Program Europejskiej Stolicy Kultury ma znaczenie daleko wykraczające poza Wrocław. To kwestia wyboru modelu kultury.
W kilka dni po wyborach do Parlamentu Europejskiego odchodzący minister kultury Bogdan Zdrojewski podpisał i ujawnił trzymany od pewnego czasu pod suknem wniosek o stworzenie tzw. wieloletniego programu rządowego „Europejska Stolica Kultury 2016”, zgodnie z którym Wrocław ma otrzymać w najbliższych dwóch latach aż 204 mln zł. Są one przeznaczone na bieżącą działalność (programową, organizacyjną i promocyjną), bo środki na inwestycje związane z ESK 2016 przyznawane są równolegle, w formie wielu odrębnych, nie całkiem przejrzystych decyzji.
Minister zapowiadał zasilenie kasy ESK już od pewnego czasu, ale o szczegółach przed wyborami wspominał tylko we Wrocławiu, deklarując kwoty od 30 do 50 mln euro. Nie zdecydował się jednak na przedstawienie jakiejś konkretnej propozycji Radzie Ministrów i opinii publicznej. Opuszczając ministerstwo postanowił na pożegnanie wystawić ten rachunek, i to w maksymalnej wysokości 50 mln euro, czyli ponad 200 mln złotych.
Dyskretne konsultacje
Uruchomienie programu rządowego o takiej skali wymaga dopełnienia procedury pod nazwą „konsultacje społeczne”. Nie można więc po prostu „dać na tacę”, jak to stało się w przypadku Świątyni Opatrzności Bożej i wielu innych projektów. Konsultacje zostały dyskretnie ogłoszone pod koniec maja i trwały do 7 lipca, ale zostały przeprowadzone w sposób niezwracający uwagi środowisk kultury i mediów.
Pojawienie się projektu programu rządowego zdawkowo odnotowały tylko media wrocławskie, ale nawet tam dyskusji nad nim właściwie nie było. Trochę komentarzy pojawiło się w internecie, w większości, jak to w sieci, nieprzychylnych, w rodzaju: „dość już zmarnowaliśmy pieniędzy”, „ile dróg można by za to zbudować” itp. Zdarzało się, że takie głosy połączone były z postulatami przeprowadzenia we Wrocławiu referendum, jak w Krakowie w sprawie olimpiady, co także mówiło coś o nastrojach. Brak poważnych głosów wspierających pomysły programu rządowego w proponowanej wysokości wskazywał, że nawet sami zainteresowani tym programem niespecjalnie się w konsultacje angażowali, czekając cierpliwie, kiedy załatwione zakulisowo fundusze zaczną do nich płynąć.
Wrocław jest świetnie rozwijającym się miastem, jednym z czołowych centrów kultury w Polsce, ma znakomite środowiska teatralne, muzyczne, artystyczne, literackie, naukowe, architektoniczne i wszelkie inne. Od początku nie było oczywiste, co status Europejskiej Stolicy Kultury przyniesie temu miastu, które nie potrzebuje takiego wsparcia, by liczyć się na mapie kulturalnej Europy. Jasne jest jednak chyba, że Wrocław może dobrze wypełnić tę rolę, czerpiąc przede wszystkim z własnego potencjału, a nie z twórczości importowanych artystów i funduszy podatników z całej Polski. Pewne wsparcie z zewnątrz jest słuszne i potrzebne, ale po pierwsze w rozsądnych proporcjach, a po drugie w uznaniu za ciekawy i ambitny program.
Wzrost dotacji o 150%!
Tymczasem przedstawiony do konsultacji dokument Ministerstwa Kultury, niewątpliwie uzgodniony z władzami Wrocławia, to niczym nieuzasadniona próba zmiany wcześniejszych warunków określonych w aplikacji z 2011 roku. Wrocław przedstawił wówczas – rywalizując z innymi polskimi miastami o przyznanie tytułu Europejskiej Stolicy Kultury – imponujący program inwestycji własnych i ze środków regionalnych na kwotę (wraz ze środkami unijnymi) ponad pół miliarda euro (dodajmy: inwestycji częściowo już wykonanych do 2011 roku). Tym między innymi zdystansował kontrkandydatów. Już wówczas zresztą minister Zdrojewski kilka dni przed rozstrzygnięciem nagle przyznał Wrocławiowi dodatkowe 100 mln zł „na rozwój infrastruktury kulturalnej”, co konkurenci odebrali jako przejaw wyraźnej stronniczości.
Jeśli chodzi o wydatki na organizację i program ESK 2016, Wrocław zadeklarował wówczas wydanie przede wszystkim środków lokalnych na kwotę ponad 50 mln euro, zaś od rządu oczekiwał kwoty 19 mln euro (ok. 78 mln zł). Dzisiaj chce dostać 2,5 raza więcej, co wymagałoby chociaż wyjaśnienia, ale próżno szukać go w uzasadnieniu projektu wieloletniego programu rządowego.
Dokument ten nie zawiera też informacji, czy i jakie pieniądze sam Wrocław przeznacza obecnie na ten cel, gdyż w opisie środków własnych, które organizatorzy ESK przeznaczają na działalność (program) i inwestycje, obie kategorie zostały połączone. Nie wiadomo więc, czy zapowiedzi Wrocławia sprzed lat będą realizowane i w jakim stopniu, choć saldo łączne się zgadza. Ale finansowanie np. budów, remontów, dróg czy innych miejskich inwestycji infrastrukturalnych, które można opisać jako potrzebne na ESK 2016, nie jest przecież tożsame ze wspieraniem rozwoju kultury.
Równie osobliwe jest to, co dalej stanie się z pieniędzmi rządowymi przyznanymi na Europejską Stolicę Kultury. O dziwo, ma je hurtem otrzymać podmiot o nazwie Narodowe Forum Muzyki, który ma je następnie rozdysponowywać na 39 wymienionych w programie projektów oraz zawierać umowy z wykonawcami, rozliczać itd. De jure i de facto odpowiadać więc będzie za realizację programu. Narodowe Forum Muzyki było do niedawna nazwą nowej, imponującej sali koncertowej, budowanej dla Filharmonii Wrocławskiej. Kilka tygodni temu przez połączenie tej filharmonii z Festiwalem Wratislavia Cantans utworzono nową instytucję kultury o takiej właśnie nazwie: Narodowe Forum Muzyki, współprowadzoną przez miasto, ministerstwo i samorząd wojewódzki.
Nie ma wątpliwości, że jest to podmiot, który jeszcze nie ma potencjału ani doświadczenia (poza sferą muzyki) w kierowaniu skomplikowanym, międzynarodowym przedsięwzięciem, obejmującym wszelkie dziedziny kultury. Struktury stworzone specjalnie w tym celu trzeba będzie po 2016 roku zdemontować lub radykalnie ograniczyć. Nie wydaje się to przemyślaną koncepcją organizacyjną, która – takie są doświadczenia z wielu krajów – musi kierować się przede wszystkim długoterminową myślą programową. Wygląda to bardziej jak patent na przekierowywanie funduszy w taki sposób, by można było nimi stosunkowo swobodnie gospodarować, pod zdalnym tylko i realizowanym ex post nadzorem odległego Ministerstwa Kultury czy organów samorządowych Dolnego Śląska.
Jest to kolejna wolta organizacyjna, do których władze Wrocławia zdążyły już wszystkich przyzwyczaić. Początkowo rzucono fundusze na sporządzenie efektownej aplikacji oraz promocję w mediach i wszechobecny lobbing. Nie wiadomo, ile to kosztowało, ale na działania przygotowawcze w latach 2009-2011 łącznie wydano ponad 20 mln z budżetu miejskiego. Po zdobyciu upragnionej nominacji dla Wrocławia zespół, który to umożliwił, kierowany przez prof. Adama Chmielewskiego, został odsunięty. Zorganizowano konkurs na dyrektora artystycznego Europejskiej Stolicy Kultury, który na szczęście wygrał Krzysztof Czyżewski, jeden z najwybitniejszych w Polsce animatorów i praktyków kultury. Poprzednio był liderem bardzo ciekawej aplikacji ESK 2016 Lublina, opartej na wizji „osi współpracy kulturalnej Polski Wschodniej, rozpiętej między Białymstokiem, Lublinem i Rzeszowem”, z udziałem Lwowa. Celem było „zbudowanie mostu integracyjnego między Wschodem a Zachodem”. Z dzisiejszej perspektywy ta propozycja sprzed trzech lat wydaje się wręcz profetyczna (i wówczas też taką była, dla tych, którzy chcieli to widzieć), ale minister Zdrojewski zadbał o to, by wygrał Wrocław.
Ruch społeczny czy fajerwerki?
Godząc się w 2012 roku poprowadzić wrocławski projekt, Czyżewski wystąpił z ambitną propozycją odejścia od „modelu festiwalowego” na rzecz „modelu obywatelskiego”. „Program, który chcemy zrealizować, nie będzie opierał się na impresariacie artystycznym, a zostanie zbudowany na potencjale twórczym Wrocławia i jego mieszkańców. Oczywiście zaprosimy światowej sławy artystów, ale nie na zasadzie gwiazd, a partnerów” – mówił pod koniec 2012 roku. Zaproponował też i uruchomił działalność ponad 40 „laboratoriów tworzenia”, w których mieszkańcy, angażując się coraz bardziej w działania kulturalne, wypracowywali program na rok 2016, a właściwie do roku 2016, gdyż chodziło o działania ciągłe. A także o uzyskanie efektu przenikania się kultury elitarnej z kulturą masową.
To zupełnie nowe doświadczenie dawało Wrocławiowi szansę na wypromowanie się jako nowatorskiego miejsca na europejskiej mapie kultury, i to nie przez chwilę, w 2016 roku, a na dłużej. Wyobraźnia decydentów i menedżerów kultury, chętnych do zawiadywania przyszłym budżetem ESK 2016, nie sięgała jednak takiego pułapu i już w kwietniu 2013 roku wrocławska edycja „Gazety Wyborczej” opublikowała artykuł pod znamiennym tytułem Odchodzi dyrektor ESK 2016. Teraz rządzi prezydent.
Dzisiaj program firmuje grupa kuratorów, reprezentujących sektorowe interesy wrocławskiej kultury, bez dyrektora artystycznego i spójnej wizji, a o wszystkim decydują ustalenia, o których opinia publiczna i środowiska kultury dowiadują się fragmentami i post factum. Wprowadzenie w tej chwili jako czynnika kluczowego Narodowego Forum Muzyki tylko te nieprzejrzyste mechanizmy wzmacnia. Nadal istnieją i działają Biuro Festiwalowe IMPART 2016, zawiadujące przedsięwzięciem ze strony miasta, Rada Programowa ds. ESK 2016, Rada Kuratorów, która ma swojego przewodniczącego, ale rola tych, którzy będą dysponowali realnymi pieniędzmi, a więc Narodowego Forum Muzyki, z pewnością nie będzie marginalna.
Program nadal nieznany
Co się znajdzie w całym programie Europejskiej Stolicy Kultury we Wrocławiu, a przynajmniej co jego organizatorzy chcą tam umieścić, poza projektami przedstawionymi do finansowania z budżetu centrali, właściwie nadal nie wiadomo. Tłumaczą, że czekają na decyzje o funduszach rządowych. Trochę jest to stawianie wozu przed koniem. Zamiast przedstawić pełny program ESK 2016 (po trzech latach powinno to chyba byćmożliwe) i zabiegać o jego jak najszerszą realizację, oraz proporcjonalne dofinansowanie najbardziej oryginalnych i innowacyjnych przedsięwzięć, Wrocław zaproponował 39 dużych wydarzeń lub działań, jak się zdaje, po prostu najbardziej kosztownych, do zafundowania w całości przez rząd (czyli podatników z całej Polski). Wiedzę o tym, co zrobi sam, nadal zachowuje dla siebie.
Obraz programów przedstawianych rządowi jest dość deprymujący. Większość funduszy ma pójść na sfinansowanie głośnych imprez, które doskonale będą pasowały do telewizyjnego blichtru, ale nie wiadomo, w jaki sposób miałyby trwale przyczynić się do zwiększenia uczestnictwa wrocławian w kulturze bardziej niż huczne koncerty sylwestrowe co roku organizowane przez prezydenta Dutkiewicza.
Wątpliwe także, by wywołały szersze echo w Europie, gdyż przeważnie nie są to wydarzenia niosące za sobą nowe treści twórcze. Zimowe fiesty otwarcia i zamknięcia ESK 2016, prezentowany na stadionie spektakl operowy oparty na hiszpańskich tradycjach muzycznych, wręczenie Europejskich Nagród Filmowych, Europejski Kongres Mediów, sowite dotacje dla wrocławskich festiwali, które i tak się odbywają (i są świetne!), koncerty megagwiazd i importowane wystawy, duże fundusze na promocję – na tego rodzaju cele, które są zresztą dość ogólnikowo opisane, ma pójść połowa funduszy z Ministerstwa Kultury.
Wśród pozostałych są pakiety przeznaczone na poszczególne dziedziny kultury (literatura, teatr, sztuki wizualne itd.) i różne ukłony wobec innych ośrodków dolnośląskich, dawnych polskich kontrkandydatów w konkursie na ESK 2016 oraz kilku partnerów zagranicznych. Przy większości mówi się o planach edukacyjnych czy wspieraniu inicjatyw twórczych, ale nie wiadomo, w jakich proporcjach fundusze będą przeznaczone na te właśnie cele, gdyż przeszło połowę mają pochłonąć koszty administracyjne, techniczne i promocja, a w enigmatycznej pozycji „wynagrodzenia” nie wiadomo, ile trafi naprawdę do artystów, edukatorów i środowisk twórczych. Nie ma też w projekcie planu wieloletniego określonej odpowiedzialności konkretnych osób lub instytucji za realizację poszczególnych części programu (z mediów wiadomo, że istnieją różne ustalenia, ale szczegóły znają tylko ci, którzy powinni wiedzieć).
Groźba blamażu
Kilka miesięcy temu „Res Publica Nowa” opublikowała tekst Artura Celińskiego krytykujący opóźnienia i chaos programowy we Wrocławiu. Autor zastanawiał się nawet, czy uda się „uniknąć blamażu, który kilka lat temu był udziałem Wilna? I co najważniejsze, czy można jeszcze coś zrobić, aby ESK 2016 nie stała się jedynie widowiskiem, lecz procesem modernizacji myślenia o kulturze, polityce kulturalnej i jej roli w rozwoju miasta, jego mieszkańców i użytkowników? Trzeba sobie jasno powiedzieć – władze Wrocławia koncertowo popsuły całą ideę ESK”.
Na ten i inne podobne głosy nie było żadnej reakcji. Osoby, które trzymają sprawę ESK 2016 w swoich rękach, czyli politycy i menedżerowie kultury, którzy obsadzili wrocławskie stanowiska (głosy twórców pojawiają się tylko okazjonalnie), zdają się wierzyć wyłącznie w siłę zakulisowych przetargów i zbawczy wpływ funduszy wypompowywanych z różnych źródeł.
Ja obaw o blamaż nie podzielam. Wrocław ma taki potencjał, że zawsze zdoła zaaranżować serię efektownych lub efekciarskich tzw. eventów, które można będzie przedstawić jako sukces. Obecny program zapowiada się jako swoiste „mydło i powidło”. Całość nie ma busoli, ale poszczególne wydarzenia w większości znajdą swoich amatorów, więc nieszczęścia zapewne uda się uniknąć. Oprócz tego, co trafiło na listę do rządowej kasy, pojawi się zapewne mnóstwo mniejszych przedsięwzięć i oby były wśród nich propozycje nowatorskie.
Obawiam się natomiast zmarnowania szansy dla Wrocławia i polskiej kultury na osiągnięcie nowej jakości w sferze budowania twórczego potencjału kulturalnego i pozycji polskich artystów w międzynarodowej współpracy kulturalnej.
Takie zmarnowane okazje parę razy już się zdarzyły, by przypomnieć chociaż żałosnej pamięci koncert Kylie Minogue w Stoczni Gdańskiej 4 czerwca 2009 roku czy większość tzw. programu kulturalnego polskiej prezydencji w Unii Europejskiej sprzed trzech lat, po którym to programie zostało niewiele trwałego (I, Culture Orchestra, kilka płyt i filmów, wspomnienie spektaklu Króla Rogera, koncertu w Warszawie, kongresu we Wrocławiu, i co jeszcze?).
Materialne znaki
Ponieważ z większości imprez włączonych do programu ESK 2016 także pozostanie niewiele więcej niż pamiątkowe zdjęcia i filmy, prezydent Dutkiewicz zdecydował się na wzniesienie całego osiedla „Nowe Żerniki”, uznając, że jego zaprojektowanie i zbudowanie „będzie materialnym znakiem Europejskiej Stolicy Kultury”. Inwestycyjnie, a nawet twórczo, rzecz jest ciekawa, ale w dotychczasowych stolicach kultury raczej nie budowano pod tym hasłem swego rodzaju „wiosek olimpijskich”. Wedle materiałów prasowych ESK 2016 ma to być „pięć tysięcy mieszkań, bazarek, przedszkole, dom kultury, gabinet lekarski i kościół”. Pierwsza część ma powstać do 2016 roku. Miasto przeznaczyło 40 mln na infrastrukturę miejską, same budynki mieszkalne mają wznieść deweloperzy. W programie rządowym ten pomysł nie jest wymieniony, ale niektóre części, np. „Nowe przestrzenie dla piękna” w programie „Sztuki wizualne”, nie wykluczają związku z tym przedsięwzięciem.
W konkretnych planach budowlanych Wrocławia fundusze z budżetu państwa lub zarządzane przez Ministerstwo Kultury od lat stanowią znaczną pozycję. Już w aplikacji ESK z 2011 roku Wrocław wykazywał się dysponowaniem kwotami na sumę 46 mln euro. Były to przede wszystkim fundusze przyznane przez ministra Zdrojewskiego na budowę Narodowego Forum Muzyki i Teatru Muzycznego Capitol. Aplikacja nie zapowiadała żadnych dotacji tego rodzaju w następnych latach, ale mimo to po 2011 roku system przepompowywania funduszy z Ministerstwa Kultury do Wrocławia działał bezustannie. Fundusze poszły na rozbudowę opery, Pawilon Czterech Kopuł (Muzeum Narodowe), różne szkoły artystyczne. Nie było niemal programu ministerialnego, którego beneficjentami nie były instytucje wrocławskie i dolnośląskie. W niektórych przypadkach ten udział sięgał nawet 20% całego programu.
Po słynnej tegorocznej sprawie z przyznaniem 1/3 całego ogólnopolskiego funduszu przeznaczonego na „infrastrukturę kultury” na Świątynię Opatrzności Bożej w Warszawie (choć było to raptem 6 mln zł), w chwilę później minister Zdrojewski „dla równowagi” przyznał 19 mln zł z tzw. funduszy norweskich warszawskiemu Teatrowi Nowemu Krzysztofa Warlikowskiego (co bardzo nagłośniono). Na tej samej liście znalazło się (z kwotą 38,5 mln zł!) Muzeum Pana Tadeusza we Wrocławiu, czego Ministerstwo nie skomentowało w żaden sposób. Bezcenny rękopis Pana Tadeusza został kilkanaście lat temu odkupiony przez Ossolineum od spadkobierców rodziny Tarnowskich za 200 tys. dolarów i słuszną jest rzeczą odpowiednio go wyeksponować, ale dlaczego takim horrendalnym kosztem? Jakim w ogóle cudem można wpakować 38,5 mln zł w jedną, niewielką kamienicę przy wrocławskim rynku, która jest już zresztą wyremontowana? Co ciekawe, aplikacja o fundusze składana była do Ministerstwa po raz drugi. W 2013 roku Ossolineum występowało tylko o 20 mln zł, ale projekt nie wytrzymał konkurencji z innymi propozycjami. W tym roku został już zaakceptowany i to, nie wiedzieć dlaczego, na dwukrotnie większą kwotę!
W takich sprawach parędziesiąt milionów w tę lub inną stronę ministrowi Zdrojewskiemu nie robiło istotnej różnicy, natomiast w sprawie Centrum Technologii Audiowizualnych CeTA, nowatorskiego przedsięwzięcia w skali światowej, tworzonego we Wrocławiu przez Zbigniewa Rybczyńskiego, przekroczenie przewidywanych kosztów kilkuletniego programu tej eksperymentalnej placówki o 2,5 mln zł stało się pretekstem do usunięcia wybitnego twórcy, co praktycznie oznacza zniszczenie całego programu.
Konflikt ministra ze Zbigniewem Rybczyńskim nie był jednostkowym zderzeniem charakterów, ale logiczną konsekwencją szkodliwego systemu podporządkowywania twórców menedżerom, niemającym często większego pojęcia o sprawach kultury.
Jeszcze w ostatnich dniach urzędowania minister Zdrojewski rzutem na taśmę przyznał 15 mln zł z funduszy norweskich na Centrum Historii Zajezdnia przy ul. Grabiszyńskiej, które pokaże najnowszą historię Wrocławia od roku 1945 do współczesności. Informacji o tym nie ma na stronie Ministerstwa, ale we Wrocławiu już się cieszą, więc chyba wiedzą, co robią.
Instrumentalizowanie kultury
Wykorzystywanie kultury do budowania pozycji polityków nigdy jej dobrze nie służy. Niby można dobro kultury i potrzeby społeczne z tym pogodzić, ale jednak proporcje są ważne i po przekroczeniu pewnej granicy powoduje to erozję wartości w skali, która ma już siłę destrukcji. Gołym okiem widać, jakim problemem jest we Wrocławiu dominacja tzw. menedżerskiego myślenia i pierwszeństwo celów PR-owych na każdym szczeblu, ale jednak odgórny sposób sterowania tymi mechanizmami uważam za ważniejszy i pierwotny. It’s the tone that makes the music.
Mechanizm wzajemnego wspierania się, który wypracowali panowie Zdrojewski i Dutkiewicz, nie jest kwestią ich prywatnych relacji, ale wyrządza szkodę prawdziwej samorządności, a przy okazji i twórczości.
Niejedno wartościowe się przemknie, nie są to w końcu samobójcy, ale wygląda na to, że nie o to w tej grze chodzi.
Program Europejskiej Stolicy Kultury ma niewątpliwie znaczenie daleko wykraczające poza Wrocław. To kwestia wyboru modelu kultury: albo docenienia jej społecznie twórczej siły, albo używania jej dla celebryckich eventów i bombastycznych produkcji, głównie na użytek widowni telewizyjnej i „stadionowej”. Ci, którzy czekają już w blokach startowych na napływ fali pieniędzy, na pewno troskliwie się nimi zajmą. Za chwilę jednak, jak w przypadku wielu programów unijnych, problemem będzie, jak tę kasę wydać, „żeby nie przepadła”, a nie pytanie, jak najsensowniej zainwestować ją w tworzenie długoterminowych potrzeb kulturalnych i budowanie społecznej, a nie tylko materialnej infrastruktury kultury. Gdy władza myśli, że istotą jej sprawowania jest rozdawanie jak największej liczby beneficjów, doprowadza do stworzenia systemu klienteli, który przenika całe życie społeczne, a nigdzie nie jest tak szkodliwy jak w kulturze. Klientelizm korumpuje bowiem nawet wybitnych twórców, a młode talenty traktuje przedmiotowo i szkodzi ich rozwojowi.
W sprawie ESK 2016 obok propozycji wartościowych zbyt dużo robi jednak wrażenie lipy: brak jasnego programu i celów, które zostaną osiągnięte; brak prawdziwych liderów i animatorów istniejącej naprawdę kultury, którzy mogą zapewnić jakość i międzynarodowy sukces przedsięwzięciu; działanie na pokaz, w społecznej pustce, atrakcyjne głównie dla tych, którzy mogą wydobyć z tych programów jakieś konfitury dla swojej własnej aktywności; niejasne i zróżnicowane mechanizmy wyboru projektów oraz zastępczy organizator przedsięwzięcia, za którym kryją się niewiadome układy; brak prawdziwej kolegialności w podejmowaniu decyzji i wbudowanych mechanizmów kontrolnych, nawet ze strony samorządu lokalnego.
Te mankamenty mają być po prostu zasypane górą pieniędzy z rządowej kasy?
Ciekawe, co z tym wszystkim zrobi nowa minister kultury?
PS. Życie dopisało do całej sprawy jeszcze bardziej deprymującą puentę. 26 czerwca prasa wrocławska poinformowała, że należące do miasta przedsiębiorstwo Hala Ludowa zakupiło 3 tys. fotografii Marilyn Monroe autorstwa Miltona H. Greene’a za kwotę 6,4 mln zł (!). Miasto przekazało tej firmie specjalnie na ten cel 12,5 mln zł (!), także na przygotowanie ekspozycji. We Wrocławiu ma powstać do 2016 roku Muzeum Monroe, ponieważ, jak stwierdził prezydent Dutkiewicz, „zaraz po Ostatniej Wieczerzy Leonarda da Vinci Marilyn Monroe ma najbardziej rozpoznawalny wizerunek na świecie”. Gdy się zestawi ten zakup z ceną nabycia rękopisu Pana Tadeusza, widać, że to nie pieniędzy, ale zdrowego rozsądku Wrocławiowi dzisiaj najbardziej potrzeba, więc może niech raczej w tym zakresie rząd i środowiska kultury udzielą mu wsparcia?
Jerzy Halbersztadt – prezes Fundacji PARTNERSTWO W KULTURZE. Twórca i do 2011 r. dyrektor Muzeum Historii Żydów Polskich w Warszawie. W latach 1992–2003 dyrektor Programu Polskiego Muzeum Holocaustu w Waszyngtonie.