelma Macha już tylko sporadycznie pojawia się na literackiej giełdzie. Należy do licznego grona pisarzy kiedyś uznawanych za ważnych, a dziś obecnych jedynie na marginesie. Są dwie drogi przypominania tego twórcy. Pierwsza – można ją nazwać oficjalną – jest reprezentowana przez wszystkie biogramy Macha w słownikach i leksykonach, a także poświęconych mu książkach: przede wszystkim zbiorze artykułów Wilhelm Mach. Człowiek i pisarz (1968) pod red. Stanisława Fryciego oraz niewielkiej objętościowo monografii Janusza Termera zatytułowanej po prostu Wilhelm Mach, która ukazała się dziesięć lat później w serii „Portrety współczesnych pisarzy polskich”. Znajdziemy tam dość tradycyjne omówienie twórczości, z bardzo konsekwentnym pominięciem pewnych wątków biograficznych, przede wszystkim mogących naprowadzić na temat homoseksualności. Problematyzowana nie jest też kwestia przedwczesnej śmierci Macha, a jej przyczyna – samobójstwo – zamieniona zostaje na dużo bardziej akceptowalny powód. W książce Termera pojawia się informacja o „nagłej śmierci” z powodu „ataku serca”. Można domniemywać, że takie podejście było przez lata promowane przede wszystkim przez rodzinę pisarza, niechętną ujawnianiu dokumentów z prywatnego archiwum.
Jest jednak także drugi nurt wspomnień o Machu. Dużo mniej jednorodny, rozproszony, bez wzajemnych odniesień, ale układający się w jedną, bardzo spójną opowieść. To zapisy przyjaciół pisarza: Kazimierza Brandysa, Marka Nowakowskiego, Tadeusza Konwickiego, po części także Ryszarda Matuszewskiego. Wiele lat po śmierci Macha heteroseksualni mężczyźni notowali swoje zdziwienie w zetknięciu się z homoseksualistą. Wyłania się z nich dramat samotności, źle lokowanych uczuć, przymus ukrywania się i poniżenie z tym związane. A przede wszystkim wyłania się jeden z najważniejszych homoseksualistów tamtego czasu, dla którego była to kwestia istotna, wpływająca na wybory życiowe, w tym rozpaczliwą decyzję o samobójstwie. […]
Pod rdzą
Twórczość Wilhelma Macha można interpretować także pod kątem zapisanego w niej homoseksualnego doświadczenia autora. W zawoalowany sposób zwracał na to uwagę Marek Nowakowski: „Próby opisania człowieka o skrywanej tożsamości, migotliwego jak kameleon i próbującego rozpaczliwie znaleźć swoje miejsce na ziemi podjął w ostatniej powieści Góry nad czarnym morzem”. Tym tropem jak dotąd poszli tylko German Ritz i Wojciech Śmieja. Śmieja przyglądał się relacjom między mężczyznami w całej twórczości Macha, uwypuklając mało znane, niemal jawnie homoerotyczne opowiadanie Któraś brama z 1948 roku. Być może zaowocuje to dalszymi badaniami.
Dotąd nie została także opracowana biografia pisarza. Tym samym rozproszone pozostają wszystkie wątki związane z jego życiem prywatnym, poza ogólnikami niewiele wiadomo o dzieciństwie i kolejnych etapach dorastania, w tym związkach miłosnych. Większość wspomnień pochodzi z okresu warszawskiego, kiedy był dorosłym mężczyzną i wpływowym pisarzem, nieliczne dotyczą mieszkania w Krakowie. Tuż po wojnie poznał go Tadeusz Konwicki: „Na początku 1946 Mach zaprotegował mnie do «Odrodzenia». Karol Kuryluk przyjął mnie na korektora i od tego momentu zaczęła się moja kariera życiowa, którą Mach nadzorował z sąsiedniego pokoju, ponieważ redakcje «Odrodzenia» i «Twórczości», w której Mach pracował, mieściły się w jednym lokalu na Basztowej. […] chyba pół roku później Zbigniew Bieńkowski, sekretarz «Odrodzenia», wyjechał na stypendium do Francji. Obaj z Machem objęliśmy opuszczone czasowo mieszkanie Zbyszka na ulicy Św. Teresy. Mieszkaliśmy tam do 1947 roku w nadzwyczajnych luksusach: była dwa wspaniałe, słoneczne pokoje, była kuchnia, była łazienka. […] Mach przeżywał chyba w tym czasie swoje najpiękniejsze lata. Pojawił się jak meteor na krakowskim niebie na przełomie wojny i pokoju. Pierwsze numery «Twórczości» przyniosły jego fascynujące eseje i chyba fragmenty debiutanckiej powieści Rdza. Chłonna, wyposzczona, chciwa życia socjeta krakowska przywitała go jak młodego księcia”. […]
Widok z zewnątrz
Dla wszystkich, którzy znali Macha, jego homoseksualizm był oczywistością.
Nawet Kazimierz Wyka, pisząc tuż po śmierci jego portret, ogólnikowo wyjaśnił, dlaczego nie może poruszyć tego tematu: „Pseudomoralna cenzura obyczajowa jeszcze wciąż trzyma pieczęć przemilczenia na pewnych sprawach, gdy tymczasem one istnieją i nie wiadomo, po co ta pieczęć. Wilhelm był kawalerem, nie miał żony, nie miał własnej kobiety. I nie znałem zarazem człowieka równie czułego, równie delikatnego i równie wykwintnego wobec kobiet”. Jedenaście lat później wciąż szukał języka dla tego tematu także Tadeusz Konwicki: „Zbyt się dręczę jego dziwnym i tajemniczym losem, żebym pozwolił sobie na niedomówienia, na ciepłe kluski czułostkowych wspomnień, na pseudoprzyjacielskie glątwy. Otóż Wilek – nie wiem, jak to nazwać, żeby nie wypadło plugawie – borykał się chyba już wtedy z pierwszymi objawami ułomności, nie ułomności, odchylenia od normy, nie odchylenia od normy, słowem czegoś takiego, co dziś już świat sankcjonuje i podchodzi do tego z pewną powagą, a co wtedy uchodziło jeszcze za przerażające, tragiczne, nieludzkie. W krakowskich czasach o tym jeszcze nie wiedziałem, lecz kiedy dużo później wiedziałem, to nic już nie mogłem pomóc i nie wiem w ogóle, czy można i trzeba pomagać”. W dalszej części wywodu Konwicki wprost zapisał, że nie chce używać słowa „homoseksualizm”, zapewne uznając, że zbrukałoby ono przyjaciela: „Wydaje mi się, że to jego rozdarcie, o którym wspomniałem, a którego nie chcę i nie będę nazywać, że to jego rozdarcie, którego się na początku wstydził, później nie wstydził, a na koniec może nawet był gorzko dumny, że to jego rozdarcie-nierozdarcie bardzo zaważyło na losie i na pracy, choć na pewno do końca nie zdeterminowało”. Musiało minąć kolejne dwadzieścia lat, żeby Marek Nowakowski już bez „pseudomoralnej cenzury” zapisał własne doświadczenia z Machem: „Był człowiekiem skomplikowanym, niespokojnym, jakby skrywał głęboko jakąś tajemnicę. Wkrótce odkryłem, że wykazuje skłonności homoseksualne. Kiedyś, rozgrzany alkoholem, zaczął traktować mnie jako obiekt do uwiedzenia; jego dłoń spoczęła na moim udzie, zamglone oczy, nierówny oddech. Nie miałem żadnych inklinacji. Odczułem wstręt przed tą uwodzicielską ofertą. Wreszcie odepchnąłem go brutalnie. Postawiłem sprawę jasno i uczciwie. […] zrozumiał, że postawiłem wyraźną barierę w naszej zażyłości i wytyczyłem jej granice. Zostaliśmy przyjaciółmi, mimo znacznej różnicy wieku, mogę tak śmiało powiedzieć”.
Chce mi się wyć
Ze wspomnień przyjaciół Macha wyłania się nie tylko niezbyt wesoła prywatna historia pisarza, ale także ogólna sytuacja homoseksualistów, zmuszonych do ukrywania się, znoszenia poniżeń i rozczarowań czy wykorzystywania swojej pozycji do realizacji potrzeb seksualnych.
O tym wszystkim słyszał Marek Nowakowski, który został powiernikiem pisarza: „Zwierzał mi się czasem z udręk konspirującego homoseksualisty. Była to ciemna, utajona sfera. Poszukiwał łatwych chłopaków po dworcach, miewał przykre przygody; pijani żołnierze na przepustce pobili go i zabrali pieniądze. Były to żałosne namiastki. Pragnął miłości z wzajemnością. Adorował skrycie pewnego młodzieńca, który nie reagował absolutnie na miłosne sygnały. Jednocześnie wykorzystywał go cynicznie”. Szczególnie dramatyczną sytuację zapisał Kazimierz Brandys: „Raz w nocy w zakopiańskiej «Watrze» wracaliśmy saniami z góralem, obydwaj pijani. Mróz i śnieg, gwiazdy nad nami i puste Krupówki. W górala pewnie wstąpił kosmiczny nastrój, bo wołał do konia: – Wio, Baśka! Nie z tyj ziemi! – i nagle Wilek stojąc w saniach zacząć wyć. Była to skarga do Boga, na ludzi, na świat, na błaganie o miłość. Niedawno został przez kogoś porzucony. Odwiozłem go do «Astorii». – Czemu ten pan tak się rozzalił? – zapytał góral w powrotnej drodze. Odpowiedziałem: – Przyjaciel go skrzywdził. – Dziś myślę o tym wydarzeniu jak o dubeltówce wiszącej nad fotelem w pierwszym akcie, która wystrzeli pod koniec trzeciego”.
Wraz z upływem lat Mach oczekiwał od przyjaciół akceptacji. Nie tylko zwierzał się ze swoich problemów, ale także żądał traktowania jego partnerów na równi z parami męsko-damskimi, na co większość nie była jeszcze gotowa, co przyznawał Brandys: „Nie lubiłem, kiedy przychodził do nas ze swymi oblubieńcami, nie wszyscy budzili we mnie zaufanie. Do końca mi tego nie wybaczył. Żądał przyjaźni absolutnej, cierpiał, a ja nie rozumiałem jeszcze, czym są męczarnie homoseksualisty w owym czasie, gdy daleko było do obecnej jawności i równouprawnienia”. Coraz większa jawność Macha doprowadzała czasem do wydarzeń niezbyt przyjemnych; jeden z takich incydentów przy okazji pobytu w Domu Pracy Twórczej w Oborach opisał Nowakowski: „Wilek Mach, patron debiutantów, był przez nas najbardziej lubiany. Wieczorami schodziliśmy się do jego pokoju i toczyły się gorące dyskusje. W letni wieczór, rozgrzani literaturą i alkoholem, wybraliśmy się z Obór do restauracji Berentowicza w Konstancinie. Szliśmy drogą między wysokimi drzewami, cykały świerszcze, pokazywały się świętojańskie robaczki. Śmiechy, żarty, podśpiewywaliśmy. Bogdan Wojdowski odłączył od nas. Szedł osobno, milczący, obcy. – Bogdan, co ci się stało? – zdziwił się Wilek Mach. A on na to głuchym, nie swoim głosem: – Mach, ty pierdolony pedale!”. […]
Śniadanie do łóżka
Przyjaciele podkreślają, że choć Mach szukał miłości i chciał stworzyć związek, to jednocześnie działał nieco po omacku. Andrzej Józef Dąbrowski zanotował, że w koktajl barze przy placu Saskim Mach uwodził nawet jego ojca: „Za ojcem oglądało się wiele kobiet, ale niekiedy też i panowie, gustujący w marsowych obliczach. W tymże barze adorował go już wcześniej Wilhelm Mach. Na szczęście zaprzestał, zorientowawszy się, iż obiekt westchnień nie przeczytał żadnej jego powieści”. Pisał o tym także Nowakowski: „Współczułem Machowi. Widziałem jego szarpaninę w poszukiwaniu miłości. Chciał żyć normalnie, mieć kogoś, być kochanym i kochać. Nie był drańskim, cynicznym łowcą chłopaków. Chciał wzajemności i co raz dostawał obuchem. Miotał się w daremnych porywach. Próbował rozpaczliwie trzymać fason, choć w oczach czaiła się udręka”.
Jedną z wielkich miłości Macha był Marek Hłasko. O jego uwagę musiał konkurować nie tylko z kobietami, ale też licznymi kolegami po piórze. […]
Listy Macha do Hłaski z połowy lat 50., których fragmenty zamieściła w swojej książce Barbara Stanisławczyk, są porażającym świadectwem zgody pisarza na każde upokorzenie, byle tylko zdobyć trochę uwagi i uczucia. Zaczyna się od wsparcia finansowego: „We wtorek 25 I wysłałem Ci 150 złotych. Czy doszły? Znowu Ci wyślę coś we wtorek 1 II, gdy wezmę pensję. Cieszą mnie twoje rozumne zapewnienia i mówię Ci: Nie bój się, Miły, choćby mi było nawet niełatwo, to pomogę Ci na pewno, możesz być spokojny. Gdy znajdziesz się w trudnej sytuacji, napisz o tym zaraz”. Potem jest usprawiedliwianie wszelkich wybryków: „Jest to we mnie – głębokie i szerokie, co mam dla Ciebie. Mnie nie rani nigdy sam cios, mnie tylko rani i obraża, jeśliby mój przyjaciel bił mnie na skutek poczucia własnej bezkarności, na skutek założenia sobie z góry, że moja wierność zniesie wszystko, że więc można się nie liczyć. Może to trochę niejasne, ale pewnie rozumiesz – chodzi tu o godność uczuć. Lecz jeśli mój przyjaciel zada cios bez tego lekceważącego założenia, «odruchowo», albo – jakkolwiek postąpił, nawet najgorzej – pożałuje, to nie zostaje we mnie żaden zły osad”. Musiało się też znaleźć wyznanie miłości: „Kocham Cię bardzo, Drogi mój Marku, i gdy nazywam Cię Bratem, to nie jest to słowo, tylko pragnienie, byśmy ten braterski związek czuli jak najbardziej rzeczywiste pokrewieństwo”. Całość datowana na 29 stycznia 1955 była poprzekreślana słowami: „Marek, Marek, Marek, Kocham Cię”. […]
Toszek
Jako wpływowa postać polskiego życia literackiego od końca lat 40. Wilhelm Mach kilkakrotnie miał okazję zaliczyć dłuższe pobyty zagraniczne. Już w okresie 1947–1948 przebywał na stypendium we Francji, w 1956 roku zwiedzał Indie, a w 1961 roku był w Stanach Zjednoczonych. W jaki sposób pobyt na Zachodzie mógł wpływać na akceptację homoseksualizmu, pisał w autobiografii Kręgi obcości Michał Głowiński (w jego przypadku kluczowe okazały się podróże do Francji i Holandii). W przypadku Macha przełomowe było dopiero poznanie… Bułgarii, dokąd zaczął jeździć w 1958 roku. Tam właśnie spotkał swą ostatnią i największą miłość. W krótkich słowach opisał to Marek Nowakowski: „Będąc w nadmorskim kurorcie w Bułgarii, zaprzyjaźnił się z tamtejszą rodziną, w której była córka i syn. Wilek pożerał wzrokiem chłopaka, czarnowłosego, ognistego efeba. Poczciwi ludzie pragnęli zaś wydać swą córkę za nobliwego pisarza z Polski. Wił się konwulsyjnie w tej tragedii pomyłek”. Tak to wyglądało od strony prywatnej – oficjalnie został przyjacielem narodu bułgarskiego i wielbicielem tamtejszego krajobrazu. „Znana jest ogromna sympatia Macha dla tego kraju, gdzie przebywał wielokrotnie i nawiązał liczne przyjaźnie z ludźmi różnych środowisk”, pisał Janusz Termer. Jeszcze dalej poszedł Lesław M. Bartelski: „Bułgarię odkrył stosunkowo późno, po czterdziestce zakochał się w niej jak dojrzały mężczyzna w młodziutkiej dziewczynie”. Być może ta mistyfikacja była potrzebna Bartelskiemu, żeby usprawiedliwić i niejako unieważnić istnienie Bułgara u boku pisarza: „Świadkiem jego śmierci był młody Bułgar, Toszek z Burgas, który przyjechał do Polski na zaproszenie Macha”.
Ostatnie lata jego życia w dużej mierze wypełnione były wyjazdami do „drugiej ojczyzny”, ale także obmyślaniem sposobu, by ściągnąć do Polski ukochanego. W tym celu wielokrotnie wystawał pod drzwiami Leona Kruczkowskiego. Budziło to liczne podejrzenia, a wyjaśnienie było proste – pisał o tym Brandys: „Kruczkowski był prezesem nie tylko Związku Literatów, ale i Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Bułgarskiej. Wilek Mach od dłuższego czasu starał się o zaproszenie i stypendium dla młodego Bułgara, z którym zetknął się na czarnomorskiej plaży”. Prawdopodobnie udało się, bo Toszek z Burgas przynajmniej dwukrotnie odwiedził Polskę. Poznali go wszyscy ważniejsi przyjaciele pisarza, w tym Marek Nowakowski: „Słabość do młodego Bułgara, o którym gosposia Wilka, pani Bleszyńska, mówiła, że ma takie oczy jak karaluchy, skończyła się smutno. Pamiętam drugą jego wizytę w Polsce. Tańczył wokół niego Wilek w zalotnych lansadach, wydawał na jego cześć wystawne przyjęcia, obwoził od Bałtyku po Tatry; traktował jak maharadżę, któremu z tytułu boskiego pochodzenia należą się hołdy i niekończące się przyjemności. Chłopak szybko zaczął wykorzystywać jego niewolniczą słabość. Czynił to z zimnym egoizmem i beztroską pewnego swych czarów pięknisia. Wszystko źle się skończyło”. Nad Bałtykiem, w tygodniu poprzedzającym śmierć Macha, spotkał ich także Kazimierz Brandys: „Bułgar był niewysoki, silnie umięśniony. Dość ładna, sprytna twarz. Mieszkaliśmy w domu ZAIKS-u, oni w jednym pokoju, ja w sąsiednim. Często przez ścianę dochodził do mnie głos Wilka, uwodzicielski, pieszczotliwy. Przypuszczam, że Bułgar nie doznał inicjacji homoseksualnej, być może nie orientował się, o co chodzi w tym zachwycie siwiejącego Polaka dla jego osoby. Spostrzegłem, że na plaży ogląda się za kobietami. Wilek milkł i smutniał”. Wtedy musiało do niego ostatecznie dotrzeć, że po raz kolejny źle ulokował uczucie: „Wpatrzony w Bułgara, z plecami spieczonymi od słońca, miał w oczach na przemian uszczęśliwienie i rozpacz. Po kolacji Bułgar nieraz znikał. Wtedy namawiałem Wilka na przechadzkę po molo, kiedy indziej wzdłuż plaży. Spacerując opowiadałem dowcipy, żeby go rozerwać, a raczej wyrwać go z nieprzytomności. Widziałem, że przez cały czas szuka wzrokiem Bułgara. Wracaliśmy dopiero, jak robiło się ciemno”. Brandys nie do końca mógł zrozumieć całą sytuację: „Wilhelm Mach był jednym z najinteligentniejszych ludzi, jakich znałem. Nie mogłem pojąć jego zauroczenia kimś tak pospolitym. Bułgar był może niezłym chłopcem, wymykał się z domu wieczorem w poszukiwaniu przygód zgodnych z jego naturą i pewnie nie przychodziło mu do głowy, że postępuje okrutnie. W przeddzień ich wyjazdu zaproponowałem, aby po kolacji pójść razem na wino do Grand Hotelu. Wilek spojrzał na mnie z wdzięcznością. W kawiarni byłem nadzwyczaj elokwentny i wzniosłem toast ku czci Gór nad czarnym morzem. Od sąsiedniego stolika zerkały na nas dwie kobiety. Tuż przed wyjściem z kawiarni zauważyłem, że Bułgar dał im zapraszający, jakby umówiony znak. Ulotnił się zaraz po wyjściu. Wilek miał oczy trupa. Odmówił, kiedy prosiłem, by zajść do mnie i chwilę jeszcze porozmawiać. Zrozumiałem, że chce być sam. Chciał czekać. […] Odjechali wczesnym pociągiem, ja zostałem do końca tygodnia. Po moim powrocie do Warszawy rano zadzwonił telefon z wiadomością, że Wilek Mach nie żyje”. Był 2 lipca 1965 roku. […]
Jest to fragment rozdziału o Wilhelmie Machu z drugiego, poprawionego i poszerzonego wydania Homobiografii Krzysztofa Tomasika (Wydawnictwo Krytyki Politycznej 2014). W wybranym fragmencie pominięto przypisy i bibliografię, zaznaczono opuszczenia.
**Dziennik Opinii nr 183/2015 (967)