O jałowości polityki "równych szans", nędzy industrializacji i polskim nacjonalizmie.
Zapisz się na newsletter
Artykuły warte czytania i dające do myślenia mieszają się na naszych newsfeedach z memami i fake newsami. Łatwo się w tym szumie pogubić, a trudno czytać autorów i autorki, których nastawiony na maksymalizację zysku z reklam algorytm zamknął poza granicą naszej bańki informacyjnej. W „Przeglądzie tygodnia” proponuję zestaw tekstów, które z jakiegoś powodu szkoda byłoby przegapić.
Zostaw swój email, a w każdy piątek znajdziesz „Przegląd Tygodnia” w swojej skrzynce:
I. Jałowa polityka „równych szans”
Historyk Harvey Kantor w wywiadzie z Jennifer Berkshire interesująco krytykuje amerykańską politykę wyrównywania nierówności społecznych za pomocą skupienia się na edukacji. Edukacja oczywiście jest niezwykle ważna, jednak wiara, że bardziej efektywny sposób wynagradzania nauczycieli lub choćby najmądrzejsza zmiana w podstawie programowej może unieść ciężar wyrównywania nierówności społecznych i zastąpić instytucje państwa opiekuńczego, progresywne podatki i redystrybucję dochodu, jest silnie zideologizowana. Kantor zauważa paradoks polegający na tym, że skupienie się na lepszej edukacji jako narzędziu „wyrównywania szans” ostatecznie prowadzi do konserwacji podziałów społecznych, jako że to wyższa klasa średnia posiada zasoby, które pozwalają w najskuteczniejszy sposób szanse te wykorzystać.
Sam pracuję jako nauczyciel i mogę dorzucić, że jest coś szalenie naiwnego w założeniu, że doinwestowana klasa szkolna może zastąpić porządną politykę społeczną. Budzi to skojarzenie z najntisowym przekonaniem, że jeśli tylko Polska będzie prymuską liberalizmu i nauczy się na pamięć wszystkich jego zasad, jej problemy gospodarcze się rozwiążą. Dziś już wiemy, że awans do pierwszej ławki w międzynarodowym podziale pracy jest niezwykle trudny i nie od samej pilności zależy. Podobnie wycofywanie się państwa z funkcji redystrybucyjnych i zastępowanie ich polityką „równych szans”, choć zgodne z merytokratycznymi intuicjami, w społeczeństwie, w którym o mobilność społeczną coraz trudniej, jest po prostu nieskuteczne.
II. Nędza industrializacji
W zeszłym tygodniu także inna świętość ekonomii głównego nurtu została podana w wątpliwość: przekonanie, że industrializacja w państwach słabo rozwiniętych jest prostym sposobem na wyjście z biedy dla jego mieszkańców, a – jak to ujęła Joan Robinson – „dramat bycia wyzyskiwanym przez kapitalistów jest niczym w porównaniu z nieszczęściem niebycia wyzyskiwanym w ogóle”. Spodziewając się, że ich badania potwierdzą optymistyczną opowieść o korzyściach z uprzemysłowienia Christopher Blattman, profesor ekonomii z Chicago, i Stefan Dercon, profesor ekonomii z Oksfordu, wybrali się do dynamicznie industrializującej się dziś Etiopii. Namówili tam kilka firm na udział w eksperymencie, po czym przez rok utrzymywali kontakt z 947 aplikantami, aby porównać warunki życia tych, którzy dostali pracę, z tymi, którzy jej nie dostali. Tymczasem, ku ich wielkiemu zaskoczeniu, okazało się, że zdecydowana większość przyjętych do pracy odeszła z niej już po paru miesiącach. Po zapoznaniu się z jej warunkami nie uznali wcale pracy w zagranicznym przemyśle za awans społeczny i masowo wracali do poprzednich źródeł utrzymania. Po roku w fabrykach pracowała tylko jedna trzecia ludzi z pierwszego naboru. O szczegółach i implikacjach badania ekonomiści napisali dla „New York Timesa”.
III. Nacjonalizm
Portal Jagielloński24 opublikował rozmowę z Witoldem Tumanowiczem, członkiem zarządu Ruchu Narodowego i wiceprezesem stowarzyszenia Marsz Niepodległości. Nie będę jej streszczał, a jeśli ją polecam, to tylko dlatego, że uważam, że ważne jest, byśmy wyglądali poza nasze bańki informacyjne i konfrontowali nasze wyobrażenia o polskim nacjonalizmie z rzeczywistością. Tutaj zostawię tylko kilka cytatów z Tumanowicza:
– To, co uważam za negatywne w perspektywie imigracji Ukraińców do Polski, mogę uważać za pozytywne, gdy mamy do czynienia z Polakami w Wielkiej Brytanii. Nikt mnie na namówi, żebym był w tej kwestii konsekwentny. Jestem jak najbardziej za hasłem: „Jak Kali zabić krowa, to dobrze, ale jak Kalemu zabić krowa, to źle”. W dziedzinie polityki zagranicznej ta zasada powinna przyświecać każdemu mężowi stanu
– Dostrzeżmy i doceńmy, że mamy jedno z najbardziej monoetnicznych, monokulturowych i monoreligijnych społeczeństw w Europie. Niech tak zostanie.
– Choćbyśmy byli najbardziej otwartym człowiekiem na ziemi, to mimo wszystko często zamykamy te drzwi, żeby spokojnie spędzić czas z rodziną. Tak powinniśmy myśleć o Polsce. W kategoriach gościnnego i otwartego państwa, w którym my jesteśmy gospodarzami. Gdy się ktoś zasiedzi, to niestety staje się niemiłym gościem.
– Jesteśmy też zawiedzeni zdystansowaniem się Kościoła katolickiego od pewnych problemów współczesnego świata i odsuwaniem się od gorliwych, młodych polskich katolików, którymi są polscy narodowcy. Bywają oni mocniej dyskryminowani przez część hierarchów kościelnych niż innowiercy. Mamy dużo żalu, że niektórzy hierarchowie mówią wiele o miłosierdziu, a miłosierdzia dla narodowców im brakuje.
IV. Najczęściej czytane na KrytykaPolityczna.pl
1.
czytaj także
2.
czytaj także
3.
czytaj także
4.
Lewicy może być z Nowoczesną po drodze [wywiad z Markiem Borowskim]
czytaj także
5.
Serbskie baraki dla uchodźców, czyli fabryka gniewu i wykluczenia na rubieżach Europy