Czytaj dalej

Czytelnia Krytyki Politycznej (7)

Calvino, Szczerek, Zadie Smith – w Czytelni KP co miesiąc piszemy o książkach, które czytamy. Tych, które chcemy polecić lub przed którymi chcemy ostrzec.

Hannah Arendt, Eichmann w Jerozolimie. Rzecz o banalności zła, przeł. Adam Szostkiewicz, Znak 1998

Krótko: Hannah Arendt popełniła jeden z najlepszych reportaży sądowych wielu ostatnich dekad, poświęcając kilkaset stron procesowi Adolfa Eichmanna, który mu wytoczono po uprzednim nielegalnym porwaniu go z Argentyny.

Oczywiście książka ta jest znacznie więcej niż po prostu reportażem, a raczej głębszym (choć nie na tyle głębokim, aby zakopać laika w detalach) spojrzeniem w czasy, których dotyczy – II wojny światowej, Holokaustu i roli, jaką odegrał w nim Eichmann.

Czytając ją, znamy już koniec, jaki czekał Eichmanna – nie śledzimy więc historii z napięciem, czekając, która strona wygra starcie. To, że Eichmann był zbrodniarzem wojennym, także nie ulega wątpliwości – pytanie jednak, czy był potworem, jakiego usiłowano z niego zrobić. Dla wielu pewnie tak. Po lekturze Arendt jednak czytelnik – a przynajmniej ja osobiście, być może świadczy to o mojej własnej degeneracji – postrzega go raczej jako człowieka smutno wplątanego w pewne okoliczności. Urodzonego w złym miejscu i czasie, obdarzonego może zbyt mało buntowniczym charakterem. Być może nie mnie to oceniać. Fakt jednak pozostaje faktem – teza Arendt o banalności zła. Zło nie jest demoniczne, nie potrzebuje armii potworów, aby spustoszyć świat. Po prostu jest.

Szymon Pytlik, Klub Krytyki Politycznej w Opolu


***

Gerbrand Bakker, Na górze cisza, przeł. Jadwiga Jędras, W.A.B. 2014

Współczesna powieść holenderska, jest w niej trochę o jeździe na łyżwach – autor był instruktorem łyżwiarskim – ale można to pominąć. Chociaż lepiej nie, bo to książka tocząca się dość powolnym rytmem i nastrojowa, ale bynajmniej nie nudna. Jeśli teraz jeszcze powiem, że rzecz toczy się w małej wiosce, właściwie skansenie, z której widać Amsterdam; że opowiada o starzejącym się mężczyźnie mieszkającym ze swoim umierającym ojcem, którego nienawidzi, zapewne dla wielu nie zabrzmi to zachęcająco. Błąd. Przywołam tu reklamującą książkę wypowiedź Coetzee’go: „pełna ostrożnej czułości i lakonicznego humoru”. Nie potrafię tego lepiej nazwać.

Bohater to samotny mizantrop, żyjący nie swoim życiem i skromnym marzeniem, żeby kiedyś pojechać do Danii. Miał kiedyś brata bliźniaka, i to jego brat wraz z piękna narzeczoną mieli zostać farmerami. On zaczął studiować literaturę na uniwersytecie. Po śmierci brata przejmuje gospodarstwo, ale nie narzeczoną. Po latach w jego życiu zjawi się ona, owdowiała, wraz ze swoim kłopotliwym synem.

Nie skończy się to jednak żadnym: potem żyli jeszcze długo i szczęśliwie… Jeszcze trochę spoilerując – kto nie chce, niech nie czyta – powiem, że pojawi się za to delikatnie poprowadzony wątek gejowski.

Kinga Dunin, Dziennik Opinii


***

Cyril Bouyeure, Adam Michnik. Biografia, przeł. Katarzyna Adamska, Wydawnictwo Literackie 2009

Zaczynając swą opowieść od afery Rywina, Bouyeure sprytnie pokazuje, jak paradoksalne bywają związki władzy, opozycji i mediów. Truizm? Być może, ale trzeba przyznać, że historia wojen i sojuszy Michnika z establishmentem to nadzwyczaj kręta ścieżka. Z domu – wcale nie tak żydowskiego ani komunistycznego, jak lubią twierdzić domorośli miłośnicy niedokładnego grzebania w życiorysach – Adam wyniósł intelektualne ambicje i godny podziwu upór, które szybko pozwoliły mu stać się jedną z twarzy opozycji, potem wielokrotnie pakując go za kratki, by w końcu zrobić zeń redaktora najważniejszego dziennika w kraju.

Być może sięgając po książkę zagranicznego autora niektórzy spodziewali się absolutnie bezstronnej biografii. Rozczarują się – mówiąc o Michniku, nie da się nie zaznaczyć swojego miejsca na politycznej mapie Polski, nawet jeśli urodziło się z dala od niej. Co prawda Bouyerue nie jest wobec swojego bohatera bezkrytyczny, ale da się odczuć, że myślenia o Polsce nauczył się w pewnym stopniu właśnie od niego. Obok politycznych diagnoz brzmiących jak przepisane z „Gazety Wyborczej” znaleźć można jednak starannie zarysowany portret kontrowersyjnej postaci, która przez całe życie w każdym obozie narobiła sobie wrogów – śmiało można ich liczyć w milionach. Bouyeure udowadnia, jak nieprawdziwe są popularne wyobrażenia o Michniku – nie tylko antysemickie dyrdymały, ale też drastyczne uproszczenia, jakimi Polacy i z lewa, i z prawa często starają się opisać człowieka stojącego za jednym z największych sukcesów rynku medialnego naszego kraju.

Życzyłbym sobie takiego biografa.

Krzysztof Juruś, Klub Krytyki Politycznej w Krakowie


***

Dulce Chacón, Uśpiony głos, przeł. Katarzyna Okrasko i Aleksandra Wiktorowska, Marginesy 2014

Hiszpańska wojna domowa i – przede wszystkim – represje po zwycięstwie frankistów opowiedziane z perspektywy kobiet. Kobiet zaangażowanych po stronie republiki, tych wciągniętych w sprawę przez zaangażowanie mężczyzn, ale też tych próbujących stać z boku oraz zupełnie przypadkowych ofiar. Autorka rozmawiała z kilkudziesięcioma osobami – proces dokumentacji trwał cztery lata – i z usłyszanych historii zbudowała swoją powieść. Niektóre z historii, które nam opowiada, mogą wydawać się nieprawdopodobne – ale gdy zajrzymy do podziękowań, przekonamy się, że znów najbardziej nieprawdopodobne historie pisze rzeczywistość.

Uśpiony głos to bardzo mocna opowieść o reżimie Franco, okresie bardzo słabo obecnym w naszej świadomości (skutek uboczny czytania tej powieści jest więc taki, że natychmiast myśli się o lekturach uzupełniających), w której autorka jednoznacznie opowiadając się po stronie republikańskiej, nie pomija tego, co niewygodne; historia tak głębokiego podziału w społeczeństwie, że w sposób nieunikniony pojawia się pytanie, jak to społeczeństwo jest w stanie funkcjonować dziś – bo to nie jest bardzo odległa historia. Wreszcie – to opowieść o solidarności kobiet.

Trudno uniknąć skojarzenia z książką Wojna nie ma w sobie nic z kobiety Swietłany Aleksijewicz i przez chwilę można nawet pożałować, że Chacón nie poszła jej drogą – nie oddała po prostu głosu swoim bohaterkom, lecz wybrała konstrukcję literacką. Można też jednak po prostu poddać się sile literatury.

Magda Majewska, Dziennik Opinii

>> czytaj także: Katarzyna Okrasko, Hiszpańskie kobiety przegrały wojnę domową

***

Italo Calvino, Marcovaldo, przeł. Alina Kreisberg, W.A.B. 2013

„Wiatr, docierając do miasta z daleka, przynosi mu niezwykłe dary, które dostrzegają tylko nieliczni wrażliwcy, na przykład alergicy, kichający z powodu pyłków kwiatowych z odległych ziem” – mnie, wrażliwcowi i alergikowi, wystarczyło pierwsze zdanie, by zakochać się w tej książce. Gdyby jednak ktoś miał wątpliwości, warto zajrzeć głębiej. Seria zabawnych historyjek o niewykwalifikowanym robotniku, który zamiast przejmować się swym ciężkim losem, woli patrzeć w gwiazdy, jest w stanie wzruszyć i rozbawić czytelników o nawet najbardziej twardych sercach. Marcovaldo uczy gromadkę swoich dzieci patrzenia na okrutny miejski świat w iście poetycki sposób. Na własną rękę szuka kontaktu z naturą, od której tak brutalnie odłączyła go nieczuła cywilizacja. Ponure barwy gorzkiego życia włoskiego proletariatu, przynoszące na myśl Złodziei rowerów, Calvino zamienia w prawdziwe La Dolce Vita. Marcovaldo jest pochwałą nadziei, głupoty i naiwności, przewrotną nauką, że warto szukać piękna mimo wszelkich przeszkód. A gdzie zacząć poszukiwania? Najlepiej od tej książki. Kończy się ją zdecydowanie za szybko, ale zamiast smucić się, proponuję wybiec z domu i wzorem Marcovalda porozglądać się za ostatnimi śladami natury w sercu miasta. Albo po prostu uciekać na wieś.

Krzysztof Juruś, Klub Krytyki Politycznej w Krakowie


***

Italo Calvino, Niewidzialne miasta, przeł. Alina Kreisberg, W.A.B. 2013

Nie zamierzam udawać, że jestem szczególnie dorosły, ale wiek, w którym rozmarzony wyobrażałem sobie nieistniejące miejsca – czy te powstające powoli w mojej własnej wyobraźni, czy te z baśni czytanych lub opowiadanych mi przez rodziców – już dawno za mną. Jednak po kilku stronach Niewidzialnych miast poczułem się nagle kilka razy młodszy. Miałem wrażenie, jakby niespodziewanie zaczęły działać obszary mojego mózgu, których nie miałem okazji używać od dzieciństwa. Niby nieustannie sobie coś wyobrażamy, ale nie tak, jak zmusza nas do tego Calvino. Te nieistniejące miejsca w niczym nie przypominają upiornych dystopii czy wizjonerskich konstrukcji rodem z science fiction, do których przyzwyczaiły nas „poważne książki”. Odległe miasta, które Kubłaj-Chanowi opisuje przybysz z Wenecji, Marko Polo, są zbudowane z charakterów ich mieszkańców, z intelektualnych zagadek, z barw i zapachów, ze wszystkiego, co da się opisać słowem. I za każdym razem, gdy cesarzowi wydaje się, że wreszcie odkrył wzór, według którego Marko konstruuje kolejne miasta, okazuje się, że brakuje mu odrobinę wyobraźni, by projektować własne. A może nie tylko o wyobraźnię tu chodzi? Kubłaj-Chan z niecierpliwością czeka na opis tego najważniejszego miasta. Za każdym razem, gdy opisuję jakieś miasto, mówię coś o Wenecji. – odpowiada Marko. Wygląda na to, że po prostu trzeba za czymś zatęsknić, żeby uruchomić wyobraźnię.

Krzysztof Juruś, Klub Krytyki Politycznej w Krakowie

>> Czytaj także: fragment książki | wywiad z Italo Calvino

***

Michel Faber, Szkarłatny płatek i biały, przeł. Maciej Świerkocki, W.A.B. 2006
Jabłko, przeł. Maciej Świerkocki, W.A.B. 2007

Wakacje to szansa na powrót do dawnych, sprawdzonych lektur. Szczególnie jeśli nic innego nie ma pod ręką, a do domu daleko. Ten powrót okazał się bardzo przyjemny. O Płatku.. kiedyś już pisałam – że to epicka wiktoriańska powieść napisana ze znajomością Marksa, Freuda i feminizmu.

Tym razem pójdę raczej w uczucia. Ta historia XIX-wiecznej prostytutki i utrzymanki bogatego przemysłowca jest także genialnym studium uzależnienia, nie tylko ekonomicznego, również emocjonalnego. Działa to trochę jak syndrom sztokholmski, próba zrozumienia, co Sugar czuła do swego kochanka i protektora, do jego rodziny, córki, pokaże nam bardzo skomplikowany splot miłości, nienawiści, wdzięczności, pogardy, współczucia, uległości i buntu. Uczucia jej „pana”, choć to niezbyt sympatyczna postać, przedstawione są z równym mistrzostwem, tak że w końcu nawet nie potrafimy go nienawidzić.

W końcu bunt zwycięża, Sugar uwalnia siebie i inne kobiety, a w niewielkim tomie opowiadań, Jabłko, spotykamy niektórych z dawnych bohaterów. Ostatnie, najdłuższe opowiadanie to Chmara kobiet w wielkich kapeluszach. Jest już początek XX wieku, córka złego pana z mężem, synem i kochanką (swoją, nie męża) wybierają się w Londynie na wielki (naprawdę wielki!) marsz sufrażystek walczących o prawa wyborcze kobiet. Ech, łza się w oku kręci…

Jeśli jeszcze ktoś nie czytał, to warto nadrobić, a nawet przeczytać raz jeszcze. Co prawda znam mężczyzn, którym Płatek… się nie podobał, ale to jacyś Marsjanie.

Kinga Dunin, Dziennik Opinii


***

Martha Grimes, Pod Huncwotem, przeł. Agnieszka Andrzejewska, W.A.B. 2008
Pod Przechytrzonym Lisem, przeł. Anna Bartkowicz, W.A.B. 2008
Pod Anodynowym Naszyjnikiem, przeł. Anna Bartkowicz, W.A.B. 2009
Pod Zawianym Kaczorem, przeł Anna Jarzębowska, W.A.B. 2010

Pierwsze cztery z bardzo długiego cyklu kryminałów z inspektorem Jury w roli głównej. Oraz z jego przyjacielem, niezwykle inteligentnym i złośliwym byłym lordem, który zrzekł się tytułu, ale pozostawił sobie ogromny majątek. Poza majątkiem ma też potworną ciotkę, wścibską plotkarę. Każdy z tytułów to nazwa angielskiego pubu, a same kryminały też są bardzo angielskie – z arystokratami w pumpach w kratkę, polowaniami na lisy, uroczymi miasteczkami zamieszkanymi przez różnych dziwaków. Napisała je jednak Amerykanka, nauczycielka, której pierwszy kryminał ukazał się, kiedy miała pięćdziesiąt lat. Dostała za nie rozmaite nagrody i chyba nieźle się bawiła, pisząc te angielskie szarady na pograniczu pastiszu. Wszystko jest tu na swoim miejscu – trup, a potem kolejne, zagadka, nieoczekiwane rozwiązanie, rodzinne tajemnice… Może intryga nie zawsze jest perfekcyjnie skonstruowana, ale i tak są to rozkoszne książeczki, przynajmniej dla tych, którzy wolą Agathę Christie od Chandlera.

Po polsku ukazały się jeszcze dwa kryminały z tego cyklu. I kilka z kolejnego. Tych jednak nie czytałam, przeczytam podczas następnych wakacji. 

Kinga Dunin, Dziennik Opinii


***

Tom Hickman, Boskie przyrodzenie. Historia penisa, przeł. Dobromiła Jankowska, Wydawnictwo Czarne 2014

Myślą-kluczem Historii penisa jest wyartykułowana we wstępie klisza o „myśleniu penisem” jako centralnej figurze bycia mężczyzną. Można się z tym zgodzić, można i nie, warto jednak wpierw prześledzić tok myślenia i jakość argumentacji. Lub – tok reprodukowania anegdot, historii, poglądów i bon motów. Zasadnicza część opowieści zaczyna się wspomnieniem afery księcia Argyll i jego małżonki Margaret oskarżonej o cudzołóstwo. To dobra egzemplifikacja dominującego w Boskim przyrodzeniu sposobu prowadzenia narracji: „dawno temu”, „w latach osiemdziesiątych”, „w starożytnej Grecji”… Retrospekcja nie funkcjonuje bynajmniej na prawach perspektywy rewizjonistycznej, lecz na zasadzie faktograficznej gawędy wypranej z zarodków dramaturgii, które mogłyby rozwinąć się w interesująco argumentowany tok dowodzenia czegokolwiek – czy chociaż opowiadania o czymkolwiek. Zestaw oczywistości pokroju „organ ten występuje w niezliczonych rozmiarach, kształtach i kolorach. Może być długi, krótki, gruby, cienki, krępy, prosty, zaokrąglony…” przeplatany fragmentami o bardziej poznawczej wartości (ciekawe uwagi etymologiczne czy fragment o genitologii), w ostateczności sprawia wrażenie chaotycznie złożonego zestawu anegdot i rudymentów wiedzy seksuologicznej podszytej świadomością kulturową.

Dużo gorzej ze świadomością genderową – heteronormatywizm jest w narracji bezdyskusyjny i wpisany w porządek myślenia. Oczywisty ze względu na materię książki androcentryzm nie usprawiedliwia braku równorzędności perspektywy feministycznej (funkcjonującej tu jako alternatywa, kontrapunkt będący ciekawostką) oraz wnikliwości w momentach, w których w ogólnych uwagach przywoływana jest „społeczność gejowska”. Przez długi czas za eksploatację kwestii inności służy komentarz do cytatu z Hollinghursta będącego ilustracją zagadnienia lęku homoseksualnego. Jest tyle interesujących kwestii, które mogłyby zostać poruszone w kontekście szumnego zagadnienia „historia penisa”: gdzie fallogocentryzm, analiza relacji władzy, dominacji? Znajomość płodnych (nomen omen) koncepcji Bourdieu czy Foucaulta mogłaby czasem ujawnić się w bezproduktywnie przytaczanych ciekawostkach historycznych. 

Przemysław Górecki


***

Iwona Kienzler, Maria Konopnicka: rozwydrzona bezbożnica, Wydawnictwo Bellona 2014

Potencjał politycznej „wywrotowości” życiorysu Marii Konopnickiej jest chętnie wykorzystywany przy światopoglądowych dyskusjach, podczas których urasta niemal do rangi karty przetargowej w sporach między obiema „stronami” – jako fenomen godzenia w życiu i twórczości jednej osoby wartości pozornie sprzecznych. Coraz większa jest też potrzeba wykorzystania go w formie analizy książkowej – na tym polu bezkonkurencyjna jest erudycyjna praca Leny Magnone. Nowa propozycja, Rozwydrzona bezbożnica Iwony Kienzler, to rzecz o zupełnie innym profilu, co może sygnalizować już tytuł. Nie jest to wbrew pozorom książka nastawiona na prowokacyjne demaskowanie „bezbożnego” życia funkcjonującej w związku lesbijskim autorki Roty – to raczej modelowa rozprawa porządkująca fakty z życia i twórczości pisarki, niepozbawiona walorów edukacyjnych (wraz z całym szeregiem nieuniknionych uproszczeń).

Narracja nie zagłębia się w literaturoznawcze meandry ze szczególną finezją, nie omija jednak „niewygodnych” wątków z tendencyjnością opracowań zideologizowanych, co mogłoby być dużą zaletą. Nie jest, ponieważ gdy pojawia się słowo na „h”, to zwykle w odniesieniu do „zwolenników tezy o jej homoseksualizmie”; gdy autorka cytuje Homobiografie, to odwołuje się do Krzysztofa Tomasiuka (sic!). Niby drobiazgi, a jednak dające do myślenia o genderowej wrażliwości Iwony Kienzler. Maria Dulębianka nazywana jest konsekwentnie „przyjaciółką” czy „towarzyszką”, ale już sam brak tabuizowania i negowania jej obecności i roli w życiu pisarki jest dowodem nieśmiałego przełomu: oto nawet standardowe, szkolne wręcz, opracowanie nie może pominąć kłopotliwych politycznie wątków (homo)biografii, jeśli nie chce narazić się na nierzetelność.

Przemysław Górecki


***

Tomasz Kitliński, Dream? Democracy! A Philosophy of Horror, Hope & Hospitality in Art & Action, Wydawnictwo UMCS 2014

Najnowsza książka Tomasza Kitlińskiego składa intelektualny hołd i dedykuje pogłębioną filozoficzną refleksję zjawisku gościnności, którą rozumieć należy zgodnie z budową etymologiczną samego terminu: gość-inność / hospitALTERITY. Tok imponującej, inspirującej i bardzo odkrywczej opowieści wyznaczany jest kolejnymi patron(k)ami erudycyjnego wywodu, uzupełniającymi potoczną świadomość gość-inności o ów łącznik między „gość” i „innością”, zwracający uwagę na fundamentalne, a tak nieuświadomione aspekty wielkiego demokratycznego marzenia o gościnności wobec Innego. Czym różnią się mechanizmy wrogości / gościnności znane z antysemickiej nagonki, szowinizmu religijnego, nacjonalizmu wymierzonego w mniejszości etniczne i narodowe, homofobii? Jak ma się Levinasowski Inny do myśli Cixous, Baumana, Kristevej, do Koranu i Mahabharaty? Autor pisze, jak zawsze, z wielką polemiczną pasją, która owocuje licznymi olśnieniami – zwłaszcza w rozdziale o miłości, wierze i demokracji, intertekstualnie rozprawiającym się z natchnionymi tekstami.

Pouczające i dające do myślenia (czy optymistyczne?) są końcowe rozdziały rozpatrujące „sprawę polską” w kontekście młodej generacji aktywistów, przełomowych i ważnych wydarzeń i precedensowych aktów u-gość-Innienia podmiotu. Pasjonująca analiza wpływu społecznego wystaw artystycznych, historii czystości i abjektalności w Polsce czy lubelskiego festiwalu Transeuropa pisana piórem świadka, obserwatora i – wreszcie – uczestnika zdarzeń. Powtarzając za konkludującym swą opowieść Tomaszem Kitlińskim: odważmy się na utopię o gość-inności jako prawach człowieka i polityczno-kulturalnym uczestnictwie Obcego (który, w końcu, jest w nas! – dopowiadając „autorem”). I na polski przekład Dream? Democracy!

Przemysław Górecki


***

Mirosław Lakomy, Demokracja 2.0: Interakcja polityczna w nowych mediach, WAM 2013

Mirosław Lakomy napisał chyba największą polską książkę, która podejmuje problem nowych mediów i ich roli w demokratyzacji. Kategorie internetu i jego styku z polityką to wartki nurt, i szybko się zmieniający – co zawsze jest niebezpieczne dla autora takich publikacji. Nie to jednak zabiło tę książkę.

Początkowe rozdziały – obejmujące ustalenie terminologii oraz historię komputerów i internetu – można jeszcze uznać za znośne, choć niepotrzebnie przydługie, ale im dalej, tym gorzej. Rozdziały poświęcone analizie „użycia nowych mediów przez polityków” są pozbawione jakiejkolwiek głębszej refleksji i ograniczają się w zasadzie do stwierdzeń „polityk X ma Y lajków i Z followersów na Twitterze, a jego konkurent z kolei tyle i tyle”. „Analiza” francuskich i amerykańskich kampanii wyborczych wołają o pomstę do nieba – nie zawierają żadnej analizy, a są jedynie odtworzeniem tego, w którym momencie ile lajków gdzie było, i co kto gdzie wypisywał. Jeszcze gorzej jest, kiedy docieramy do „esencji” (jak sam autor sugeruje) książki, czyli ruchów haktywistów i hakerów – opisanych po łebkach, z masą błędów rzeczowych i – co dotyczy całej książki – widzianych przez różowe okulary. Według autora internet może nas zbawić, nie niesie przy tym żadnych zagrożeń, polityków może do obywateli tylko przybliżyć (w żadnym razie nie mamy do czynienia z nadużyciami!), a ruchom daje potężną siłę demokratyzacyjną. Zdecydowanie odradzam.

Szymon Pytlik, Klub Krytyki Politycznej w Opolu


***

Brian Reynolds Myers, Najczystsza rasa: Propaganda Korei Północnej, przeł. Bartosz Hlebowicz, wyd. PWN 2011

Nie tak dawno przetoczyła się przez Polskę – a przynajmniej polską lewicę – obszerna dyskusja z Koreą Północną w tle, której roztrząsać tutaj nie ma sensu. Książkę Myersa jednak omówić i – uprzedzając nieco fakty – polecić zdecydowanie warto. Z co najmniej dwóch powodów.

Jest to jedno z najlepszych chyba dostępnych w naszym języku studiów dotyczących tego, jak wygląda nie życie, ale propaganda w Korei Północnej. Przede wszystkim autor rozprawia się z mitem, że reżim północnokoreański jest w jakimkolwiek stopniu komunistyczny – jest to reżim do głębi rasistowski, i to w zasadzie jedyna jego cecha, którą można wyodrębnić wyraźnie. A jak głęboko sięga ten rasizm, niech zobrazuje anegdota jeszcze z lat 60. o tym, jak na ulicy pobity został przez policjantów „bratni” podobno ambasador Korei – był ciemnoskóry.

Myers stawia też mocną tezę – ideologia Juche / Dżucze, która dla wielu jest synonimem koreańskiej propagandy, jego zdaniem nie ma absolutnie żadnego znaczenia. Jest tylko wydmuszką na potrzeby zagranicznych obserwatorów (propaganda nie odwołuje się do niej wewnątrz kraju, a sama wykładnia tej „ideologii” jest tak zawiła, że „można tam wrzucić dosłownie wszystko, treści bowiem tam nie ma, a zrozumieć próbują ją tylko modni postmoderniści”). Sam zaś Kim Ir Sen, prekursor, był po prostu naśladowcą Mao. Dżucze stworzone jest jako odpowiedź na jego „wkład w marksizm-leninizm”, słynne opery Kim Ir Sena – jako odpowiedź na „Mao – wybitnego poetę”, i tak dalej. Pustka.

Po drugie, w części wstępnej, gdzie mamy do czynienia z analizą korzeni rasizmu i nacjonalizmu (północno)koreańskiego, dostajemy morze uwag dotyczących powstawania nacjonalizmów jako takich, z punktami odniesienia także w Polsce.

Na koniec: Myers twierdzi, że większość Koreańczyków rzeczywiście wierzy w ową propagandę, nie jest zaś tak, jak się nas przekonuje, że muszą publicznie udawać. O tym jednak już w samej, fantastycznej, pozycji Myersa.

Szymon Pytlik, Klub Krytyki Politycznej w Opolu


***

Anna Reid, Leningrad. Tragedia oblężonego miasta 1941–1944, przeł. Wojciech Tyszka, Wydawnictwo Literackie 2012

Anna Reid z wielką starannością odtwarza tragiczną blokadę Leningradu podczas drugiej wojny światowej. Ten ponad dwuletni okres znajduje swój opis na kilku płaszczyznach: jak do tego doszło, jak próbowano temu zapobiec, jak udało się przetrwać i jak o tym zapomniano. Poza czysto historycznym opisem wydarzeń dominującą narrację tworzą ocalali mieszkańcy ówczesnego Leningradu. Poznajemy szczegóły ich życia z okresu blokady miasta: od stopniowo narastającego lęku, że zgromadzone zapasy żywności wcale nie są tak wielkie, jak informują władze, przez straszliwy czas głodu i chłodu pierwszej zimy, aż po odblokowanie dostępu do miasta, które w warunkach stalinowskiej dyktatury nie dla wszystkich okazało się końcem tragicznego losu. Czym jest życie, gdy wydłubuje się każdy okruch chleba ze szpar w drewnianym stole, sąsiad pyta, czy może zjeść naszego kota, a drewno z porąbanej szafy na czarnym rynku kosztuje więcej niż szafa w całości? Po czym poznać, że wraca się do normalnego życia: czy po zdumieniu, jakie wywołuje przedwiosenna erekcja? Te i wiele innych historii (np. ewakuacja zbiorów w Ermitażu) przypominają, że choć historie izolowanych społeczności wydają się podobne nawet w głębszych detalach (pomysł zjedzenia paska do spodni pojawiał się zarówno w gettach żydowskich, jak i w oblężonym Leningradzie), nie można ich potraktować jedną, nawet jeśli straszliwą, miarą chociażby przez wzgląd na tych, którym udało się przeżyć.

Imponująca praca Anny Reid nie tylko ocala od zapomnienia to, co najbardziej intymne w Leningradzie między wrześniem 1941 a styczniem 1944 roku, lecz stanowi również solidne źródło wiedzy na temat najdłuższego oblężenia w historii nowożytnej Europy.

Michał Pytlik, Klub Krytyki Politycznej w Opolu


***

Zadie Smith, Białe zęby, przeł. Zbigniew Batko, wydawnictwo Świat Książki 2003

Powieść Zadie Smith od kilku lat kurzyła się spokojnie na mojej półce z książkami do przeczytania, aż szczęśliwie przydarzył się Dyskusyjny Klub Książki w Świetlicy Krytyki Politycznej w Łodzi i wybór Białych zębów do omówienia w pierwszej kolejności.

Rzecz cała w wielkim skrócie: akcja powieści obejmuje lata 1842–1999. W tym czasie odwiedzamy Londyn, Jamajkę, Grecję i Pakistan. Poznajemy rodziny Iqbalów, Jonesów, Bowdenów i Chalfenów. Stykamy się z działalnością Strażników Ruchu Odrodzenia Muzułmanów i Ligi Ochrony Ssaków. Bywamy w knajpie O’Connella i szkole Glenarda. Jest trzęsienie ziemi, trochę drugiej wojny światowej, Salman Rushdie, mur berliński i eksperymenty genetyczne. Słowo „zęby” pada 50 razy, w tym 8 razy tytułowe białe, o ile nie pomyliłem się w rachubach.

Postaci w powieści jest wiele, ja z żadną się nie zżyłem, w żadnej nie odnalazłem siebie, żadnej nie kibicowałem, los każdej był mi równie obojętny. No może poza pewną białą myszką (nickname: mysz przyszłości), bohaterką ostatniej akcji, ale to już kwestia mojej bezgranicznej miłości do szczurów i myszy. Trafił za to do mnie zawarty w powieści humor. Opis małżeńskiej bójki Iqbalów, broszury na każdy temat i okazję, za pomocą których S.R.O.M. rozwiązuje wszelkie wątpliwości zainteresowanych ruchem, być może bohaterski wyczyn Mangala Pande i dzieje żmudnej walki o jego miejsce w historii, wspomnienie wpływu wizerunku zespołu Beastie Boys na młodzież w 1985 roku, wykazują, że w tym zakresie autorka możliwości ma spore, a mnie przekonują do sięgnięcia po kolejne jej powieści.  

PS Niech ktoś otworzy w Łodzi lokal o skradzionej z Białych zębów nazwie „Pod szczurem i marchewką”, chętnie w nim zamieszkam.

Krzysztof Witkowski, Klub Krytyki Politycznej w Łodzi


***

Ziemowit Szczerek, Przyjdzie Mordor i nas zje, czyli tajna historia Słowian – audiobook w interpretacji głosowej autora, muzyka Thymn Chase, korporacja ha!art, 2014

Ziemowit Szczerek awansował jakiś czas temu na medialnego eksperta od spraw ukraińskich dzięki swej powieści Przyjdzie Mordor i nas zje, poświęconej podobno tej tematyce. Jednak choć opowiada ona o podróżach na Ukrainę, zawiera opisy przyrody oraz lokalnej egzotyki, jest przede wszystkim brutalnym portretem Polaków i ich stosunku do „ruskich”, którymi są dla nich Ukraińcy. Ukraina jest tylko lustrem, w którym bohater, Polak z plecakiem podróżujący marszrutką lub taksówką, poluje na „prawdziwego Ruska”, by się z nim napić, zachwycać sklepami, gdzie wciąż liczy się na drewnianych liczydłach i pije duże ilości aptecznego balsamu. Bohaterem jest też polski orientalizm, uwielbiający ten nasz najbliższy wschód i pogardzający nim wedle najlepszych orientalistycznych wzorców. Tłem jest zaś dyskusja o Europie Wschodniej czy Środkowej, przez Szczerka bezwzględnie sprowadzona do marzenia o Wschodzie udającym Europę Środkową – i o Polskę mu w tej definicji Wschodu chodzi, nie o Ukrainę, niestety. Podróżowanie na Ukrainę ( oczywiście przed wojną) staje się tam podróżą w poszukiwaniu przez Polaków tego, czego sami nienawidzimy we własnym kraju. A przywołane w tytule jednego z reportaży „gonzo” to pisanie o Ukrainie, jakby była dżunglą, w której żyją dzicy – i takie pisanie o świecie akurat do tematyki ukraińskiej się nie ogranicza.

Znaną już wcześniej z książkowego wydania powieść poznajemy tym razem za pomocą zmysłu słuchu, dzięki audiobookowi. Tekst czyta sam autor, a towarzyszy mu specjalnie skomponowana muzyka, która ma niebagatelne znaczenie w tym wydaniu. Dźwiękowa wersja powieści przygotowana jest z ogromną starannością, przypominającą raczej standardy radiowego teatru niż klasycznych książek do słuchania, i jest prawdziwą ucztą dla ucha. Zwłaszcza gdy się słucha w środku publicznego transportu i zerka za okno.

Iza Desperak, Klub Krytyki Politycznej w Łodzi


Czytaj także:

Czytelnia Krytyki Politycznej, odc. 1

Czytelnia Krytyki Politycznej, odc. 2

Czytelnia Krytyki Politycznej, odc. 3

Czytelnia Krytyki Politycznej, odc. 4

Czytelnia Krytyki Politycznej, odc. 5

Czytelnia Krytyki Politycznej, odc. 6


__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij