Miasto

Wszołek: Strajk generalny? To jeszcze przed nami

Media ostrzegały przed paraliżem Śląska, ale trudno uznać ten strajk za radykalny. Był raczej zbyt ostrożny.

Strajku generalnego na Śląsku obawiał się rząd, krytykuje go spora część mediów, a prasa i telewizja zamiast postulatami protestujących, zajmują się udzielaniem rad, jak uniknąć skutków strajku, szczególnie w komunikacji. Tymczasem moim zdaniem ten strajk jest zbyt krótki, a jego forma zachowawcza.

O strajku zdecydowało w referendach ponad 150 tysięcy pracowników około 600 zakładów z województwa śląskiego. 95 procent z nich opowiedziało się za przeprowadzeniem akcji. Uczestniczą w niej wszystkie główne centrale związkowe: Solidarność, Ogólnopolskie Porozumienie Związków Zawodowych, Forum Związków Zawodowych, Związek Zawodowy Kontra i Wolny Związek Zawodowy Sierpień 80. Praca została wstrzymana w kopalniach, hutach i innych zakładach produkcyjnych oraz szkołach; nie wyjechały pociągi, tramwaje i autobusy.

Dlaczego tak krótko?

Protest według założeń miał trwać cztery godziny. Ostatecznie jednak zakłady protestowały tylko dwie godziny, a niektóre nawet krócej. Tramwajarze strajkowali między 3.15 a 4.15, a kolej, autobusy miejskie i oświata między ósma a dziesiątą. Trudno więc mówić o jakimś „paraliżu” województwa. Na pewno liderzy związkowi mieli świadomość, że związki zawodowe nie cieszą się zbyt dużym zaufaniem ogółu społeczeństwa, co wynika z faktu, że mało osób do związków należy, i z permanentnej medialnej nagonki na związkowców jako niedostosowanych do gospodarki rynkowej roszczeniowców. Obawiali się pewnie, że społeczna niechęć wobec organizacji związkowych wzrośnie, a tym samym pozycja rządu i pracodawców w negocjacjach będzie jeszcze silniejsza.

Być może jednak przesadzono z ostrożnością. Jeśli tramwaje wyjechały na normalne trasy już około godziny piątej, to strajk mogli zauważyć głównie zatrudnieni w dużych zakładach pracy, w których pracuje się w systemie zmianowych – i które przecież solidarnie współuczestniczą w proteście. To tylko może potęgować wrażenie, że protestuje niezbyt liczna grupa „frustratów”.

Radykalizm protestu został więc w dużej mierze zneutralizowany i mimo że strajk nazywany jest „generalnym”, daleko mu do akcji związkowych znanych chociażby z Francji czy Grecji. Tam protesty trwają często całą dobę, gromadzą znacznie więcej uczestników, a ci, którzy w nich nie uczestniczą, podchodzą do nich – w ramach społecznego solidaryzmu – z dużą wyrozumiałością.

W Polsce tymczasem zawsze oglądamy ten sam scenariusz: media podkreślają utrudnienia i straty będące skutkiem akcji protestacyjnej, kręcą materiały z niezadowolonymi „zwykłymi obywatelami”, a następnie eksperci organizacji pracodawców i liberalni ekonomiści opowiadają, jak nierealne są postulaty pracowników.

O co ta walka?

Do wyjścia na ulicę zmusiła związkowców przede wszystkim zła sytuacja na rynku pracy i wzrost bezrobocia, ale także brak jakiejkolwiek woli dialogu społecznego ze strony rządu. Jak podkreślają, „ci, którzy jeszcze nie mają najgorzej, stają w obronie tych, którzy znaleźli się w sytuacji dramatycznej”. Do związków zawodowych należą bowiem ci, którzy pracę jeszcze mają, i to pracę na kodeksową umowę. W solidarnościowym geście chcą upomnieć się nie tylko o swoje prawa, ale także o bezrobotnych i 5-milionową już rzeszę osób pracujących na podstawie tzw. umów śmieciowych.

Poszczególne branże podkreślają własne problemy. Oświata wskazuje na trwającą od kilku lat likwidację placówek oświatowych wskutek przerzucania wszystkich kosztów ich finansowania na samorządy lokalne. Służba zdrowia – na kolejki do lekarzy specjalistów i dramatyczną sytuację pacjentów w publicznej służbie zdrowia. Kolejarze – na likwidowanie połączeń i fatalny stan infrastruktury.

Kilka punktów podnoszonych przez związkowców należy jednak uznać za chybione, szczególnie że trudno rozpatrywać ten protest w oderwaniu od Platformy Oburzonych i zgłaszanych podczas jej wiecu postulatów. Propozycja likwidacji Narodowego Funduszu Zdrowia i powrót do regionalnych kas chorych to zaprzeczenie społecznego solidaryzmu, skazuje bowiem Polaków na publiczną służbę zdrowia dwóch, a nawet trzech prędkości. Bardziej należałoby podnieść kwestię upowszechnienia ubezpieczenia zdrowotnego, tak by obejmowało także zatrudnionych na umowy o dzieło.

O jednomandatowych okręgach wyborczych forsowanych przez Solidarność w egzotycznej koalicji z Pawłem Kukizem trudno nawet poważnie wspominać – w ten sposób związki zawodowe same pozbyłyby się reprezentantów swoich interesów w parlamencie, ulegając demokratycznej dyktaturze liberalnej większości, która jest rezultatem JOW-ów.

Większość postulatów jednak zasługuje na poparcie i powinna zainteresować tych, którzy w strajku nie uczestniczą.

Związki zawodowe wyraźnie wskazują, że za politykę zatrudnienia czy kolejki do lekarzy odpowiedzialny jest rząd. Niby jest to prawda banalna, jednak w czasie kilkuletnich rządów Tuska uległa ona rozmyciu. Ludziom wydaje się, że państwo za nic nie jest odpowiedzialne. I tak na przykład likwidacja szkół postrzegana jest jako nieuchronna konsekwencja „naturalnych” procesów demograficznych.

Dlaczego tylko Śląsk?

Fakt, że strajk generalny obejmuje tylko jedno województwo, wskazuje na słabość związków zawodowych, które zwyczajnie się starzeją – młodzi niechętnie garną się do działalności związkowej. Na Śląsku są jednak wciąż silne – działają tu potężne państwowe spółki węglowe, huty, zakłady przemysłowe. W firmach zdominowanych przez kapitał państwowy łatwiej zakłada się związek, prawa związkowe są bardziej przestrzegane i znacznie rzadziej niż w prywatnych firmach sabotowane są działania związkowców.

Trudno dziś przewidywać, czy niezadowolenie społeczne przybierze większe rozmiary i czy akcja ze Śląska rozleje się na cały kraj. Do tej pory Polacy nie byli skłonni wychodzić na ulice. Z dużą pokorą przyjmują ograniczenia dostępu do służby zdrowia, brak stabilności zatrudnienia, ograniczanie praw pracowniczych, niskie płace czy wydłużenie wieku emerytalnego. Być może jednak nadejdzie moment, kiedy koszty walki z kryzysem, które przerzuca się na ich barki, okażą się nie do uniesienia. Byłoby to zaprzeczenie już blisko 24-letniej narracji, że to jednostka ponosi całkowitą odpowiedzialność za swój los, a państwo w najlepszym wypadku jest stróżem nocnym, a w najgorszym – intruzem wtrącającym się w stosunki gospodarcze i społeczne.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Michał Wszołek
Michał Wszołek
Aktywista, polityk
Współprzewodniczący krakowskiego koła partii Zielonych, aktywista inicjatywy Kraków Przeciw Igrzyskom.
Zamknij