Gdym ujrzała filmy puszczane w szopie strażackiej, oszalałam zupełnie. Jak się to robi?! Gdzie?! Kto to robi?!
Publicystyka i krytyka filmowa to tylko część źródeł, na podstawie których można odtworzyć specyfikę kobiecego doświadczenia – i społecznego, i kulturowego (czy filmowego) – w okresie międzywojennym w Polsce. W badaniach pojawiają się różnorodne materiały, obejmujące wspomnienia, a także listy wysyłane do prasy, stanowiące zapis tego, co historyczka kina Annette Kuhn nazywa „żywą pamięcią” kobiet.
Kobiety pisały o kinie i doświadczeniu odbiorczym w różnej konwencji: historycznej, popularno-naukowej, ale także poetyckiej. Na zainteresowania czytelników historią kina jako medium odpowiedział „As. Ilustrowany Magazyn Tygodniowy”, zamieszczając tekst mgr Krystyny Dienstl-Kaczyńskiej Od Robertsona do Lumiérè’a. Zaproszona specjalistka pokazała na wybranych przykładach ewolucję optycznych wynalazków technicznych, poprzedzających kinematograf, a jej wywód został zilustrowany poglądowymi rysunkami i fotosami:
Na pytanie: „Kto wynalazł kinematograf?” przeciętny Francuz odpowie: „Lumiérè”, Amerykanin „Edison”, Belg rzuci nazwisko „Plateau”.
Wszystkie te odpowiedzi nie będą dokładne, bo są zbyt proste. Historia wynalazków uczy, że żaden nie był dziełem jednego człowieka, lecz powstawał z wolna, gdzie wielu dorzucało kamienie różnej wielkości, aż wreszcie geniusz jednego człowieka zespalał dane i tworzył tę dostateczną kropkę „nad i”, zwykle wyolbrzymioną w swym znaczeniu. W każdym razie przeciętnemu widzowi, przekonanemu, że film jest dziełem końca XIX wieku, nie łatwo będzie uwierzyć, iż pierwotnej idei filmu należy szukać aż… w Herkulanum. Znaleziono tam we wcale dobrym stanie mały model latarni magicznej. Idea ruchomych obrazów na płaszczyźnie interesowała już starożytnych. Musieli się jednak zadowalać „chińskimi cieniami”, którymi dziś bawią się dzieci. […] Dla Europy w XVIII wieku były one nowością, która od kilkuset lat przestała dziwić mieszkańców Turcji, Jawy czy Małej Azji.
W roku 1772 słynny Serafin otworzył w Wersalu teatr, w którym przez 4 lata rzucał cienie z wyciętych kartonów. Z Wersalu teatr Serafina został przeniesiony do galerii Palais Royal, gdzie ukazał się szereg świetnych przedstawień. […] W roku 1858 teatr znów się przeniósł, tym razem na bulwar Montmartre, aż zamknął ostatecznie swe podwoje w roku 1870. […]
Od roku 1886 dwóch świetnych rysowników Henri Rivière i Caran d’Ache zaczęło entuzjazmować Paryż swymi dziełami, najpierw w teatrze, później w kabarecie „Czarny Kot”. […]
Drugim rodzajem sztuki, będącej prekursorem dzisiejszego kina [jest] latarnia magiczna, pierwotny aparat do projekcji obrazów na płótnie, której opis dokładny ukazał się w roku 1645 w Rzymie […]. Jak już wspomnieliśmy jednak, nie współczesne wieki były twórcą tego wynalazku, lecz starożytność. […]
Latarnia magiczna w wieku XVIII była bardzo popularna, optycy zaczęli udoskonalać aparat […]. Stworzono „fantaskop”, który dawał złudzenie ruchu, zmniejszenie i powiększenie obrazu. Korzystał z tego wynalazku słynny Cagliostro, a Robertson udoskonalił aparat, pokazując fantasmagorię, wprowadzał w zdumienie cały Paryż. […] „Chromotopy” podobały się dzięki kombinacji zmieniających się barw.
Z latami latarnia magiczna ulegała coraz to większym ulepszeniom. […] Embrionem dzisiejszego kinematografu był wynalazek optyka belgijskiego Plateau, tzw. „stroboskop”, gdzie ukazują się przez kolejne szpary wirującego bębna kolejne stadia jakiegoś ruchu, wyrysowane lub wykonane za pomocą momentalnej fotografii. Jeśli więc obrazy będą ukazywały się i ginęły w czasie krótszym niż jedna dziesiąta sekundy, otrzymamy wrażenie ruchu, a nie dostrzeżemy, że wrażenie powyższe zawdzięczamy oddzielonym obrazom.
Udoskonalonym stroboskopem można nazwać kinematograf. We współczesnym aparacie, wyświetlającym film – przesuwa się bardzo szybko taśmę celuloidową przed okienkiem latarni projekcyjnej, które się kilkanaście razy w ciągu sekundy odsłania i zasłania przez to, że wiruje przed nim blaszany krzyż. […] każde zdjęcie znajduje się przed latarnią w chwili, gdy właśnie ją odsłania wycięcie krzyża podczas ruchu. W tej chwili silna lampa rzuca powiększony cień zdjęcia na ekran. […]
Tak więc poprzez długi szereg wynalazków, których nie wyczerpuje zupełnie pobieżny niniejszy artykuł, mający charakter szkicu, technika doszła z wolna do tych wyników, które podziwiamy dziś, obserwując ciągle doskonalenie i coraz to wspanialsze rezultaty kina.
[AS 1936, nr 40, s. 10–11]
O tych „wspaniałych rezultatach” działania kina wprost z Londynu pisała dla „Kina” Leonia Chrapowa, nadsyłając w 1936 roku do redakcji następującą informację:
W Anglii opublikowano obecnie dane, które rzucają interesujący snop światła na rozwój filmu jako socjologicznego zjawiska naszych czasów. Okazuje się, że publiczność angielska wydaje rocznie ponad miliard złotych (41 milionów funtów) na bilety wstępu do kino-teatrów, przy czym przeciętnie każda osoba uczęszcza 30 razy do roku do jednego z 4 300 kino-teatrów rozsianych po całym kraju. Kinomanii angielscy wykupują rocznie 957 milionów biletów wstępu, pomijając „kartkowiczów”… Na każdych 10 tysięcy mieszkańców przypada jeden nowoczesny pałac kinowy. Skarb państwa pobiera tytułem podatku widowiskowego 185 milionów złotych rocznie! Kina cieszą się obecnie zdecydowanie większą frekwencją niż teatry w Anglii, które borykają się z problemami finansowymi.
[K 1936, nr 2, s. 4]
O innym aspekcie kina, w dodatku w poetycki sposób, opowiedziała Wanda Melcer-Rutkowska w wierszu Kinematograf, opublikowanym na łamach miesięcznika poetyckiego „Skamander” [S 1921, R. 2, T. 2, s. 5–6]. Mówi o swoim filmowym doświadczeniu, jakby streszczała sytuację z „jaskini Platona”, skazującą widza na unieruchomienie i dyskomfort siedzenia w ciemności za cenę przyjemności płynącej z udziału w spektaklu „cieni”:
Zamknęłam oczy: jak przejmująco tu mnie dolata
z dźwiękami skrzypiec terkot cierpliwy od aparatu.
Na włosach moich poprzez kapelusz tuż koło rampy
czuję rzut światła ciemność drążącej, kurz drącej lampy.
Zamknięte oczy, a na powiekach jak strumień żywy,
światło i ciemność, błysków i cieni alternatywy.
Szczelnie domknięte na kręgach oczu cienkie powieki
w światłach i cieniach zgadują chytrze dramat daleki.
Równie osobisty i sensualny jest sposób, w jaki doświadczenie filmowe opisuje w prasie popularnej Alina Butrymowiczówna, posługująca się formą anegdotycznej opowieści. Uwzględnia w niej specyfikę miejsca, jego charakter społeczno-towarzyski oraz eskapistyczny:
Teatry umierały z wolna. Żaden lekarz, w postaci najgenialniejszego reżysera lub sprytnego dyrektora, nie mógł wstrzymać ich przewlekłej, lecz stałej agonii. […] Był to wiek kina. Cudowne dziecię latarni magicznej rosło, rozwijało się, potężniało. Wąskimi wstążkami swych filmów opasało całą kulę ziemską, skrępowało ją ciasno, czyniąc niewolnicą białego kwadratu płótna. Tu, do tych sal tonących w mroku, rezedrganych od niewidzialnej muzyki, tłoczyły się tłumy szeroką falą. Wszystkie warstwy społeczne, zbratane jedną tęsknotą, zapomniały na przeciąg paru godzin o rzeczywistości. Mieszkańcy wielkich miast unosili się na skrzydłach srebrnego słupa, biegnącego z góry, ku egzotycznym krajom, piaskom pustyń, bezkresom mórz […]. A na prowincjach, gdzie dzwon życia drga w powolnym, zamierającym tempie, jawiły się oczom poczciwców grzechy wielkomiejskie, ślizgające się po asfalcie kołami aut, huczące gardzielą jazz-bandów, sperlone w kielichu wina.
[„Kurier Literacko-Naukowy”, 1926, nr 30, s. 4]
W podsumowaniu badań prowadzonych nad „żywą pamięcią” brytyjskich kobiet oglądających filmy w latach trzydziestych pojawia się obserwacja, że kobiety chodziły do kina więcej razy niż mężczyźni, częściej też w towarzystwie rodziny, znajomych, partnerów. Ponadto świadomie wybierały tytuły z ulubionymi gwiazdami, których nazwiska z łatwością potrafiły po latach przywołać. Jak zauważa Kuhn, ze wspomnień kobiet wynika, iż „chodzenie do kina” było dla nich przede wszystkim wydarzeniem społecznym. Wiązało się bowiem z wyjściem z domu oraz interakcją z innymi ludźmi, podczas gdy sam akt percepcji pozostawał na drugim planie.
O polskich realiach, a zarazem o dostępie kobiet do kina i prasy filmowej pisze aktorka i dziennikarka Monika Carlo we wspomnieniach z dzieciństwa. Podkreśla w nich zwłaszcza kontekst środowiskowy oraz swoje pierwsze doświadczenia kinowe:
Urodziłam się na wsi. Dziś dopiero widzę, ile się kryje w tym skromnym na pozór zdaniu. Ile śmiechu, ile łez, ile śmiesznych nieporozumień! Bo i proszę sobie przedstawić: spokojna polska wieś, gęsi, brudne dzieci pasą bydło, muchy w zupie, ciężka praca fizyczna i w tym wszystkim ja – nieuleczalna, romantyczna marzycielka, nadająca się do różnych rzeczy, ale w żadnym razie nie do tego spokojnego życia, w którym każde słowo, każda myśl i każdy czyn kręci się dookoła „chleba naszego powszedniego”. Urodziłam się na wsi… […] Ot! Jednej niebogatej kobiecinie urodziła się córka – i koniec! Mniejsza o to gdzie, mniejsza o to kiedy, dość że na wsi. Pierwszym niewątpliwym objawem mej anormalności były moje uzdolnienia, które wykazałam już w szkole powszechnej. Z chwilą, gdy nauczono mnie czytać, […] z chwilą, gdy otworzył się dla mnie świat słowa drukowanego, stałam się już dzieckiem nie anormalnym, ale wprost straconym dla wszelkich zajęć i zainteresowań, jakim oddawała się reszta rodziny. […] Uczenie się wierszy na pamięć, rysunki i… gimnastyka należały do moich najmilszych zajęć. Ale za to w innych przedmiotach – chroniczny bałwan. I trzeba wreszcie tego wypadku, że nauczyciel urządził jasełka. Od tej chwili byłam najgorliwszą ich uczestniczką, aktorką, reżyserką. […] Dziś wspominam to sobie z pobłażliwym uśmiechem, ale przezwisko, którymi obdarzyły mnie dzieci: „Mońcia artystka” – napawało mnie dumą. […] Miałam już lat trzynaście, gdy straż ogniowa zakupiła sobie lampę projekcyjną […]. Gdym ujrzała filmy puszczane w szopie strażackiej, oszalałam zupełnie. Jak się to robi?! Gdzie?! Kto to robi?! Po długim i uporczywym śledztwie doszłam, że takie filmy robi „jeden pan w Warszawie”…
[K 1933, nr 43, s. 10]
Dawna Mońcia wspomina dalej, że po uzyskaniu tej informacji postanowiła uciec z domu, by naocznie przekonać się „jak się robi filmy”, ale jej wyprawa nie udała się i na zdobycie wiedzy filmowej musiała jeszcze poczekać.
Inny wątek związany z kobietami oraz kulturą kinową podejmuje Maria Jehanne Wielopolska w tekście Na taśmie sentymentu: bilety kinowe, w żartobliwej formie opisując rytuał wybierania się do kina z partnerem, który nieoczekiwanie zawodzi. Rozczarowana kobieta pozbywa się więc biletów, choć może sama powinna skorzystać z okazji i pójść na seans:
Żeś Ty przyjść miał nie było radością niespodziewaną. Nie ma niespodzianek w jej zakresie. […] Otóż przyjście Twoje było radością. […] Dwa bilety przygotowane do kina leżały na toalecie hotelowej. Pójdziemy razem, ubogo, demokratycznie. Raz jedyny odkąd się znamy, siądziemy blisko siebie i patrzeć będziemy na jeden i ten sam obraz równocześnie. Tylko w tym jednym wypadku równoczesność nie jest męką.
Uwagą, pieszczotą, czy dezaprobatą naszych czworga oczu, obejmiemy jeden i ten sam punkt świata. […] Glob się zredukuje, a zarazem zwielokrotnieje. A że nasze ramiona będą się dotykały leciutkim przewodem jedwabiu i wełny, nastąpi pewna transfuzja jaźni, myśli, pomyśleń nawet. Będziemy jednako zastanawiać się nad tym, co widzimy, i nad tobą. Ja nad Tobą, a Ty…?!?
Puder się rozsypał na bilety zielone. Trochę kremowego Coty’ego, trochę popiołu cielistego na bezgrzeszny plan rozrywki. […]
Kiedy zaś borykałam się z pudrem […], wszedłeś.
Wewnątrz – w sobie – niewidocznie – uczyniłam jeden skok ku Tobie […]. W rzeczywistości jednak podeszłam tylko spokojnie, podałam Ci grzecznie rękę, jak każdemu – jak każdemu – i siedliśmy przy sobie. Dość blisko.
Zawsze za daleko.
I zaraz z miejsca, zaledwie zdołałam oddech opanować, zacząłeś mówić rzeczy niezrozumiałe. Że wieczór masz zajęty – spotkanie z takim nudnym panem – sprawy skomplikowane. Że urwałeś z trudem tych parę minut dla mnie. Właściwie ich nie było, tych minut… […]
Wyszedłeś.
Ambra na trójnóżku przestała tlić. Zapaliłam kadzielniczkę na nowo i powolutku, nie myśląc o niczym ważnym, opalałam na niej bilety do kina.
Dwa bilety.
[K 1931, nr 2, s. 7]
Tekstowi towarzyszą dwie reklamy, tworzące humorystyczny kontekst dla felietonowej opowieści – jedna zachęca do zakupu „wykwintnego” obuwia damskiego, bardzo przydatnego na randce w kinie. Druga, z szablonowym rysunkiem bociana i niemowlęcia, zachwala puder dla dzieci.
O zgoła odmiennych losach kinomanki pisze Aniela Waldenbergowi w tekście Mąż z kącika dobrych znajomych w „Kinie” z 1932 roku. Jest to historia na miarę komedii romantycznych, które królowały na polskich ekranach. Wyraźnie zasygnalizowane są w niej dwa wątki, pierwszy – fascynacji światem filmu, a drugi – zaangażowanej lektury czasopism filmowych. W obu przypadkach aktywną odbiorczynią kultury filmowej jest kobieta, która wchodzi w rolę „zaangażowanego” widza, niczym bohaterka Allenowskiej Purpurowej róży z Kairu:
Hanka o ósmej rano wychodziła z domu. Pracowała jako „stenotypistka z niemieckim” w biurze preparatów chemicznych. Tłumaczyła szumne i wielce obiecujące reklamy specyfików na wszelkie dolegliwości. […] Lubiła tę swoją robotę. Miała wrażenie, że pomaga ludziom w usuwaniu cierpień…
Podczas dwugodzinnej przerwy przybiegała do domu na obiad i dopiero o siódmej była wolna. Po kolacji grywała z ciocią w bezika, czytywała głośno ustępy z gazety i szła spać. Taki mijały dni, tygodnie, lata… W sobotę chodziła do kina. Przez cały tydzień cieszyła się na ten wieczór. Bacznie studiowała krytyki, by nie wpaść na zły program. Miała swoich ulubionych artystów i artystki. Wczuwała się tak intensywnie w akcję obrazu, że zatracała rzeczywistość. W ten jeden dzień w tygodniu żyła pełnią wrażeń i uczuć. Z wypiekami na twarzy, czasem ukradkiem ocierając łzy, wpatrywała się w ekran. Ile czarownych odbyła podróży! Znała główne gmachy Paryża, ruchliwe arterie ulic, koronkową ornamentację pałacu Dożów w Wenecji, cudne wille Konstantynopola, wieczne śniegi na Mont Blanc, wnętrza haremów, luksusowe sale modnych dancingów. Wchłaniała w siebie atmosferę podzwrotnikowych krajów i upajała się żarem miłości młodych kochanków. Ona – Hanka – była ich partnerką. […]
W domu, w biurze, gdy kopiowała opracowane teksty, czy śpiesznie wracając z obiadu, snuła dalej akcję widzianego obrazu. Czasami, gdy nawał myśli przygniatał jej mózg, dzieliła się z ciotką wrażeniami. […]
Nadchodziła wiosna. Pierwsze ciepłe podmuchy, dłuższe dni, zapach wilgotnej ziemi, jaśniejsza kora drzew i to dziwne zmęczenie i tęsknota.
Koleżanki w biurze częściej przeglądały się w lusterkach, mocniej barwiły usta. Opowiadały sobie o powodzeniu, jakie mają na ulicy. […]
Hanka milczała. Przecież nie zwierzy się im, że niedawno uległa pokusie i kupiła sobie crepe de chine’ową bieliznę. Schowała ją na dnie komody. „Przecież jestem kobietą. – usprawiedliwiała się sama przed sobą – Wolno mi popełnić jakieś głupstwo, jestem młoda i… brzydka”. Kończyła zazwyczaj swoje refleksje.
W kilka tygodni potem popełniła jeszcze większe szaleństwo. Zapytała w „Kinie” w rubryce „Kącik dobrych znajomych”, kto by chciał korespondować z „Zaczarowaną Księżniczką”? Tadeusz Owiński podał swój adres. Odtąd dwa razy na tydzień Hanka drżącymi z niecierpliwości rękami wyjmuje ze skrzynki list w białej, czworokątnej kopercie. Od razu się zrozumieli, dla obojga srebrny ekran stał się ucieczką od rzeczywistości. Tadeusz Owiński przeżył niedawno jakiś dramat miłosny. Listy Hanki, jej talent opowiadania, entuzjazm młodości i wielka prostota sprawiały mu z początku ulgę, potem zaczął tęsknić do tych równych, śmiałych liter, a w końcu poprosił o pozwolenie przyjazdu do Warszawy… Hanka od chwili otrzymania tego listu nie umiała sobie dać rady z nerwami. […]
Jeszcze nigdy nie stukała tak nerwowo w klawisze swego Underwoodu, jak dzisiaj. […] Dzisiaj za cztery godziny mają się spotkać. W ostatnim liście pisał: „Niech mi pani ufa, panno Hanko. Oczekiwać będę Panią w hallu kina X. Nie wiem jak Pani wygląda, ale wierzę, że wzajemnie się odnajdziemy”. […]
Poznali się. Pomimo tłumu. Hanka nigdy nie zapomni tego pierwszego spojrzenia, jakim ją obrzucił. […] Przyciszeni siedzieli obok siebie w kinie. Program był pierwszorzędny. Jakiś skomplikowany dramat miłosny między Brygidą Helm i Konradem Veidtem.
Hanka i Tadeusz Owiński patrzyli na zmieniające się obrazy i zdawali sobie sprawę, że właściwie nic nie widzą. Czuli swoją bliskość. […] Setki pytań cisnęło się na usta, a równocześnie żal było przerywać to milczenie. […]
Silniejsze akordy muzyczne zwróciły ich uwagę na ekran. Bohaterka – piękna Brygida rzuciła męża swego dla bogatego kochanka.
Tadeusz pochylił się nad Hanką i szepnął. „Widzi pani, mnie spotkał podobny los. Dlatego też marzyłem, by pani była taka, jaką pani jest. Czy mogę mieć nadzieję, że zechce pani z czasem zostać moją zaczarowaną księżniczką?”.
W kilka tygodniu potem odbył się cichy ślub inżyniera Tadeusza Owińskiego z Hanką Kosińską. Po ślubie młoda para wyjechała do Paryża.
[K 1932, nr 20, s. 10]
Fragment książki Małgorzaty Radkiewicz, Modernistki o kinie. Kobiety w polskiej krytyce i publicystyce filmowej 1918–1939, korporacja ha!art, Kraków 2016. Pominięto część przypisów.
Premiera 23 września w ramach Festiwalu Filmowego w Gdyni 2016. Zapraszamy!
Dr hab. Małgorzata Radkiewicz, prof. UJ – filmoznawczyni, profesor w Instytucie Sztuk Audiowizualnych UJ. Zajmuje się problematyką tożsamości kulturowej we współczesnym kinie i w sztukach wizualnych. Prowadzi badania nad twórczością kobiet w kinie, fotografii i w sztuce. Członkini Polskiego Towarzystwa Kulturoznawczego, którego jest wiceprezeską oraz Polskiego Towarzystwa Badań nad Filmem i Mediami.
**Dziennik Opinii nr 267/2016 (1467)