W weekendowym wydaniu „Gazety Wyborczej” z Anną Cieplak rozmawiała Justyna Suchecka.
Justyna Suchecka: Czy Polska jest pełna Julek i Oliwek jak z twojej książki?
Anna Cieplak: Fabułę osadziłam w Dąbrowie Górniczej, ale ta Dąbrowa może być wszędzie, w Warszawie też. Takich dzieciaków jest bardzo dużo, tylko że my, gdy myślimy o młodzieży w takim wieku, to zazwyczaj skupiamy się na jej problemach szkolnych – żeby tylko zdali do następnej klasy, nie balangowali i nie broili za dużo.
My, dorośli, często zakładamy, że życie składa się z trzech etapów: najpierw jesteśmy dziećmi, potem jest ten straszny etap przejściowy, a potem oczekiwanie, że może coś z nas będzie. Nie zastanawiamy się nad motywacjami nastolatków. Traktujemy je na zasadzie: niech już przejdą ten „etap buntu” i „znów będą ludźmi”.
Chciałam pokazać, jak ten okres jest ważny, jak istotne dzieją się w nim rzeczy i że wcale nie są kwestią „małpiego rozumu”. Młodzi mają wtedy ciekawe spostrzeżenia, tylko my je przegapiamy, traktując ich kłopoty powierzchownie. Nie mają koleżanki, w kimś się zakochają, nigdy się nie całowali? To dla nich cały świat.
[…]
To tylko fikcja. Beletrystyka.
Ma być czysto to fikcja, ale życie często pisze podejrzanie podobne scenariusze. Pracuję z młodzieżą, mam wielu znajomych, którzy też się tym zajmują. Słyszałam o różnych groteskowych przypadkach. Dziewczyna miała depresję, nie chodziła do szkoły, bo nie mogła wstać z łóżka. Jej mama bardzo dużo pracowała, do marketu zwykle szła na zmianę od szóstej rano. Nie mogła jej dopilnować. Przez długi czas nikt się nie interesował, co się dzieje, a przecież problemy tej dziewczyny narastały. Aż do takiego stopnia, że dostała wezwanie do sądu. Szczęśliwie pedagożka zauważyła, co się dzieje, i udało się tę dziewczynę przed tym uchronić. Ale przez wiele osób z jej otoczenia takie zachowanie było odbierane jednoznacznie – jako lekceważenie obowiązków szkolnych.
Gdyby była z bogatszego domu, byłoby inaczej?
Możliwe, prawda? Nawet „trudne dziecko”, jeśli jest z dobrego domu, ma inne szanse. Gdy zostanie skierowane do ośrodka, rodzic może zadbać o prywatną placówkę, poszukać najlepszego wsparcia. W innej rodzinie po prostu będą czekać na skierowanie.
Do ośrodka dzieci trafiają z zasady z powodu zachowania, które jest społecznie piętnowane. Ale bywa różnie, wiele zależy od miejsca, sądu, kuratorów i nauczycieli. Zdarza się tak, że dziewczyny mogą bardzo szybko trafić do ośrodka w wyniku małych zaniechań – tak jak Oliwka. Ale nie mogę powiedzieć, że tak jest w całej Polsce. Mam w Toruniu koleżankę, która jest kuratorką i długo walczy o całe rodziny. Dla niej ośrodek jest największą porażką.
Zapadają bardzo różne wyroki za takie same przewinienia. Przeglądam akta sądowe i czasem sprawy są niejasne, na przykład gdy w grę wchodzi paragraf o demoralizacji, która nie jest twardo zdefiniowana. Można tam podpiąć palenie pod szkołą i kradzież batonika. A są prywatne licea, gdzie niepełnoletnia młodzież może palić papierosy i nikt tego nie nazwie demoralizacją.
Całość rozmowy na wyborcza.pl