Czytaj dalej

Czytelnia Krytyki Politycznej (6)

Chutnik, Samson, Piątek, Borges – w Czytelni KP co miesiąc piszemy o książkach, które czytamy. Tych, które chcemy polecić lub przed którymi chcemy ostrzec.

Tahar Ben Jelloun, Dziecko piasku, przeł. Jacek Giszczak, Karakter 2013, Święta noc, przeł. Jacek Giszczak, Karakter 2014

Ben Yelloun to francuskojęzyczny pisarz urodzony w Maroku. Obie książki stanowią całość, za Świętą noc w 1987 roku otrzymał nagrodę Goncourtów, choć mnie bardziej podobała się pierwsza część – Dziecko piasku, przedziwne połączenie baśni z tysiąca i jednej nocy z fascynacją Borgesem. Historia opowiadana przez wielu narratorów, bajarzy, z których każdy zna inną wersję albo jakiś nowy fragment. Wszystko w poetyckiej i orientalnej, rozbuchanej słowami poetyce, w której sam akt opowiadania niekiedy przesłania bohaterów i opowieść.

Jedno w tej historii jest pewne – arabskiemu kupcowi rodzą się kolejne niechciane córki. Kiedy po raz ósmy pojawia się na świecie dziewczynka, decyduje się wychować ją jak chłopca. Przyjmuje ona męski gender, który kłóci się z jej płcią, ale razem z nim także wszelkie prerogatywy męskiej pozycji. Jako młoda kobieta porzuca dotychczasową rolę i poszukuje własnej tożsamości. Poznajemy bajkowe, metaforyczne, a czasem bardziej realistyczne scenariusze jej dalszych losów. W Świętej nocy – najbardziej uporządkowany i najprościej opowiedziany, chociaż i tu nie brakuje sennych metafor.

Lektura dla amatorów prozy poetyckiej, nieoczywistej, z egzystencjalnym zadęciem – miejscami może zbyt pretensjonalnym. Jednak jeśli się zacznie czytać i da szansę Szeherezadzie oraz tej nieco egzotycznej dykcji, z pewnością dotrze się do końca.

Kinga Dunin, Dziennik Opinii

>> czytaj fragment powieści Święta noc

***

Kalina Błażejowska, Uparte serce. Biografia Poświatowskiej, Znak 2014

Nie jestem wielbicielką biografii. A jednak sięgnęłam po nową biografię Haliny Poświatowskiej. Zachęcona radiową rozmową z udziałem autorki, ale też – paradoksalnie – niechętną opinią Olgi Wróbel. Niechętną nie tylko książce, ale przede wszystkim jej bohaterce. Więc jaka była autorka znanych chyba powszechnie wersów: „Halina Poświatowska to jest podobno człowiek / i podobno ma umrzeć jak wielu przed nią ludzi / Halina Poświatowska właśnie teraz się trudzi / nad własnym umieraniem”? Nie łudzę się, że jakakolwiek książka może dać na to odpowiedź. Ale – inaczej niż Olga Wróbel – polubiłam tę Halinę, której obraz wyłania się z książki Kaliny Błażejowskiej. Poruszał mnie jej głód życia i nieumiejętność życia. Przeżywałam jej losy jak powieść, jakbym nie znała zakończenia. Mówiłam o niej po imieniu.

Czy to wystarczy, żeby powiedzieć, że Uparte serce to dobra książka? Nie. Biografia, czy też powieść biograficzna Błażejowskiej buduje jakiś obraz Poświatowskiej, który potrafi chwycić czytelnika, każe określić się emocjonalnie wobec osoby, o której czytamy, ale jest przy tym bardzo powierzchowna. W pewnym sensie najciekawsze rzeczy dzieją się w przypisach (bardzo niewygodnie umieszczonych na końcu książki). To tam np. wylądowały szczegóły na temat choroby Haliny i jej męża, a jestem w stanie znakomicie sobie wyobrazić, że można by je z korzyścią wpleść w narrację. Ludzie obecni w życiu Haliny, także ci najważniejsi, istotne wydarzenia, tło społeczne – wszystko to są ledwie elementy scenografii, które pojawiają się, czasem nie wiadomo skąd, i znów znikają. Ułożone na podstawie dokumentów i rozmów z pamiętającymi Halinę osobami nie przekonują. To, co dla mnie w tej lekturze najcenniejsze, to jej własne słowa: fragmenty listów, wiersze. Dlatego teraz to właśnie po listy i Opowieść dla przyjaciela mam ochotę sięgnąć.

Magda Majewska, Dziennik Opinii


***

Jorge Luis Borges, Księga istot zmyślonych, przeł. Zofia Chądzyńska, Prószyński i S-ka 2000

Każdy z nas pewnie zastanawiał się kiedyś, jak wygląda na przykład „prawdziwy” smok – a nie tylko taki, jakiego pokazują hollywoodzkie filmy czy powieści dla nastolatków. Problem jest bowiem o tyle interesujący, że w globalnej kulturze mamy, czego nie każdy jest świadomy, aż 3 „gatunki” smoków, powstałe niezależnie od siebie: smoka wschodniego, smoka zachodniego (tego najczęściej obserwujemy w telewizji, „zachodni” jest też smok wawelski) i smoka chińskiego. Do tego dochodzi jeszcze „smok zrodzony z Lewiatana” żyjący nad francuskim Rodanem.

Dlaczego o tym piszę? Dlatego, że chyba zbyt często jesteśmy nieświadomi bogactwa naszego (rozumianego globalnie) dziedzictwa kulturowego, które obejmuje także mity czy mityczne istoty. Zebrać stara się je Borges w swojej Księdze istot zmyślonych (znanej też pod tytułem Zoologia fantastyczna). To uzupełniane z każdym kolejnym wydaniem swego rodzaju kompendium-przewodnik po wszystkim, co człowiek wymyślił. Od oczywistości, które znamy (jak feniks, smok, minotaur, trolle czy czarodziejki) do istot, o których pewnie mało kto słyszał – jak siekieropies, twór rodem ze Stanów Zjednoczonych, który ma głowę w formie ostrza siekiery i żywi się uchwytami toporów. Jak widać, wyobraźnia ludzi nie zna granic.

Inna rzecz, że czasem ów brak granic ogranicza nasze pojmowanie świata, co też pokazuje Borges w tysiącach ciekawostek. Oto pierwsza z brzegu, choć smakowita: Paradoksalnie, wyobraźnia ludzi sprawiała, że widzieli oni to, w co wierzyli. Opisany jest przynajmniej jeden przypadek plemienia z terenów Ameryki, które widząc europejskich najeźdźców na koniach, wierzyło, że atakują ich minotaury – czyli że koń i jeździec są jedną istotą. Kiedy po postrzale jeden z jeźdźców spadł – zamiast radości ogarnęło ich przerażenie, oto bowiem okazało się, że stworzenie to może „na życzenie” rozdzielać się na dwoje. W popłochu uciekli i przegrali bitwę.

Tak to z naszą wyobraźnią jest – może działać w dwie strony.

Szymon Pytlik, Klub Krytyki Politycznej w Opolu


***

Sylwia Chutnik, W krainie czarów, Znak 2014

W swej pierwszej książce, Kieszonkowym atlasie kobiet, Sylwia Chutnik sportretowała głównie kobiety: bazarówy, łączniczki, podróbki i księżniczki. Wśród nich byli i paniopan Marian, i łączniczka, która nie mówi o tym, że była w kanałach dwa razy. Najpierw w powstaniu w getcie, potem w tym zwanym warszawskim, ale mówi tylko o tym drugim powstaniu, to pierwsze przemilcza.

W najnowszym zbiorze W krainie czarów znów mamy miks postaci jak mieszankę grochu z kapustą, a „temat żydowski” jest tylko jednym z elementów tego grochu. Obok starszego pana, Anny, Poli i Bożeny z Poznańskiej, obok seksu i umierania. Sylwia Chutnik staje okoniem i nie wpisuje się w podział na historię naszą i ich, nie wpisuje się w marginalność specjalizacji pisania o Żydach, wreszcie nie wpisuje się w podział pozostawiający żydowską pamięć samym Żydom, a polskiemu narodowi pozostawiający kultywowanie narodowej pamięci. Manipulowana przez politykę historyczną pamięć zbiorowa, która tworzy zbiorową tożsamość, przeorana jest podziałem na nas i onych, czego Chutnik albo zdaje się nie zauważać, albo świadomie ignoruje. Odzyskuje wspólną pamięć za pomocą literackich środków dla nas, którzy mieszkamy na grobach, lecz tylko nieliczni słyszymy nawoływanie duchów tam pogrzebanych. Podziemny grobowiec, w jaki zmieniła się piwnica bombardowanej kamienicy, staje się tajemniczą wyspą skarbów, no bo rodzice zawsze mówili, że po Żydach coś tam musiało zostać, a dzieci są spadkobiercami tego rodzaju pamięci.

W tym świecie, w którym wieczorną ciszę zakłócają okrzyki „Muranooo”, objawiają się wszystkie mity i stereotypy polskiej skrzywionej pamięci o sąsiadach i sprowadzone zostają do absurdu w historii o latających dywanach wysłanych na pomoc gettu i odkurzaczach do owych dywanów, zrzucanych przez wojsko. Ta groteskowa historia nawiązuje do ciągłych miałkich i nieprowadzących donikąd dyskusji o zasługach Polaków i bierności Żydów, o polskiej waleczności i żydowskim fatalizmie, do drobiazgowego liczenia ofiar i zasług, które zamieniają się u Chutnik w latające dywany i bezworkowe odkurzacze jak z gazetki centrum handlowego:

W tym nieustannie nieistniejącym miejscu najpierw mieszkali Żydzi, potem tłoczyli się Żydzi, a na końcu Żydzi ginęli. Bo byli leniwi. Nie chciało im się zwyczajnie uciekać.
Polacy się co i raz wychylali zza płotu i tak krzyczeli do nich: „E!”.
A tamci: „E tam”.
Na to Polacy znowu: „E! Damy wam latający dywan, to wsiądziecie i polecicie z tego getta”.
Zza murów odkrzykiwali, że dywany brudne. To polskie wojsko dawaj odkurzacze zrzucać. Bezworkowe! Energooszczędne odkurzacze do getta, po to aby się jaśnie wielmożne tyłki nie pobrudziły. A tamci nic, bo im ochota odeszła.

Żydzi, którzy „najpierw mieszkali, potem tłoczyli się, a na końcu ginęli”, są w babcinych wspomnieniach jak żywi. Obojętne jest wobec tej pamięci pokolenie rodziców, ale legendy o żydowskich skarbach stają się atrakcyjne dla pokolenia dzieci. I to dzieci, nieświadome sporów o zbiorową tożsamość i pamięć, mierzą się z przeszłością po swojemu. Udają się na wyprawę do piwnic jak do tajemniczego ogrodu, krainy Narni lub na Wyspę Skarbów. Spotykają tam ducha z przeszłości i odwracają zły czar. Współczesne dzieci znajdują wspólny język z żydowskim chłopcem, od dawna zresztą nieżyjącym – czyżby nadzieję należało pokładać w młodym pokoleniu, a na rodzicach i dziadkach postawić krzyżyk? A może chodzi o to, że tylko magiczne myślenie, dostępne jedynie dzieciom, może odczarować dyskurs i przełamać podziały na nasze i nie-nasze?

Sylwia Chutnik jako pisarka zdaje się nie mieć wieku, opisuje z autentyzmem perspektywę dziecka i starego człowieka. Dzieciaki schodzą do piwnic (których zresztą nie ma). W tym samym czasie w tym samym domu może młoda wdowa „wygłupia się” z koleżanką, która opłakuje stratę domowego zwierzęcia. Gdzieś stąd wyrusza na działkę Sylwia, która wspomina śmierć dziadka, to tu mieszka Pan Tadeusz, który zapomniał alfabetu, gdzieś obok drepcze może czytelnik albo czytelniczka? Choć każde z 11 opowiadań jest niby o czymś innym i niektóre z nich żyją już swoim życiem, jak Muranooo wystawione na scenie, książka stanowi wielowątkową całość. A „ten temat” tylko jeden z wielu wątków wpisanych w to pisarskie tkanie tak mocno, że wyrywanie go z kontekstu całości wydaje się profanacją.

Iza Desperak, Klub Krytyki Politycznej w Łodzi


***

Linda Herrera, Revolution in the Age of Social Media. The Egyptian Popular Insurection and the Internet, Verso 2014

Książka Lindy Herrery miała być najlepszym podsumowaniem egipskiej rewolucji, która doprowadziła do upadku rządów Mubaraka, z punktu widzenia nowych sposobów komunikacji i organizacji, przede wszystkim w sieci. Nie jest.

Revolution in the Age of Social Media słusznie zarzuca facebookowym liderom protestu i ich naśladowcom w tych kluczowych momentach, gdy rząd dusz sprawowały memy, że nie byli w stanie stworzyć spójnej ikonografii, języka, a wreszcie (zapisanej wielką literą jak u Badiou) Idei prowadzącej do realnej zmiany polityki. Tylko że to zdarzyło się w historii zaledwie kilkukrotnie, a i to rzadko rękami samego „ludu”. Skąd więc pomysł, że z rewolucyjną Ideą wyjdzie kilka stron na Facebooku?

Pretensja o brak sprecyzowanych postulatów i nowego języka jest tym bardziej absurdalna, że sama Herrera ma problem z postawieniem jakiejkolwiek wiążącej tezy, a najbardziej drapieżne elementy jej krytyki (jawne i niezgrabne uwikłanie amerykańskiego Departamentu Stanu w Arabską Wiosnę i korporacyjno-rządowy układ stojący za wszystkimi „twitterowymi rewolucjami”) urywają się w połowie, bynajmniej też nie oferując nowego języka. Przeciwnie, grzęzną w kategoriach „facebookowej młodzieży” i „internetowej demokracji”, bez krytycznej rewizji tych pojęć. Revolution… to bardzo dobry reportaż z tego, co się w Egipcie działo, i jednocześnie bardzo zły po tym przewodnik.

Jakub Dymek, Dziennik Opinii

***

Tom Hickman, Boskie przyrodzenie. Historia penisa, Wydawnictwo Czarne 2014

Najpierw była Historia gówna, ale znajomy odradzał. Nie wiedzieć czemu, pomyślałam, że jednak historia penisa może być ciekawsza albo nawet lepsza. Nawet sobie tę książkę kupiłam. Obawiam się jednak, że nie jestem targetem, który oceniam na czasem czytających, chcących zabłysnąć w towarzystwie / na imprezie chłopców w przedziale 15-21 lat.

Mamy tu mnóstwo zabawnych i bolesnych anegdotek (niestety już żadnej nie pamiętam), pojawia się sporo znanych nazwisk od nieznanej strony: pisarze, papieże, królowie. Jest niby-przekrój historyczny (starożytność-średniowiecze-oświecenie-wiadomo) i wiecznie nierozstrzygnięty spór, czy długość ma znaczenie. Rubaszny i anegdotyczny styl książki oznacza także nieśmieszne żarty z feministek, często „agresywnych” i „urażonych”, robiących jakieś dziwne badania.

Nieco pociechy miała wojująco-antyklerykalna część mnie. Urzeka interpretacja Księgi Rodzaju, z której wynika, że Ewa nie powstała z żebra Adama, ale z jego kości prącia. To by jeszcze lepiej wyjaśniało stosunek Kościoła do kobiet. Kościoła, który aż do V wieku nie radził sobie z powszechnym kultem penisa: „fallusy obnoszono w chrześcijańskich procesjach religijnych, rzeźbiono w kościołach, a przy chrzcie do chrzcielnicy kapano woskiem, który miał reprezentować nasienie”.

Martyna Dominiak, Klub Krytyki Politycznej w Łodzi

***

Grażyna Jagielska, Anioły jedzą trzy razy dziennie. 147 dni w psychiatryku, Wydawnictwo Znak 2014

– Muszę do niej zadzwonić. Tylko wtedy wiem, gdzie jest.
Nie powiedziałam mu, że to wcale nie jest prawda, zamiast tego zapytałam, co się dzieje z jego żoną, kiedy nie rozmawia z nim przez telefon. (…)
– Spada na nią bomba – powiedział Julek zamawiając sokowirówkę w telezakupach. (…) Nic z niej nie zostaje, samolot spada na dom. Wali się na nią ściana dużego pokoju. Czasem również pali się po wybuchu gazu.

W zeszłym roku przeczytałam Miłość z kamienia Jagielskiej. Wstrząsnęła mną jej szczerość i dosadność. Bez wahania sięgnęłam po wydane ostatnio zapiski z półrocznego pobytu w klinice stresu bojowego. Siedzą tam i wracają nie tylko żołnierze pracujący na misji w Iraku i Afganistanie, ale też dziewczyny z korporacji i irytujące starsze panie.

Nikt nie wie, ile trzeba spacerować, żeby zbliżyć się do bezpiecznego poziomu zdrowia psychicznego.

A może ten bezpieczny poziom jest nieosiągalny dla większości z nas? Może stres bojowy nie jest nam obcy, bo wciąż toczymy jakieś wojny sami ze sobą? „Psychiatryk” w tytule stygmatyzuje. Nikt normalny tam nie trafi. A jednak czytając, rozumiemy, że ludzie, których tak bardzo chcemy od siebie oddzielić, których tak bardzo się boimy, są echem naszych własnych lęków.

Wiem, że nie zrobiłem żadnych postępów, nawet nie rozumiem, dlaczego zwolnili mnie z pracy. Domyślam się tylko, że to znowu moja wina. Skoro znowu mam depresję i myślę o śmierci. Prawdopodobnie zrobiłem to co zawsze, ale naprawdę nie wiem, co to było.

Anioły… to nie tylko skrajnie antywojenna książka, to także kobieca, empatyczna i poruszająca najgłębsze flaki literatura. Trudno o niej pisać, trzeba po prostu czytać.

Martyna Dominiak, Klub Krytyki Politycznej w Łodzi

***

Ignacy Karpowicz, Sońka, Wydawnictwo Literackie 2014

Sońka jest powieścią słuszną i jest w niej wszystko, brak tylko samej Sońki.

Tytułowa bohaterka jest umagiczniona i uwznioślona. Umagicznia ją rola szeptuchy, uwzniośla tragedia. Tragedię przyniosły wojna i miłość i choć za wojnę Sońka nie odpowiada, to miłości się nie oparła, i to ona swym działaniem sprowadziła tragedię na bliskich. Inaczej niż w przypadku Romea i Julii Sońka dożywa starości, bo jest częścią boskiego planu, uskutecznionego przez anioła, co ją dodatkowo uświęca. Przeżywa, by opowiedzieć historię, by odpokutować za swój grzech i by stać się bohaterką dramatu, pisanego i wystawianego przez Igora/Ihnaca. Jest więc postacią całkowicie papierową, przefiltrowaną przez postać aktorki, która odgrywa ją na scenie, i przez Igora zapisującego jej słowa. Żywej, prawdziwej kobiety tam nie ma. Ale i sam Karpowicz przyznaje, że prawdziwej Sońki nie spotkał. Wyobraził ją tylko sobie, bo była mu potrzebna do napisania tego, co napisał.

Sońka jest powieścią słuszną i o tym, co zawiera poza papierową bohaterką, będziemy, mam nadzieję, rozmawiać, gdy już przeczytamy i podzielimy się opiniami, czy arcydzieło to, czy szmira. Sońka jest dyskusją z jedynymi słusznymi wizjami historii i losów Polaków i Polek podczas ostatniej wojny. Perspektywa niepiśmiennej chyba mieszkanki zapadłej wioski wschodniego pogranicza różni się od perspektywy powstania warszawskiego – a przecież wojna i do tej zapadłej wioski dociera. Pogranicze to wcale w czasie wojny nie było pograniczem, tylko czymś pomiędzy centrum a kresami, które rozciągały się dużo dalej. Jednak na tym pograniczu dzieje się to samo, co na owych odległych kresach, mieszkają tu „tutejsi”, którzy mówią „po prostemu”. Sońka jest nagrobkiem tego ginącego teraz świata, co podkreśla zabieg zamieszczenia słownika języka bohaterów, który właśnie przechodzi do kategorii języka obcego, którego wychowany w kulturze jednej ogólnokrajowej polszczyzny czytelnik bez słownika nie zrozumie. Język ten znika, bo tacy jak Igor pozbywają się go, wędrując za karierą do stolicy, porzucając własną tożsamość i przybierając nowe imię. Sońka wydobywa spod warszawskiego Igora wsiowego Ihnaca, który język ów rozumie, choć nie końca się nim potrafi posłużyć. Gdy trzeba wykonać ostateczne zadanie i przeprowadzić Sońkę na drugą stronę, Ignacy nie znajduje w sobie odpowiednich słów we właściwym języku i sięga po kadisz, który z kolei zna ze studiów, tak jak inne obrzędowe teksty. Ani ze studiów, ani ze swego poprzedniego życia nie zna odpowiedniego tekstu we własnym języku, który sam zatracił i już nie odbuduje, co najwyżej zapisze dla potomnych.

Sama rozumiem ten język bez słownika, ale nie przekazałam go następnemu pokoleniu, więc pewnie dlatego mocniej do mnie przemawia dramat znikającej kultury niż samej Sońki. Geografia Sońki przypomina mi przepaść między opowieścią Oli Watowej, wykształconej warszawskiej patriotki, o przymusowej paszportyzacji na terenach włączonych do Związku Radzieckiego, i o więziennej gehennie, którą zapłaciła za swój opór, a wojennymi opowieściami moich własnych dziadków, gdzie ani o paszportyzacji, ani o oporze nie było ani słowa. A przecież to oni tam na stałe żyli, to oni paszportyzację przeżyli, i jakimś cudem mimo niej trafili do Polski jako polscy repatrianci. Ich opowieść byłaby zupełnie inna od opowieści Oli Watowej, ale nikt jej nie spisał. Zastępuje mi ją więc opowieść Karpowicza włożona w usta papierowej postaci – lepiej taka niż żadna. By zaistnieć w naszym, czytelników ogólnopolskiej prasy, widzów TVP Kultura lub słuchaczy audycji o książkach, świecie, Sońka musi przyjść w dramatycznym kostiumie szeptuchy, Julii, która przeżyła swego Romea i Niobe skamieniałej po stracie dziecka.

To, że postać Sońki wydaje się papierowa, to chyba spełnienie autorskiego zamiaru, podkreślonego przez zabieg przepisywania przez Igora jej słów na scenariusz i wybrzmiewania ich na tle teatralnych dekoracji. Nie jest to też, wbrew deklaracjom Karpowicza, powieść o miłości tak wielkiej, że wszystko przekracza – bo taka miłość była już w ościach. I w obu tych książkach mamy do czynienia z udaną próbą przełamania dotychczasowych sposobów wartościowania miłości i tych, którym się ona przydarza, teraz i wtedy. Niezależnie od czytelniczej opinii i odczuć nikt, kto przeczytał (a nie da się nie przeczytać jak się już zacznie), nie wpadnie już w pułapkę zakwalifikowania tej historii w kategoriach Polki, która sypiała z Niemcem. Nawet jeśli Sońka nigdy nie istniała, a fabuła jest zmyślona, co bardzo wyraźnie sugeruje sam autor, wskazując na dwie sprzeczne wersje losów Joachima.

A prawdziwą Sońkę można przecież spotkać. Albo jej dziecko, które jednak niestety przeżyło, zamiast tragicznie zginąć. Na przykład w przypomnianym w Antologii reportażu XX wieku Ireny Morawskiej Jak Emilię z Kalabrii od złej pani wykradłam. Bo dziecko prawdziwej Sońki zostało ową złą panią. Bo w czasie ciąży matkę zamykano w komórce, by uniknąć wstydu. Bo materią reportażu jest rzeczywistość, a w powieści liczy się coś innego, a Sońka nie jest dokumentem. Za to czyta się ją, jak to u Karpowicza, jednym tchem, a jeśli czytelnik czy czytelniczka odczuwa po lekturze pewien dyskomfort, to chyba o to właśnie autorowi chodziło.

Iza Desperak, Klub Krytyki Politycznej w Łodzi


***

Staughton Lynd, Andrej Grubacic, Wobblies and Zapatistas: Conversations on Anarchism, Marxism and Radical History, PM Press 2008

„Budowanie nowego świata w skorupie starego”. Jest to prawdopodobnie najlepiej znane hasło słynnego związku zawodowego IWW. Członkowie tego związku, potocznie nazywani Wobblies, są bardzo ważni w historii lewicy na całym świecie. Dlaczego? Otóż wydawałoby się, że od czasów rozłamu w I Międzynarodówce spór ideowy pomiędzy anarchistami a marksistami trwa do dziś, lecz czy na pewno?

W tym bardzo rozbudowanym wywiadzie Staughton Lynd, amerykański aktywista, historyk i prawnik, opowiada nam historię wszystkich związków między tymi dwoma zwaśnionymi kręgami. Zapatyści, Synteza Haymarket Square, Ruch Praw Obywatelskich w Ameryce to tylko niektóre z omawianych tematów. Do tego wszystkiego Lynd dzieli się z czytelnikiem swoimi licznymi doświadczeniami. Przykładem jednej z jego fascynujących anegdot jest sprawa więziennego buntu z 1993 roku. 450 więźniów zajęło więzienie na 11 dni. W tym czasie utworzone zostały dość niecodzienne sojusze – biali suprematyści z Braterstwa Aryjskiego szli pod rękę z czarnoskórymi członkami chicagowskiego gangu. Tego typu historie pokazują, że wspólny cel łączy różne strony i wygasza spory wynikające z różnic ideologicznych. Zdarzają się również słabsze i nudniejsze rozdziały, jednak w obliczu całej lektury nieznacznie pomniejszają jej wartość.

W ten właśnie sposób Grubacic i Lynd tworzą rady i wskazówki dla nowego ruchu, Nowego Anarchizmu, jak go nazywają. Według nich skupienie się na celu, organizacji i demokratycznym konsensusie powinno być dla tego ruchu najważniejsze.

Filip Brzeźniak, Klub Krytyki Politycznej w Opolu


***

Joyce Carol Oates, Tatulo, W.A.B. 2014

Tatulo Joyce Carol Oates to powieść, która przeraża i uwrażliwia. Autorka w przenikliwy sposób obrazuje reakcję ludzkiej psychiki na tragedie życiowe i sytuacje patologiczne. Przedstawia nam przemiany bohaterów, nie epatując brutalnością opisywanych scen, a skupiając się na wydarzeniach, które były ich przyczyną, i emocjach, które im towarzyszyły. 

Kobieta, która przy próbie ratowania syna z rąk porywacza zostaje potrącona przez samochód i trwale okaleczona, traci swoją tożsamość. Ojciec odczuwa życiową porażkę, od której ucieka w działania społeczne, osamotniając przy tym obwiniającą się o stratę dziecka żonę. Synowi zostaje całkowicie odebrane poczucie bezpieczeństwa, a każdy dzień staje się dla niego próbą przetrwania w brutalnej i nieprzewidywalnej rzeczywistości kreowanej przez porywacza – tytułowego Tatula.

Autorka w swej powieści wykreowała świat surowy. Tym minimalizmem i oszczędnością pochłania jednak całkowicie. Tatulo to książka, którą czyta się jednym tchem, ale która zostaje w głwoie na długo.

Paulina Kropielnicka


>> czytaj fragment powieści

>> Czytelnia KP, odc. 4: Kinga Dunin o Tatulu

***

Przemek Opłocki, Zielony księżyc, Wydawnictwo AREA 2010

Książka trafiła w moje ręce przez przypadek i bardzo się cieszę, że tak się stało. Nazwisko autora niewiele mi mówiło. Jeszcze mniej enigmatyczny tytuł. Na szczęście opis na okładce kazał mi się tą pozycją zainteresować i przygarnąć ją z księgarni.

Bohater książki to bezdomny żyjący w namiocie przy parkingu marketu obserwujący otaczającą go rzeczywistość ze szczególnym uwzględnieniem pojawiających się tam ludzi. I z właściwym sobie brakiem taryfy ulgowej.

To interesujące przeżycie, obserwować świat z perspektywy menela – jak wielu o nim mówi – czy Słodkiego Śmiecia – jak sam siebie nazywa. Kolejne spotkania z ludźmi to przegląd sposobów traktowania bezdomnego w pigułce. Od litości objawiającej się konserwami i piwem, po niechęć i potrzebę zdystansowania przejawiająca się w ucieczce czy budowaniu muru. I to bardzo dosłownie. Spychanie człowieka na peryferie parkingu i życia pozwala na traktowanie go nie jak jednostkę ludzką, tylko jak zwierze czy dziwadło, które chętnie się ogląda z odpowiedniej odległości i nawet czasem dokarmia, ale którego nie chce się poznać. Paradoksalnie też komuś, kto nie do końca postrzegany jest jako człowiek, łatwiej się zwierzyć bez obawy, że zostanie się negatywnie ocenionym. I wtedy okazuje się, że w każdym z nas, jeśli trochę podłubać, siedzą mroczne historie…

Warto tę książkę przeczytać, bo jej lektura wywołuje refleksję nad tym, jak traktujemy drugiego człowieka, gdy w jakiś sposób nie przystaje do naszych oczekiwań. Chociaż obawiam się, że ci, którzy chętnie przeczytają tę książkę, dawno już pokusili się o taką refleksję. A ci, którym by się przydała, w życiu po Zielony księżyc nie sięgną.

Klaudia Wojciechowska, Klub Krytyki Politycznej w Łodzi

***

Tomasz Piątek, Magdalena, W.A.B. 2014

Powieść na 25-lecie? Dawny opozycjonista wraca do wolnej Polski. We Francji zajmował się organizowaniem koncertów Jacka Kaczmarskiego, Kaczmara, teraz zamierza rozkręcić jakiś biznes w Polsce. Krótko po przekroczeniu granicy spotyka wyrzuconą z domu dziecka Magdalenę, która właśnie skończyła osiemnaście lat, a więc sierociniec już jej nie przysługuje. Nie ma domu, pieniędzy, rodziny,  ale ma urodę i pisze fajne piosenki, może i na niej da się zarobić?

Bohater, niezbyt sympatyczny, już wie, na czym polega kapitalizm, a Polska właśnie zaczyna jego przyspieszony kurs. I ten melanż komuny i nowego kapitalizmu jest dosyć upiorny. A Magdalena? Jest czysta, młoda, silna i mądra, nie ma jednak innego wyjścia, niż grać zgodnie z nowymi regułami. Zacznie swoją karierę od gwałtu, a skończy jeszcze gorzej. Czyżby metafora? To nie jest kraj dla przyzwoitych ludzi?

To siedemnasta powieść Piątka, więc mniej więcej wiadomo, jak wygląda, fani Piątka dostaną to, co lubią. Co prawda tym razem to książka z tych prostszych, bez nadmiaru udziwnień, ale oczywiście z potokiem słów, dowcipów i konceptów. Ponieważ Kaczmara znam na pamięć, bawiły mnie prześladujące bohatera piosenki, które parafrazuje w bardzo Piątkowy sposób. Tak więc nie zdziwiło mnie ostatnie zdanie powieści – „A mury rosły, rosły, rosły, łańcuch kołysał się u nóg”.

Jak na smutną książkę dość wesoła, z kategorii „do pociągu”. Bez obrazy, po prostu dobrze się czyta.

Kinga Dunin, Dziennik Opinii

***

Hanna Samson, Dom wzajemnych rozkoszy, Czarna Owca 2014

W okropnej komercyjnej telewizji żenujący prezenterzy – MacPenis i MacCipka – prowadza reality show, dla którego inspiracją miał być Dekameron. Od uczestników oczekuje się pikantnych opowieści, a widzowie wybierają, kto ma odpaść. Jednak choć w opowiadanych historiach bywa i seks, jest w nich też życie, które potrafi być bardziej zaskakujące.

Z jednej strony dość przewidywalna satyra na świat rynku i komercyjnych mediów, z drugiej – to, co wyłamuje się z założonych schematów.

I ten pomysł wydaje się całkiem fajny i obiecujący. Nagle jednak uczestnicy programu zaczynają padać ofiara tajemniczego zabójcy, pojawia się wątek kryminalny, ale groteskowy, więc mało wciągający. Telewizja, która powinna zarabiać na skandalu i trupach, sprawę tuszuje, chociaż i tak wiadomo, o co chodzi – po trupach do oglądalności. I niestety powieść się rozłazi. Szkoda, bo zapowiadała się nieźle. 

Kinga Dunin, Dziennik Opinii

***

Adrian Sekura, Rewolucyjni Mściciele. Śmierć z browningiem w ręku, Oficyna Bractwa „Trojka” 2010

Można śmiało powiedzieć, że ta książka to swoiste przedłużenie historii walczących w łódzkiej rewolucji 1905 roku, o których możemy dowiedzieć się choćby z Przewodnika Krytyki Politycznej Rewolucja 1905. Tyle że tutaj mamy sylwetki osób jeszcze bardziej niepokornych i niemal wyjętych spod prawa. Byłych bojowców, często z organizacji PPS-u, którzy rozczarowani przede wszystkim sytuacją po lokaucie, do którego doprowadzili fabrykanci, chcąc ostatecznie stłumić bunt robotników – tylko zradykalizowali swoją walkę. Ludzie ci, którzy przyjęli nazwę Rewolucyjnych Mścicieli, byli niezadowoleni także z inteligentów w szeregach partii  socjalistycznych czy zdarzających się tam malwersacji finansowych. A kiedy w swoim programie jasno określili, że ich wrogiem jest państwo i kapitał, trudno było nie dostrzec ich typowo anarchistycznych proweniencji. Z czasów, kiedy to anarchizm nie stronił od podkładania bomb i wszelkiego terroru politycznego.

Jednak nie jest to zbyt obszerna lektura, a jej autor niestety chwilami dał się ponieść wyliczaniu egzekucji na przeciwnikach czy napadów w celu zdobycia funduszy na działalność, zamiast np. pokusić się o głębszą analizę postępowania Mścicieli choćby przez pryzmat ich dawnych towarzyszy, którzy nie dopuszczali się takiej przemocy. Ale z drugiej strony szkice przedstawionych historii potrafią poruszyć i pozwalają wczuć się w beznadzieję proletariackiego losu, który nie chciał być już zależny od łaski właścicieli fabryk ani dyscypliny Ochrany. I skierował się na drogę, z której nie było już odwrotu.

Kamila Kasprzak, Klub Krytyki Politycznej w Gnieźnie


***

Roman Stefanowski, PPS 1892-1992, Instytut Wydawniczy Książka i Prasa 1992

Ostatnie moje lektury to wybitnie krótkie formy. „Poważne”, lecz jednocześnie czytane w wakacyjnym czasie dla odprężenia. Między codzienną publicystyką i z fascynacji historią polskiej lewicy. Tak było z Rewolucyjnymi Mścicielami, tak jest i z dziejami Polskiej Partii Socjalistycznej, które opisuje w swojej małej książeczce Roman Stefanowski. I choć jest to niejako historia tego ugrupowania w pigułce, będąca swoistym streszczeniem czy szkicem najważniejszych faktów, to każdy komu „lewa strona” światopoglądu bliska, powinien ją znać. Choćby dlatego, by zobaczyć, jak piękne mamy lewicowe tradycje niezwiązane z czasami tzw. komuny.

U Stefanowskiego, dziennikarza oraz działacza PPS, wszystko zostaje wyłożone od początku. Jest więc i założycielski zjazd partii w Paryżu wraz ze wszystkimi politycznymi i ekonomicznymi postulatami zapisanymi przez jego uczestników, czasy rewolucji 1905 roku czy w końcu jakże burzliwe dzieje PPS już w II Rzeczpospolitej. Multum faktów i zdarzeń, nad którymi od początku, a nawet po zatrzymaniu się na przystanku „niepodległość”, krąży całkiem realny duch Józefa Piłsudskiego. Człowieka bez wątpienia ważnego w naszych dziejach z wielu powodów, w tym również dlatego, że to on związał interes klasy robotniczej z niepodległym państwem, ale niestety też potem zwodził swoich dawnych towarzyszy walki, wykorzystywał ich zaufanie czy w końcu, „chcąc zaprowadzić porządek” w kraju, zamykał w więzieniu…

To wszystko, jak też czasy II wojny światowej czy konspiracji oraz okres powojenny z nowym ustrojem niebędącym spełnieniem marzeń demokratycznych socjalistów – znajdziemy w tej niewielkiej publikacji.

Kamila Kasprzak, Klub Krytyki Politycznej w Gnieźnie

***

Tim Wu, The Master Switch. The Rise and Fall of Information Empires, wyd. II rozszerzone, Atlantic Books, Londyn 2012

Przypadki nowoczesnych mediów to odtwarzający się w kółko mit o Kronosie – surowym patriarsze, który woli pożreć swoje dzieci, niż pozwolić któremukolwiek z nich dorosnąć i zająć swoje miejsce. Kronosami byli i Alexander Bell w dziedzinie telekomunikacji, i Hollywood z kartelem stworzonym przez Andrew Zukora, i radiowy moloch tworzony przez na wpół rządową amerykańską RCA i spółkę NBC. Tak jak Kronos monopole te przegapiły jedno (nowatorskie, bezczelne, przedsiębiorcze) enfant terrible, które potem zrzuciło je z tronu i na zawsze zmieniło bieg wydarzeń.

Tak historię komunikacji opisuje Tim Wu w Master Switch. To opowieść interesująca, prowokująca i erudycyjna, ale prześladowana przez założycielską skazę. Jest nią druga teza Wu: monopole i wszystkie idące za nimi patologie systemu medialnego to produkt rządu, który pozwala na rozwój „zamkniętych systemów” – lub wprost go sponsoruje. Master Switch szybko zmienia się z krytyki „widocznej ręki” oligarchów w pochwałę ręki niewidzialnej. A za przykład amerykańskich „systemów zamkniętych” w ich ekstremalnej wersji służą… nazistowska propaganda i sowiecka cenzura. To ciekawe, że właśnie reductio ad hitlerum ma być tu argumentem, a nie – na przykład – kilkukrotnie w książce pojawiające się BBC.

Jednak nawet jeśli ta adaptacja mitu o Kronosie nie powinna służyć jako lekcja ekonomii ani polityki, to wciąż jest jednym z bardziej oryginalnych głosów w debacie o mediach, wolności słowa i coraz bardziej zmonopolizowanej sferze cyfrowej.

Jakub Dymek, Dziennik Opinii


Czytaj także:

Czytelnia Krytyki Politycznej, odc. 1

Czytelnia Krytyki Politycznej, odc. 2

Czytelnia Krytyki Politycznej, odc. 3

Czytelnia Krytyki Politycznej, odc. 4

Czytelnia Krytyki Politycznej, odc. 5

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij