Nobel nigdy nie miał dla mnie żadnego znaczenia. Do dziś.
Dziś bowiem otrzymała go znakomita białoruska pisarka, która dała głos mieszkańcom Europy Wschodniej.
Literatura to bardzo egocentryczna dziedzina kultury. Trzeba trochę kochać siebie i wierzyć, że to, co piszemy, jest na tyle ciekawe, że inni powinni to przeczytać. Swietłana Aleksijewicz niby pasuje do tego modelu – publikuje książki, które na okładce wypisane mają jej nazwisko, ale jednocześnie pomiędzy tymi okładkami są setki stron, na których głos oddaje osobom dotąd niesłuchanym.
To niby nic dziwnego w literaturze non-fiction, czyli w popularnym w Polsce reportażu. Reporter i reporterka szukają tematu, bohatera, których dotąd nieopisano albo których chcą przedstawić w nowym świetle. Non-fiction to niekiedy wyścig na pomysły i pisanie „pierwszych książek” o jakims kraju, części świata, postaci, wydarzeniu, miasteczku itp.
Aleksijewicz nie ściga się na tematy. Ściga się z czasem, bo to jego potrzebuje najbardziej, żeby spotkać się z setkami ludzi, porozmawiać z nimi, a później to spisać.
Paradoksalnie jej opowieści – a w zasadzie jej bohaterów i bohaterek – są często właśnie „pierwsze”. Nie dlatego, że pyta o wydarzenia nieznane. Przeciwnie, pyta o wojnę, życie w Związku Radzieckim, katastrofę w Czarnobylu. Tematy przewałkowane przez reportaż dziesiątki, setki, tysiące razy.
To, co czyni opowieści Aleksijewicz wyjątkowymi, to fakt, że pyta tych, których dotąd nie pytano – np. kobiety i dzieci. Banalnośc tego pomysłu jest tak niesamowita, że trudno uwierzyć, żeby to wystarczyło na Nobla. Nie starcza. Na Nobla trzeba jeszcze wiedzieć, jak rozmawiać i jak te rozmowy przekazać dalej. I w tym Swietłana Aleksijewicz jest mistrzynią.
Pisząc o książkach Aleksijewicz, bardzo trudno używać frazy „autorka mówi…” – bo w Wojna nie ma w sobie nic z kobiety mówią kobiety, które na wojnie były i ją przeżyły, a w Czasach secondhand mówią mieszkańcy Rosji radzieckiej. Białoruska pisarka tylko (aż?) układa te głosy w spójną, pasjonującą historię.
Na Nobla trzeba też pewnie mieć coś, co na okładkach książek opisuje się jako „rozpoznawalny autorski styl”.
Aleksijewicz ma coś jeszcze, co dla mnie jest dużo ważniejsze: kiedy ją czytam, mam wrażenie, że siedzę w jakiejś radzieckiej kuchni i słucham szczerych nocnych rozmów.
Bardzo się cieszę z Nobla przyznanego za te kuchenne wschodnioeuropejskie opowieści.
**Dziennik Opinii nr 281/2015 (1065)